Z opowieści rodziców wiem, że mojego starszego brata od maleńkości męczyły choroby. Kiedy kończyła się jedna, zaraz zaczynała kolejna. Dwa razy był już na granicy życia i śmierci. W jednym przypadku miał taką biegunkę, że omal się nie odwodnił. Moja mama, wówczas młoda i niedoświadczona, nie bardzo wiedziała, co robić, a do najbliższej przychodni było wiele kilometrów. Wtedy na szczęście zjawiła się babcia. Dowiedziała się, co dzieje się w gospodarstwie syna i czym prędzej przyjechała z sąsiedniej wioski. Wtedy to podobno miała wypowiedzieć znamienne słowa:

To dziecko już teraz żyje na kredyt i powinno się cieszyć każdą chwilą, gdyż niedługo los się o nie upomni.

Babcia była znaną w rodzinie wróżbiarką i zielarką. Nic więc dziwnego, że jej słowa wywołały popłoch. Rodzice dopytywali, co to właściwie znaczy lub też kiedy mają spodziewać się najgorszego? Z babci jednak nic nie udało im się wyciągnąć. Nigdy. Po każdym pytaniu kiwała tylko głową, a potem powtarzała:

– Przyjdzie czas, to zrozumiecie.

W ten oto sposób wszyscy w rodzinie przyjęli za pewnik, że Lolek żyje tylko dzięki chwilowemu szczęściu, ale już wkrótce los go nam odbierze.

Dziewięć lat po Lolku na świat przyszłam ja. Kiedy trochę podrosłam i zaczęłam samodzielnie myśleć, zastanawiałam się często, skąd wśród moich bliskich wzięło się przekonanie, że wkrótce stracimy naszego Lolka? Od czasu, gdy babcia wypowiedziała tamte straszne słowa minęło już przecież kilkanaście lat, a mój ukochany brat wciąż był z nami. A jednak rodzice, miałam wrażenie, wciąż żyli w strachu.

Świetnie sobie radził

Kiedy skończyłam szesnaście lat, mój brat był już przystojnym młodym mężczyzną, za którym uganiały się panny z bliższej i dalszej okolicy. On oczywiście nie był z drewna i co raz to chodził z inną dziewczyną. Każdej jednak tłumaczył, że nie może się wiązać na dłużej, gdyż niewiele zostało mu już życia. Wszystkie traktowały to jako wymówkę, której Lolek używał tylko po to, żeby móc przefruwać sobie z kwiatka na kwiatek.

Lolek poza tym był zdolnym chłopakiem i doskonale radził sobie najpierw w ogólniaku, a potem na studiach. Bardzo się kochaliśmy i nie ukrywam, że byłam dumna z tego, że jestem jego oczkiem w głowie. To praktycznie on przejął nade mną opiekę, gdy zmarł nasz ojciec. Tata był prostym człowiekiem. Pracował w tartaku jako majster zmianowy. Pewnego dnia, gdy jechał wózkiem widłowym, przypadkowo trącił sąg długich bel drzewa przygotowanych do przetarcia. Te zwaliły się na niego i ciężko poturbowały. W wyniku odniesionych obrażeń ojciec zmarł w szpitalu, nie odzyskawszy przytomności.

Od tego czasu brat powtarzał mi:

Muszę często się z tobą widywać, gdyż los nie dał mi dużo czasu, żebym nacieszył się bliskością takiej wspaniałej siostrzyczki.

– Ale zamiast dbać o siebie, stale wybierasz coraz to inne sporty ekstremalne – rzuciłam kiedyś zła. – Ciągle balansujesz na krawędzi życia.

– Niewiele mi go zostało, więc chcę się nacieszyć.

No i Lolek najpierw się wspinał w naszych Tatrach, a potem pojechał z kolegami w Alpy. Za jakiś czas z kolei zapragnął zostać grotołazem. Podczas jednej z wypraw, wraz z przyjacielem, zagubił się w labiryncie jaskiń. Stracili łączność z bazą na powierzchni. W tym czasie na dworze nieoczekiwanie rozpętała się burza, lunął deszcz. Wkrótce poziom wody w jaskini zaczął niebezpiecznie się podnosić. W pewnej chwili wydawało się, że Lolek i jego przyjaciel znaleźli się w pułapce bez wyjścia. Na szczęście, w ostatnim momencie udało im się dostać się do sąsiedniej, większej jaskini. Stamtąd wydobyła ich ekipa ratunkowa. Podobnych przygód było w jego życiu sporo, ale jakoś zawsze wychodził z nich obronną ręką. 

Aż wreszcie Lolek ożenił się z dziewczyną, która zgodziła się zostać z nim „na chwilę, gdyż już wkrótce…”

Babcia chyba się pomyliła

Niedawno Lolek skończył siedemdziesiąt sześć lat. A mimo to stale powtarza, że już już, zaraz jego życie się skończy. Na dzień przed jego urodzinami przyszło mi do głowy, że czasami dajemy sobie wmówić głupoty, w stylu babcinej przepowiedni, że „to dziecko już teraz żyje na kredyt i powinno się cieszyć każdą chwilą, gdyż niedługo los się o niego upomni”. Co gorsza, wierzymy w te bzdury, przyzwyczajamy się do nich i chociaż przez lata nic złego się nie dzieje, nadal ciężko wzdychamy i klepiemy bez sensu, że już wkrótce na pewno nastąpi koniec…

Powiedziałam o tym bratu. Przypomniałam mu, że całe życie wszyscy kładli go do grobu. Każdy był przekonany, że nie dożyje najbliższego tygodnia.

