Najmłodsi z rodzeństwa mają straszne życie: zbierają od wszystkich cięgi. Wiem, bo jestem takim najmłodszym w rodzince. Mam dwie starsze siostry, Teresę i Jadwigę, więc przez całe lata obrywałem nie tylko z powodu różnicy wieku, ale również jako chłopak. A kiedy próbowałem się odgryzać do akcji wkraczała mama, która „ogniem i mieczem” wprowadzała regułę, że dziewczynkom się ustępuje nawet wtedy, gdy są wredne i nie mają racji. Na dodatek ojciec zginął w wypadku i nie było szans na męski sojusz w rodzinie. Tyrania osłabła, gdy zacząłem się golić, byłem wyższy i silniejszy. Ale wtedy moje siostrzyczki interesowały się już płcią przeciwną poza domem.

Wyłomem w niewieściej koalicji była nasza babcia, Julia. Dla niej to ja byłem najważniejszy i zawsze mogłem liczyć na nią i jej poparcie. Zresztą – to dzięki niej po śmierci ojca wiodło się nam jako tako. Mama była nauczycielką w liceum, więc bez pomocy Julii byłoby krucho. 

– Nie martwcie się – mawiała zawsze babcia. – Mamy trochę gratów ze starych czasów. Jakby co, sprzedamy te skorupy i bohomazy i jakoś sobie poradzimy. 

Nie podobał mi się taki pomysł. Kochałem pokój babci, był dla mnie jak komnata z baśni. Lubiłem tam siedzieć i patrzeć na stare książki, bibeloty, obrazy, fotografie. Bawiłem się różnymi przedmiotami, a babcia cieszyła się, że sprawia mi to frajdę. Sadzała mnie przy biurku w drewnianym fotelu, a ja miałem do dyspozycji pióra, ołówki, temperówkę z korbką, przyciski do papieru i inne cuda. Nawet lekcje odrabiałem w babcinym pokoju, z dala od dokuczania sióstr i strofowania mamy. 

Kiedy byłem już w liceum, babcia Julia nagle zachorowała. Nigdy na nic nie narzekała, a teraz gasła w oczach. Któregoś wieczoru, gdy czytałem jej gazetę, ujęła mnie za rękę.

– Odchodzę, Andrzejku. Nie zaprzeczaj, nie pocieszaj mnie. Tak się po prostu dzieje – patrzyłem na Julię, że do oczu napływały mi łzy, a ona była spokojna i uśmiechnięta. – Miałam dobre życie, a przede wszystko miałam ciebie – ścisnęła moją dłoń. 

– Dbaj o siebie, bądź mądrym i dobrym człowiekiem. I dbaj o biurko, które zawsze tak lubiłeś. Jest stare, ale przyniesie ci jeszcze wiele radości.

Zobacz także:

Przytuliłem ją i pocałowałem w policzek. Dopiero po chwili zorientowałem się, że już nie oddycha. 

Mama była nieobecna, ledwo mnie rozpoznała

Po pogrzebie siedzieliśmy przy stole w kuchni: mama, Teresa, Jadwiga i ja. Rodzynek w rodzinie kobiet. Najmłodszy i mający najmniej do powiedzenia. Mama pochlipywała, robiąc herbatę, siostry rozstawiały naczynia. 

– Szkoda naszej Julii – mama otarła łzy. – Ważne, że nie cierpiała. 

Siostry nie odzywały się, ja też milczałem. Mama wypiła kieliszek domowej nalewki i postanowiła poruszyć sprawy najtrudniejsze.

– Babcia zapisała wam swój dobytek, ale z zastrzeżeniem, że otrzymacie go dopiero po ukończeniu studiów. Nie pytajcie o szczegóły – są u notariusza.

Uszanujemy jej wolę, więc na razie wszystko zostaje tak, jak było. 

„Ja dopiero za rok robię maturę” – dumałem. „A siostrzyczki zaraz będą kończyły uczelnie”.

