Odkąd zabrakło Tadzika, z każdym dniem moje samopoczucie się pogarszało. Życie jakby straciło swój urok. Plotkowanie z sąsiadkami na schodach, czy dzwonienie do koleżanek, których grono malało z każdym rokiem, przestało mnie kręcić. Wyjścia z mieszkania ograniczyłam do niezbędnego minimum, czyli wizyt w sklepach.

Córka chciała dobrze

W tej mojej "pustelni"  – jak mawiała Alina  – jedyne towarzystwo stanowili serialowi bohaterowie. Bywało, że całe dnie przesiadywałam przed szklanym ekranem, gapiąc się, na co popadnie. Taki tryb w końcu odbił się na mojej kondycji, co dobiło mnie jeszcze bardziej.

 – Mamo, rusz się czasem z domu! Wyskocz z nami gdzieś – nalegała córka, ale ja twardo obstawałam przy swoim. Powtarzałam, że nie mam ochoty nigdzie jeździć, na bank będę dla wszystkich ciężarem, a poza tym boję się zostawiać puste mieszkanie na dłużej.

Zamiast spędzać czas aktywnie, wolałam po prostu czekać, aż Alina mnie odwiedzi, co robiła raz w tygodniu. Jednak po jakimś czasie nawet te spotkania przestały być dla mnie powodem do radości. Ciągle miałam z tyłu głowy myśl, że Alina wpadnie dosłownie na moment i zaraz będzie zmuszona pojechać, co psuło atmosferę podczas tych kilku wspólnie spędzanych godzin. Poza tym zdawałam sobie sprawę, że mój kiepski nastrój wpływa też na nią. W efekcie wpadłam w pułapkę coraz gorszego samopoczucia. Z perspektywy czasu wiem już, że cierpiałam wtedy na depresję, ale i tak nie chciałam nic z tym zrobić.

Miała dla mnie niespodziankę

Pewnej niedzieli, tak jak zawsze, Alina przyjechała do mnie ze swoim mężem.

– Cześć mamo! Mamy coś dla ciebie! – oznajmiła wesoło córka, ledwo przekroczywszy próg.

– Alinko, doskonale zdajesz sobie sprawę, że nie przepadam za niespodziankami – odparłam, już teraz obawiając się, co też mogła wykombinować.

– Jakub! Wprowadź go tutaj! – zarządziła Alina.

Już po krótkiej chwili do mojego pedantycznie urządzonego mieszkania wkroczył najbardziej odpychający stwór, jakiego kiedykolwiek dane mi było zobaczyć – niewielki, czarny buldog, charczący i obśliniony.

 – A fuj, ale obrzydliwe psisko! Ala, no weź, miejże litość nade mną! Zabierz go z moich oczu! W sumie to po kiego grzyba wam następny zwierzak?

– Mamuś, on nie jest dla nas, tylko specjalnie dla ciebie – wytłumaczyła, głaszcząc psiaka po pulchniutkich pośladkach, z których sterczał kręcący się we wszystkie strony malutki ogon. – Wabi się Musti. Mamusia mojej koleżanki zmarła, a ten biedaczek został całkiem sam jak palec...

Alinka, wypowiadając te słowa, sięgnęła do swojej torby i wyjęła z niej coś, co zabrzęczało. Moim oczom ukazały się miseczki oraz spora paczka karmy dla psów. Byłam totalnie zaskoczona. Zaczęłam panikować, sprzeciwiać się i w końcu nawet próbowałam ją uprosić, aby zmieniła zdanie, ale moja córka z niesamowitym opanowaniem obstawała przy swoim:

– Mamuś, ten piesek zostaje u ciebie. Potrzebujesz tu jakiegoś towarzystwa. Z nim będzie ci weselej, a poza tym zaczniesz wychodzić z domu. To ci dobrze zrobi. Dwa razy na dobę podajesz mu mokrą karmę. Zawsze musi mieć wodę w misce. I pamiętaj, absolutnie nie możesz mu dawać czekolady. Nie zwlekaj też z wyjściem na spacer, bo ci zrobi siku na dywanie. No dobra, to trzymaj się, mamo. Gdyby coś się działo, to dzwoń. Cześć!

