Doskonale pamiętam tamten dzień. To miała być pierwsza wyprawa naszej dwuletniej córeczki nad morze. Zapakowaliśmy rzeczy do samochodu, mój mąż usiadł za kierownicą, ja obok niego, a na tylnym siedzeniu w foteliku umieściliśmy Maję. Wyjechaliśmy wcześnie rano, by ominąć korki. Było ciepło, ale nie upalnie. Idealna pogoda na podróż.

Doszło do wypadku

Patrzyłam na prowadzącego auto męża. Byliśmy razem od ośmiu lat. Kiedy wreszcie przekonałam go, że nadszedł czas na dziecko, poczułam, że mam już wszystko. Przejeżdżaliśmy przez jakieś niewielkie miasto, potem wsie. Od czasu do czasu wychodziło słońce, a ja zamykałam oczy, by poczuć na twarzy jego ciepłe promienie. Pamiętam, jak pod zamkniętymi powiekami przesuwały się pasma ciemności, pnie drzew czy liściaste korony blokujące światło.

Nie wiem, która mogła być godzina. Jechaliśmy już trochę… może ósma rano? Maja obudziła się i zawołała mnie. Dałam jej do rączki butelkę z herbatką, potem obróciłam się i zobaczyłam, że Piotr też patrzy na Maję w tylnym lusterku. Uśmiechnęłam się. Gdy spojrzałam przed siebie, zobaczyłam, że tył wielkiej ciężarówki jakby zjeżdża z drogi, skręca, i rośnie przed nami. Krzyknęłam, mąż skręcił gwałtownie kierownicą, żeby objechać auto z drugiej strony, ale to był pas dla tych, co jechali z naprzeciwka, i tam już był samochód, który też skręcał…

Mimo wysiłków kierowców, zderzenie było nieuniknione. Pamiętam huk, wstrząs, ale jedyne, co widziałam, to szeroko otwarte oczy mojej córeczki, kiedy obróciłam się, wyciągając do niej ręce, jakbym chciała ją chwycić. Ona wyciągała rączki do mnie. Pamiętam moją ostatnią myśl: „Jak ty sobie beze mnie poradzisz?”. I wszystko zgasło. Tyle pamiętam.

Nic nie pamiętałam

A potem obudziłam się w szpitalu. I dowiedziałam się, że to wszystko to była nieprawda. To znaczy to życie, które pamiętałam – mąż i córeczka, bo wypadek był jak najbardziej prawdziwy. I że mam amnezję powypadkową, skoro nie rozpoznaję własnego męża Klaudiusza i dwunastoletniego syna Tomka. A ja pierwszy raz widziałam ich na oczy. I pierwszy raz widziałam tę twarz, na którą patrzyłam w lustrze, kobiety trzydziestopięcioletniej, ładnej szatynki o niebieskich oczach, równych zębach i zadbanej cerze bez piegów. Ja miałam piegi…. Chyba. Miałam w mózgu dziurę wielkości Rowu Mariańskiego, nie pamiętałam nawet własnego imienia.

– Jak pani wyglądała w tym swoim… marzeniu? – spytała psychiatra.

Siedziałyśmy w jej gabinecie w szpitalu. Kwiaty, duże okna, za nimi drzewa skąpane w sierpniowym słońcu. Od wypadku minęły trzy tygodnie, powoli wracałam do zdrowia. Podobno miałam cholerne szczęście. Wybity bark, połamane żebra, wstrząs mózgu z początkami obrzmienia. Oczywiście, stąd ta amnezja i halucynacje. Odłożyłam lusterko na stolik.

– Nie pamiętam – powiedziałam.

– A tamten mężczyzna? Mąż w pani wyobraźni? Jak miał na imię?

Próbowałam to sobie przypomnieć od momentu, gdy odzyskałam przytomność. W myślach widzę jego postać, siedzi za kierownicą, ale jego twarz jest niewidoczna. Wiem jedynie, że na grzbietach palców prawej ręki ma blizny po usuniętym tatuażu z czasów jego młodości.

– Nie pamiętam. Pamiętam Maję. Śni mi się każdej nocy – wielkie złociste oczy, jasne opadające na ramiona włosy. I słodka buźka…

– Podobno zawsze marzyła pani o córce. Mąż powiedział, że… – lekarka zawahała się. To dobrze o niej świadczyło.

– Poroniłam w piątym miesiącu. Córeczkę – zlitowałam się nad nią. – Czternaście lat temu.

– Tak – psychiatra uśmiechnęła się.

– I co to wszystko według pani znaczy?

Zawahała się, ale musiała coś powiedzieć. Następnego dnia wychodziłam ze szpitala, rozmawiałyśmy codziennie.