– A jeśli chciałybyśmy się wyprowadzić wcześniej? – zapytała Jaga. – Łatwiej byłoby nam zacząć samodzielne życie…

– Wybierasz się gdzieś? – głos mamy wydał mi się ostrzejszy. – Za mąż? Na razie rok studiów zawaliłaś.

– Oj, mamo… – Jadwiga jęknęła teatralnie i spojrzała na Teresę, oczekując siostrzanego wsparcia. Ta jednak nie zamierzała zabierać głosu w drażliwej sprawie, a ja – siedziałem cicho jak zwykle. „Przynajmniej dziś się nie kłócą” – pomyślałem i zjadłem kawałek sernika. „Babcia piekła lepszy” – stwierdziłem i poszedłem do jej pustego pokoju. 

Po maturze wyjechałem na studia do Gdańska. Zawsze marzyłem o morskich podróżach i dowodzeniu statkami. Do domu zaglądałem rzadko. Pisałem listy do mamy i sióstr, ale tylko mama odpowiadała. I Jadwiga, i Teresa wyszły za mąż, ale tylko Teresa się wyprowadziła. Jadźka z mężem mieszkała u matki i czuła się tam jak królowa. Kiedy przyjechałem po drugim roku na wakacje, okazało się, że nie mam właściwie gdzie mieszkać. 

– Rozumiesz, braciszku – mówiła, splatając ręce na dużym brzuchu. 

– Zaraz będzie dziecko, musimy się tu jakoś urządzić. Mama właściwie nie wychodzi, ledwie kontaktuje, zajmuje gabinet babci. Połączyliśmy z Jurkiem dwa pokoje, zrobiło się ciasno. Dobrze, że Teresa się wyprowadziła. 

– A co ja mam zrobić? – spytałem.

– No, ciebie przecież głównie nie ma, będziesz pracował na morzu…

– Już mi ułożyłaś życie?

Siostra naburmuszyła się, była zła.

– Nic nie poradzę. Ja mam rodzinę.

– To ja już nie jestem twoją rodziną? To nie jest mój dom? Przecież się nie wyprowadziłem, tylko wyjechałem na studia

– Andrzej, musisz zrozumieć. Zresztą, to ja się opiekuję matką, coś mi się więc należy, prawda? Jak będziesz miał wrócić, to cię jakoś spłacimy. Jest przecież testament babci…

Patrzyłem na nią w milczeniu. „Babcia nie tak to chyba widziała” – pomyślałem. 

Spałem w pokoju mamy. Była nieobecna, ledwie mnie rozpoznała. Gabinet też wyglądał inaczej. Zniknęło wiele bibelotów, zastawy, porcelanowe. Tylko książki pracowicie gromadziły kurz. Piękne biurko zamieniło się w medyczny pomocnik z lekarstwami, pampersami, chusteczkami, płynami i zasypkami. Zrobiło mi się tak smutno, że po śniadaniu pożegnałem się i wróciłem do Trójmiasta. 

Smutną okazją do następnego spotkania był pogrzeb mamy. Zmarła rok później. W ciemny i ponury ostatni dzień stycznia pożegnaliśmy ją na Cmentarzu Bródnowskim. I znowu siedzieliśmy w kuchni rodzinnego domu. Teresa i Jadźka przygotowały dokumenty od notariusza. 

– Sprawa jest prosta: cały majątek dzielimy po równo, bo tak stanowi testament. Pozostaje kwestia mieszkania. Nie będziemy przecież żyli razem – Teresa wcieliła się w rolę sprawozdawcy. – Wygląda na to, że Jadzia będzie musiała spłacić Andrzeja i mnie. 

– Ale z czego?! – zawołała wywołana siostra. 

– Nie wiem – Teresa wzruszyła ramionami. – Weź kredyt, sprzedaj swoją część sprzętów…

– Ja chcę tylko książki – wtrąciłem.

– W testamencie jest zapis mówiący, że jest coś, co nie podlega podziałowi i jest tylko dla ciebie. 

– Co takiego? – zapytałem zdziwiony.

– Biurko. 

– A gdzie mam je wstawić, skoro nie widzicie mnie w domu? 

