Kiedy pierwszy raz podszedł do mojej „wyspy”, czyli stoiska umieszczonego na środku pasażu w dużym centrum handlowym, skojarzył mi się z dyrektorem albo prezesem. Miał na sobie zwyczajny garnitur bez krawata, skórzane buty, niezły zegarek. I tyle. Żadnych sygnetów, złotych łańcuchów, kluczyków od mercedesa wirujących na palcu. 

Inna rzecz, że moje wyobrażenie na temat bogatych mężczyzn sprowadzało się do wspomnień z niewielkiej rolniczej gminy, w której się wychowałam. Właściciele szklarni i pieczarkarni obnosili się tam ze swoim bogactwem, patrząc na wszystkich z góry.

Henryk był inny. Podszedł, uśmiechnął się, powiedział „dzień dobry”. Byłam sprzedawczynią na stoisku oferującym biżuterię z bursztynu, zaczął więc oglądać pierścionki, wisiorki i broszki.

– Szuka pan czegoś dla żony? – zagadnęłam go.

– Nie mam żony – odpowiedział. I zaraz zapytał: – A pani? Ma pani kogoś?

Speszyłam się. Tak, byłam gąską z prowincji usiłującą zaczepić się w wielkim mieście. Ale nie szukałam wsparcia czy sponsoringu u starszych ode mnie o trzydzieści lat facetów! Tymczasem stale mnie tacy zagadywali. Scenariusz zawsze był taki sam. Udawał taki, że interesuje się bursztynem, po czym wypalił, że bardzo mu się podobam i mógłby mi na przykład wynająć mieszkanie.

– To moja osobista sprawa – powiedziałam oschle.

Zobacz także:

Pokiwał głową ze zrozumieniem.

– To było wścibskie pytanie – przyznał. – Przepraszam panią.

Wróciliśmy do wybierania biżuterii. Był zaciekawiony, ale niezdecydowany. Spytał, co mi się najbardziej podoba, a ja odpowiedziałam, że nie gustuję w bursztynie, ale gdybym miała już koniecznie wybierać coś dla siebie, to byłoby to – pokazałam mu dość dyskretną, ale koszmarnie drogą złotą bransoletkę wysadzaną niedużymi kamieniami.

– Biorę! – zadecydował.

W duchu zatarłam ręce. To był utarg dnia, a może i tygodnia. Błyskotki z bursztynu nie cieszyły się zbyt wielkim zainteresowaniem, a ja przecież miałam procent od sprzedaży. Henryk poszedł, a ja dalej się nudziłam. Pucowałam szklane gablotki, poprawiałam ułożenie eksponowanych w nich przedmiotów. Zdziwiłam się, kiedy pod koniec dnia podszedł do mnie kurier z firmy przewozowej. Niósł ogromny bukiet czerwonych róż i małą paczuszkę, którą rozpoznałam od razu. Bo sama ją kilka godzin wcześniej zrobiłam – w środku była „moja” bransoletka.

– Przesyłka dla pani – oznajmił kurier, kładąc to wszystko na ladzie. – Proszę pokwitować.

Machinalnie złożyłam podpis, patrząc w oszołomieniu na kwiaty. Nikt nigdy dotąd nie podarował mi bukietu! Nawet Krzysiek, równolatek z liceum, w którym się kochałam. Po wielu naleganiach w końcu mu się oddałam, a on, zamiast dać mi nazajutrz choćby jedną różę, rozgadał w całej szkole, że mnie „zaliczył”. Omal ze wstydu nie umarłam! Zresztą między innymi z tego powodu uciekłam do miasta. A teraz przyglądałam się ogromnemu pękowi róż, zastanawiając się, skąd wziąć odpowiednio duży wazon. I wtedy dostrzegłam przypięty do kwiatów liścik.

„Biżuteria i kwiaty powinny trafiać do pięknych kobiet. A ty jesteś w tym mieście najpiękniejsza. Henryk” – przeczytałam.

