– Nie pozwolę, żeby pani zniszczyła mu życie! – krzyczała, całkiem tracąc panowanie nad sobą. – To jeszcze dziecko, a pani jest dorosłą kobietą!
Patrzyła na mnie z nienawiścią.

– Niech się pani uspokoi – starałam się jakoś opanować sytuację, ale byłam bez szans. Ona przyszła tu zamiarem dowalenia mi i chyba się jej to udało.

– Co z pani za pedagog, zwykła… – splunęła z pogardą, a ja czułam, jak na twarzy wykwita mi szkarłatny rumieniec. – W miasteczku już mówią o was, wszyscy plotkują, nie wstyd pani?

– Jasiek jest dorosły, odpowiada za to, co robi – powiedziałam spokojnie, chociaż wszystko się we mnie gotowało. 

– My się kochamy i…

– Lepiej niech pani milczy! – przerwała mi, rzucając jeszcze jedno pełne pogardy spojrzenie. – Czy pani nie rozumie, co on chce zrobić? Rzucić szkołę, znaleźć sobie pracę i utrzymywać tego bachora!

Posunęła się za daleko. Nie zamierzałam jej pozwolić, by mnie obrażała, i to w moim własnym domu.

Zobacz także:

– Nie ma pani prawa tak mówić o dziecku. Proszę wyjść, natychmiast.

I pokazałam jej drzwi. 

Doskonale wiedział, kim ona jest

Jednak ona ani myślała mnie posłuchać. Stała tak naprzeciwko mnie, rozpalona gniewem do czerwoności, w takiej pozie, jakby zamierzała mnie uderzyć. Chyba byłaby do tego zdolna… Ja też naparłam na nią całą sobą, tak że musiała się cofnąć o kilka kroków.

– Mam prawo! Jestem matką – krzyknęła. – I nie pozwolę skrzywdzić mojego syna niewyżytej, starej lafiryndzie! – znowu się cofnęła, ale nie przestała krzyczeć. – Jasiek powinien mieć dziewczynę taką jak on sam, ze swojego towarzystwa, w swoim wieku!

W tym momencie drzwi windy otworzyły się i wyszedł z nich Piotr. Zdziwionym wzrokiem popatrzył na mnie  i na krzyczącą kobietę.

– Co się tu dzieje? – spytał spokojne.

– Ależ z pana jest dupek, że pan trzyma w domu taką… – urwała, powstrzymana chyba wzrokiem mojego męża. – Kijem pan powinien ją z domu wypędzić! – krzyknęła i wybiegła na schody.

– Kto to był? – spytał Piotr, wchodząc do mieszkania. – I co to za awantura? Słychać was było chyba w całym bloku.

– Przestań – rzuciłam opryskliwie, nie patrząc na męża. – Dobrze wiesz, że to była matka Jaśka, więc po co pytasz?!

I trzasnęłam drzwiami mojego pokoju. Skuliłam się w fotelu. Naciągnęłam koc pod samą brodę, jakbym chciała się schować przed całym światem. Poczułam, jak zaczynają mnie dławić łzy bezsilności i upokorzenia. Jak mogłam dać się tak straszliwie upokorzyć tej kobiecie? Przecież to nie tak miało być!
Nie tak miało wyglądać moje życie… 

Nie moja wina, przez niego nie możemy być szczęśliwi

Z mężem nie układało mi się od jakiegoś czasu. A właściwie od chwili gdy po zrobieniu wszystkich badań i zasięgnięciu opinii najlepszych specjalistów w mieście stało się pewnym, że nie będziemy mieć nigdy dzieci. I to nie z mojej winy. Wtedy wszystko się popsuło. Piotr obnosił się ze swoim poczuciem winy, podobnie jak ja z moją krzywdą. Tak przeżyliśmy ostatnie dwa lata. Obok siebie, bez gniewu i awantur, ale i bez miłości, czekając nie wiadomo na co.
Dopiero moja szkolna wycieczka w góry zmieniła wszystko. Miałam nie jechać, ale koleżanka – wychowawczyni klasy maturalnej – rozchorowała się
i polecono mi zastępstwo.

