Naszemu małżeństwu niczego nie można było zarzucić, koledzy rozwodzili się na potęgę, a my trwaliśmy bez nadmiernych emocji i nagłych zwrotów akcji. Te lubię na filmach, ale nie w życiu. Cenię sobie stabilizację i święty spokój, Marysia nie mogła na mnie narzekać. Doceniała szczęście domowego ogniska, aż do powrotu z tej przeklętej wycieczki.

Zacząłem żałować, że z nią nie pojechałem, ale jak usłyszałem o programie zwiedzania, załamałem się. Tym bardziej że biegając cały dzień po katedrach, straciłbym dwa ważne mecze. Przekonałem żonę, że jeśli pojedzie do Włoch z koleżanką, będzie to z korzyścią dla naszego budżetu, a ostatecznym argumentem był brak zgody szefa na urlop. Marysia uwierzyła i pojechała. Gdybym wiedział, jak to się skończy, poświęciłbym mecze i biegał z nią po zabytkach.

Kreśliłem dramatyczne scenariusze

Po prostu przeczuwałem nieszczęście. Jak inaczej wytłumaczyć jej nieobecne spojrzenie, brak zainteresowania domowymi sprawami? Na mnie też nie zwracała uwagi. W sobotę jak zwykle przytuliłem się wyczekująco, ale odsunęła się niechętnie, tłumacząc zmęczeniem i bólem głowy. Jakby mnie ktoś w pysk strzelił! Podejrzenia zmieniły się w pewność. Coś było na rzeczy. Trochę zbijała mnie z tropu jej ciągła obecność w domu. Gdyby umówiła się na randkę, wiedziałbym o tym, nasz tryb życia był tak uregulowany, że wszelkie odstępstwa widać byłoby jak na dłoni.

Zdradę fizyczną mogłem wykreślić, ale wcale mnie to nie uspokoiło, bo zacząłem podejrzewać, że Marysia zadurzyła się w jakimś bubku, a to jeszcze gorzej.

Kreśliłem dramatyczne scenariusze, w których amant przyjeżdża do naszego miasta, a stęskniona Marysia biegnie mu na spotkanie. Potem pakuje walizki i nas zostawia. Wiedziałem, że żona nigdy nie porzuciłaby naszej córki, czternastoletniej Jagody, ale mnie? Tego już nie byłem taki pewien.

Nie miałem się komu zwierzyć. Kobiety w takiej sytuacji mają lepiej, przyjaciółki chętnie ich wysłuchają i doradzą, jak się zemścić na niewiernym, ale mężczyźni nie są tacy wylewni. Poszedłem nawet dwa razy na piwo z kumplem, gotów opowiedzieć o swoich problemach, o ile będzie ku temu okazja. Niestety, takowej nie było. Może to i lepiej, facet nie powinien opowiadać o porażkach.

Odkryłem karty przed siostrą, która zauważyła, że ostatnio nie jestem w formie. Dotąd drążyła temat, aż się wygadałem. Byłem pewien, że mnie wyśmieje, ale ona gwizdnęła cicho przez zęby.

Zobacz także:

– To poważna sprawa, musisz ratować małżeństwo – przestraszyła mnie jeszcze bardziej. Nie sądziłem, że jest aż tak źle.

– Nie przesadzasz przypadkiem? Jeszcze się nie rozwodzimy, w ogóle nie ma o tym mowy. To tylko przeczucia, przewrażliwienie – próbowałem zbagatelizować sprawę. Zaczynałem żałować, że się zwierzyłem, mężczyzna powinien sam załatwiać swoje sprawy.

– Marysia daje ci sygnał, że dusi się w rutynie waszego związku – Olka się wymądrzyła. Miałem ochotę zatkać uszy.

– Ja jej się nie dziwię, wieje u was nudą. Na jej miejscu już dawno bym uciekła – kontynuowała.

– Nie rozumiesz, na czym polega małżeństwo, dlatego jesteś sama – odciąłem się. – Marysia nie oczekuje fajerwerków, oboje lubimy spokój i przewidywalność.

– Jesteś pewien? To dlaczego wycieczka do Włoch tak ją odmieniła?

Odpowiedź niestety była tylko jedna. Żona musiała zobaczyć tam coś albo kogoś, kto uświadomił jej, że można żyć ciekawiej.

Chcę odzyskać żonę

– Musisz się trochę postarać, jeśli chcesz, by znów cię zauważyła – Olka lustrowała krytycznie moją sylwetkę. Odruchowo wciągnąłem brzuch. – Wiesz, czego jej brakuje? Chciałaby znów poczuć napływ uczuć, ale żeby tak się stało, trzeba odświeżyć wasz związek. A właściwie ciebie, bo wyglądasz na zapuszczonego. Nie obraź się, ale jesteś typem safanduły i pantoflarza, a to kobiet nie bierze.

Jednak się obraziłem. Za dużo sobie pozwoliła, smarkula. Uznała mnie za nieatrakcyjnego mięczaka? Odkąd jest ekspertką od związków? Z babami tak zawsze, nie idzie się dogadać. Potrzebowałem porady prawdziwego mężczyzny. Przełknąłem dumę i zadzwoniłem do Pawła. Miał opinię kobieciarza, laski uważały go za szalenie atrakcyjnego, chociaż ja w nim nic nie widziałem. Nie był szczupły i trochę już wyłysiał, a jednak działał na płeć przeciwną jak magnes.

– Nie mam pojęcia, jak to robię, wcale się nie staram – odparł, kiedy spytałem go o sekret postępowania z kobietami. – Ale jak patrzę na ciebie, to mi jedno przychodzi do głowy: potrzebujesz więcej pewności siebie. Wiesz, jak czujesz na sobie zainteresowany wzrok kobiety, od razu inaczej funkcjonujesz. Pamiętasz, jak to było na początku z Marysią?