Miałam inne wspomnienia

– W miejsce wykasowanych wstrząsem wspomnień prawdziwego życia pani mózg jakby wgrał życie zastępcze. Pani marzenia o córce. Myślę, że ten mężczyzna za kierownicą to pani mąż, ten jakby z przeszłości, kiedy byliście państwo jeszcze… jak to powiedzieć… nastawieni na wspólne życie.

Więc jednak moja intuicja mnie nie myliła. Ten facet, który twierdził, że jest moim mężem, a nawet nie pocałował mnie w policzek, niespecjalnie mnie lubił.

– Mówi pani, że w tym małżeństwie, w którym ponoć jestem, nie dzieje się dobrze?

Psychiatra odłożyła tablet na stół.

– Zastanawiałam się, jak poprowadzić dzisiejszą rozmowę – powiedziała. – Nie powinnam nieproszona wtrącać się w pani życie, ale zważywszy na to, że jutro wychodzi pani do domu, do w pewnym sensie nieznanego środowiska, pomyślałam, że powinnam panią uprzedzić. Byłoby inaczej, gdyby rodzina miała panią otoczyć miłością i opieką.

– A nie otoczy? – zaniepokoiłam się. – Wyszłam za mąż za jakiegoś zimnego drania?

– Z tego, co zdołałam się dowiedzieć, to wręcz przeciwnie – powiedziała.

– Więc w czym problem?

Psychiatra patrzyła na mnie przez chwilę, jakby oczekując, że się domyślę, w końcu powiedziała:

– Podczas wypadku nie była pani w samochodzie sama. Prowadził mężczyzna. Według pani męża, człowiek, z którym go pani zdradzała od ponad roku. Zginął. – Nic pani to nie mówi? 

Pokręciłam głową. Nic. Pustka. Przymknęłam oczy – pod powiekami znów widziałam twarzyczkę Mai i jej wielkie, przerażone oczy. Oczy dziecka, które nie istniało.

– Pani Matyldo. Pani Matyldo!

Głos lekarki wyrwał mnie z zamyślenia. Matylda. Okropne imię! Otworzyłam oczy.

– Chciałabym, żebyśmy kontynuowały sesje, oczywiście nie codziennie. Ale raz w tygodniu – powiedziała psychiatra i napisała coś na kartce. – To mój numer telefonu. Gdyby coś się pani zaczęło przypominać, albo pojawiło się coś niepokojącego, stany lękowe, zawroty głowy, proszę o kontakt.

Wszyscy byli dla mnie obcy

Zachowanie męża i syna, odbiegające od moich wyobrażeń, sprawiło, że z początku nie wierzyłam, że to dzieje się naprawdę. Myślałam, że ktoś robi sobie żarty, albo że to jakiś okrutny eksperyment. Nie poznawałam teściów, rodziców, a także żadnej z trzech przyjaciółek, które razem odwiedziły mnie w szpitalu.

– Mati, jesteś jak nie ty, co ci się stało? – spytała jedna, Iza, o ile pamiętam. 

Teraz, po wyjaśnieniach psychiatry, zaczynałam co nieco rozumieć. Lekarka pokiwała głową na moje pytanie.

– Człowieka kształtuje jego przeszłość. A przeszłość tkwi w zbiorniku pamięci. Być może ma pani teraz szansę na nowe otwarcie.

I to była odpowiedź na moje pytanie. Lekarka postawiła sobie za cel uratowanie rodziny. Skoro główny psuj stracił swój kamień węgielny, przeszłość, może teraz zdoła zbudować coś porządnego. Ale musi o tym wiedzieć. I powinno mu na tym zależeć. 

A mnie ci ludzie – mąż, syn, teściowie, siostra, szwagierka – byli całkowicie obojętni emocjonalnie. Wróciłam do rzekomo swojego domu – dużego mieszkania umeblowanego oszczędnie w stylu, acz kosztownie, nowocześnie. Szkło, chrom i jasnobrązowe drewno. Dowiedziałam się, że o wystrój mieszkania zadbała Luiza. Pasowało do niej, ale ja czułam się w nim źle. Powoli zaczęłam wprowadzać oswajające elementy. Lekki bałagan, kolorowe dodatki, kwiaty. Któregoś dnia przyuważyłam Klaudiusza, jak stał w progu salonu i uśmiechał się. Uznałam, że kierunek zmian mu się podoba.

