Kiedy w technikum przeczytałem „Lalkę” Prusa, pomyślałem od razu: „To przecież o mnie!”, bo jak Wokulski byłem po uszy zakochany w pewnej dziewczynie. Mieszkałem w niewielkim mieście w centralnej Polsce. Kwitł tu przemysł chemiczny, stał duży zakład produkcyjny, który budował osiedla i „rozdawał” mieszkania. W tamtych czasach – prawdziwy rarytas. Mieszkanie zakładowe stanowiło szczyt marzeń każdego młodego małżeństwa. 

W naszym miasteczku rodzice Natalii byli elitą

Jak każda społeczność w dowolnie wybranych czasach, tak i nasze miasteczko miało swoją elitę. Poza lekarzami, prawnikami czy prywaciarzami należeli do niej także kierownicy z zakładu i młoda kadra inżynierska, wabieni tu po studiach propozycjami wysokich zarobków oraz własnym dachem nad głową

Mój ojciec pracował w zakładzie jako tokarz, matka była woźną w szkole. W dzisiejszych realiach kapitalistycznego porządku pewnie nie miałbym szansy poznać dziewczyny takiej jak Natalia. Ona mieszkałaby pewnie w innej dzielnicy, w apartamencie na strzeżonym osiedlu albo we własnym domu z ogrodem, podczas gdy ja w jakimś zapyziałym bloku. Jednak dzięki „realnemu socjalizmowi” możliwe stawały się sytuacje całkiem nierealne. Na jednej klatce schodowej spotykali się więc dyrektor, sprzątaczka, radca prawny, majster, pani profesor i niebieski ptak.

Dlatego mogłem poznać Natalię, panienkę z „dobrego domu”. Jej ojciec szefował oddziałowi elektrycznemu w zakładzie, mama była dentystką. Byliśmy rówieśnikami, ale uczyliśmy się w innych klasach, co wówczas stanowiło istotną przeszkodę na drodze do pogłębienia naszej znajomości. Owszem, mówiliśmy sobie „cześć”, mijając się przed blokiem, nigdy jednak ze sobą dłużej nie rozmawialiśmy. Mogłem ją tylko obserwować, mieszkaliśmy bowiem na tym samym piętrze.

Niestety, chadzaliśmy zupełnie innymi drogami. Natalia biegała na zajęcia w szkole muzycznej, oprócz nich miała dodatkowe lekcje z plastyki w miejscowym domu kultury. Tymczasem moimi jedynymi zajęciami pozaszkolnymi były treningi w sekcji judo w naszym ośrodku sportowym.

W wakacje też ciągle gdzieś wyjeżdżała. Jeśli nie na wczasy pracownicze z rodzicami, to na wakacje nad Balatonem, kolonie w NRD lub do cioci mieszkającej we Francji. Wracała z tych wojaży pięknie opalona i wytworna. Zazdrościły jej wszystkie dziewczyny z naszej szkoły.
W przeciwieństwie do wielu innych uczniów, Natalia nigdy nie wałęsała się po osiedlu. Czasem tylko widywałem ją w parku koło biblioteki. 
Chcąc spotykać się z nią jak najczęściej, też się tam zapisałem. 

Początkowo w ogóle mnie nie zauważała, ale któregoś deszczowego popołudnia wpadłem na nią przypadkiem i jakoś tak wyszło, że zaczęliśmy rozmawiać. Pamiętam, że spytała mnie, co wypożyczyłem, a ja – czerwony ze wstydu – wyjąkałem, że „Winnetou”.

Ta książka jest naprawdę świetna – dorzuciłem szybko, by uprzedzić jej ewentualne kpiny, że sięgam po tak dziecinne lektury, bo przecież oboje byliśmy już wtedy w ósmych klasach. 

Ku mojemu zaskoczeniu nie tylko mnie nie wyśmiała, ale powiedziała też, że również jest fanką powieści o Indianach. Nigdy bym się po niej tego nie spodziewał! Na koniec dodała jeszcze, że jeśli chcę, mogę wpaść do niej któregoś dnia, bo posiada spora bibliotekę i z chęcią pożyczy mi którąś ze swoich książek.

