Piski dzieci zachwyconych prezentami ucichły za drzwiami sypialni. Syn poszedł poczytać moim wnuczkom przed snem, a synowa czmychnęła do kuchni i zajęła się porządkami.

Nie było co zwlekać.

– Na mnie już czas – powiedziałem zdecydowanie. 

Wstałem z fotela z nieco już mniejszym animuszem, bo stare stawy dawały mi się we znaki.

– Niech tata jeszcze posiedzi, jak maluchy zasną, to wypijemy po kieliszeczku likieru pomarańczowego – zaproponowała synowa.

– Nie lubię likieru i nie lubię późno wracać do siebie – odrzekłem chłodno i od razu miałem wyrzuty sumienia. 

Dlaczego nie umiem okazywać uczuć? Lubię synową, kocham syna i wnuczki, ale naprawdę trudno mi wyjść ze skorupy tradycyjnego zachowania. „Mężczyzna musi być mężczyzną. Sentymentalizm zostaw kobietom” – wychowywała mnie babcia. Jednak czasem wolałbym umieć okazywać serce najbliższym ludziom.

Zobacz także:

– Dziękuję za gościnę i przepraszam – powiedziałem pojednawczo, wkładając kapelusz.

– Za co tata przeprasza? – synowa wzruszyła ramionami.

– No nie wiem… Mniejsza z tym. Pożegnaj ode mnie Janka i dziewczynki.

– Będzie tata jutro na obiedzie?

– Nie wiem, może. Ale sądzę, że raczej zobaczymy się za jakiś czas.

– Jak tata chce – powiedziała synowa i wróciła do załadowywania zmywarki.

Lubię wracać myślami do czasów dzieciństwa...

Wyszedłem w chłodną noc. Wieczór z rodziną mnie zmęczył. Późne dzieci, które nam dają późne wnuki, to nie są dobre inwestycje na starość. Nie ma się sił dla dzieci, a dla wnuków to już w ogóle nie starcza energii. Poprawiłem szalik i ruszyłem do domu. Nie mam daleko. Syn specjalnie kupił swoje mieszkanie w pobliżu mnie. Po dziesięciu minutach byłem już na klatce schodowej mojej kamienicy. Wejście na trzecie piętro nieco mnie wyczerpało. Zdyszany, z ulgą wkroczyłem do ciepłego wnętrza. Zdjąłem płaszcz i włożyłem kapcie. A potem usiadłem w moim ukochanym fotelu z zagłówkami. Przymknąłem oczy. Ogarnęła mnie błogość... 

Napłynęły wspomnienia sprzed lat, z dzieciństwa. Nagle zatęskniłem za moją drogą babką Eleonorą. Jak my przepadaliśmy za sobą! Byłem jej małym rycerzem, a ona – tak dziś myślę – kobietą mego życia. Nikt mnie tak nie kochał, nikt mi nie poświęcał tyle uwagi. Moja matka była dość oschła, a dwie żony, no cóż, jedna gorsza od drugiej.
Ogarnięty tęsknotą za dzieciństwem, sięgnąłem po stary album ze zdjęciami. Długi, wąski, oprawiony w zieloną, lekko wypłowiałą skórę i zapinany ozdobną metalową klamrą. W środku były stare fotografie, niektóre czarno-białe, niektóre odbite w sepii.

Na nich wąsaci panowie, panie w białych sukniach o taliach jak osy i fryzurach wielkich niczym abażury. Na dalszych stronach panie w kapeluszach jak nocniki i w sukienkach do połowy łydki. Wśród nich zawsze najpiękniejsza była babcia Eleonora. Pamiętam jak dziś jej opowieści o minionych ludziach i wydarzeniach. Mówiła, stukając pomalowanym na czerwono paznokciem w poszczególne zdjęcia: Ten kędzierzawy, to kuzyn ze strony mojej matki, który pojechał zbierać minerały na Kaukaz i słuch po nim zaginął. Myśleliśmy, że go górale kaukascy zabili, a on po latach wrócił, wychudły i całkiem łysy, za to z wielkim kufrem notatek o obyczajach tamtejszych ludów. Albo: To jest Francuzica, nasza guwernantka, zatwardziała stara panna, która rzekomo nie utrzymywała z nikim stosunków, ale jak umarł wujaszek, co miał dwie cukrownie, to okazało się, że jedną jej zapisał.

