Gdy tylko zobaczyłem ten dom, od razu zapragnąłem go mieć: piętrowy, z łamanym dachem pokrytym zielonym gontem. Z tyłu zagajnik, w którym rosły świerki, z przodu biegła zaśnieżona polna droga. Zajrzeliśmy z Majką przez okna: kuchnia, salonik, jakieś inne pokoje. 
Co najlepsze, stojąca przy drodze tablica głosiła, że dom wraz z otoczeniem jest na sprzedaż. Od razu zadzwoniłem pod numer podany w ogłoszeniu. Zgłosiła się jakaś pani, która powiedziała, że ten dom odziedziczyła pół roku temu po ciotce. Choć jest ładny, to nie czuje się z nim związana i chciałaby go jak najszybciej sprzedać.

Zaraz podjechała pod dom, bo mieszkała w sąsiedztwie, i pokazała nam całą górę: dwa pokoje i piękną łazienkę. Majka i ja popatrzyliśmy po sobie i pokiwaliśmy zgodnie głowami. Po prostu musieliśmy tutaj zamieszkać i oboje to czuliśmy. Kiedy pani odjechała, uzgadniając wcześniej, że szczegóły dogadamy przez agenta nieruchomości, zostaliśmy tam jeszcze przez chwilę.

Usiedliśmy na starej, kutej ławce

– Tak ulatują wszystkie nasze oszczędności – westchnąłem bez cienia żalu.

– Pięknie tu, prawda? – przytuliła się do mnie Majka.

Ogródek będzie wymagał od nas sporo pracy – wskazałem jej ręką przysypane śniegiem stare krzewy.

Majka machnęła lekceważąco ręką.

– Niektóre wykopiemy, inne się przytnie. Poradzimy sobie z tym.

– Dom wymaga pomalowania – zauważyłem przytomnie.

– Farba nie jest przecież bardzo droga – skwitowała Majka. – Tak się tylko ze mną droczysz. Przecież tobie ten dom też się spodobał. Widziałam!

Roześmiałem się, bo miała rację. W doskonałym nastroju ruszyliśmy do furtki. Tam Majka na chwilę ponownie przystanęła i obejrzała się za siebie. 

– Czuję, że ten dom przyniesie nam szczęście – uśmiechnęła się.

Miesiąc później ściskałem w ręku klucz do naszego domu. Ucieszyło nas, że był w pełni umeblowany. Wprawdzie szafę nadgryzł ząb czasu, ale odkryliśmy też świetnie utrzymaną komodę sprzed lat. Szczególnie spodobało nam się stare, kute wezgłowie w kształcie krzewu róży u wielkiego łoża, a także wiklinowy bujany fotel stojący w salonie. Na początek, kompletnie spłukani, kupiliśmy tylko materac. Pierwszego dnia udało nam się rozpakować zaledwie kilka kartonów i zawiesić firanki w oknach

Po ogarnięciu wnętrza Majka uparła się odśnieżyć kawałek chodnika – spadł lekki świeży puch. Ja zająłem się piwnicą, bo była strasznie zagracona: zbutwiałe meble pokrywały pajęczyny i kurz. Ściemniało się już, gdy uporałem się z wynoszeniem z piwnicy połamanych gratów. Znad lasu nadciągała mgła. Wyszedłem przed dom, żeby pomóc Majce, i zastałem ją zmartwiałą ze strachu.

– Popatrz, tam chyba ktoś stoi – wyszeptała, wskazując porośniętą winoroślą  południową część ogrodu. 

To żaden ptak, tylko… Tylko co? Sam nie wiem

Mimo strachu, którym nieco zaraziła mnie Majka, postanowiłem sprawdzić, czy rzeczywiście mamy intruza. Delikatnie odsunąłem żonę i ruszyłem przed siebie. Po chwili śmiałem się do rozpuku, bo owym „kimś” okazał się całkiem nowy sweter wiszący na jabłonce.

– Zapomniałaś, że go powiesiłaś, a teraz wpadasz w panikę – powiedziałem, chcąc rozładować napięcie.

– Ależ to nie mój sweter! – zdenerwowała się. – Twój też nie! Pewnie należał do tej ciotki. A mnie się wydawało… Chyba jestem trochę rozkojarzona przeprowadzką. Chodźmy do domu się rozgrzać!

Pierwszej nocy nie zmrużyliśmy oka. W nowym miejscu wszystkie odgłosy są nieznajome, każde skrzypnięcie wydaje się podejrzane. Drzewa stukały gałęziami w okna, psy szczekały gdzieś w oddali. Już usypiałem z postanowieniem, żeby jutro podciąć te gałęzie, gdy Majka podniosła głowę znad poduszki.

