Miałam wtedy niecałe sześć lat, gdy po długo trwającej anginie mama pozwoliła mi wyjść na podwórko. Ochota walczyła we mnie ze strachem i wrodzoną nieśmiałością. Niedawno przeprowadziliśmy się do nowego mieszkania i nie znałam jeszcze żadnego dziecka sąsiadów. Ale mama wzięła mnie stanowczo za rękę i wkrótce stałyśmy na placu przy piaskownicy.

– Ty, jak się nazywasz? – krzyknęła w moim kierunku ruda dziewczynka i sypnęła mi w oczy garść piasku.

– Nowa, skąd jesteś? Czego tak dziwnie stoisz? – wypytywali jacyś chłopcy, jednocześnie mnie popychając.

Zakręciło mi się w głowie, a w oczach poczułam łzy. Zanim jednak mama zdążyła przyjść mi z pomocą, podeszła do mnie blondyneczka 
w moim wieku.

– Dajcie jej spokój. Chodź, będziemy się razem bawić. Jestem Marta, a ty?

– Agata – odpowiedziałam, uśmiechając się szeroko.

– Proszę pani, czy mogę iść z Agatką pod tamte drzewa? Zaopiekuję się nią – powiedziała Marta do mojej mamy, która z ulgą wyraziła zgodę.

Zobacz także:

– Bardzo się cieszę, że nasza Agatka ma taką rezolutną koleżankę – opowiadała mama wieczorem ojcu.

Nikt nie mógł zniszczyć mojej przyjaźni z Martą

Cieszyłam się tak samo albo nawet więcej niż ona. Mieszkająca w sąsiedniej klatce schodowej Marta szybko zdobyła moje serce. Zarówno w szkole podstawowej jak i średniej siedziałyśmy w jednej ławce. Pomagałam Marcie w pisaniu wypracowań, a ona tłumaczyła mi zawiłości zadań matematycznych, wzory chemiczne i zasady rządzące światem biologii. Lubiłyśmy wspólnie spędzać wolny czas i nigdy się ze sobą nie nudziłyśmy. W całkowitej zgodzie i harmonii skończyłyśmy liceum. Po maturze Marta zaczęła studiować chemię, a ja anglistykę. Spotykałyśmy się nadal często i razem bywałyśmy na wielu imprezach.

Nikt nie mógł zniszczyć mojej przyjaźni z Martą. Z nią mogłam rozmawiać o wszystkim, z nią najlepiej mi się żartowało. To ona opiekowała się mną, kiedy złamałam nogę i byłam przez pewien czas unieruchomiona. Czas mijał. Obie z Martą skończyłyśmy studia, dostałyśmy pracę jako nauczycielki w liceum i prawie jednocześnie wyszłyśmy za mąż. Poślubiłam Adama w czerwcu, a za trzy tygodnie bawiłam się na weselu Marty z Danielem. Nasi mężowie się lubili, a w dodatku mieszkaliśmy niedaleko siebie. Spotykaliśmy się często we czworo, rozmawiając o wszystkim i o niczym, a także udzielając sobie wielu praktycznych rad. 

Czekało nas na przykład urządzanie od podstaw nowych mieszkań. Ja omawiałam koncepcje i sugerowałam konkretne rozwiązania, a Marta często wdrażała je w życie. Tak, bowiem do licznych zalet mojej przyjaciółki należały zdolności manualne i zmysł do majsterkowania. Nikt, nawet Adam i Daniel, nawet znajomi fachowcy, nie potrafili tak jak ona złożyć mebli, naprawić odpływu w łazience i szybko stwierdzić, że to nie lodówka się zepsuła, tylko gniazdko, do którego była podłączona. 

W pracy wszystko też układało się dobrze. Czegóż chcieć więcej?

Gdy pojawiło się dziecko, zachowanie Marty zmieniło się diametralnie

Po dwóch latach Marta zaszła w ciążę, a ja cieszyłam się razem z nią i Danielem. W przewidzianym czasie na świecie pojawił się Jasio. Pogratulowałam Marcie i zaoferowałam pomoc przy dziecku.

– Dziękuję, Agatko, poradzę sobie sama. Matka wie najlepiej, jak opiekować się maluchem i czego mu potrzeba – ucięła.

Poczułam się trochę urażona, ale jednocześnie rozumiałam, że zajmowanie się malutkim dzieckiem to nie przelewki i robota bez końca. Jednak po jakimś czasie zachowanie Marty zaczęło nas mocno niepokoić. Nie tylko nie dopuszczała nikogo do synka, godząc się jedynie na obecność i pomoc Daniela, ale przestało dla niej istnieć wszystko, co nie dotyczyło bezpośrednio ukochanego Jasia.

Nie dawała się namówić na wyjście do kina czy spacer. Moje sprawy również przestały ją interesować. Zdawało się, że nasza przyjaźń należy do przeszłości. Było mi smutno, a kiedy w dodatku spostrzegłam, że elegancka do tej pory Marta zupełnie przestała dbać o siebie, zaproponowałam jej wizytę u kosmetyczki.

– Dostałam duży rabat w gabinecie pod warunkiem, że przyprowadzę drugą osobę. Może skorzystasz? – powiedziałam.

– Agata, jesteś strasznie pusta! – odparowała. – Są rzeczy ważniejsze niż dbanie o powierzchowność. Tak postępują ludzie, którzy wiodą życie bez celu. Czasem jeszcze pomagają innym przy dziecku, bo nie mają własnego – dorzuciła złośliwie, a ja momentalnie się rozpłakałam. 

Skąd tyle jadu w dotychczas wyrozumiałej i tolerancyjnej Agacie? Staraliśmy się z mężem o dziecko, bezskutecznie, i wypowiedź przyjaciółki mnie zabolała.

– Marta, jesteś nie tylko ograniczona, lecz podła! Ktoś cię zamienił, czy co? Przyjmij do wiadomości, że na świecie istnieje całe morze ważnych spraw i żyją inni ludzie, nie tylko twój Jaś i ty. Pójdę już! 

W domu nie mogłam znaleźć sobie miejsca i rozpaczałam po utraconej przyjaźni. W końcu postanowiłam pogodzić się z losem, choć nie przyszło mi to łatwo. Tym większe było moje zdumienie, kiedy wróciłam któregoś dnia z pracy i zastałam w kuchni… Martę! 

– Zdaję sobie sprawę, że byłam nieznośna – zaczęła od razu. – Pewnie ze stresu, no i dołożyła się do tego huśtawka hormonów, jaką miałam po urodzeniu dziecka. Kiedy mi to wygarnęłaś, najpierw się zdenerwowałam, ale potem ochłonęłam i… strasznie zatęskniłam za tobą…

– Przecież masz dziecko – odparłam, nieco udobruchana.

– To prawda, ale istnieją jeszcze inne rzeczy. A przede wszystkim nasza przyjaźń. Nie możemy jej zniszczyć. Zrozumiałam to wreszcie…

– Chodź, napijemy się herbaty – odpowiedziałam i cmoknęłam ją w policzek.