Z Martyną spotkałem się po raz pierwszy w biurze. Pewnego poranka przyszła do naszej firmy, przedstawiła się i ogłosiła, że dołącza do naszego zespołu. W tamtym momencie coś we mnie drgnęło. Zanim zdążyła wyłożyć swoje rzeczy na stanowisku pracy, ja już byłem pewien, że chcę z nią dzielić swoje życie.

Kręciłem się wokół niej, aż w końcu dostałem to, czego chciałem. Po trzech miesiącach od naszego pierwszego spotkania zostaliśmy parą, a sześć miesięcy potem wprowadziliśmy się do wspólnego mieszkania. Dwa lata później stanęliśmy na ślubnym kobiercu. Gdy przysięgałem jej miłość i wierność przed ołtarzem, byłem pewien swojej decyzji. Wiedziałem, że to ta jedyna, na całe życie.

Na początku było wprost fantastycznie

Rozkoszowaliśmy się swoją obecnością i uczuciem, jakie nas łączyło. Moja żona emanowała ciepłem i radością. Troszczyła się o mnie lepiej niż rodzona matka. No i była niesamowita w sypialni. Wprost przepadała za figlami pod kołdrą. Ja też mam w sobie sporo werwy, więc w nocy zawsze było gorąco jak w tropikach. Zero chłodu czy nudy. Nasza miłość była pełna pasji, a i tak mieliśmy ochotę na więcej. Żartowaliśmy, że gdyby nie obowiązki, to w ogóle nie wychodzilibyśmy z łóżka. Obiło mi się kiedyś o uszy, że połowa sukcesu w relacji to udane pożycie. A nasze zdecydowanie przebijało standard. Myślałem wtedy, że tak pozostanie do końca naszych dni.

Kiedy Martyna i ja byliśmy razem od czterech lat, ona zaczęła marzyć o powiększeniu rodziny. Muszę przyznać, że perspektywa bycia tatą nie napawała mnie entuzjazmem. Obawiałem się, że kiedy pojawi się dziecko, stanę się dla mojej ukochanej mniej ważny i zejdę na dalszy plan. Martwiłem się, że nie będzie już miała dla mnie czasu, gdy będę potrzebował się wygadać, a ciepły obiad i wyprasowana koszula przestaną być standardem. Można mnie uznać za samolubnego. Ale czy jest na świecie mężczyzna, który nie lubi być traktowany jak król?

Taką już mamy naturę. Cieszymy się, kiedy dla naszej wybranki serca jesteśmy numerem jeden. Miałem nadzieję, że jeszcze chwilę się wstrzymamy z dzieckiem. Moja druga połówka była jednak nieugięta. Argumentowała, że jej czas na macierzyństwo ucieka, a później szanse będą nikłe… Do tego nasi rodzice niemal zacierali ręce w oczekiwaniu na wnuki. Prawdę mówiąc, zarówno moja mama, jak i teściowa przy każdej nadarzającej się sposobności zwykły pytać, kiedy w końcu nasza rodzinka się powiększy. Od tych wszystkich nagabywań łeb mi już pękał. Cóż, skapitulowałem.

Gdy Martyna zrezygnowała z pigułek, po paru tygodniach powiedziała mi, że zostaniemy mamą i tatą. Zdawałem sobie sprawę, że od tej pory sporo rzeczy ulegnie zmianie i byłem przygotowany, by się z tym zmierzyć.

Żona przechodziła ciążę bez większych problemów

Nie narzekała jakoś specjalnie, nie dopadały jej nagłe zmiany humoru, nie rządziła mną jak niewolnikiem. Koledzy ostrzegali, że czeka mnie istny horror. Że będę musiał zmagać się z jej humorami, kłótniami o byle co, a na dodatek latać po nocach do sklepu po jej zachcianki – lody, śledzie czy korniszony. Ale nic z tych rzeczy się nie wydarzyło. Jedyną zmianą, jaką dostrzegłem u mojej żony, był jej wygląd zewnętrzny.