Miałam pierwszego w życiu prawdziwego wielbiciela…

Zamiast się jednak ucieszyć, lekko spanikowałam. Nie byłam głupia. Przyjmowanie drogich prezentów od dwukrotnie starszych od siebie facetów to nic dobrego. Nie było jednak wyjścia. Wszystko, co mogłam zrobić, to nie rozpakowywać prezentu i zwrócić mu go, kiedy znów pojawi się przy moim stoisku. Bo tego, że Henryk znów przyjdzie, mogłam być pewna.

– Nie nosi pani bransoletki. Nie podoba się pani już? – aż podskoczyłam, kiedy kilka dni później nagle usłyszałam jego głos.

– Przepraszam, ale z kimś mnie pan pomylił – odparłam szybko. – Nie jestem osobą, której względy zyskuje się drogimi prezen…

– To może zaproszę panią na spacer? – nie pozwolił mi dokończyć. – Jutro niedziela, ma pani wolne?

Odmówiłam z godnością. Zdziwiłam się więc, kiedy nazajutrz z samego rana pod obskurną kamienicą, w której razem z inną dziewczyną wynajmowałam pokój, zaparkował wielki mercedes. Wysiadł z niego szofer i wszedł do naszej klatki schodowej. Chwilę później usłyszałam pukanie do drzwi naszego 
mieszkania
.

– Pan Henryk zaprasza panią na poranną kawę na Starym Mieście – oznajmił.

Wściekłam się. Zbiegłam na ulicę w samym dresie, zamaszyście otworzyłam drzwi wozu i krzyknęłam:

– Jak pan śmie mnie prześladować?! I skąd wziął pan mój adres?

Nieco ostygłam na widok kolejnego bukietu w jego rękach. Wysiadł niespeszony, ukłonił się i przeprosił, że uciekł się do podstępu. Przekazał prywatnemu detektywowi moje imię i nazwisko, które zapisałam kurierowi, a ten ustalił resztę. Czy teraz dam się zaprosić na café latte i croissanta?

– A jeśli jest pan porywaczem? – wyraźnie spuściłam z tonu.

Co tu kryć, nigdy nie jechałam takim samochodem, nigdy nie wręczano mi takich bukietów kwiatów, nie mówiąc już o wynajmowaniu prywatnego detektywa tylko po to, żeby móc rano zaprosić mnie na kawę.

– Żaden przestępca tak by się nie afiszował! – zaśmiał się Henryk, wskazując na kamienicę. Z każdego okna patrzyli na nas gapie. – Gdybym cię uprowadził, policja miałaby kilkudziesięciu świadków.

No i tak to się zaczęło. Początkowo kierowała mną ciekawość i trochę – przyznaję – próżność. Szybko jednak się przekonałam, że Henryk naprawdę jest miłym mężczyzną. Miłym i bardzo mną zainteresowanym. A do tego takim, przy którym taka zagubiona w miejskiej dżungli prowincjuszka jak ja może się czuć bezpiecznie.

W jego towarzystwie czułam się kimś lepszym

Minęła wiosna i zaczęło się lato, a my spotykaliśmy się coraz częściej. Ani się obejrzałam, jak zaczęłam wyczekiwać tych spotkań. Czy się zakochałam? Nie, aż tak to nie. Ale polubiłam Henryka. Imponował mi. W jego towarzystwie czułam się kimś lepszym. Trzeba też przyznać, że Henryk nie oczekiwał wiele w zamian. Moje początkowe obawy, że szuka sobie po prostu młodej kochanki, rozwiały się, gdy podczas kolejnych spotkań nawet mnie nie dotknął. Czy tak zachowuje się napalony na „kwaśne jabłka” facet?

– Czy zostaniesz moją żoną? – zapytał mnie Henryk pod koniec lipca.

Aż mi szczęka opadła. Ja żoną takiego milionera? Wiedziałam już, że Henryk prowadzi rozległe, choć kompletnie dla mnie niezrozumiałe interesy. Miał kilka domów w mieście i poza nim, ileś samochodów i armię ludzi na swoje rozkazy. Byli w tej grupie prawnicy, przedsiębiorcy i wielkie mięśniaki – chyba coś w rodzaju ochroniarzy.  Skłamałabym, mówiąc, że nie miało to dla mnie znaczenia. Sama wychowałam się w biednej, wielodzietnej rodzinie. W życiu nie byłam nad morzem ani w górach, nie mówiąc już o zagranicy. Tymczasem Henryk oświadczył mi się w Mediolanie, do którego polecieliśmy samolotem!

