To było przeznaczenie

Cała sytuacja miała dość nietypowy przebieg. Nie planowałam mieć zwierzaka. A teraz go mam. I najprawdopodobniej zawdzięczam mu swoje życie. Pojawił się niespodziewanie. Wyglądał na wychudzonego. Widać mu było wystające żebra. Miał zaropiałe, smutne oczy. Właśnie wracałam z pracy. Tym razem poszłam inną trasą niż zazwyczaj. I to właśnie tam natknęłam się na niego. Kulił się ze strachu.

– Czyj ty jesteś? – spytałam, wyciągając rękę, a on jeszcze bardziej przytulił się do muru.

Popatrzyłam na niego. W przeszłości musiał być ogromnym i zdrowym psem. Nie był rasowy. Wychudzona szyja, na której widoczne były kręgi, ozdobiona była luźno przypiętą obrożą. Nie było jednak na niej żadnych informacji o właścicielu czy samym psie.

– Co ja mam z tobą zrobić?

Zwierzę popatrzyło w dół, a ja natychmiast rozejrzałam się dookoła, jak gdybym oczekiwała pomocy od przypadkowych przechodniów. Mieszkałam sama. Większość czasu spędzałam w pracy. Jak mogłam zdecydować się na adopcję psa? Pomyślałam, że najlepszym rozwiązaniem będzie przewiezienie go do schroniska. Lecz było dość daleko, a ja jeszcze nie mam samochodu. Zdecydowałam, że na razie zabiorę go do swojego domu, nakarmię, wykąpię i zobaczę co dalej.

Chciałam się dowiedzieć, co go spotkało

– Ach, w końcu zdecydowałaś się na psa! – ledwie zdążyłam dotrzeć do drzwi mojego mieszkania, a z drzwi naprzeciw wyszła sąsiadka.

Pani Aleksandra miała siedemdziesiąt lat i była samotna. Jej mąż już odszedł na tamten świat, a ja nadal nie mogłam znaleźć swojego. Ta pokrewieństwo naszych doświadczeń sprawiło, że od początku się polubiłyśmy.

– To znajda, na dodatek bez opieki. Jutro go zawiozę do schroniska.

– Niech pani tego nie robi. Tam go zmarnują – zmartwiła się. – Lepiej by było, gdybyś go zatrzymała, moja droga.

– Ale muszę chodzić do pracy!

– Mogę go karmić i wyprowadzać za dnia. Przemyśl to, kochanie. Kiedy jesteś całkowicie sama, łatwo zdziwaczeć. I kto potem zechce taką kobietę? – puściła do mnie oko.

Zanim podjęłam ostateczną decyzję, zdecydowałam się poobserwować psa. Na początek, razem z panią Olą, umieściłyśmy go w wannie. Próbowałyśmy ściągnąć mu obrożę, aby nie przemokła, jednak wówczas pies zaczął się szamotać i wydawać rozpaczliwe dźwięki.

– To tak, jakby nie chciał się rozstawać z ostatnim przedmiotem, który przypomina mu o dawnych, lepszych czasach – podsumowała sąsiadka. – Zapewne kiedyś miał swój dom i swoich opiekunów. Ciekawe, dlaczego teraz jest na ulicy?

Tymczasowo nadałam mu imię Fir, które pochodzi od angielskiego słowa fear, czyli strach. Idealnie do niego pasowało. Wydawał się totalnie zrozpaczony, przytłoczony przez otaczający go świat. Tak jakby spotkało go coś, z czym psia psychika nie potrafiła sobie poradzić. W ciągu kilku następnych dni stopniowo się do siebie przyzwyczajaliśmy, a plan oddania go do schroniska odłożyłam na nieokreśloną przyszłość.

Fir przestał zastygać ze strachu, kiedy go głaskałam, jadł z apetytem i pozwalał wyprowadzać się na spacery. Zaczął też przybierać na wadze, z oczu zniknęła ropa, a sierść zyskała blask. Nadal jednak nie pozwalał zdjąć sobie starej, brudnej obroży. Aż w końcu, mniej więcej po dwóch tygodniach, to również się zmieniło. Głaskałam go akurat po brzuchu. Fir leżał na grzbiecie, wszystkie cztery łapy miał skierowane do góry. Mruczał z zadowoleniem. Wtedy delikatnie dotknęłam obroży. Lekko zesztywniał, ale nie zmienił pozycji. Rozpięłam zamek i gruby pasek spadł na podłogę.

– Zafunduję ci nową – powiedziałam, chcąc go uspokoić. – Piękną i czystą – obiecałam.

Właścicielką była jakaś Amelia

Kontynuowaliśmy naszą zabawę jeszcze przez chwilę, aż w końcu Fir zasnął na swoim legowisku. Podniosłam jego obrożę, z zamiarem wyrzucenia jej do kosza, kiedy zauważyłam, że coś jest na niej zapisane. „Amelia R...” – odczytałam. Poniżej był również adres. Wstrzymałam oddech. Wszystko wskazywało na to, że Fir miał swoją panią, która mieszkała dosłownie kilka ulic ode mnie! Do diabła, dlaczego nie pozwolił sobie zdjąć tej obroży, zanim się do niego przywiązałam.