Pod powiekami pojawił mi się znowu obraz tamtego wieczoru, a właściwie nocy. Po dyskotece wszyscy poszli spać, a ja wyszłam na spacer, za pensjonat, 
w którym nocowaliśmy. Szłam pod górkę, dróżką pośród sosen i świerków. Księżyc świecił jasno, oświetlając widoczne w oddali szczyty gór. 
W pewnej chwili przysiadłam, oparłam się plecami o pień, oddychałam głęboko pachnącym żywicą powietrzem. Jesień jeszcze była dość ciepła, nie spieszyłam się z powrotem. Myślałam o domu, o swoim małżeństwie, o tym, że w końcu muszę podjąć bardziej radykalne kroki… 

Najpierw poczułam zapach męskiej wody po goleniu, potem dopiero usłyszałam trzask łamanej gałązki. Przestraszona chciałam poderwać się na nogi, ale w tym samym momencie ujrzałam przed sobą jednego z uczniów – Jaśka. Pochylał się nade mną. W świetle księżyca zobaczyłam jego włosy wilgotne po kąpieli.

– Przeziębisz się, lato już się skończyło – popatrzyłam na niego z przyganą. – O tej porze powinieneś już spać. 

– Nie mogłem – nieproszony usiadł obok mnie, podkurczył kolana, objął je rękoma. – I pomyśleć, że jeszcze dzisiaj tam byliśmy – głową wskazał na widniejące w oddali szczyty w księżycowej poświacie. – Jak to niesamowicie wygląda… Jak w bajce, takie nierealne…

– To jest właśnie magia gór, chyba na każdego tak działa – uśmiechnęłam się. – Zwłaszcza w świetle księżyca.

– Nie wolno nam tego spłoszyć – położył palec na ustach. – Jest zbyt pięknie.

Powinnam była wtedy coś powiedzieć, zaprotestować, przynajmniej wstać. W końcu to był uczeń, nie mógł sobie tak koło mnie po prostu siedzieć, dotykać swoim ramieniem mojego.  Ale nie powiedziałam nic. Oboje milczeliśmy, wpatrzeni w odległe szczyty.  W pewnej chwili powiał silniejszy wiatr, sosna nad nami zaszumiała, a mnie po plecach przeszedł dreszcz.

– Chyba zmarzłaś – usłyszałam szept Jaśka tuż nad swoim uchem, poczułam ciepło jego oddechu na szyi, a on zaraz potem objął mnie mocno ramieniem.
Zrobiłam ruch, jakbym chciała się podnieść, ale trzymał mnie mocno.

– Nie odchodź – szepnął mi we włosy. – Jest tak dobrze…

Rozsądek nakazywał mi wstać i wracać do pensjonatu, jak najdalej od tego chłopaka. Jednak wciąż siedziałam oparta o pień z jego ustami przy uchu.

– Możemy – czułam, jak przygarnia mnie mocniej do siebie. – Tylko ty i ja, Weroniko, nic więcej nie ma znaczenia  – wsunął ręce pod moją kurtkę, przesunął dłońmi po moich plecach. – Chciałem ci powiedzieć, że już od dawna… Od czasu jak miałaś zastępstwo w naszej klasie, śnisz mi się po nocach, jesteś w każdym moim marzeniu, zasypiam z myślą o tobie i budzę się…

– Przestań pleść bzdury! – przerwałam mu, robiąc jeszcze jeden wysiłek, aby wyrwać się z jego ramion.

I modliłam się jednocześnie w duszy, aby mnie z nich nie wypuszczał… Zdawałam sobie sprawę, że jest uczniem, lecz jednocześnie był młodym mężczyzną, a ja od dawna nie czułam się w taki sposób jak w tej chwili przy nim. 

– Tak nie można – szepnęłam.

– Można, Weroniko – przytulił mnie mocno, a ja poczułam pełne tęsknoty łaskotanie w brzuchu.

– Jesteś uczniem, a ja nauczycielką – zaprotestowałam słabo.