– Ale ja mogłabym być twoją córką! – słabo zaprotestowałam.

– I co z tego? I tak jesteśmy sobie przeznaczeni. A różnica wieku oznacza jedynie, że prawie się minęliśmy w czasie i przestrzeni…

Ładne słowa. Nie chciałam jednak wychodzić za mąż dla pieniędzy. Ale… Przecież nie tylko jego bogactwo i władza mi imponowały! Henryk był inteligentny, pewny siebie, szarmancki. A że go nie kochałam? Co z tego? Kochałam się w Krzyśku, swoim rówieśniku. I jak na tym wyszłam?

W mojej wsi wybuchła sensacja, kiedy ksiądz ogłosił zapowiedzi moje i Henryka. A raczej kiedy wszyscy wyszli z kościoła i zobaczyli, do jakiego luksusowego samochodu wsiadam. Ludzie uważali, że wygrałam los na loterii. Krzysiek, który za słabo zdał maturę, żeby pójść na wymarzone studia, pił przez kilka dni z menelami w wiacie na przystanku PKS.

Mój tata jednak nie stracił przytomności umysłu:

– Jak pan zamierza zabezpieczyć moją córkę? – zapytał Henryka.

– A co konkretnie ma pan na myśli?

– Bo widzi pan, był pan już kiedyś żonaty, ma pan jakieś dorosłe dzieci. W razie gdyby się coś panu stało, to tamci się rzucą na spadek. Nie chcę, żeby moja córka została wtedy na lodzie.

Aż się skuliłam ze wstydu. Jak można tak bezceremonialnie targować się o córkę? Henryk jednak był biznesmenem i chyba nawet spodobało mu się takie postawienie sprawy.

– Chce pan zabezpieczenia? – uśmiechnął się. – Proszę bardzo! Od razu po ślubie przepiszę na pańską córkę cały majątek. I jeszcze wprowadzę ją do zarządu spółek, w których mam udziały. Pasuje?

Tatuś omal z krzesła nie spadł. W najśmielszych marzeniach nie spodziewał się tak hojnej propozycji. Nie protestował więc, kiedy usłyszał, że Henryk chce ślubu jak najszybciej. Najlepiej jeszcze w sierpniu.  Po wsi za to rozeszła się pogłoska, że staremu milionerowi śpieszno do nocy poślubnej z młodą ślicznotką. Przyznam, że i ja tak sądziłam. Do tej pory, poza dość niewinnymi pieszczotami, nic nas nie łączyło. Troszkę to było dla mnie dziwne. Nie żebym była jakąś diablicą seksu, ale chciałam jednak wiedzieć, jak to między nami będzie. Wróciliśmy do miasta, a ja zamieszkałam w domu z basenem należącym do Henryka. Narzeczony kupił mi też samochód, którym jeździłam po zakupy.  Śmiał się dobrotliwie, kiedy upierałam się, żeby mu gotować.

– Nie potrzebuję kucharki, praczki ani sprzątaczki – mawiał. – Możesz sobie leżeć na sofie i pięknie pachnieć. Mnie to wystarczy.

Ja jednak pochodziłam z tradycyjnej rodziny. I choć uważałam się za nowoczesną kobietę, nie miałam nic przeciwko wizytom w sklepach i krzątaninie w kuchni. Jeździłam więc po zakupy spożywcze, studiowałam blogi kulinarne i codziennie starałam się upichcić coś pysznego. Tamtego dnia, na tydzień przed zaplanowanym ślubem, zapuściłam się na targowisko. Stragany uginały się pod stosami świeżych owoców i warzyw, sprzedawcy już mnie poznawali. Byłam w swoim żywiole.

– Przepraszam panią… – usłyszałam za sobą niski męski głos.

