Kiedy babcia Irena umierała, jedyne, o czym myślała, to jej najstarsza córka Katarzyna. I jedyne, o czym mówiła to, że tak jej żal, że wyrzuciła ją z domu, kiedy dziewczyna zaszła w ciążę nie wiadomo z kim; że była głupia, pod wpływem proboszcza i tych idiotek z koła parafialnego; że chociaż tęskniła, to bała się dziadka, który trzymał rodzinę silną, patriarchalną ręką. W dzień swojej śmierci wyznała:

– Połakomiłam się na spadek po dziadku, ten dom. Sprzedałam moją córkę… – i rozpłakała się. A gdy przestała szlochać, dodała: – To smutne, że człowiek musi dopiero stanąć nad brzegiem otchłani, by mieć odwagę ujrzeć swoje życie takim, jakie było naprawdę. Najgorsza jest świadomość, że już nie można zrobić nic, by naprawić wyrządzone krzywdy. Bo czas się kończy…

– Nie myśl o tym, babciu – powiedziałam. Martwiła mnie jej twarz pełna bólu. Kolejna dawka środka przeciwbólowego przewidziana była dopiero za trzy godziny. – To już przeszłość.

– Nie – szepnęła i chwyciła mnie za rękę. – Obiecaj mi, że ją znajdziecie. I że ten dom i wszystko, co mam, ona dostanie. Lub jej dzieci – w sypialni babci była także moja mama i wuj Aleksander. Popatrzyła po nich, a oni kiwnęli głowami. – Testament. Pospieszcie się.

Wiedziała, że umiera. I my też wiedzieliśmy. Wuj zadzwonił do notariusza rodziny, który w ciągu godziny stworzył prosty, krótki testament. Przyjechał, babcia Irena złożyła swój podpis, my podpisaliśmy się jako świadkowie, ona uśmiechnęła się, a jej suche wargi wyszeptały „dziękuję”. Kilka godzin później umarła.

Dziwna historia

Odnalezieniem Katarzyny zajął się Damian, partner wuja Aleksandra. Nie było to łatwe, bo ciotka, jak odeszła z rodziny trzydzieści pięć lat temu, tak przepadła jak kamień w wodę. Mama mówiła, że obraziła się na wszystkich, zwłaszcza na rodzeństwo, że się nie postawili dziadkowi. Ale Damian miał swoje kontakty i trzy miesiące później poinformował nas, że Katarzyna nie żyje już od pięciu lat, ale ma córkę, Irenę. Jak usłyszeliśmy to imię, byliśmy pewni, że Katarzyna wciąż kochała swoją matkę.

Irena mieszkała w Niemczech. Damian umówił się z nią, że przyjedzie na odczytanie testamentu i przejęcie spadku na początku września. Stwierdził, że kuzynka mówi doskonale po polsku i wydaje się sympatyczna.

– Jest rozwódką – poinformował nas. – Ma sześcioletniego syna. Zostawi go pod opieką byłego męża. 

Jechała autem. Po przekroczeniu granicy zamierzała przenocować w jakimś zajeździe i dotrzeć do nas po południu. W sobotę rano dostałam telefon od Damiana, że są kłopoty. Irenę napadli jacyś bandyci, okradli i pobili. I że jadą z wujem Alkiem po nią do szpitala w Zielonej Górze. Okropna historia.

– Zatrzymałam się na stacji benzynowej, wzięłam paliwo i poszłam do toalety – opowiadała kuzynka następnego dnia, już u nas w domu. Miała siniak pod okiem, lewą rękę na temblaku. – Potem odjechałam. Jakieś dwa kilometry za stacją okazało się, że mam kapcia. Zatrzymałam auto, wysiadłam, żeby zmienić koło. No i wtedy podjechał samochód, wyskoczyło dwóch takich… no i wiecie. Broniłam się, to mnie poturbowali. Dobrze, że nie zgwałcili. Zabrali mi wszystko, walizki z rzeczami, dokumenty. Pieniądze, karty kredytowe. Nie mam nic. Tylko samochodu nie zabrali. Kiedy odjechali, wróciłam autem na stację benzynową i tam pracownicy wezwali policję. Na szczęście numer telefonu do was miałam w notesie w skrytce samochodowej.

Nałożyła sobie drugą porcję sałatki. Była 33-latką o kręconych, ciemnych włosach i jasnoniebieskich oczach. Z tego co mówiła mama, jej siostra, Katarzyna, była ciemną blondynką. „Czyli to po ojcu” – pomyślałam. Była sympatyczna. Opowiedziała o swoim synu, trochę o matce. W Niemczech była fryzjerką. Ale teraz, jak dostanie pieniądze po babci, założy w Polsce własny salon kosmetyczny, rozmarzyła się. I wróci na stałe do ojczyzny, żeby jej syn poznał swoich przodków. Mój ojciec patrzył z zadowoleniem na Irenę, wujowi też się te słowa spodobały.