Próbowali obudzić moje wspomnienia

Z zawodu byłam podobno prawnikiem w prywatnej kancelarii. Ponieważ jednak zawodowo też miałam dziurę w pamięci, dostałam zwolnienie lekarskie. Siedziałam więc w domu i próbowałam sobie przypomnieć przeszłość. Ale jedyne, co miałam w pamięci, to tamten dzień, kiedy jechaliśmy autem nad morze, i twarz mojej córeczki na chwilę przed ciemnością. A jedyne emocje to tęsknota i pogłębiający się niepokój.

W ciągu kolejnych kilku tygodni rodzina próbowała pomóc mi poruszyć pamięć. Przychodzili, czasem pojedynczo, czasem w kilka osób, pokazywali zdjęcia i opowiadali, co te zdjęcia przedstawiają. Wspominali dobre chwile w życiu. Anegdoty o rodzinie. Okazało się, że ja i Klaudiusz znamy się jeszcze z piaskownicy. Nasi rodzice byli sąsiadami z jednego bloku. I że niemal od podstawówki byliśmy parą. Wszyscy wiedzieli, że jeśli nie zdarzy się coś niespodziewanego, będziemy razem. Pobraliśmy się na pierwszym roku studiów, kiedy zaszłam w ciążę. Podobno byłam bardzo szczęśliwa, a Klaudiusz wykłócał się z naszymi rodzicami, którzy twierdzili, że jest za wcześnie na dziecko.

– Mówił, że dziecko przychodzi, kiedy na niego czas, i nie naszą rolą jest odrzucanie okazji – opowiadała mi teściowa, pokazując zdjęcia ze ślubu. – Był przeszczęśliwy. Nie mógł się doczekać dziecka. Oboje byliście… – westchnęła

– Więc co się stało? Z nami?

Było to pytanie, którego nie ośmieliłam się zadać Klaudiuszowi. Po miesiącu życia pod jednym dachem wciąż nie znałam go dobrze, ale zaczynałam lubić. Był spokojny, małomówny, zaradny. Tomek, syn, bardzo go kochał, to było widać. I było widać, z jaką rezerwą podchodzi do mnie, swojej matki. I nie chodziło o to, że niepokoiło go to, że go nie pamiętam. On po prostu miał mi za złe. Było mi go żal.

– Myślę, że coś się popsuło po śmierci dziecka – powiedziała, nie patrząc na mnie.

Kiedyś straciłam córeczkę

Przerzuciła kilka stron albumu ze zdjęciami. Zobaczyłam fotkę grobu. „Zuzia. Nie zdążyła zaczerpnąć powietrza” – Uparłaś się, by miała grób, choć lekarze mówili, że to dopiero był płód. Pięć miesięcy. Nie dałaś sobie przemówić do rozsądku. Może gdyby Klaudiusz cię wsparł… Ale on chciał iść dalej, zapomnieć i spróbować jeszcze raz, i ty miałaś mu to za złe. Nie rozumiałaś, że on, jako mężczyzna, nie czuł jeszcze dziecka. Nie on nosił go pod sercem tyle miesięcy. Nie on czuł pierwsze kopnięcia. I ból poronienia. Zamknęłaś się przed nim. I przed nami. I wtedy zaczęło się psuć. Myślę, że byłaś nieszczęśliwa – popatrzyła na mnie oczami lśniącymi od łez. – Ale nie pozwalałaś nikomu ukoić bólu.

– Tomek…

– Klaudiusz powiedział mi, że to była próba zawrócenia czasu. Miał nadzieję, że drugie dziecko zwróci mu żonę, którą zawsze kochał. Ale nie udało się. Urodziłaś, ale żyłaś po swojemu, oddalając się od nich coraz bardziej. Cierpiał Klaudiusz, Tomek… i myślę, że ty też, choć chyba nawet sama o tym nie wiedziałaś.

Teściowa mówiła „ty”, „twoje życie”,” twój syn”, ale ja zupełnie tego nie czułam. Siedząc w domu i bez skutku próbując przypomnieć sobie cokolwiek, przejęłam opiekę nad chłopcem, domem. Tomek, z początku nieufny, powoli zaczął się otwierać, gdy odrabiałam z nim lekcje, grałam w gry, razem z nim gotowałam. To mu się podobało. Klaudiuszowi także. Ale dla mnie to nic nie znaczyło. Wciąż byli mi obcy, choć ich lubiłam. Jedynym uczuciem, które powoli mnie ogarniało, był ten niepokój połączony z tęsknotą. Nikomu o tym nie mówiłam, to była moja tajemnica, mój skarb. Ale pewnego dnia tajemnica się wydała.

