Jestem reporterką w ogólnopolskiej gazecie. Przed rokiem szef wysłał mnie na jedną z większych demonstracji, żebym zrobiła kilka fotek do internetowego wydania i zebrała parę wypowiedzi demonstrantów.

– Tylko nie zapomnij o zgodzie na publikację wizerunku – dodał.

Nie musiał mi o tym przypominać. Do dziś opowiadamy sobie w redakcji historię, jak to wydawca puścił zdjęcie bez zgody. No i zrobiła się awantura. Na drugim planie widać było faceta obściskującego się na ławce w parku z kobietą. Zdjęcie zobaczyła jego żona i wściekła się – bo kobieta była ich wspólną przyjaciółką, a mąż powinien tego dnia być w delegacji. Ona wniosła sprawę o rozwód z jego winy, a on pozwał gazetę. I wygrał. Przynajmniej zwróciły mu się koszty podziału majątku.

Na demonstracji poznałam kilka fajnych osób. Między innymi młodą przedszkolankę. Trzymała wielki transparent. Jakiś czas szłam obok niej w pochodzie. Dowiedziałam się, że do Warszawy przeniosła się rok temu z Łodzi i po raz pierwszy od dłuższego czasu poczuła się wreszcie wolna i szczęśliwa. Nie pytałam, co było tego przyczyną, bo Ilona sama dość szybko ucięła ten wątek. Kilkanaście minut później rozstałyśmy się, wymieniając się telefonami. Nagrałam wypowiedzi jej i kilku innych kobiet, zrobiłam zdjęcia, uzyskałam zgodę na publikację i wróciłam do redakcji. Tydzień po publikacji fotoreportażu na stronie internetowej naszej gazety, sekretarka przełączyła do mnie telefon czytelnika.

– W czym mogę pomóc?

– Nazywam się Antoni J. – dzwoniący podał swoje personalia, zatem nie zamierzał mnie uczyć, co i jak powinnam fotografować. 

Z zainteresowaniem obejrzałem pani zdjęcia z manifestacji. Na jednej z fotografii rozpoznałem kogoś dla mnie bardzo ważnego. Chodzi o sprawy rodzinne. Czy mógłbym w jakiś sposób dostać kontakt do tej osoby?

Zobacz także:

– Obawiam się, że to raczej niemożliwe. Wie pan, ochrona danych i te sprawy.

– Rozumiem. A mógłbym spotkać się z panią osobiście i dokładniej tę sprawę wyjaśnić? Być może poruszy panią ta opowieść i zechce jakoś mi pomóc. Bardzo proszę, to sprawa życia i śmierci. Od lat szukam mojej córki…

Głos pana Antoniego wyraźnie zadrżał. A ja wyczułam ciekawą historię, co dla dziennikarza jest magnesem nie do odparcia. W końcu co mi szkodzi wysłuchać ciekawej opowieści. Potem zdecyduję, pomyślałam, i umówiłam się z czytelnikiem następnego dnia w pobliskiej kawiarni.

Pewnego dnia wyszła z domu i już nie wróciła

Antoni J. miał około 60 lat, był elegancko ubrany, wypachniony. Przywitał się, całując mnie w dłoń w starym stylu: nachylił się do niej niemal do pasa, jak należy. Jego oczy patrzyły na mnie bystro i inteligentnie. Miał w sobie mnóstwo uroku i zdecydowanie był doskonale wychowany. Kiedyś mówiło się na to kindersztuba. Ginący gatunek ludzi. Od razu go polubiłam.

Może od razu przejdę do rzeczy, żeby nie zabierać pani cennego czasu. 30 lat temu szczęśliwie się ożeniłem i z tego związku przyszła na świat Ilona. Po jakimś czasie okazało się, że córka jest niestabilna emocjonalnie. Ktoś mógłby nawet powiedzieć, że jest chora, jakkolwiek ja zawsze unikałem takiego określenia. Cóż, w tych szalonych czasach niemal każdy cierpi na jakieś problemy, nie uważa pani?