Odwróciłam się i zobaczyłam wysokiego, starszego ode mnie o kilka lat blondyna ze zrośniętymi brwiami i bardzo męskim dołeczkiem w podbródku. Przystojny, szczupły, elegancki. Miał w sobie coś znajomego, ale nie umiałam wtedy sprecyzować co.

– Musimy porozmawiać, chodzi o pani przyszłość.

Nie powiem, imponowało mi, że taki przystojniak próbuje mnie podrywać. Sama też byłam niczego sobie i często zagadywali do mnie mężczyźni. Ten był niewątpliwie z najwyższej półki. Jestem jednak uczciwym człowiekiem, a gra na dwa fronty to kompletnie nie moja dziedzina…

– Przepraszam, ale jestem z kimś związana – odparłam. – Za tydzień biorę ślub.

– Wiem. Z Henrykiem B.. Właśnie dlatego panią zaczepiam. Wygląda pani na uczciwą dziewczynę, przyszedłem więc panią ostrzec.

Lekko mnie zatkało. Ten nieznajomy wiele o mnie wiedział! 

– Ostrzec? – zdziwiłam się, zaraz jednak pomyślałam, że lepiej nie brnąć w tę dziwną rozmowę, i odwróciłam się na pięcie, ruszając przed siebie.

– Proszę tego nie robić – biegł za mną. – To bardzo zły człowiek! On panią manipuluje!

Poczułam niepokój. Rzeczywiście, to wszystko, co teraz działo się w moim życiu, było jak sen. Zbyt piękny, żeby mógł być prawdziwy.  Zerknęłam na chłopaka przez ramię i już, już chciałam się zatrzymać i spytać, o co chodzi, kiedy pomyślałam, że taka rozmowa byłaby czymś bardzo nielojalnym wobec Henryka. A przecież ufałam swojemu narzeczonemu i jeden przystojniaczek zaczepiający mnie na bazarze nie może tego zmienić!

– Proszę zostawić mnie w spokoju! – powiedziałam do nieznajomego mężczyzny podniesionym głosem. 

Słysząc to, zaprzyjaźniony sprzedawca warzyw zaraz wyskoczył zza swego stoiska.

– Słyszał pan? – stanął w mojej obronie. – Proszę się odczepić od dziewczyny!

Przystojniak poszedł jak zmyty, a ja przy obiedzie opowiedziałam o tym zdarzeniu Henrykowi. Po raz pierwszy wydał mi się wtedy zbity z tropu. A nawet przestraszony!

– Wysoki, ze zrośniętymi brwiami i dołkiem w podbródku? – bezbłędnie opisał jego wygląd.

– Tak! – potwierdziłam. – Znasz go? – zdziwiłam się.

– Aż za dobrze – odpowiedział Henryk, powoli odzyskując dawną swadę. – To mój syn z pierwszego małżeństwa, Kuba. Zapewniłem mu wykształcenie i pieniądze na start, ale on ciągle chce więcej. To zły człowiek. Pewnie się wystraszył, że po naszym ślubie spadek przejdzie mu koło nosa – powiedział.
Następne tygodnie były dla mnie pod wieloma względami niezwykłe. I nie chodzi bynajmniej o skromny i raczej pospieszny ślub ani o miesiąc miodowy, którego właściwie nie było. Henryk nadal był wobec mnie niezwykle wstrzemięźliwy. Kilka uścisków i pocałunków – to było wszystko, co nas łączyło. W innych sferach działo się jednak wiele.

Po pierwsze, zostałam milionerką. Mąż dotrzymał słowa i przepisał na mnie cały majątek. Po drugie, musiałam stać się bizneswoman. Co rusz Henryk albo któryś z jego prawników podsuwał mi do podpisania jakieś dokumenty, ale – mimo cierpliwych wyjaśnień – nie miałam pojęcia, czego dotyczyły. Rozumiałam z tego jedynie tyle, że to normalne obowiązki kogoś, kto zasiada w zarządach spółek.

Równocześnie przyzwyczajałam się do roli gospodyni wielkiego domu. Otaczał mnie niewyobrażalny dla mnie jeszcze pół roku temu luksus. Wszyscy i wszystko było na moje zawołanie. Zaczynało mi się to podobać! I nagle, pewnego wczesnego wrześniowego poranka, cała ta dekoracja legła w gruzach. Tak, dekoracja. Bo moje życie u boku Henryka okazało się farsą.