– No, to wywalisz tego grzmota – Jadwiga nie miała wątpliwości.  – Może uda ci się sprzedać. Będziemy ten pokój kompletnie zmieniać.
Bardziej mogłem polegać na kumplu, niż na rodzeństwie

Biurka nie wyrzucę – odpowiedziałem stanowczo. – Znajdę mu miejsce. Z resztą rzeczy róbcie, co chcecie. 

Stałem się intruzem w rodzinnym domu. Jeszcze chwilę kurtuazyjnie pogadaliśmy, ale szybko zabrałem podróżną torbę i od razu pojechałem do kumpla z liceum, który mieszkał w Rembertowie i miał hurtownię. Na szczęście zastałem go w domu i szybko się dogadaliśmy: zabierze biurko i moje graty do siebie i przechowa, ile będzie trzeba. 

– Dziękuję ci bardzo, Marek. Wygląda na to, że dziewczyny dość sprawnie mnie wyeksmitowały. Nie mam szans dopilnować, jak będą zarządzały schedą.

Jeśli sprzedadzą mieszkanie, będzie mi się należała jedna trzecia forsy i wtedy się jakoś urządzę. Tymczasem niech mój spadek poleży u ciebie. Przy odbiorze się policzymy – powiedziałem przy pożegnaniu. 

– Nie ma sprawy, stary – szczerzył się kolega. – Mam tu sporo miejsca, więc to żaden kłopot. Potraktujmy to jako rewanż za pomoc z matmą w szkole. 

Roześmialiśmy się. Miałem wrażenie, że bardziej mogę polegać na kumplu niż na rodzeństwie. Po dwóch miesiącach dostałem od Marka fotografię mojego biurka: stało w kącie magazynu zabezpieczone starannie grubą folią, a na nim kilka kartonów z książkami.  

„Masz u mnie piwo” – napisałem.

„Upomnę się” – odpisał i załączył do esemesa pół tuzina roześmianych buziek. 

Nie przypuszczałem, że do rodzinnego miasta wrócę dopiero po kilku latach. Tak się ułożyło. Świeżo upieczony inżynier podporucznik dostał ofertę pracy na frachtowcu pływającym pod banderą norweską. Jedyny mankament – pięcioletni kontrakt. I tak wyruszyłem w morze na bardzo długi rejs. Zarobki – więcej niż dobre, ale warunki kontraktu mordercze. Jednak jako facet bez rodziny, dziewczyny i obowiązków właściwie nie musiałem schodzić na ląd

Po kilku dniach znalazłem w biurku dwie tajne skrytki

O sprzedaży mieszkania siostry poinformowały mnie mailem. Przesłały kopie umowy i rachunki, ale i tak nie miałem szansy sprawdzić, czy kwoty z papierów są prawdziwymi kwotami transakcji. Teresa i Jadźka miały moje upoważnienie i z niego skorzystały. Zgodnie z dokumentami transakcji na moje konto wpłynęło prawie 400 tysięcy złotych. I tak oto stałem się człowiekiem prawie zamożnym, ale i bezdomnym. Napisałem do Marka, że szukam fajnego mieszkania. Określiłem parametry, oczekiwania, możliwości finansowe i poprosiłem o pomoc. Facet był naprawdę obrotny, po trzech tygodniach przysłał mi zdjęcia dwupokojowego mieszkania na Saskiej Kępie. 

„Okazja” – dopisał.

„Bierz” – odpowiedziałem i cieszyłem się, że za rok będę mógł wrócić już do siebie. 

Miałem dość morza. Przynajmniej na razie. Z radością wracałem więc do Warszawy. Marek odebrał mnie na dworcu, zapakował w auto i zawiózł na Kępę.

Osiedle z lat 60. wyglądało cicho, spokojnie i ładnie. 

– To tu – Marek wskazał czteropiętrowy budynek. – Pierwsze piętro.