– Całe życie dociskałeś pedał gazu i żyłeś na krawędzi. I co? Właśnie stuknął ci siedemdziesiąty szósty krzyżyk. Inni, którzy nie mieli takich jak ty wróżbiarskich perspektyw, już dawno pożegnali się z tym światem. Twoja wspaniała Ania zgasła przed rokiem. Najwyraźniej nasza babcia pomyliła się co do ciebie. 

– Nie byłbym tego taki pewien – stwierdził brat. – Przez cały czas myślałem o tej przepowiedni. Im bardziej bałem się, że już niedługo wszystko diabli wezmą, tym mocniej chciałem poczuć, że żyję. Wszystko na złość temu wyrokowi, jakbym pokazywał całemu światu gest Kozakiewicza. Teraz, im dłużej się nad tym zastanawiam, to dochodzę do wniosku, że babcia te słowa wypowiedziała celowo.

– Jak to, celowo?

Nie miał nic do stracenia

– Nie mówiłem ci o tym, bo nie chciałem, żebyś na mnie krzyczała. Pamiętasz, jak zapisałem się do klubu wysokogórskiego? Po jakimś czasie wyjechałem z grupą w Alpy. W czasie jednej ze wspinaczek pękł hak i przyjaciel zawisł na linie nad przepaścią. W tamtej chwili pomyślałem, że nadszedł wreszcie mój kres i zaraz we dwóch polecimy w dół. A ponieważ zawsze słyszałem, że już niewiele pozostało mi życia, więc kompletnie się tym nie przejąłem. Byłem spokojny, panika mnie nie sparaliżowała. Wiedziałem, że mam kilka sekund, nim haki po kolei zaczną wyrywać się pod naszym ciężarem ze skał. To działało na zasadzie kostek domina. Taka reakcja łańcuchowa. Poszło jedno zabezpieczenie i zaczynają sypać się następne. Zebrałem się zatem w sobie, bujnąłem zamaszyście i… chwyciłem wystającej na wprost skały. Wbiłem w nią hak i uratowałem nas obu. Gdybym był zdenerwowany, wystraszony, nigdy nie zdołałbym tego zrobić. Pomogła tylko zimna krew. 

– Naprawdę?

– Kiedy byłem już bezpieczny, pomyślałem sobie tylko: „Aha, to znaczy, że mam jeszcze przed sobą kilka dni” i kontynuowałem wspinaczkę. Potem wstąpiłem do klubu grotołazów. Pewnego dnia zostałem uwięziony z przyjacielem w jaskini. Na zewnątrz lunęło, więc w środku zaczął niebezpiecznie podnosić się poziom wody. Mieliśmy przed sobą tylko jedną drogę ucieczki. Z naszej groty woda przepływa do następnej przez tunel, który znajdował się poniżej lustra wody. Postanowiłem przepłynąć na drugą stronę. Istniało niebezpieczeństwo, że tamta jaskinia nie da nam spodziewanego schronienia. No i że wreszcie sam tunel będzie na tyle długi, że uduszę się w nim, szukając wyjścia. I znowu zadziałał efekt: „Więc to właśnie ten dzień, o którym mówiła babcia”. Nie miałem nic do stracenia. Co za różnica, czy zginę piętnaście minut wcześniej, czy później. Była jednak szansa i musiałem się na niej skoncentrować. Przepłynąłem tym podziemnym tunelem. Rzeczywiście był bardzo długi i gdybym miał go pokonać o własnych siłach, to udusiłbym się najdalej w połowie drogi. Okazało się jednak, że nurt był na tyle wartki, że błyskawicznie przerzucił mnie na drugą stronę. Udało się po raz kolejny. Uratowałem siebie i kolegę, który już się poddał i był pewien, że nie dożyje wieczora. 

– Nigdy o tym nie mówiłeś – szepnęłam.

– To jeszcze nie wszystko. Innym razem zimna krew uratowała mi życie, gdy mój jacht wywrócił się na środku jeziora. Gdybym panikował, nie dałbym rady uspokoić swoich załogantów, w tym jednej dziewczyny. To ona najbardziej się bała. Wiesz, jak ją uspokoiłem? – zaśmiał się głośno. – Powiedziałem, że babcia przepowiedziała mi, że umrę w wieku osiemdziesięciu dwóch lat. Wtedy miałem lat czterdzieści. Więc jeśli przestanie wrzeszczeć i będzie trzymać się wywróconego kadłuba, to nic jej się nie stanie. Uwierzyła. Pięć godzin później odnaleźli nas ratownicy, a pół roku później wzięliśmy ślub.

W tamtej chwili przyszło mi do głowy, że może babcia, która rzeczywiście zobaczyła przyszłość swojego wnuczka, znalazła sposób, by przeżył życie ciekawie, ale i bezpiecznie, ratując przy tym życie innym. Kto wie?