Ona zdała do liceum, ja wybrałem technikum

Już następnego dnia ośmieliłem się zapukać do jej drzwi. Wprost osłupiałem na widok całej ściany wypełnionej półkami na książki. Kiedy po kilku dniach oddałem jej w szkole tę, którą mi pożyczyła, nie ponowiła zaproszenia, a ja nie ośmieliłem się jej zagadnąć. Później były egzaminy do szkół średnich. Natalia poszła oczywiście do ogólniaka, ja zdecydowałem się na technikum. Tam uświadomiłem sobie, jak bardzo za nią tęsknię. Tym bardziej że Natalię otaczali nowi znajomi, tak bardzo różniący się od moich kolegów… Technikum należało do zespołu szkół zawodowych położonego na drugim końcu miasta. 

I, niestety, poziom nauki w naszej szkole był bardzo niski. Już wtedy czułem, że aby dorównać Natalii i spełnić swoje marzenia – a myślałem o studiach – powinienem uczyć się jeszcze sam. Natalię widywałem czasem z jakimiś chłopakami z jej nowej szkoły. Ja też miałem nowe koleżanki. Jednak dziewczyny z zespołu szkół zawodowych były inne. Takie prosto ciosane. Zarówno ich sposób bycia, jak i ubierania się (zwykle w ciuchy z bazaru lub komisów, krzyczące neonowymi kolorami) ostro kontrastowały z tym, co w sobie i na sobie miała subtelna i stonowana Natalia. Nie byłem ekspertem w modzie damskiej, ale to nawet mnie rzucało się w oczy. Ona miała styl. Wyglądała jak łabędź na tle papug.

Mimo oddalenia moje uczucie wcale nie osłabło, choć flirtowałem z wieloma koleżankami. Przez jakiś czas miałem nawet dziewczynę. Zawsze jednak czułem, że tylko Natalia może być tą jedyną. Po czterech latach moja muza zniknęła mi z oczu. Zaczęła studia w Warszawie, mnie został jeszcze rok w technikum. Widywałem ją więc tylko podczas weekendów, gdy przyjeżdżała ze stolicy. Ona – studentka obracająca się w wielkim świecie, ja – wciąż jeszcze szczeniak ze szkoły średniej. Ta świadomość jeszcze bardziej mobilizowała mnie do nauki.

Niestety, za pierwszym razem nie dostałem się na politechnikę. Aby uciec przed wojskiem, zacząłem pracować w szpitalu jako sanitariusz. Po roku ponownie złożyłem papiery i tym razem mi się udało. Nareszcie byłem blisko niej! Wpadliśmy na siebie przypadkiem, gdy zaczynałem drugi rok nauki. Spotkaliśmy się w klubie studenckim i przetańczyliśmy ze sobą całą imprezę.

– Wreszcie ktoś, kto nie depcze mi po palcach – uśmiechnęła się radośnie. 

– Czemu tak wielu inteligentnych i utalentowanych chłopaków, z którymi się fajnie gada, w ogóle nie potrafi tańczyć?

– Chcesz powiedzieć, że ja przynajmniej potrafię tańczyć – stwierdziłem.

– O nie, mój drogi. Ty w ogóle jesteś wyjątkowy – rzuciła lekko, a ja nagle poczułem się tak, jakbym znalazł się w siódmym niebie.

Powiedziała, że od dawna ją intrygowałem

Wyszliśmy z klubu i do rana spacerowaliśmy po uśpionych uliczkach warszawskiej Starówki. Okazało się, że mieliśmy sobie wiele do powiedzenia. Wyglądało to tak, jakbyśmy oboje chcieli nadrobić stracony czas. Te wszystkie lata, gdy niemal bez słowa mijaliśmy się na klatce schodowej czy w szkole… 

W pewnej chwili Natalia powiedziała, że zawsze wydawałem je się taki tajemniczy. Inny od chłopaków, którzy ją otaczali. Przyznała nawet, że chciała mnie bliżej poznać, ale wydawało jej się, że nie jestem nią zainteresowany.

– Naprawdę? – przerwałem jej, bo po prostu nie mogłem w to uwierzyć! 