– Nie ma wyjścia, kochanie – powiedziała pani Ola, do której natychmiast pobiegłam po poradę. – Choć to boli, musimy zachować się fair i oddać Fira jego prawowitej właścicielce.

Miałam łzy w oczach, kiedy tego samego dnia wieczorem szłam razem z psem przez trójkąt bermudzki w stronę adresu z obroży. Zwierzę szło powoli, stąpając z ostrożnością, jakby się czegoś obawiało. Wyglądało na to, że nie rozumiał, że wraca do swojej właścicielki. Byłam jeszcze bardziej zdziwiona, gdy dotarliśmy do bloku, w którym mieszkała i weszliśmy na klatkę schodową. Fir zaczął piszczeć i próbował zawrócić. Praktycznie siłą dowlekłam go na piętro do właściwych drzwi.

– Co się dzieje? – zastanawiałam się, naciskając dzwonek. Nikt nie otwierał. W mieszkaniu panowała cisza. Pewnie pani Amelia akurat wyszła z domu.

– Czego się pani tak dobija? – niezbyt uprzejmie zapytał mężczyzna, który otworzył drzwi obok.

Odnalazłam psa pani R. – wyjaśniłam, pokazując Fira. – I przyszłam go zwrócić.

Typ rzucił okiem na zwierzę. A w jego oczach widziałam zaskoczenie.

– Nie wierzę! Wygląda jak Reks! – szybko zmienił ton. – Proszę, wejdź. Zadzwonię do kogoś, kto natychmiast przyjedzie i wyjaśni całą sytuację.

Niewiele z tego rozumiałam

Gość nie chciał zdradzić więcej szczegółów. Usiedliśmy z Firem przy stole, pod czujnym okiem gospodyni i ich dwójki dzieci. Nie minęło dziesięć minut, a rozległo się stukanie do drzwi. Do pomieszczenia wkroczyła starsza, niewielkiego wzrostu kobieta o bystrym spojrzeniu.

– Przepraszam, czy to pani Amelia? Amelia R.? – szybko wstałam z fotela.

– Jestem matką Amelii – spojrzenie kobiety padło na Fira. – Moja córka straciła życie dwa miesiące temu. Stąd to puste mieszkanie.

– Nie żyje? – zdziwiłam się.

– Została śmiertelnie potrącona przez szaleńca za kierownicą, podczas spaceru z Reksem – kobieta z oskarżycielskim tonem wskazała na psiaka, który z wystraszoną miną usiłował się schować.

Głos staruszki zaczął drżeć.

– Ta bestia – rzuciła nienawistne spojrzenie na Fira – nie zrobiła nic, żeby ją chronić! Uciekł. Taki strachliwy!

– No cóż, wydaje się naprawdę przestraszony – wyszeptałam w szoku.

– Przestraszony? – zarechotała matka Amelii. – Może teraz! Kiedy był z moją córką, miał pełno energii! Szczekał, biegał, atakował inne psy. Ale kiedy przyszło co do czego... Uciekł z podkulonym ogonem!

Nastąpiła krępująca cisza. Przerwała ją w końcu matka.

– Nie chcę go – stwierdziła stanowczo. – Może pani go zabrać albo oddać do schroniska...

Podczas powrotu do domu, zastanawiałam się nad tym, co usłyszałam. Doszłam do wniosku, że przemiana w zachowaniu mojego psa jest efektem poczucia winy. Nie sprostał w decydującym momencie. To dlatego teraz tak bardzo mu brakuje pewności siebie, dlatego jest tak przybity i nieszczęśliwy.

Czy kiedyś znowu będzie radosnym psem?

Zanim zdążyłam odpowiedzieć sobie na to pytanie, dostrzegłam, że ktoś za mną idzie. Dźwięk kroków był cichy, jakby ta osoba próbowała się skradać! Chciałam się obrócić, ale nie zdążyłam. Niespodziewanie, czyjeś dłonie zacisnęły się wokół mojej szyi i pociągnęły mnie w ciemny zaułek. Upadłam. Poczułam, że ktoś usiłuje zabrać moją torebkę.

Zaczerpnął powietrze, a ja z przerażeniem zdałam sobie sprawę, że trzyma w ręku młotek. Zamknęłam oczy. Myślałam, że to koniec. Wtedy do moich uszu dotarło donośne warczenie. Następnie... coś zdjęło ze mnie ciężar, który mnie przygniatał. Usłyszałam okrzyk, a potem pisk, który przeplatał się z coraz bardziej agresywnym warczeniem. Otworzyłam oczy i zobaczyłam Fira, który opierał się przednimi łapami na klatce piersiowej napastnika. Pies warczał, pokazując ogromne kły.

– Fir, puść! – ku mojemu zdziwieniu posłusznie zrobił, co kazałam.

Odwróciłam się do przestępcy.

– Leż, bo każe psu cię zaatakować! – następnie sięgnęłam po telefon i wezwałam policje. Słysząc zbliżające się syreny, pomyślałam, że Fir się w końcu zrehabilitował.