Nie cieszył mnie taki prezent

Wyszli, przerywając w pół zdania, a ja stałam jak wryta. Ten stwór wpatrywał się we mnie wybałuszonymi ślepiami, sapiąc i wywalając różowy ozór. Kawałek ogona nadal fruwał na wszystkie strony. Dotarło do mnie, że psina jest z czegoś niesamowicie zadowolona.

 – I co się tak cieszysz? Nie masz żadnych powodów do świętowania – powiedziałam, na co Musti zaczął wyczyniać jakieś dziwaczne pląsy na swoich pulchnych, krótkich nóżkach.

Trzeba było jakoś to rozegrać, więc zapięłam kaganiec na jego szyi i ruszyliśmy na pierwszą przechadzkę. Pies wlókł się za mną jak ślimak, ale przynajmniej nie musiałam za nim gonić. Gdy się ściemniło, zadzwoniłam do Ali i ponownie spytałam, kiedy zabierze tego swojego psa. Córcia sprytnie ominęła temat i zaczęła mi wciskać kit, jaki to buldog jest wspaniały. Usłyszałam, że Mustafa ma już swoje lata, bo sześć wiosen na karku, jest po zabiegu, więc nie będzie latał za suczkami, dogaduje się z innymi psami, przywykł do staruszków, ogólnie to spokojny piesek i zero z nim problemów.

Kiedy skończyła go wychwalać, poprosiłam, aby jak najszybciej odebrała psa, najlepiej natychmiast. Po pewnych negocjacjach doszłyśmy do porozumienia – czworonóg pomieszkać miał u mnie przez miesiąc. Jeżeli po upływie tego okresu nadal będę zdecydowana, aby się go pozbyć, Ala zabierze pupila do swojego mieszkania.

Nie mogłam się przyzwyczaić

Początki wspólnego życia z Mustim były dla mnie nie lada wyzwaniem. Przetrwałam je jedynie dzięki ogromnemu samozaparciu. Ten mały czarny łobuziak robił, co mógł, by skutecznie dać mi w kość. Najbardziej irytowały mnie jego nieustanne odgłosy – charczał i mlaskał nawet podczas snu. Jakby tego było mało, w nocy szczekał z byle powodu, bez pytania pakował się do łóżka i szarpał się na smyczy podczas spacerów. Rankiem po pierwszej wspólnie spędzonej nocy odkryłam pod stołem psią niespodziankę, a moje kapcie były całe oślizgłe od jego śliny, bo zostawił je sobie w legowisku.

Przyznaję, że przez całe to zamieszanie, udawało mi się zapomnieć o moim kiepskim nastroju. Kiedy byłam zaabsorbowana doglądaniem tego potwora, brakowało mi czasu na rozczulanie się nad własnym losem. Któregoś dnia, podczas gdy usiłowałam zapanować nad Mustafą w parku, dotarł do mnie znajomy głos:

– Bogna! Z czym ty się tam mocujesz? Tylko nie mów, że masz psa!

Była to Ola, jedna z moich koleżanek z dawnej pracy. Chichotała z mojej niezdarności, trzymając na smyczy brązowego kundla.

– Ola! Po pierwsze, to nie jest mój psiak, tylko kaprys Aliny. Wepchnęła mi go siłą!

Streściłam przyjaciółce całą opowieść. W zasadzie było to pasmo narzekań na kłopoty, które sprawia trzymanie czworonoga w ciasnym mieszkaniu. Ale, ku mojemu zaskoczeniu, po raz pierwszy od dawna miałam temat, o którym potrafiłam gadać jak najęta! Buldog zawładnął moim życiem w ciągu tygodnia! Olę ewidentnie rozśmieszała moja historia, ale i ona nie pozostawała dłużna, jeśli chodzi o posiadanie pupili. Inne zmartwienia tymczasowo poszły w odstawkę.

Gdy w końcu się rozstałyśmy, zaczęłam holować Mustafę w kierunku domu. Psina stawiała opór. Sapała, prychała i zapierała się łapkami. Co parę metrów szarpała się, żeby obwąchać pień, krzaki albo kosz na śmieci. Ocknęłam się

– Ty nicponiu! Przez ciebie ominie mnie mój ulubiony program! – gderałam zniecierpliwiona.