– Obawiam się, że ma pan rację – zgodziłam się.

– Niestety. W pierwszych kontaktach nikt nie mógł rozpoznać jej choroby, jednak przy głębszym poznaniu wychodziła na jaw jej strachliwość, niepewność, wycofanie i chorobliwy, paranoiczny lęk, który objawiał się w nieoczekiwanych momentach i prowadził do najmniej spodziewanych reakcji. Potrafiła sobie wmówić na przykład, że sąsiad z naprzeciwka podgląda ją przez lornetkę, a kiedy okazało się, że jest niewidomy, to próbowała przekonać nas, że on tak oszukuje innych, żeby nikt się do niego nie przyczepił. Biedna istota – westchnął ciężko. 

– Ale była moją córką, kochałem ją. Przez lata opiekowałem się nią razem z Terenią, a kiedy moja żona, a mama Ilony, rok temu umierała, to obiecałem, że wciąż będę czuwał nad naszą córką. Śmierć matki musiała być dla niej szokiem, gdyż pewnego dnia, bez najmniejszego powodu wyszła z domu i już więcej jej nie zobaczyłem. Wzięła ze sobą tylko album rodzinny z fotografiami. Jestem człowiekiem sentymentalnym, tam są jedyne moje zdjęcia z ukochaną żoną, więc przy okazji chciałbym go odzyskać. 

Szukałem córki na różne sposoby. Nie mogłem powiadomić o tym fakcie policji, gdyż Ilona skończyła dwadzieścia dziewięć lat i nigdy nie była ubezwłasnowolniona. Mogła zatem swobodnie dysponować swoją osobą. Niemniej jej ukryta choroba zawsze wyrzucała ją na margines społeczny, gdzie przeżywała głęboki stres po kolejnej nieudanej próbie zanurzenia się w rytmie codzienności. W takich sytuacjach zawsze pod ręką byliśmy my, czyli jej rodzice oraz psycholog, który po raz kolejny wyprowadzał ją na prostą. Brak owego wsparcia może być niebezpieczny dla jej zdrowia, a nawet i życia. 

No cóż, niektóre osoby tak mają, a my powinniśmy wspierać je i się nimi opiekować. To, że zauważyłem zdjęcie córki… powiem szczerze, traktuję to niemal jak cud, może nawet ingerencję wyższych sił. Widzi pani, zazwyczaj nie korzystam z komputera, jakoś nie pasuje on do mnie. Powiem szczerze, trochę się go boję, jestem człowiekiem starej daty – uśmiechnął się ujmująco, przepraszająco. – Czytuję prasę tradycyjną. Ale jechałem pociągiem i pasażer obok mnie miał taki płaski komputer bez klawiatury…

– Tablet – podpowiedziałam.

– Zapewne ma pani rację. I zerknąwszy kątem oka, zobaczyłem to zdjęcie. Poprosiłem uprzejmego pasażera, a on podał mi nazwę portalu i pani nazwisko. Czasami redakcje biorą od fotografowanych zgodę na publikację wizerunku, zatem pomyślałem sobie, że może i podobnie było w tym wypadku. Czy mogłaby pani pomóc mnie, a przede wszystkim mojej córce?

Pan Antoni uśmiechnął się smutno, zarazem spoglądając na mnie z nadzieją. Byłam w kropce. Kiedy powiedział imię córki, od razu wiedziałam, że chodzi mu o tę miłą przedszkolankę. Mówiła, że jest zadowolona. Nie wyglądała na chorą. Ale moja ciotka też nie wyglądała na chorą, tylko zadowoloną z życia, a następnego dnia po imprezie urodzinowej podcięła sobie żyły. Nie siedzimy w niczyjej głowie. Ani w sercu.

– Panie Antoni, powiem jak jest – zdecydowałam się. – Mam kontakt do pana córki, ale nie mogę go panu podać bez jej zgody. Mimo ogromnej sympatii, jaką do pana żywię.