Miałam koszmary

Spałam sama, w sypialni, bo Klaudiusz przeniósł się do pokoju gościnnego. Tamtej nocy po raz pierwszy miałam sen, w którym na nowo przeżyłam wypadek. Obudziłam się zlana potem, krzycząc imię Mai, przerażona, z bijącym sercem i uczuciem paraliżującego lęku. Cała się trzęsłam. Do sypialni wpadł Klaudiusz, wyrwany ze snu. Przysiadł na łóżku i objął mnie ramionami. To było dobre uczucie.

– Już dobrze – wyszeptał. – Jestem z tobą. Pozwól mi być z tobą. Proszę, Mati.

Rozpłakałam się i po raz pierwszy opowiedziałam mu, co pamiętam, swój sen, i że dzień w dzień prześladują mnie oczy dziecka i narastający niepokój.

– Nie wiem, co to znaczy. Ale dopóki będę to czuć, nic się nie zmieni.

– Śpij – powiedział. – Porozmawiamy o tym jutro.

– Możesz zostać? – spytałam niespodziewanie dla samej siebie. – Łatwiej zasnę.

– Jasne – mruknął. Położył się po drugiej stronie łóżka. Jego obecność sprawiła, że uspokoiłam się i zasnęłam.

Mąż odkrył prawdę

Przez kolejne kilka dni Klaudiusz wracał z pracy późno i nie było czasu, by porozmawiać. Nawet było mi to na rękę. Ale pewnego dnia po kolacji, gdy Tomek poszedł do swojego pokoju, Klaudiusz kazał mi usiąść przy stole i położył na blacie teczkę z dokumentami.

– Postanowiłem przyjrzeć się wypadkowi – powiedział. – Tak w ramach kompleksowego szukania rozwiązania tej sytuacji. Skoro leki i terapia nie pomagają. Mam znajomych w wydziale drogowym i kilku innych urzędach, więc udało mi się wyciągnąć odpowiednie informacje. Tamtego dnia w wypadku na drodze wzięły udział trzy pojazdy. Twój, ciężarówka, której kierowca nagle zasłabł i spowodował całe to wydarzenie, oraz osobowa mazda. W maździe jechała rodzina, rodzice i dziecko. Dwuletnia dziewczynka w foteliku na tylnym siedzeniu.

On mówił, a ja czułam, jak dreszcze zaczynają przelatywać mi po ciele, serce bije szybciej. Jakbym przeczuwała.

– Dwójka dorosłych zginęła na miejscu w zderzeniu z twoim autem i potem ciężarówką. Dziecko przeżyło. Miało tylko nadwerężone żebra.

– Maja – wyszeptałam zdrętwiałymi wargami.

Klaudiusz powoli skinął głową.

– Tak ma na imię, choć nie mam pojęcia, skąd o tym wiesz. Jest w domu małego dziecka, bo nie ma bliskiej rodziny. To jest zdjęcie tej rodziny, zabrane z ich mieszkania.

Patrzyłam na trójkę roześmianych ludzi. On brunet, ona blondynka. Nigdy w życiu ich nie widziałam, choć w jakiś sposób wydawali mi się znajomi, a może nawet bliscy. Na rękach ojciec trzymał córkę – śliczną dwulatkę o jasnych kręconych włosach i wielkich miodowych oczach. Moja Maja. To akurat czułam każdym nerwem, każdą komórka ciała. Po chwili coś dostrzegłam. Przysunęłam fotografię bliżej oczu – na grzbietach palców prawej dłoni, którą mężczyzna obejmował córkę, dostrzegłam blizny. Kiedyś miał tu tatuaż.

Zrobiliśmy to, co było konieczne

Pojechaliśmy do domu dziecka. Kiedy zobaczyłam Maję, poczułam, jak cały niepokój znika. Wiedziałam, że wreszcie osiągnęłam swój cel. Maja na mój widok podbiegła i przytuliła się do mojej nogi. Jakby mnie poznała. Choć później spytała, kim jestem. To był kluczowy moment dla mojej pamięci. W przeciągu kilku następnych tygodni wróciła, jakby zniknęło coś, co ją blokowało. Nie zniknęła natomiast moja dziwna miłość do Mai. Miłość matki, która zawsze czuwa nad dzieckiem, niezależnie od tego, gdzie się znajduje.

Adoptowaliśmy Maję. Pomiędzy mną a Klaudiuszem znów jest dobrze. Jak kiedyś. Może też dlatego, że z jakiegoś powodu niektóre dziury w pamięci pozostały. Nie pamiętam mojego kochanka, ani goryczy, która spowiła moją duszę po śmierci mojej córki.  Jestem spokojna i szczęśliwa. Jak nie byłam od wielu lat. Czasami myślę, że to podziękowanie mamy Mai, że zajęłam się jej dzieckiem.