To było miesiąc temu. Wróciłam do domu z tygodniowej delegacji. Ledwie przekroczyłam próg, dostrzegłam, że po przedpokoju kręci się niewielki, czarny kundel. Wyglądał paskudnie: wielki łeb, krótkie łapy i ogon zawinięty w precel jak u świni.

– Co to, do licha, jest? – krzyknęłam. 

– Pies, mamuś? Ma na imię Maksio – odparł z niewinną minką mój dziewięcioletni synek, Maciek. 

– Przecież widzę, że nie koza. Pytam – tu wbiłam wzrok w męża – skąd się wziął u nas w mieszkaniu? 

– Moja mama znalazła go cztery dni temu na osiedlu. Błąkał się, biedaczysko, szukając nowego domu. A że Maciek od dawna marzy o psie, to…

– Nie ma mowy! – przerwałam mu. – Dziś już jest za późno, ale jutro odwieziesz go do schroniska!

– Ale mamo… – syn spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem. 

– Żadne mamo!  – ucięłam – A dlaczego ty jeszcze jesteś na nogach! Po dziesiątej?!  Marsz do łóżka! Raz, dwa! Bo nie wstaniesz do szkoły!

– Zaraz pójdę, ale obiecaj, że się jeszcze zastanowisz – złożył ręce w błagalnym geście. 

– No dobrze, obiecuję – odparłam.

Oczywiście nie zamierzałam ustąpić, ale chciałam, żeby się uspokoił i poszedł już spać. I rzeczywiście, posłusznie podreptał do swojego pokoju. Jak tylko zamknął za sobą drzwi, napadłam na męża.

Byłam wściekła, że przyprowadził do domu psa

Co ty sobie myślałeś? Że jak postawicie mnie z Maćkiem przed faktem dokonanym, to zmięknę? Zapomnij, nic z tych rzeczy! – natarłam na niego.

– Ależ Basiu, nie daj się prosić. To naprawdę bardzo grzeczny i sympatyczny psiak. Umie wychodzić na smyczy, w domu nie brudzi, niczego nie gryzie. I jest bardzo pożyteczny… 

– Pożyteczny? 

– A tak. Nasz syn może się dzięki niemu wiele nauczyć.

– Niby czego? Szczekania? Albo siusiania z podniesioną nogą? – nie kryłam złośliwości.  

– Nie żartuj sobie! Nie słyszałaś, że opieka nad zwierzęciem to najlepsza lekcja empatii i odpowiedzialności dla dziecka? Każdy psycholog ci to powie! – podniósł głos.

– To kup mu chomika albo rybki! Są mniej kłopotliwe! – odparowałam.

– Czyli nie zmienisz zdania? 

– Nie! I w ogóle skończmy tę bezsensowną dyskusję. Chcę się zrelaksować w wannie i położyć do własnego łóżka. Jestem potwornie zmęczona – odparłam, a potem odwróciłam się na pięcie i powędrowałam do łazienki.

Po drodze minęłam Maksia. Leżał w przedpokoju, zwinięty w rogalik.

Miał bardzo smutną minę

– Wybacz, mój drogi, ale będziesz musiał poszukać sobie innego domu – mruknęłam pod nosem. 

W wannie, w gorącej wodzie, spędziłam ponad kwadrans. Dopóki leżałam, było mi błogo i przyjemnie. Jednak gdy wstałam, nagle zrobiło mi się ciemno przed oczami, zaczęłam się chwiać na nogach. Próbowałam wyjść z wanny, ale nie zdołałam. Poczułam, że nogi się pode mną uginają i zjeżdżam pod wodę. 

Potem nie było nic, tylko ciemność.Ocknęłam się na podłodze. Kaszlałam, z trudem łapałam powietrze. Nade mną klęczał mąż.

– O Boże, Basiu, ty żyjesz! – odetchnął. – Leż spokojnie! Zaraz przyjedzie pogotowie!

– Co się stało? – wykrztusiłam.

– Nie wiem. Gdy wpadłem do łazienki, leżałaś w wannie z głową pod wodą – tłumaczył rozgorączkowany.

– A tak… Poślizgnęłam się – przypomniałam sobie. 

– Dobrze, że Maksio zaczął szczekać. Zdążyłem cię wyciągnąć i przywrócić oddychanie. Jeszcze minuta i nie wiadomo, czym by to się wszystko skończyło… – pokręcił głową.

– Zaraz, zaraz, to przyszedłeś mnie ratować, bo pies szczekał? – spytałam.

Uratował mi życie

– Mówiłem ci, że to spokojny i grzeczny pies. Nie szczeka bez powodu. Gdy więc nagle zaczął przeraźliwie ujadać, wiedziałem, że coś jest nie tak. Wybiegłem z sypialni i zobaczyłem, że drapie w drzwi łazienki jak wariat. Co było dalej, już wiesz… – odparł. 

Wygląda na to, że żyję dzięki temu zwierzakowi – uświadomiłam sobie i aż usiadłam z wrażenia. 

– Lekarz pogotowia pewnie zabierze mnie do szpitala – powiedziałam.

– Pewnie tak – odparł zdziwiony zmianą tematu. – Straciłaś przytomność, musisz przejść badania. Potrwa to ze dwa dni. Będę przy tobie. 

– Nie o to chodzi. Zastanawiam się tylko, czy do mojego powrotu zdążycie z Maćkiem doprowadzić psa do porządku. Wykąpać go, zawieźć do weterynarza, kupić mu miski, legowisko – wszystko, czego potrzebuje. 

Mam przez to rozumieć, że Maksio zostaje? – ucieszył się.

– No jasne. Ta przygoda raczej nie zniechęci mnie do gorących kąpieli, więc taki wyszkolony ratownik może mi się jeszcze przydać! – uśmiechnęłam się, głaszcząc psiaka, który z zapałem lizał mnie po twarzy.