– Właśnie nie bardzo. Spotkaliśmy się, umówiliśmy i dalej samo poszło. Tak zwyczajnie.

– Nie z takimi beznadziejnymi przypadkami miałem do czynienia. Trzymaj się mnie, a zobaczysz, jak daleko zajdziesz.

– Nie jestem zainteresowany podrywem, chcę odzyskać żonę. Więc dzięki, wiem, że miałeś dobre chęci, ale nie skorzystam.

– Wierny do grobu, co? No dobra, to mam dla ciebie propozycję. Poćwiczysz trochę. Zadzwonię do kumpla, weźmie cię ze sobą. Ja niestety nie mogę ci służyć, z zasady nie bywam w takich przybytkach.

– Nie idę na siłownię, mowy nie ma.

– I słusznie, tam raczej byś furory nie zrobił. Pójdziesz na pilates.

– Zwariowałeś? To zajęcia dla kobiet, nie będę się wygłupiał.

– I tu się mylisz. Kumpel tam bywa. On i inni maratończycy, pilates rozciąga mięśnie, więc chłopaki korzystają. Dołączysz do nich. A że na sali jest większość pań? Zobaczysz, jak to słodko być rodzynkiem w takim cieście. Podbudujesz sobie ego, żona to doceni.

W życiu bym tam nie poszedł, gdyby nie chłopaki

Szymon i Marek umówili się ze mną w fitness klubie, wprowadzili na salę, nie wypadało się wycofać. Rozłożyłem matę w kącie, jak najdalej od ćwiczących, żeby nie narażać się na śmieszność. Prędko się jednak okazało, że nikt na mnie nie patrzy. Kobiety w różnym wieku były bez reszty zajęte dokładnym wykonywaniem ćwiczeń, które choć proste, powodowały ból wszystkich mięśni. Lustra odbijały nasze sylwetki, można było korygować postawę. O mało nie padłem przy sześćdziesiątym powtórzeniu zdawałoby się banalnego ćwiczenia.

– I jak, podobało się? – zagadnął Szymon po zakończeniu zajęć. – Na razie, cześć, do następnego razu – żegnał się z mijającymi go dziewczynami.

– No, co o tym myślisz? – znów zwrócił się do mnie.

Nie wiem, czy jutro wstanę o własnych siłach z krzesła – powiedziałem szczerze, odruchowo odpowiadając na uśmiech trenerki. – Ale chyba jeszcze przyjdę, nie poddam się tak łatwo.

– Gdzie byłeś tak długo? – spytała Marysia, cmokając mnie zdawkowo w policzek. W domu rozbrzmiewał jakiś włoski hit, żona przywiozła z wycieczki ze trzy płyty i katowała mnie nimi całe wieczory.

Nigdy nie miałem przed nią tajemnic. Teraz jednak się zawahałem. Bałem się narazić na śmieszność, i tak moje notowania leciały na łeb na szyję.

– Zostałem dłużej w pracy – skłamałem pierwszy raz. Chyba nie dosłyszała, nuciła pod nosem do wtóru piosenkarzowi. Zgrzytnąłem zębami. Na co to wszystko? Moje wygłupy na pilatesie, konsultacja z największym podrywaczem, jakiego znam? I tak nic z tego nie będzie, żona wyraźnie odpłynęła tam, gdzie nie było dla mnie miejsca.

Podłamałem się i nie poszedłem do fitness klubu. Któregoś wieczoru odebrałem telefon od miłej dziewczyny. To była trenerka, upewniała się, czy wykupię karnet na następny miesiąc, bo miała innych chętnych na to miejsce. Jakoś tak pokierowała rozmową, że się zgodziłem.

– Z kim rozmawiałeś? – Marysia zerknęła na mnie ze skrywaną ciekawością.

– Z kolegą z pracy.

– I mówiłeś do niego „pani Patrycjo”?

Nie umiem kłamać, co poradzę. Nadal jednak nie chciałem się przyznać do niemęskiego pilatesu, żeby całkiem nie pogrążyć się w jej oczach. Coś tam zełgałem. Marysia chyba nie uwierzyła, ale nie nalegała na wyjaśnienia. Tak to jest, jak żonie przestaje zależeć na mężu.

Postanowiłem więcej się nie tłumaczyć. Ona miała swoje tajemnice, ja mogłem mieć swoje. Przysiągłem sobie tylko, że zlikwiduję ckliwe włoskie piosenki, które dzień w dzień wwiercały mi się w mózg. Dlatego po powrocie do domu pierwsze kroki skierowałem do odtwarzacza. Chciałem wyjąć tę diabelsko romantyczną płytę, ale zatrzymał mnie widok elegancko przybranego stołu. Na co dzień raczej tak nie jadamy. Obok najlepszej zastawy, którą dostaliśmy na rocznicę ślubu, płonęły świece. Poczułem, że zaraz trafi mnie szlag. Marysia czekała na gościa, ale nie raczyła mnie uprzedzić. Czyżbym był intruzem we własnym domu?

Zanim zdążyłem zrobić awanturę, rozbawiona Marysia zdążyła mi wytłumaczyć, że ten cały splendor przeznaczony jest dla mnie. Nie byłem przyzwyczajony do takich faworów, więc chwilę zajęło, zanim dotarło do mnie, że żona chce mi zrobić przyjemność. Zrozumiałem jeszcze coś. Moc małych tajemnic i ćwiczeń pilates jest większa, niż się powszechnie sądzi.