Uświadomił mi to grzmot granatów hukowych eksplodujących w naszym domu o świcie, a potem łomot butów zamaskowanych policjantów wpadających do sypialni. Rzucili nas na podłogę, skrępowali ręce na plecach. Byłam tak zszokowana, że nie pisnęłam nawet słowem. A Henryk? Nie protestował. Wyglądał, jakby od dawna się czegoś takiego spodziewał.

– Tkwisz po uszy w bagnie – oznajmił mi kilka godzin później przesłuchujący mnie policjant. 

Siedziałam przykuta kajdankami do krzesła w obskurnym pokoju komendy policji i wszyscy traktowali mnie jak gangstera, a nie wystraszoną dziewczynę, która kompletnie nie wiedziała, o co chodzi.

– Za chwilę przyjdzie tu prokurator – kontynuował policjant. – Młody, ale podobno jastrząb. Na pewno wystąpi dla ciebie o areszt. Trafisz do więzienia, złotko.

Lepiej więc od razu powiedz nam, co to za machlojki prowadziłaś z Henrykiem.

– Machlojki? To pomyłka!

Tylko się zaśmiał.

– Twój mąż to stary bandzior. Kiedyś kierował groźnym gangiem, a teraz się ucywilizował. 

Zrobiło mi się słabo. Mój Henryk przestępcą? Kto wie, czy nie zemdlałabym, ale wtedy drzwi się otworzyły i stanął w nich… mężczyzna, który zaczepiał mnie na bazarze!

Czy Kuba odwzajemni moje uczucia?

– O, jest i pan prokurator – skwitował policjant.

– Prokurator? Henryk mówił, że pan jest jego synem!

– Jakub B. z prokuratury okręgowej – przedstawił się, a ja dopiero wtedy zauważyłam, że jest podobny do ojca. – Tak, jestem synem Henryka. Wybrałem jednak dla siebie inną drogę niż on.

– I naprawdę mnie pan aresztuje? – załkałam.

Mężczyzna zmierzył mnie uważnym spojrzeniem.

– Nie – odpowiedział w końcu, a policjant aż się zakrztusił kawą. – Wierzę, że jest pani niewinna – uśmiechnął się do mnie samymi oczami. – Ojciec czuł od wielu miesięcy, że pętla się wokół niego zaciska. Że już nie zdoła się wykręcić. Zdecydował się więc na ostatni desperacki krok. Małżeństwo z naiwną dziewczyną, którą wrobi w swoje przekręty i zrzuci na nią całą swoją winę.

Jego słowa mnie ogłuszyły. Tak, to wszystko od początku wydawało się podejrzane. Dlaczego w to brnęłam? Bo tak jak powiedział prokurator, byłam naiwna jak dziecko. Kuba dotrzymał słowa. Wyszłam na wolność, ale od kilkunastu tygodni muszę się stawiać w prokuraturze na każde jego wezwanie. W praktyce – codziennie. Mozolnie przegryzamy się przez podpisane przeze mnie dokumenty. Staram się przypominać sobie, kto i w jakich okolicznościach dawał mi je do podpisu, co wtedy mówił. 

Sama jestem zaskoczona, jak wiele szczegółów udaje mi się wydobyć z pamięci. To chyba dlatego, że z jednej strony napędza mnie złość na Henryka. A z drugiej? Nie mogę przestać myśleć o jego synu. Wspaniały, pewny siebie, cierpliwy i opanowany stróż prawa. Wbrew sobie czuję, że zaczynam się w nim zakochiwać. Ma w sobie zarówno to, co kiedyś urzekło mnie w Henryku, jak i to, czego tamtemu brakowało. 

Czy Kuba odwzajemni moje uczucia? Dobrze nad sobą panuje, ale ja widzę, jakie posyła mi spojrzenia, gdy myśli, że nie patrzę. Tak, wierzę, że kiedy Henryk trafi za kratki za swoje przestępstwa, a sprawa zostanie zamknięta, połączy nas z Kubą coś więcej…