Ale najwięcej babcia Eleonora opowiadała o sobie: Przyjechałam do Warszawy z Drohobycza. To była typowo galicyjska miejscowość, w której nędza przedmieść kontrastowała z bogactwem ulic zamieszkiwanych przez bogaczy. A było ich sporo, bo w okolicy w owych czasach wydobywano ropę naftową. Mówiono o nas: drugi Teksas. Tak czy inaczej była to straszliwa prowincja. Z moimi ambicjami, urodą, próbami literackimi i jedną walizką wsiadłam do pociągu i wysiadłam w Warszawie, wprost w objęcia mojej ciotki Stefanii, która była bliską znajomą – jak się to wtedy mówiło: flamą – jednego ze znanych pisarzy.

Ciotka od razu wsadziła mnie do taksówki, w domu kazała odświeżyć się i już po godzinie siedziałam w kawiarni przy ulicy Kredytowej, sącząc kawę, brudząc sobie palce tłuściutkim pączkiem i zerkając na antresolę. Tam na półpięterku siedziały prawdziwe sławy: Julian Tuwim i Antoni Słonimski. Ku nim torował sobie drogę olbrzymi Jarosław Iwaszkiewicz. Tuwim był piękny, choć ze straszną myszką na twarzy, a Słonimski taki niepozorny w okularach, wcale nie wyglądał na poetę. 

Jak się babcia na coś uparła, dopięła swego!

Babcia Eleonora nigdy nie przestała wielbić przedwojennych czasów i ludzi, których wtedy poznała. Dostała posadę sekretarki w jednym z ministerstw, ale nadal pisała i nawet publikowała. Obracała się w środowisku pisarzy, malarzy, aktorów. Miała szalone powodzenie. Romansowała na prawo i lewo. Aż jej zwracano uwagę, że przecież jest szlachcianką, że nie uchodzi takie zachowanie panience z dobrego domu. „Puszczałam to gadanie mimo uszu. Byłam szalona i demokratyczna” – tłumaczyła mi babcia, a ja, małoletni, słuchałem tego wszystkiego z otwartą buzią, choć chyba bez zrozumienia. „Zabiegali o mnie hrabiowie, z pewnym księciem byłam prawie zaręczona, ale wtedy właśnie pierwszy raz ujrzałam twego dziadka”.

Historię tej miłości babcia zawsze opowiadała mi w wieczór wigilijny, jako że łączy się ze świętami. Twojego przyszłego dziadka znałam z widzenia i bardzo mi się podobał, na tyle, że przestałam się spotykać z moim księciem. Ale dziadek nie był przystępnym człowiekiem. Stronił od kobiet – opowiadała babcia. Lubił męskie rozrywki: wyścigi, karty, picie w męskim gronie. Zakochałam się w nim, ale nie wiedziałam, jak do niego podejść. Czekałam na stosowną chwilę. Przyjaźniłam się wówczas z pewnym dziennikarzem, kolegą redakcyjnym twego dziadka. 

– Co ty tak patrzysz w Stefana jak w obrazek? – śmiał się. – Zwykły to chłopak, nawet zbyt zwykły. Raczej spójrz na mnie.

A ja mu na to mówiłam: 

– To mnie jakoś do niego przybliż, a jak się przekonam, że Stefan taki nieciekawy, to się z tobą umówię.

I on obiecał, że mi pomoże. To było tuż przed świętami. Szłam ulicą Mazowiecką, gdy nagle z restauracji wyskakuje mój przyjaciel. Gdzieś się spieszy. 

– Biegnę do redakcji, a potem idę z towarzystwem do kabaretu. Może chcesz iść z nami – zaproponował z uśmiechem i dodał: – Będzie Stefan.

– Oczywiście! – zapaliłam się natychmiast. 

Spotkałam się z nimi pod teatrzykiem „Wesołe Oko”. Spektakl nie był najlepszy, ale bawiliśmy się dobrze w swoim gronie, potem ktoś zaproponował restaurację, zmieniliśmy dwie, nim trafiliśmy do Adrii. Cały czas starałam się być blisko Stefana, ale on jakby mnie nie widział. Byliśmy już wszyscy na rauszu i coś mnie opętało. Przysiadłam się do Stefana. 

– Coś taki obojętny? Co mam zrobić, żebyś zwrócił na mnie uwagę? Wiem, że jesteśmy sobie pisani… – wyszeptałam mu do ucha i wtuliłam się w jego ramię. 

Nie odepchnął mnie, ale i nie objął. Byłam szczęśliwa, że jestem tak blisko niego. Czułam, że jesteśmy sobie przeznaczeni.