Weszliśmy po schodach i stanęliśmy w drzwiach mieszkania. Pachniało świeżością farb i lakieru do podłogi

– Kuchnia i łazienka są gotowe. Nie chciałem meblować reszty bez ciebie – mówił kumpel, oprowadzając mnie po lokalu. – Meble wybierzesz sobie sam, a jeśli będziesz potrzebował pomocy – dzwoń. No, i jest tu oczywiście twoja scheda. 

Marek otworzył drzwi do mniejszego pokoju i wtedy zobaczyłem moje wielkie biurko. Świetnie pasowało do drewnianego parkietu, białych ścian i półek na książki. 

– Stare krzesło z poręczami, idealnie pasuje do tego mebla – to prezent. Lampa bankierska też.

Dopiero teraz dostrzegłem na blacie mosiężną lampę z zielonym kloszem. 

– Dziękuję ci! Nie tylko mi pomogłeś, ale sprawiłeś, że czuję się tu jak w domu. Dzięki! – przytuliłem Marka serdeczniej niż kiedykolwiek moje siostry.

–Jeszcze trochę i będziesz miał mnie z głowy.

– A mieszkaj u mnie, ile chcesz. Przynajmniej się nie nudzę. 

Po dwóch tygodniach mieszkanie było gotowe do przeprowadzki. Życie w nowym domu zacząłem od poniedziałku. Zrobiłem sobie kawę i usiadłem przy biurku. Gapiłem się na książki, fotografie na ścianach i odruchowo obmacywałem krawędź blatu. Gdy poczułem wgłębienie – nacisnąłem. Wtedy listwa krawędzi blatu odskoczyła. Kiedy ją przekręciłem, wysunęła się płaska szufladka. Leżała w niej koperta. Po chwili czytałem napisany odręcznie list.

„Andrzejku! 
Jeśli czytasz te słowa, mnie już nie ma. Wiedziałam, że znajdziesz tę skrytkę… Zawsze chciałam powiedzieć ci prawdę, ale najpierw byłeś za mały, a potem ja nie miałam odwagi. A prawda jest taka, że Jadwiga i Teresa nie są twoimi siostrami. One w ogóle nie są siostrami. To dziewczynki przygarnięte przez twoich rodziców po pożarze w małej wsi na Podlasiu, gdzie byli nauczycielami. Nikt nie chciał sierot, więc zdecydowali się je adoptować. Potem wrócili do Warszawy i wbrew diagnozom lekarzy, urodziłeś się ty. Właściwie to nic takiego, ale powinieneś wiedzieć. Twoja matka nigdy cię nie faworyzowała, uważała nawet, że to dziewczynkom należy się więcej miłości. One nie pamiętały tragicznych wydarzeń, wyrosły jako panny Kolickie, ale nigdy nie było w nich serca dla rodziny. Widziałam to, ale nic nie mówiłam. A twoja mama miała wyrzuty sumienia i bardziej poświęcała się im niż tobie. 
Wiem, że nie można zrekompensować braku uczucia, ale zostawiam ci w tym biurku kilka rodzinnych pamiątek, które – mam nadzieję – ułatwią ci życie. 
Pamiętaj, że bardzo cię kocham.
Babcia Julia”.

Otarłem łzy i schowałem list do albumu ze starymi zdjęciami. „A zatem jestem jedynakiem” – pomyślałem. „Może to lepiej. I tak nie czułem, że mam siostry”. 

Po kilku dniach znalazłem w biurku dwie tajne skrytki. Jedna, ukryta w największej szufladzie, wyłożona była czarnym aksamitem. Pod wieczkiem, w specjalnych wgłębieniach błyszczało osiem dużych rubinów o niezwykłym szlifie i blasku.

Druga skrytka otworzyła się przepadkiem: kiedy wyciągnąłem do końca szufladę, coś pstryknęło i w intarsjowanym blacie biurka odskoczył prostokątny element. Pod nim, w wyłożonej welurem rynience tkwił rulon złotych dziesięciorublówek. 

– Dziękuję, babciu – szepnąłem, zamknąłem schowek i spojrzałem na starą fotografię Julii. – Też cię kocham…