Szczerze mówiąc, serial był ostatnią rzeczą, o której myślałam. Potrzebowałam rozmowy z kumpelą i odrobiny czasu na łonie natury. Coś mnie ruszyło. Poszukałam wzrokiem Oli. Oddaliła się już spory kawałek, ale dosłyszała moje nawoływanie. Przesiedziałyśmy w parku jeszcze z godzinkę, aż w końcu stwierdziłyśmy, że nasze pupile zasługują na chwilę relaksu.

Chciałam go oddać

Nadal byłam zdeterminowana, żeby pozbyć się Mustafy, chociaż tak naprawdę przyzwyczajałam się do tego, że jest blisko mnie. Opieka nad psiakiem wpływała na mnie pozytywnie. Dzięki spacerom mogłam spotykać się z Olą, a pogawędki z innymi ludźmi, których spotykałam na spacerach, były całkiem miłe. Mustafa też potrafił być fajny. Każdego ranka witał mnie jego ciepły pyszczek. Jakby chciał powiedzieć: „No co jest, już szósta! Ile można spać"?

Kiedy szykowałam mu jedzenie, zawsze przytulał się do mojej nogi i tak czekał. To było słodkie. Ale ambicja kazała mi się go pozbyć – pies miał zniknąć po 4 tygodniach. W końcu ten moment nadszedł. Alina obiecała, że przyjedzie wieczorem i zabierze buldoga razem z całym sprzętem. Chodziłam cały dzień zdenerwowana. Mustafa też czuł, że coś się święci.

– Czemu się tak gapisz, brzydalu? – westchnęłam pod nosem, patrząc na niego.

Prychnął i zrobił dziwną minę. Nagle rozległ się dźwięk dzwonka. Aż podskoczyłam. Zebrałam z podłogi siatki pełne psich rzeczy. Podeszłam otworzyć Alinie.

– I jak, mamuś? Zostawiamy psiaka?

– W życiu! Zabieraj go stąd.

– To chociaż się z nim pożegnaj.

– No dobra, pożegnam się… – odparłam, próbując nie dać po sobie poznać, że zrobiło mi się smutno.

Pogłaskałam cuchnącego kundla po łbie, bo już się przyzwyczaiłam do tego, jak wygląda. Poklepałam czworonoga po zadku i powiedziałam:

–  To na razie, Mustafa. Nie wpadnij w kłopoty u Aliny!

–  Jasne, mamuśka. Masz wszystko, czy czego potrzebujesz?

–  Tak, wszystko mam.

–  Jesteś pewna, że nie chcesz, aby psiak został z tobą?

–  Nie, dam sobie radę.

A jednak zmieniłam zdanie

Alina ponownie obdarowała mnie jednym ze swoich zagadkowych uśmieszków. Chwyciła czworonoga, a następnie przejęła ode mnie siatki.

– No to lecimy! Cześć, mamuś! Jakby co, to daj znać.

– Na razie. I pozdrów wszystkich.

Gdy drzwi się zatrzasnęły, ponownie zostałam sama jak palec. Z lekkim wahaniem rozsiadłam się przed telewizorem i zaczęłam skakać po stacjach. Nic nie przyciągało mojego zainteresowania. Ogarniało mnie poczucie tęsknoty! Nie zdążyło minąć nawet pięć minut, a ja już chwytałam za komórkę i próbowałam dodzwonić się do Aliny. W końcu udało mi się nawiązać połączenie.

– Ala, zmieniłam zdanie!

Odpowiedź Aliny była zwięzła - "okej!" i natychmiast zakończyła połączenie. Dosłownie w kilkadziesiąt sekund ponownie rozległ się dźwięk dzwonka. W drzwiach mieszkania pojawiła się córka, a obok niej stał Mustafa.

– Ha, myślałaś że już poszliśmy? Byłam pewna, że zmienisz zdanie! Pojechaliśmy tylko na dół windą i czekaliśmy!

Alina ryczała ze śmiechu, a ja już dłużej nie umiałam trzymać tego w sobie. Zalałam się łzami. Łzami szczęścia. Mustafa zaczął latać po mieszkaniu i jak to miał w zwyczaju, obwąchiwać wszystkie zakamarki. Moja samotność skończyła się w momencie, gdy tylko Alina przyniosła czworonoga. Chrapiący grubasek był najskuteczniejszym lekarstwem na chandrę. Na nowo odnalazłam uśmiech i ponownie miałam poczucie, że jestem komuś potrzebna.