Pojechaliśmy dalej. Lokal był dość obskurny, dodatkowo okazało się, że tego dnia, w dwa dni przed Wigilią, zebrało się w nim sporo tak zwanej ferajny, czyli warszawskich rzezimieszków. Nie miałam ochoty tam zostawać, ale przecież nie mogłam wyjść sama! Dziwne typki zerkały w naszą stronę. Nagle jeden z nich podszedł i poprosił mnie do tańca. Zamarłam.

– Ja nie chce z nim iść! – chwyciłam się ramienia Stefana.

– Panie, odczep się pan – powiedział twardo Stefan.

Ponure indywiduum wyszczerzyło zęby, ukazując potężne w nich braki. Nagle błysnął nóż. 

– Dintojra! – ktoś krzyknął. 

Ktoś inny zgasił światło. Koło mnie zakotłowało się. Usłyszałam jęk, krzyk, odgłos padającego ciała.

– Pchnął go nożem! Uderzył w serce! Łapcie zbója! – krzyczały kobiety.

Stefan leżał na ziemi bez przytomności.

– Żyjesz, kochany, żyjesz? – dopytywałam się gorączkowo. 

Tak go stracić, gdy minutę temu wydał mi się tak bliski, to byłoby zbyt straszne. Nie widać było śladu ran, a mimo to próby cucenia nie powiodły się. Przyjechało pogotowie i zabrało Stefana do szpitala. Ja wsiadłam razem z nim do karetki. 

– To narzeczona – ktoś rzucił. 

I jako narzeczona siedziałam przy łóżku biedaka następne dwa dni i dwie noce

Starałam się nie słuchać szeptaniny za plecami, z której wynikało, że Stefan doznał szoku od zadanego ciosu i pewnie nigdy nie odzyska zmysłów. Modliłam się o jego zdrowie i miałam nadzieję. Naprawdę czułam się jego narzeczoną. W Wigilię, im bliżej było zmierzchu, tym bardziej szpital pustoszał. Chorzy wychodzili na własną prośbę, siostry pospiesznie zbiegały z dyżurów. Wszyscy chcieli zasiąść przy rodzinnym stole, podzielić się opłatkiem z bliskimi. Lekarz dyżurny zajrzał do sali, gdy na mroźnym niebie ukazała się pierwsza gwiazda.

– I jak? – zapytał.

– Bez zmian – odrzekłam cicho.

– Jest pani dzielną kobietą, taka narzeczona to skarb – powiedział z uznaniem doktor.

– Narzeczona? – rozległ się nagle cichy głos Stefana. 

Spojrzeliśmy z lekarzem na łóżko. Nieprzytomny jeszcze przed chwilą Stefan, teraz trzeźwo na nas patrzył.

– Ma pan wspaniałą narzeczoną. Nie odstąpiła pana na krok. Ona nie zwątpiła, a medycyna, owszem. Rozumiem, że ślub będzie na Wielkanoc – dodał lekarz i wyszedł. 

Stefan popatrzył na mnie. A ja na niego. Dopiero teraz zrobiło mi się wstyd, że wcieliłam się w rolę jego oblubienicy. Stefan wyciągnął do mnie rękę. 

– A więc żyję.

– Tak – usiadłam tuż obok niego.

– I mam narzeczoną.

– Głupio wyszło, ja przepraszam…

– Nie przepraszaj. Od dawna byłem ciebie ciekawy, ale nie sądziłem, że tak szybko będziemy po słowie – powiedział i przyciągnął mnie do siebie. 

I to był nasz pierwszy pocałunek...

Ja kobiety takiej jak babcia Eleonora nie spotkałem

Babcia Eleonora zawsze kończyła tę opowieść z rozanieloną twarzą. A dziadek komentował: Wrobiłaś mnie. Przecież nie mogłem powiedzieć, że nie jesteś moją narzeczoną. Siedziałaś przy mnie, wykonywałaś obsługę pielęgniarską, a byłaś panienką z dobrego domu. Jakbym zaprzeczył, twój brat przyjechałby ze Lwowa i już byłoby po mnie – dziadek udawał, że się burzy, ale wiedziałem, że to tylko gra. Był bardzo powściągliwy. Trochę jak ja. Tyle że ja kobiety takiej jak babcia Eleonora nie spotkałem. 

Zamknąłem album. Pomyślałem, że powinienem się bardziej postarać jako dziadek. Moje wnuczki nie mają babci takiej jak Eleonora, więc ja muszę zacząć im opowiadać historie rodzinne. Z romansem pradziadków jeszcze poczekam, ale zdjęcia mogę już im pokazać. Tak, na najbliższy wspólny obiad wezmę ze sobą ten album.