„Niemożliwe! Taka piękna i mądra dziewczyna myślała o mnie, chciała mnie poznać” – cieszyłem się w duchu. Odprowadziłem ją do akademika, ale nadal nie byłem pewny jej uczuć. Bałem się, że to koniec naszej znajomości.  Wreszcie, gdy Natalia już stała 
w drzwiach, wykrztusiłem z siebie:

– Pojutrze w klubie będzie fajny koncert. Nie poszłabyś ze mną?

Zgodziła się. No i zaczęliśmy się spotykać. Miałem wrażenie, że śnię najpiękniejszy w swoim życiu sen. Wreszcie była moja. Zdobyłem swoją księżniczkę! Pamiętam, jak po raz pierwszy pojechaliśmy już jako para na weekend do rodziców. Moi byli zachwyceni. Rodzice Natalii również przyjęli mnie serdecznie, chociaż jej mama początkowo podchodziła do mnie z rezerwą. Za to ojciec wypytywał mnie o politechnikę, wykładowców, zajęcia, wspominając przy tym swoje studenckie czasy.

Ktoś mnie wyręczył i doniósł o wszystkim mojej żonie  

Po studiach wzięliśmy ślub. W bajkach mówi się, że „żyli długo i szczęśliwie”, ale przecież codzienność nie jest bajką… Dwa lata po ślubie otrzymałem propozycję wyjazdu na kontrakt do Kanady. Wahałem się, bo musiałbym na rok rozstać się z moją ukochaną Natalią. Ona też bała się naszej rozłąki, lecz po długich rozmowach zdecydowaliśmy, że nie powinienem zmarnować takiej okazji. Poleciałem więc, a ona została w kraju.

Tęskniłem niewyobrażalnie. Moi koledzy, którzy wyjechali razem ze mną, w większości żonaci faceci, zachowywali się, jakby ktoś ich spuścił ze smyczy. Patrzyłem na to z obrzydzeniem. Ale pewnej nocy, gdy dość tęgo popiliśmy, zdarzyło się, że sam się zapomniałem i wylądowałem w pokoju z jakąś dopiero co poznaną dziewczyną. 

To był epizod, lecz i tak czułem się podle. Przez kilka dni zastanawiałem się, czy wyznać wszystko Natalii. Obawiałem się jednak, że to byłby koniec naszego związku. Milczałem więc, robiąc dobrą minę do złej gry. Ktoś mnie jednak wyręczył i doniósł żonie o moim wybryku. Z bólem wspominam naszą rozmowę telefoniczną przerwaną chłodnym oświadczeniem Natalii:

– Piotr, to koniec.

Pamiętam rozpacz, jaką wtedy czułem. Nic nie miało już sensu. Postanowiłem rzucić robotę i pierwszym samolotem wrócić; chciałem ratować nasz związek. Musiałem porozmawiać z Natalią, chociaż spróbować ją odzyskać. Mieszkanie było puste. Zadzwoniłem do jej koleżanki, która powiedziała, że Natalia jest nad morzem. Nie wiedziała gdzie, ale ja znałem moją żonę i od razu pomyślałem o pensjonacie, w którym spędziliśmy kiedyś cudowny weekend. 

Nie myliłem się. Była tam i oczywiście nie spodziewała się mnie. Bałem się, że nie zechce mnie wysłuchać, lecz mój powrót zrobił na niej wrażenie. Zrozumiała, że nasze szczęście jest dla mnie najważniejsze. Po wielu rozmowach i tygodniach tłumaczenia zgodziła się dać mi szansę. Pamiętam, że widząc, jak bardzo rozpaczam, dotknęła mojego policzka i przytuliła się do mnie.

– Bardzo za tobą tęskniłam – powiedziała, kładąc mi głowę na ramieniu.

– A ja za tobą, kochanie – wyznałem.

Chyba wtedy pierwszy raz powiedziałem jej, jak bardzo ją kocham i szanuję. Bo wcześniej podziwiałem moją żonę, lecz nigdy jej tego nie mówiłem, może nawet nie okazywałem. Starałem się zrobić wszystko, by nie czuła, że wyszła za inżyniera z robotniczej rodziny, a zapomniałem o najważniejszym – miłości.

Wciąż dręczy mnie pytanie: czy jestem godny tak wyjątkowej kobiety? Tyle że teraz nie dotyczy ono mojego pochodzenia, ale charakteru. I zrobię wszystko, aby Natalia nie żałowała swojej decyzji.