– A ojciec Janka? – spytałam. – To Niemiec. Nie będzie miał nic przeciw wyjazdowi syna do innego kraju? I w dodatku do Polski.

Moje pytanie nieco zbiło ją z tropu – popatrzyła na mnie z lekką paniką w oczach. Nie przemyślała sobie tego. Wuj Alek chrząknął.

– Jestem prawnikiem, więc jakoś to załatwimy. Zresztą, jesteśmy Unii Europejskiej, nie powinno być problemów. 

Irenie ulżyło. Uśmiechnęła się z wdzięcznością do wujka.

– Dobrze mieć rodzinę – wyszeptała.

Irena była chciwa

Tak się złożyło, że notariusz był na jakiejś konferencji i miał wrócić dopiero za trzy dni, by przekazać Irenie testament i dokumenty, które sprawią, że przejmie konta bankowe babci i dom z zawartością. Wtedy też dzieci babci Ireny, czyli moja mama i wuj Aleksander, mieli dostać należne im zachowki. Przez te trzy dni Irena mieszkała u nas i trochę ją poznałam. Nie mogę powiedzieć, że między nami zaiskrzyło. Odniosłam wrażenie, że kuzynka jest trochę… chciwa. Wiele razy pytała, jak to możliwe, że nikt z rodziny nie ma nic przeciw temu, by ona wzięła cały spadek po babci. Że nie ma takich ludzi. Bo przecież to dużo pieniędzy, nawet na warunki niemieckie. No i dom wypełniony pięknymi rzeczami.

– Co babcia chciała nam dać, to nam dała przed śmiercią – wyjaśniłam kuzynce. – Ja dostałam ten obraz – wskazałam na ścianę. – Mam ładny dom, samochód. Firma dobrze sobie radzi. Nie potrzebuję więcej. A babcia miała poczucie winy. I chciała umrzeć wiedząc, że chociaż częściowo wyrówna wyrządzone krzywdy. Na tyle, na ile może to zrobić materialne bogactwo. Bo na uczucia już było za późno.

Irka kiwała głową, ale miałam wrażenie, że nie do końca rozumie to, co mówię. Wreszcie przyjechał notariusz. Umówił się z nami w domu babci, by przekazać spadek Irenie. Tak sobie zażyczyła babcia. Usiedliśmy w salonie babci i notariusz odczytał testament. Kuzynka podpisała swoje dokumenty, mama i wuj swoje.

– Czyli już mogę tu zostać? – spytała Irka, rozglądając się wokół z zadowoleniem. – A kiedy dostanę dostęp do pieniędzy? Zostałam okradziona – dodała tonem wyjaśnienia. – Muszę kupić trochę ubrań. Nie mogę dłużej chodzić w bieliźnie Aldony – popatrzyła na mnie z uśmiechem.

– Jutro pojedziemy do banku – powiedział notariusz. – Jesteśmy umówieni na dwunastą. Przyjadę po panią o jedenastej trzydzieści.

Nie była zadowolona, ale kiwnęła głową. Rozejrzała się wokół.

– Mam dużo do oglądania – powiedziała.

Pożegnaliśmy się więc i wróciliśmy do swoich spraw.

Oszustka!

Następnego dnia koło dwunastej w południe zadzwonił wuj Aleksander i powiedział, żebym przyjechała do domu babci. Na miejscu okazało się, że są i moi rodzice, i notariusz. A Irena siedzi w łazience na parterze, szlocha i nie chce wyjść. Przez moment myśleliśmy, że Irena oszalała. Ale ona zanosiła się płaczem i krzyczała, że nie jest Ireną. 

– To nie ja! – zaczęła szybko mówić. – Nie ja jestem Ireną. Usłyszałam waszą historię, jak Aleksander zgłosił się do biura detektywistycznego w Niemczech. Właściciel to mój znajomy. Pomyślałam, że to dobra okazja, by zmienić swoje życie. Stać się na jakiś czas nią, zabrać kasę, cenne rzeczy. Tyle kasy! Mogłabym zacząć od nowa.

Staliśmy jak osłupiali. Przez moment naprawdę myśleliśmy, że jej odbiło. Wtedy w przedpokoju spadło lustro i się stłukło.

– I tak jest całą noc! Ja nie wiem, co to za nawiedzony dom, ale mam to gdzieś. Zabieram się stąd! – krzyczała. 

Patrzyliśmy po sobie i nikt nic nie mówił. Spędziliśmy w tym domu całe życia i nigdy nie działo się w nim nic nienormalnego. Ale może babcia wyczuła oszustkę i chciała ją wykurzyć. Tego nie wiemy. Wezwana policja aresztowała kobietę. Podczas przesłuchania okazało się, że nie tylko my padliśmy ofiarą łowców majątków - Ireny i niemieckiego detektywa. Aleksandrowi udało się skontaktować z prawdziwą Ireną, ale zrobił to już osobiście. Nasze stosunki są poprawne, ale pracujemy nad tym, żeby się do siebie zbliżyć.