– Co tak skrzypi? – zapytała.

Nastawiłem uszy. Rzeczywiście, z salonu dochodził jakiś dziwny dźwięk.

– Może to nieszczelne okno? – rzuciłem, bo nie chciało mi się wstawać.

– Może to ptak wpadł przez kominek i nie może się wydostać? – spytała Majka, coraz bardziej dygocąc pod kołdrą. Od zawsze panicznie bała się ptaków.

Podniosłem się niechętnie z ciepłego łóżka i wsunąłem nogi w kapcie. Włączywszy światło, zszedłem na dół. Majka szła za mną krok w krok. Na szczęście w saloniku nie fruwał żaden ptak. Tylko niespiesznie się kołysał bujany fotel.

– Jak to możliwe? – sapnęła Majka.

– Pewnie przeciąg – wymyśliłem na poczekaniu w nadziei, że ją uspokoję.

Sam nie bardzo w to wierzyłem, ale nocą lepiej nie zastanawiać się nad takimi rzeczami… Gdy wstało słońce, zapomnieliśmy o wszelkich duchach. Nawet podśmiewaliśmy się trochę, że nasz dom jest nietypowy, bo „straszny”.

– Jeśli tylko nasz duch będzie sprzątał, to może tu sobie mieszkać, ile chce – orzekła Majka.

Przez następne dni nic podejrzanego się nie działo. Fotel stał bez ruchu, a że unikaliśmy siedzenia na nim… No cóż, może nie chcieliśmy kusić losu. Kiedy doprowadziliśmy nasz dom do porządku, rodzina i znajomi zażądali parapetówki. Pojechaliśmy więc do miasta, żeby zrobić większe zakupy. I wtedy, w markecie, w Majkę jakby diabeł wstąpił. Dosłownie! Co ja włożyłem do koszyka – ona wyjmowała. Ostro krytykowała każdy mój zakup. Obrażała się, gdy miałem inne zdanie. Na koniec rzuciła we mnie potężnym słoikiem majonezu. 

Przepraszając wszystkich wokół i płacąc za majonez, wyprowadziłem Majkę ze sklepu i wsadziłem do auta. 

Straszne sny, nieustanny niepokój, fatalna impreza

Całą drogę jechaliśmy w ciszy. Dopiero w domu wydarłem się na nią jak oszalały. Nie panowałem nad sobą. Oprzytomniałem dopiero, gdy dotarło do mnie, że potrząsam żoną jak szmacianą lalką. Przerażona wyrwała się z moich rąk i uciekła do sypialni. Długo przekonywałem ją, żeby wpuściła mnie do środka. W końcu z płaczem przyznała, że ona również nad sobą nie panuje. Pogodziliśmy się, ale niepokój pozostał.

W następnych tygodniach coraz gorzej spaliśmy. Mnie się śniło, że ktoś siedzi w bujanym fotelu, a ja kulę się przerażony w kącie. Nagle zrywam się, dobiegam do progu pokoju i zaczynam dobijać się do drzwi, krzycząc o pomoc – na próżno… Żonę też dręczyły koszmary. Ona, mała dziewczynka, tuliła się do matki. Ta ją z całej siły odpychała, a gdy Majka lądowała na podłodze i próbowała podczołgać się do jej nóg, kopała ją z całej siły

Żona budziła się po takim śnie z płaczem i długo nie mogła się uspokoić. A mnie coraz trudniej było ją pocieszać. Sam zrobiłem się nerwowy, zniecierpliwiony i nie miałem na to sił ani słów. W tej sytuacji kompletnie straciliśmy ochotę na imprezę powitalną, ale wszyscy nalegali, więc w końcu ulegliśmy. No cóż, nie udała się ta impreza. Moja mama pokłóciła się z tatą o jakąś dawno zapomnianą bzdurę. Szwagier przyznał się siostrze Majki, że zdradza ją od dawna na lewo i prawo. Mój najlepszy przyjaciel po pijaku wyznał mi, że raz w pracy podłożył mi świnię i przez to awans przeszedł mi koło nosa – a ja omal go za to nie rozszarpałem. Słowem, był to dzień wypadania szkieletów z szafy.

Gdy w końcu wszyscy goście wyszli – czy to trzaskając drzwiami, czy zalewając się łzami, czy też słaniając się na nogach – zostawiłem Majkę z całym tym bałaganem i poszedłem się przejść, mimo jej próśb, żebym jej pomógł.