W czasie ciąży jej waga wzrosła o jakieś dwadzieścia kilo. Zupełnie mi to nie wadziło. Co więcej, liczyłem na to, że po urodzeniu dziecka nie wróci do poprzedniej figury i zachowa przynajmniej połowę z tego, co przybrała. Marzyłem o tym, by w przyszłości jej kształty stały się nieco bardziej krągłe. W końcu w łóżku im więcej ukochanego ciała, tym lepiej!

Ani słowem nie pisnąłem jej o tym. Moja druga połówka miała jednak bzika na tle swojej sylwetki i kilogramów. Wpadała w histerię, gdy nie była w stanie zapiąć kolejnej sukienki. Dlatego też, gdy utyskiwała, że wygląda jak wielka orka, wtórowałem jej w tych żalach. Pocieszałem ją, że po porodzie znów będzie szczuplutka niczym zapałka. Byłem święcie przekonany, że postępuję słusznie i dokładnie tego oczekuje z mojej strony.

Moja Martyna została mamą cudownego, pełnego wigoru maluszka. Obawiałem się, że pojawienie się dziecka sprawi, iż zatraci się w nowej roli, zapominając o całym świecie. Nic bardziej mylnego! Pomimo licznych obowiązków macierzyńskich, wciąż miała czas na pogaduchy ze mną, nie zaniedbując przy tym gotowania, prania i prasowania. Niby powinienem skakać z radości, ale... No właśnie, jest jedno „ale”.

Od narodzin dziecka Martyna kompletnie przestała mieć ochotę na zbliżenia. Jak już mówiłem, kiedyś najchętniej spędzałaby cały czas w łóżku. No a teraz? Kiedy próbowałem tylko ją objąć, dostawałem totalnego kosza.

Zaraz po tym, jak nasze maleństwo przyszło na świat, nie zamierzałem nawet próbować inicjować intymnych zbliżeń. Zdawałem sobie sprawę, że poród mógł być dla niej traumatycznym przeżyciem i wciąż odczuwała fizyczny dyskomfort. Poprzestawałem więc na czułym całusie w policzek przed snem, troskliwie otulałem ją kołderką i grzecznie odpływałem do krainy snów. Ale dni mijały, tygodnie zamieniały się w miesiące, a nasza sypialnia wciąż tonęła w lodowatym chłodzie. Starałem się nieśmiało zabiegać o jej względy, sięgałem po sprawdzone triki, szeptałem czule do uszka.

A moja ukochana? Niewzruszona jak królowa lodu

Kręciła się w łóżku, tłumacząc się bólem głowy albo przemęczeniem. Kiedy indziej nagle wyskakiwała z pościeli, zasłaniając się koniecznością podania Adriankowi jedzenia albo upewnienia się, że leży w suchej pieluszce. Robiła to, mimo że ledwie przed momentem była u syna, a ten smacznie chrapał niczym cherubinek. Do sypialni wślizgiwała się z powrotem, dopiero gdy już spałem albo widziała, że zapał do igraszek całkiem mi minął.

Przez naprawdę spory kawał czasu podchodziłem do tego ze stoickim spokojem. Docierały do mnie słuchy, że spora część kobiet po urodzeniu dziecka reaguje podobnie i ma to pewien związek z gospodarką hormonalną organizmu. Podobno nie należy się tym przejmować, bo ten brak ochoty na zbliżenia w końcu prędzej czy później ustępuje. U jednych szybciej, u innych to trwa. Więc czekałem, czekałem i jeszcze raz czekałem, mimo że mój najbliższy kumpel, któremu się zwierzyłem z tego kłopotu, sugerował, bym poszukał sobie kogoś na boku.

Kolega stwierdził, że skoro w swoich czterech kątach nie mam zaspokojonych podstawowych potrzeb, to jestem upoważniony do tego, żeby szukać przygód gdzie indziej. Zignorowałem jego sugestię. Darzyłem partnerkę uczuciem i liczyłem, że lada moment sytuacja w łóżku między nami się unormuje. Jednak mijały kolejne dni, a u nas, zamiast się poprawiać, stan rzeczy systematycznie się pogarszał.