Niemal podskoczył z radości na krześle.

– Oczywiście, rozumiem. Jeśli zechciałaby mi pani pomóc, proszę umówić mnie z moją córką na spotkanie w jakiejś kawiarni w śródmieściu Warszawy. O wyznaczonej porze stawię się w tym miejscu i wówczas będzie pani stuprocentowo pewna, że kierują mną szlachetne pobudki.

Zgodziłam się. Dwa dni później powiadomiłam pana Antoniego, że umówiłam się z jego córką w jednej z kawiarni na Nowym Świecie. Chciałam jej zrobić niespodziankę i nic nie wspomniałam o szukającym ją ojcu. To był błąd. Kiedy weszłam do kawiarni, Ilona czekała już przy jednym ze stolików. Powiedziałam wówczas o ojcu, który daremnie poszukiwał jej przez rok i teraz będą znowu mogli się spotkać. Na twarzy Ilony zobaczyłam przerażenie. Poderwała się z miejsca, rzuciła na blat należność za kawę, której nawet nie zdążyła wypić i ruszyła szybkim krokiem do wyjścia.

Pobiegłam za nią.

– Ilona, przepraszam, ale on chce tylko pomóc…

– Pomóc? – popatrzyła na mnie. Była blada. – Nawet sobie nie wyobrażasz… To potwór. Uciekłam od niego. Nie chcę go widzieć.

– Mam tu samochód – postanowiłam w jednej chwili. – Zawiozę cię dokąd zechcesz!

Na szczęście łatwo można sprawdzić jego kłamstwa

Byłam trochę rozdarta. To, co mówił ten mężczyzna, właśnie się potwierdzało – Ilona była przerażona i twierdziła, że ojciec zrobi jej krzywdę. Ten miły starszy pan? A z drugiej strony, ile to czytałam opowieści o cudownych, uprzejmych ludziach, którzy okazywali się potworami? Gdzie leżała prawda? Po stronie Ilony, czy jej ojca?

Ilona wsiadła do auta i ruszyłyśmy przed siebie.

– Nie winię cię – powiedziała. – Zapewne oczarował cię tak, jak tylko on to potrafi. Patrzysz na niego i już mu wierzysz. Tak jak uwierzyła mu moja matka. Ale na szczęście łatwo sprawdzić jego kłamstwa. 

Nie jest moim ojcem. Ożenił się z moją mamą ledwie 5 lat temu. Też byłam szczęśliwa, że sobie znalazła kogoś porządnego. Mama była chora na serce, a on wydawał się taki opiekuńczy, szykował jej lekarstwa, czytał książki. Patrzyła na niego z miłością. Wilk w owczej skórze. Nie miał nic, tylko gębę pełną pięknych frazesów. Ożenił się z mamą dla jej pieniędzy. Dowiedziałam się o tym, gdy pewnego dnia próbował się do mnie dobierać. Obiecywał, że po śmierci mamy będziemy razem i on uczyni mnie szczęśliwą. Jestem pewna, że przyczynił się do jej śmierci. Jednak lekarz orzekł, że zgon nastąpił z przyczyn naturalnych. Nikt nie chciał mnie słuchać. Tak omamił mamę, że zapisała mu wszystko w testamencie. Pokazał mi go. Powiedział, że jeśli nie chcę znaleźć się na ulicy, powinnam być dla niego miła. Ponieważ nic nie mogłam zrobić, wyjechałam do Warszawy z jedną walizką. Tak naprawdę dziwię się, że mnie szuka. Po co? Ma dom, pieniądze. Czego chce?

No właśnie. Coś mi zaczęło świtać w głowie.

– Powiedział, że zabrałaś album ze zdjęciami. Wyczułam, że jest chyba dla niego ważny. Chce go odzyskać. Z jakiego powodu?

– Nie mam zielonego pojęcia. W środku nie ma nic prócz moich zdjęć z mamą.