– Od tego są baby, żeby myć naczynia – rzuciłem tylko jak ostatni męski szowinistyczny wieprz, choć zawsze się tym dzieliliśmy, co uważałem to za słuszne.

Poszedłem do lasu, wypaliłem dwa papierosy i powoli, niechętnie ruszyłem z powrotem do domu. 

Kobiecina, nie bacząc na nic, poszła prosto do salonu

Koło bramki stała jakaś okutana w kaftan, pochylona kobiecina. Przyglądała mi się spod chustki nasuniętej na czoło.

– Pochwalony – pozdrowiła mnie. 

– Pan się tutaj wprowadził?

– Tak, ja i moja żona – potwierdziłem.

– I jak się tutaj mieszka? – zapytała z niezdrową ciekawością. Wzruszyłem ramionami.

Co jej miałem powiedzieć? Że odkąd się tutaj wprowadziliśmy, nic nam się nie układa? Starsza kobieta jakby czytała w moich myślach, bo tylko pokiwała głową ze zrozumieniem.

– Pewnie nawiedza was duch starej K.? Burzy szczęście i nie pozwala cieszyć się życiem – westchnęła domyślnie, spoglądając na dom.

Musiałem zrobiłem głupią minę… Tymczasem ona, nie czekając na zaproszenie, weszła do ogródka, a potem do domu. W salonie rozejrzała się wokół i po namyśle i przysiadła na kanapie.

– Chcecie usłyszeć historię tej ziemi? – zapytała, gdy dołączyła do nas Majka. 

Moja żona i ja popatrzyliśmy po sobie i po raz pierwszy od dłuższego czasu zgodnie skinęliśmy głowami. Stara K. mieszkała w tym domu jeszcze przed wojną. Jako mała dziewczynka Rózia słynęła z niezwykłej urody, więc dzieci żartowały sobie, że jest podrzutkiem albo ktoś ją podmienił w kołysce, bo taka niepodobna była do rodziców. Z czasem sama w to uwierzyła i zaczęła czekać, aż jej prawdziwi rodzice, najlepiej jacyś majętni państwo, przyjadą po nią i zabiorą ją do swojego pałacu. 

Dumna Rózia zadzierała nosa i nie zniżała się nawet do rozmów z mieszkańcami wioski. Rodzice nie mieli z niej wyręki, nie chciała brudzić sobie rąk robotą. Gdy dorosła, ojciec znalazł dla niej kandydata na męża – chłopaka, który strasznie się w niej zakochał. Nawet wybudował dla niej dom. Ten, w którym zamieszkaliśmy. Rózia jednak nie chciała go na męża. Czekała na swojego rycerza na białym koniu… Jednak nie miała wyjścia: władza rodzicielska była wtedy święta. 

Tyle nieszczęścia zdarzyło się pod tym dachem

Podobno jeszcze przed ołtarzem szepnęła mu, że pożałuje tego ożenku. I tak się stało… Krawczykowa co dzień wyrzucała mu, że zmarnował jej życie. Siadywała w swoim bujanym fotelu i głosem pełnym nienawiści powtarzała, jakim to jej mąż jest niedorajdą, i że byłoby lepiej, gdyby umarł. Rózia zastała sama z dwojgiem dzieci. Starszy, synek, bardzo przypominał jej ojca, więc od małego nie szczędziła mu razów, często wyganiała go z domu, tak że w rezultacie bardziej się chował u sąsiadów niż u niej.

Córka cierpiała na padaczkę, która wtedy była straszną chorobą, na wsiach leczoną przez owijanie pacjenta w skórę. Rózia tak bała się tych ataków, że przywiązywała córkę do łóżka i zostawiała ją na długie godziny. Nigdy nie miała dla dzieci dobrego słowa, nawet po ich śmierci wyzywała je ciągle nad ich grobami.

– Ta ziemia tak nasiąkła przekleństwami starej K., że sama stała się przeklęta. Wszyscy czują jej potężną nienawiść do ludzi… I czują przerażenie jej dzieci – dokończyła swoją opowieść starsza kobieta. – Lepiej stąd uciekać, póki jeszcze się kochacie. Bo potem nie będzie już czego ratować.

Bez żalu sprzedaliśmy dom naukowcowi, który nie uwierzył w  historię o przeklętej ziemi. Za te pieniądze kupiliśmy mieszkanie w nowo wybudowanym budynku. Bez duchów, bez przeszłości.