Wiadomo, że nie należę do tych tępych jaskiniowców kierujących się wyłącznie popędami. Jednak krew nie woda! Powoli traciłem cierpliwość. Byłem w kwiecie wieku, pełen wigoru, i nie planowałem spędzić reszty życia w celibacie! Moja męska duma także cierpiała. Kiedy zatem następnej nocy moja małżonka po raz kolejny zasłoniła się bólem głowy, pękła we mnie jakaś tama.

Musiałem coś z tym zrobić

– Słuchaj, taka sytuacja nie może trwać w nieskończoność! Dawniej baraszkowaliśmy do rana, a jak jest teraz? Ciągle wymówki, że musisz iść do małego albo po prostu odwracasz się ode mnie. Przestałaś mnie kochać? Już mnie nie pożądasz? – wypaliłem prosto z mostu.

Poderwała się z materaca i spojrzała na mnie przestraszona.

– Przecież wciąż kocham cię i pragnę. Tak samo jak wcześniej. Jednak… Musisz wykazać trochę cierpliwości – urwała.

Cierpliwości? Ale dlaczego? Wyjaśnisz mi to jakoś sensownie? – drążyłem temat.

– Kiedy już… – przerwała na moment. – Kiedy stracę parę kilogramów.

– Słucham? – wytrzeszczyłem oczy ze zdumienia.

– Jak schudnę. Nie mam ochoty, abyś mnie dotykał i widział, kiedy wyglądam w taki sposób…

– Jak?

– Wiesz... czuję się gruba. Liczyłam na to, że po porodzie szybko odzyskam figurę. Niestety, chociaż jem jak wróbelek i ćwiczę, kiedy Adrianek drzemie, nadal mam nadprogramowe prawie dziesięć kilo. Masakra! Obawiam się, że gdy tylko dostrzeżesz to sadło wylewające się z każdego kawałka, przestanę ci się podobać. I porzucisz mnie dla jakiejś smukłej panienki.

– Porzucę? W życiu! Skąd ci się biorą w ogóle takie pomysły. Zawsze byłaś i na zawsze pozostaniesz w moich oczach najcudniejszą i najgorętszą kobietą pod słońcem.

– No wiesz, mówisz tak tylko po to, żebym się lepiej poczuła. Dobrze znam twoje prawdziwe zdanie. Kiedy się skarżyłam, że przypominam wielką fokę, wtórowałeś mi w narzekaniach. I pocieszałeś mnie, że po porodzie znów będę chuda jak szczapa. Chyba nie powiesz, że było inaczej?

– Fakt, mówiłem tak i pocieszałem cię. Ale to wcale nie znaczy, że źle wyglądałaś w moich oczach i chciałem, żebyś zrzuciła te kilogramy. Wręcz odwrotnie!

– Jak to? Teraz to kompletnie nie wiem, o co ci chodzi!

– Szczerze mówiąc, to całkiem fajnie wyglądałaś z tymi dodatkowymi krągłościami w ciąży. Skrycie liczyłem na to, że zostanie ci parę kilo po porodzie. Ale jakoś nie miałem odwagi ci o tym wspomnieć. Zawsze tak dbałaś o linię i wpadałaś w rozpacz na widok nawet minimalnego przyrostu wagi. Sądziłem, że się zdenerwujesz, jakbym ci to powiedział…

– Czyli co? Nadal ci się podobam? W takiej postaci? Z tymi fałdami z boku i na brzuchu?

– Jasne, że tak! Szkoda tylko, że nie wyznałem ci tego wcześniej! I jeszcze jedna sprawa: nawet nie próbuj dalej tracić na wadze. W tej chwili prezentujesz się perfekcyjnie! – zawołałem i czule przytuliłem ją do siebie. Tym razem nie stawiała oporu.

Już tydzień minął od tej rozmowy. Razem z Martynką staramy się odzyskać te chwile, które przepadły przez tę pechową sytuację. Na zewnątrz wieje chłodem, ale w naszej sypialni temperatura znów się podnosi. Mam wrażenie, że nasz synek Adrianek chyba zdaje sobie sprawę z tego, że jego starsi przebrnęli przez ciężki okres, bo nie sprawia nam problemów w nadganianiu straconego czasu. Grzeczny z niego maluch, prawie całe noce przesypia spokojnie.

Karol, 32 lata