– Jesteś kobietą moich marzeń. Piękną, młodą, masz w oczach tęsknotę za miłością, a ja pragnę ci dać miłość – całym ciałem przyparł mnie do drzewa.
Czułam, że tracę oddech, że duszę się od jego pocałunków. Że jeżeli natychmiast nie wyrwę się spod niego ostatkiem rozsądku, będzie już za późno.
Ale ja wówczas nie chciałam być rozsądna. I Jasiek miał rację: tęskniłam za tym wszystkim, co działo się teraz miedzy nami. Za pragnieniem, pożądaniem, za silnymi, męskimi ramionami…

Poddałam się nastrojowi chwili, magii gór i księżyca. Nie chciałam myśleć o tym, co będzie potem, nazajutrz, gdy tego ucznia spotkam w szkole na korytarzu. W tamtej chwili Jasiek był dla mnie mężczyzną, wspaniałym kochankiem, którego pragnęłam całą sobą.

– Musimy wracać – powiedziałam stanowczo jakiś czas później. – Rano wyjeżdżamy, musisz się wyspać…

Wiedziałam, jak idiotycznie zabrzmiały te słowa, ale co mogłam powiedzieć?!

Znów poczułam się kobietą. Po tak długim czasie

Bałam się spojrzeć chłopakowi w oczy. Wstydziłam się tego, co się przed chwilą stało. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w pensjonacie, w swoim pokoju. Jednak Jasiek nie pozwolił mi odejść.

– Zaczekaj – wydyszał, mocno trzymając mnie za ręce. – Obiecaj, że mnie nie zostawisz i nie odtrącisz! Bo ja tak nie zostawię tego, co jest między nami.

Skinęłam tylko głową, żeby wreszcie dał mi spokój, i szybko zbiegłam ścieżką w dół. Ale nie zasnęłam już tamtej nocy. Wciąż wracałam myślami do tego, co wydarzyło się pod sosną. Czułam dotyk jego rąk, wciąż patrzyły na mnie oczy Jaśka, pełne pożądania i obietnic… Pomyślałam, że ten chłopak przywrócił mi całą moją kobiecość, o której kompletnie zapomniałam, żyjąc z dnia na dzień obok Piotra. I zaraz pojawiła się myśl, że Jasiek nie jest już chłopcem, a młodym, dwudziestoletnim mężczyzną, młodszym ode mnie tylko o kilka lat.

Zostaliśmy kochankami. Spotykaliśmy się raz w tygodniu, za miastem,  w jakimś motelu. Zakochałam się i na nic zdał się rozsądek, że on jest dopiero w maturalnej klasie i przed nim studia, całe życie. A ja jestem mężatką, w dodatku uczę w jego szkole. Co prawda nie był moim uczniem, ale to mnie nie usprawiedliwiało. Wiedziałam, że uczucie, które żywię do niego, jest niemoralne, nieetyczne, a z jego strony to tylko burza hormonów, zauroczenie seksem.
Jednak nie potrafiłam się bronić przed tą namiętnością. 

Sądziłam, że kiedy Jasiek po maturze wyjedzie na studia, nasz związek umrze śmiercią naturalną i nie będę musiała podejmować trudnych decyzji.
Żyłam jak we śnie i wydawało mi się, że nikt o nas nie we. Bardzo się jednak myliłam! Któregoś wieczoru Piotr poprosił mnie o rozmowę.

– Wydaje mi się, że kogoś masz – powiedział bez ogródek. – Jeżeli chcesz rozwodu, to nie będę robił ci trudności.

Zaskoczył mnie, dotąd nie myślałam o tym wszystkim w taki sposób. Milczałam więc, nie bardzo wiedząc, co mam mężowi odpowiedzieć.

– Znam cię i wiem, że jesteś zakochana – ni to stwierdził, ni zapytał.

– To prawda – skinęłam głową. – Ale nie wiem jeszcze, co będzie dalej…

– Wciąż jesteśmy małżeństwem, wiele dla mnie znaczysz – odparł Piotr ze smutkiem. – Jednak masz prawo ułożyć sobie życie tak, jak będzie dla ciebie najlepiej – z tymi słowami wyszedł z pokoju.

To, co powiedział, dało mi do myślenia. Powinnam coś zrobić. Piotr postawił sprawę uczciwie, powinnam się więc wyprowadzić. Wiedziałam, że będę musiała też poważnie porozmawiać z Jaśkiem… Byliśmy umówieni na sobotę. Zanim spotkałam się z ukochanym, odebrałam wyniki badań w przychodni. Ostatnio nie czułam się dobrze, lekarz dał mi skierowanie na badania.  Z niedowierzaniem przyjęłam informację, że to nie nerwica żołądka i wrzody są przyczyną moich niedomagań, tylko… ciąża. Spodziewałam się dziecka od sześciu tygodni. Dziecka Jaśka!