– Musimy dokładniej go obejrzeć, ale na razie mamy inny problem.

Kiedy tak rozmawiałyśmy, zauważyłam, że od pewnego czasu jedzie za nami granatowy ford. Czyżby ktoś śledził Ilonę? Sięgnęłam po telefon, zadzwoniłam do męża i szybko opowiedziałam całą sprawę. Wiesiek nakazał, żebym pokręciła się po mieście i za dwadzieścia minut zjawiła się na naszej uliczce, to on coś w tym czasie zorganizuje. Tak zrobiłam. Kiedy znalazłam się na osiedlu, zatrzymałam auto, blokując przejazd. Kiedy ford wjechał za mną i też się zatrzymał, podbiegł do niego Wiesiek z sąsiadem i wywlekli z auta kierowcę. Facet okazał się prywatnym detektywem wynajętym przez pana Antoniego. Miał się dowiedzieć, gdzie mieszka Ilona. Wyjaśniłam mu, że być może został wynajęty przez przestępcę. Facet obiecał wstrzymać się z informowaniem pana Antoniego o postępach śledztwa.

Był w szoku, gdy w fotelu zobaczył mnie i Ilonę

Pojechałam z Iloną do jej mieszkania, żeby obejrzeć album z fotografiami. Kiedy go przeglądałyśmy, w pewnej chwili zwróciłam uwagę, że jedno z dużych zdjęć, które zajmowały całą stronę albumu, jest zrobione jakby z grubszego papieru. Okazało się, że pod spodem znajdował się testament poświadczony notarialnie, który jedyną spadkobierczynią czynił Ilonę! 

Zrelacjonowałam mężowi wszystkie dotychczasowe ustalenia. Wtedy Wiesio wpadł na kolejny pomysł, który raz na zawsze miał rozwiązać wszystkie kłopoty mojej nowej przyjaciółki. Jeszcze tego samego dnia wieczorem prywatny detektyw przekazał panu Antoniemu adres Ilony. Powiedział, że jutro kobieta wyjeżdża z przedszkolakami na wycieczkę i wraca dopiero wieczorem. Następnego dnia w południe w drzwiach wejściowych do mieszkania Ilony rozległ się chrobot. Ktoś otwierał zamek wytrychem. Potem skrzypnęły drzwi i ponownie zostały zamknięte. W przedpokoju rozległy się kroki i po chwili do salonu wszedł pan Antoni. Był w szoku, gdy zobaczył mnie i Ilonę siedzące w fotelu. Chciał uciec, ale za jego plecami wyrósł mój mąż z bardzo rozrośniętym w barach kolegą. Zadzwoniliśmy po policję.

Ilona złożyła zeznanie o prześladowaniach, które doświadczyła od męża swojej matki. Na jaw wyszedł podrobiony przez niego testament. Pogodzony z losem Antoni J. zeznał, że w domu nie znalazł testamentu żony, choć wiedział, że ten został przez nią sporządzony. Doszedł więc do wniosku, że najpewniej znajduje się w albumie, który pasierbica zabrała z domu. Był pewien, że żona zapisała wszystko córce. Gdyby zniszczył ów testament, dziedziczyłby połowę, co też było sporo. Zwłaszcza dla człowieka, który nie miał nic oprócz uroku dżentelmena. Plus sześć krzyżyków na karku.

I tak skończyła się ta historia. Niedługo pan Antoni stanie przed sądem. Wcześniej musiał opuścić dom, który do niego nie należał i oddać wszystkie pieniądze, które z kont żony zaczął przelewać na własne. Natomiast podejrzenia Ilony, że zabił jej matkę, na szczęście się nie potwierdziły. Zmarła z przyczyn całkowicie naturalnych, ku szczeremu smutkowi jej męża, który znów musiał walczyć o przetrwanie w tym szalonym świecie. Tak bardzo nieprzyjaznym dla starszych panów o staroświeckim sposobie bycia.