Pakowaliśmy z mężem worki z nawozem i kwiatki w doniczkach do naszego combi. Nagle coś mignęło między nami, wielkie cielsko otarło się o moje ramię… Odruchowo odskoczyłam, w panice upuszczając pudło z nasionami na ziemię. W bagażniku auta mościło się jakieś olbrzymie psisko!

– Rany, skąd się to bydle wzięło?! – Michał stał osłupiały.

– Wyrzuć go stąd! Jeszcze nas pogryzie – krzyczałam. – Słyszysz, zrób coś! Sio!

Wtedy za plecami usłyszałam uspokajający kobiecy głos:

– Proszę się nie bać, ona nic nie zrobi. To łagodny pies. Melba, wyłaź stamtąd!

Pies ani drgnął, tylko dyszał ciężko z ozorem na wierzchu.

– Melba, chodź do pani, no, grzeczne psisko – kobieta próbowała wyciągnąć wielkiego owczarka z naszego wozu, przypięła smycz do obroży i ciągnęła psa z całej siły.

Zobacz także:

Nic z tego. Suka w ogóle nie słuchała właścicielki, a jedynie przekręcała pysk to w jedną, to w drugą stronę, przyglądając się na przemian mnie i mojemu mężowi.

– Michał, pomóż pani. Może wypchniemy psa od środka – kombinowałam.

Ale w tym momencie mój mąż po prostu oddalił się na kilka metrów od samochodu, kucnął, cmoknął głośno, a potem zawołał zachęcającym tonem:

– No, Melba, chodź do mnie. Chodź!

Pies jakby nigdy nic posłusznie wyskoczył z bagażnika i potruchtał do Michała. Szybko zamknęłam klapę, żeby pies nie powtórzył numeru. Właścicielka z widocznym zmieszaniem podeszła do mojego męża, odebrała z jego rąk smycz Melby i przeprosiła za incydent. Ciągnąc z wysiłkiem popiskującą sukę, odeszła do zaparkowanego kilka alejek dalej samochodu. Pies wyraźnie nie był zadowolony z obrotu sprawy.

– Wpadłeś suczce w oko – zaśmiałam się, gdy odjeżdżaliśmy spod marketu.

– Widziałaś, jak ten pies na nas patrzył? Wcale nie chciał wracać do swoich.
Może tam, gdzie jest, nie jest mu dobrze – zastanawiał się mąż.

Wróciliśmy do domu, gdzie przywitał nas stary poczciwy kundel Kruczek i wkrótce zapomnieliśmy o całym zdarzeniu.

Nasza suczka poczuła do pana miętę

Przez kilka następnych dni Michał pracował popołudniami w ogródku. Obcinał gałęzie, sadził, pielił, podsypywał nawóz. Któregoś dnia nasza córka zauważyła, że pod parkanem siedzi duży pies. Kiedy podeszła bliżej, zorientowała się, że zwierzak próbuje podkopać ogrodzenie.

– Mamo, tato, chodźcie! Jakiś pies kopie dziurę pod naszym płotem.

Już z odległości kilku metrów rozpoznałam „natręta” spod marketu.

– Melba, co ty tu robisz? – zawołałam.

Pies mało ze skóry nie wyskoczył, tak bardzo się cieszył na nasz widok. Mąż wpuścił zwierzaka przez furtkę. Melba natychmiast oparła się przednimi łapami o jego ramiona i z zapamiętaniem oblizywała jego twarz.

– Jak ona nas znalazła? Trzeba ją oddać właścicielce… No już, piesku, spokój. Daj mi sprawdzić, czy masz przy sobie adres – mąż obejrzał obrożę suki.

Była na niej miniaturowa kieszonka, a w niej kartonik, na którym napisano: „Jeśli się zgubię, proszę zadzwonić do mojego pana na numer… albo odprowadzić na ul. Kamienną nr… ”.

– To bardzo daleko – stwierdziłam.

Rzeczywiście adres widniejący na karteczce wskazywał, że pies musiał pokonać dobre kilkanaście kilometrów, żeby dotrzeć do naszego domu. Mimo protestów córki, która często mówiła o tym, że chce mieć dużego psa, i że nadarza się okazja, bo pies zapałał miłością do taty, Michał zadzwonił do właścicieli Melby. Telefon odebrał mężczyzna. Bardzo się ucieszył z wiadomości. Okazało się, że Melba uciekła na wieczornym spacerze poprzedniego dnia i od tamtej pory trwały poszukiwania.

– Zaraz ją zabiorę – mężczyzna miał całkiem sympatyczny głos.

Okazało się, że w ogóle był sympatyczny. Oboje z mężem uspokoiliśmy się, wierząc, że Melba ma dobrą opiekę, a fakt że uciekła, uznaliśmy za psią fanaberię.

– Melba już raz do nas przybiegła, kiedy pakowaliśmy zakupy do auta pod sklepem – mąż przypomniał zdarzenie sprzed kilku dni.

– Tak, tak, żona mówiła, że nasza suczka poczuła do pana miętę – pan Marek roześmiał się serdecznie, przyciągnął psa do nogi i zapakował do samochodu.

– Wikuś, nie płacz – uspokajałam córkę, która w ciągu kilku godzin zakochała się w owczarku. – Te psy kopią, nie miałybyśmy takiego ładnego ogródka, gdyby tu zamieszkała. A poza tym jest Kruczek – przypomniałam, schylając się do naszego kundelka, który rozpaczliwym skomleniem domagał się pieszczot.

– A widziałaś, mamo, jak się świetnie dogadywali z Melbą? Razem byłoby im lepiej, mówię ci.

Skoro jej serce wybrało inaczej…

Żal mojej córki po Melbie nie trwał długo, bo... już po trzech dniach psisko znowu zawitało pod naszą furtkę. Poszliśmy tego dnia z mężem do znajomych. Psa wpuściła do domu Wiki i do późnego wieczora nie pisnęła słówka, że mamy gościa. Co więcej, gdy pod nasz dom podjechał samochód właściciela suki, nasza szesnastolatka zamknęła psa w domu i udawała, że nikogo nie ma. O dziwo, oba zwierzaki zamknięte w kuchni nie wydały z siebie żadnego dźwięku, kiedy przy drzwiach kilkakrotnie rozległ się dzwonek.

Z poczuciem wstydu za córkę i pewnym zmieszaniem całą sytuacją, odwieźliśmy Melbę pod adres, który cała nasza trójka już znała. Posesja pana Marka i jego żony była większa od naszej. Kiedy parkowaliśmy pod bramą, właściciel Melby już był przy furtce.

– O, jest moja zguba – zawołał. – Dzięki Bogu, że trafiła do państwa – pan Marek głaskał Melbę po głowie. – Musiała uciec, jak przyjechała śmieciara – tłumaczył. – Brama była otwarta, no i ta bestia się wymknęła. Nigdy wcześniej nie uciekała, to nie bałem się zostawiać bramy otwartej. No ale teraz będę musiał…

Oddaliśmy psa właścicielom, a córkę pouczyliśmy, że jej zachowanie nie było właściwe. Na otarcie łez obiecaliśmy rozważyć kupno dużego psa. Stało się jednak inaczej. W ciągu najbliższych trzech tygodni cztery razy odwoziliśmy Melbę do jej właścicieli. W końcu pan Marek i jego żona stwierdzili, że nie będą dłużej stać na drodze wielkiego uczucia ich psa do naszej rodziny.

– Staraliśmy się dać Melbie wszystko, ale skoro jej serce wybrało inaczej… – pan Marek oddał nam psa ze łzami w oczach.

I tak Melba została u nas, a jej miłość do męża okazała się trwała.