Ja się bałam, on – ucieszył, tylko czy szczerze?

Niby powinnam szaleć z radości. Miałam zostać matką, urodzić upragnione dziecko. Powinnam się cieszyć, bo ciąża sankcjonowała nasz związek. Dla dziecka Jasiek i ja powinniśmy być razem. Jednak na dnie serca miałam wątpliwości, które zatruwały całą moją radość. Nie wiedziałam przecież, jak zareaguje Jasiek. Czy tak nagłe ojcostwo go nie przerośnie? Czy nie stchórzy? Widziałam, jak rozszerzyły mu się oczy, gdy usłyszał o ciąży, a potem były już tylko jego ramiona i pocałunki.

– Jesteś cudowna, Wera, najwspanialsza ze wszystkich kobiet tego świata – szeptał w uniesieniu. – Będziemy mieć dziecko! Wyjedziemy do innego miasta, zaczniemy nowe życie…

Zachowywał się tak, jak gdyby sam był jeszcze dzieckiem.

– Bo on JEST jeszcze dzieckiem  – stwierdził Piotr, gdy opowiedziałam mu o wszystkim. – Tak trudno ci zrozumieć, że to duże dziecko, dla którego jesteś zabawką? Niczym więcej?

– Nieprawda! – rozpłakałam się, wrzucając sobie, że niepotrzebnie zwierzyłam się ze wszystkiego mężowi.

– Jesteś zaślepiona – mówił dalej.  – On ci kiedyś wypomni, że związał się z tobą w chwili zapomnienia, a ty mu życie zniszczyłaś.

– To co mam zrobić?! – krzyknęłam. 

Nie chciałam niszczyć swojego szczęścia, lecz jakiś wewnętrzny głos podpowiadał mi, że Piotr ma rację.

– Proszę, porozmawiajmy – mąż podszedł do mnie blisko, wyciągnął ręce, ale ja nie chciałam go słuchać. 

Odepchnęłam go i wybiegłam z domu. Chciałam się uspokoić, jednak w głowie wciąż tłukła mi się tylko jedna myśl: „On rzeczywiście ma rację… Wie, co mówi! Jest dojrzałym, odpowiedzialnym mężczyzną. Nie to co Jasiek…”. Przypomniałam sobie moją rozmowę z Jaśkiem, kiedy chciał rezygnować
z dziennych studiów, by znaleźć pracę. 

– Twoja pensja nie wystarczy na mieszkanie i dziecko – uśmiechał się, lecz nie widziałam już w jego oczach tej radości, kiedy to mówił o rozpoczęciu wspólnego życia. – Ja wiem, że dziecko to obowiązek, ale dam radę – westchnął i spojrzał na mnie tak jakoś bezradnie.

W tamtej chwili rzeczywiście sprawiał wrażenie dzieciaka, który starał się niepewność nadrabiać miną . Do domu wróciłam wtedy z ciężkim sercem, mnie też dopadły wątpliwości. Nie byłam już tak niezłomnie przekonana, że wiem, co mam robić. A teraz jeszcze ta wizyta matki Jaśka…! W dodatku Piotr słyszał jej krzyki… Naciągnęłam koc aż po oczy, chciałam schować się pod nim przed całym światem. Wraz z moim dzieckiem.

Takie rozwiązanie trochę się w głowie nie mieści

Chwilę potem usłyszałam ciche  pukanie do drzwi mojego pokoju.

– Mogę wejść? – w progu stał Piotr. 

– Nie przeszkadzam ci?

Potrząsnęłam głową, szczelniej otulając się kocem.

– Myślałem dużo o tej sytuacji – powiedział, przysunął sobie krzesło i usiadł naprzeciwko mnie. – Wciąż czuję się winny, bo gdybym mógł mieć dzieci, nigdy by do tego nie doszło. Nie wplątałabyś się w tę beznadziejną historię.

– Przestań – szepnęłam, czując w gardle dławienie łez. – Nie gadaj głupstw, ty mi Jaśka do łóżka nie wpakowałeś…

– Nie o to chodzi – przyglądał mi się uważnie. – Chciałem cię prosić, żebyś dała szansę naszemu małżeństwu.

– Teraz?! – parsknęłam z gorzką ironią. – Gdy jestem w ciąży z innym?!

– Właśnie teraz – skinął głową. – Będę kochał to dziecko bardziej niż własne, będę dobrym ojcem, przekonasz się  – zamilkł na moment, a potem delikatnie dotknął palcami mojego policzka.

– Znasz mnie, Weroniko, i wiesz, że nie rzucam słów na wiatr.

Milczałam, patrząc na niego zdumiona. Wiedziałam, że jest mądrym człowiekiem, ale żeby aż tak wyrozumiałym?

– Nigdy ci o tym nie mówiłem, ale ja też bardzo pragnę mieć dziecko – mówił dalej. – I bardzo boleję nad tym, że nie mogę nam go dać. Zastanawiałem się nad adopcją, bankiem spermy, ale los sprawił, że wszystko potoczyło się inaczej. I może dobrze się stało, chociaż nie jest to dla nas łatwe.

– Nie wiem, co powiedzieć – wyjąkałam w końcu.

– Więc nie mów teraz nic – odparł. 

– Zastanów się, ja uszanuję każdą twoją decyzję… – jakby się zawahał. – Ale pamiętaj, że możemy być jeszcze razem szczęśliwi. Z dzieckiem. Myślę, że matka tego chłopaka miała sporo racji w tym, co dzisiaj ci mówiła. On nie jest gotowy, żeby z tobą być. I długo nie będzie.

– Jeśli w ogóle… – potwierdziłam przygnębiona.

Chociaż w głębi duszy czułam, że ma rację, nie chciałam mu w tej chwili jej przyznawać. „Może zbyt pochopnie oboje oceniamy Jaśka?” – pomyślałam.
Zmierzchało się, a ja postanowiłam jeszcze wyjść na miasto. Przejść się pustymi uliczkami, pozbierać myśli.  Wyruszyłam w stronę rynku, zamyślona, nie zwracając uwagi na mijających mnie przechodniów. Tak trudno mi było cokolwiek postanowić…

I wtedy usłyszałam jego śmiech. Podniosłam oczy. Na płycie rynku zobaczyłam Jaśka i kilkoro jego kolegów, jakieś dziewczyny. Rozmawiali głośno, śmiali się, przekrzykiwali… Jedna z dziewczyn pociągnęła Jaśka za kaptur, ten żartobliwie pogroził jej ręką. Zaczęła uciekać, śmiejąc się coraz głośniej. Jasiek ją dogonił, podniósł do góry, obrócił wokół siebie, tak jak mnie, gdy powiedziałam mu o naszym dziecku. Wyglądali na takich szczęśliwych…

Cofnęłam się szybko, nie zauważyli mnie jeszcze. Skuliłam się w sobie, mocniej naciągnęłam beret na głowę.  A potem odwróciłam się i zaczęłam iść szybko przed siebie. Uciekłam stamtąd w popłochu, bo się bałam. 

Jego matka miała rację  we wszystkim, co mówiła

Nie byłam pewna, jak Jasiek by się zachował, gdyby mnie zauważył. Czy wziąłby mnie w ramiona, przedstawił wszystkim, czy tylko pozdrowił zdawkowo jak profesorkę ze swojej szkoły?  Tego nie wiedziałam i niepewność gnała mnie przed siebie niczym halny wiatr. Coraz szybciej i szybciej… Jego matka mówiła dzisiaj, że Jasiek powinien mieć dziewczynę w swoim wieku, swoje towarzystwo. I znowu miała rację. Ona, Piotr… W tej grupie na rynku nie było dla mnie miejsca. 

Dobrze, że przyszłam tu tego wieczoru i zobaczyłam go z kolegami i tą dziewczyną. Dzięki temu, co zobaczyłam, mogłam wreszcie podjąć decyzję.
 Najlepszą dla siebie i dziecka. Przyśpieszyłam kroku, chciałam jak najszybciej znaleźć się we własnym domu. Przy Piotrze, przy mężu.