Karolina była dobrym duchem w naszej paczce. Zawsze uśmiechnięta, skora do pomocy. Miała to coś, co mnie urzekło. Z czasem zakochałem się w niej, oświadczyłem. Może nie była to wielka miłość z porywami namiętności, ale wiedziałem jedno – na tej kobiecie mogę polegać w zdrowiu i chorobie, szczęściu i smutku. Zresztą los postawił przed nami próbę...

Ależ była dzielna!

– Co takiego?! Skarbie, to niemożliwe, pójdziemy do innego specjalisty – płakała, kiedy pokazałem jej wyniki badań: nowotwór. – Mateusz, ludzie pokonują raka, ja ci pomogę. Kochanie, nigdy cię nie opuszczę. Poruszę niebo i ziemię, żebyś tylko wyzdrowiał – obiecywała ze łzami w oczach.

Kolejny rok to był horror. Im bardziej choroba postępowała, tym ja mocniej zamykałem się w sobie. Stałem się wrednym człowiekiem. Nienawiść do choroby odbijała się rykoszetem na moich rodzicach, znajomych, przyjaciołach, a przede wszystkim na Karolinie.

– Tak, jest ciężko, ale przecież wiem, co on przeżywa. Nawet gdyby mówił najgorsze słowa, ja wiem, że mnie kocha. I będę z nim walczyć – podsłuchałem rozmowę żony z naszą przyjaciółką.

Bogna odwiedziła nas później i próbowała przemówić mi do rozsądku.

– Mateusz, wiem, że jesteś chory. Ale masz u boku niezwykłą kobietę, nie zapomnij o tym. Przestań ją ranić! – powtarzała jak nakręcona.

Myślała, że o tym zapomniałem?! Jasne, że nie. Po prostu czułem się podle, że musi siedzieć całe dnie w szpitalu razem ze mną, nigdzie nie wyjeżdżamy, mamy kłopoty finansowe, bo leczenie słono kosztuje...

Zobacz także:

– Co ty masz za życie ze mną! Zostaw mnie, znajdź sobie innego faceta! – nieraz wręcz krzyczałem na nią.

Nie chciała tego słuchać. Dlatego gdy wreszcie usłyszałem od lekarza: „Ma pan szczęście. Wygrał pan”, pokręciłem głową.

– To nie moja zasługa tylko Karoliny. Dzięki niej żyję – powtarzałem przez łzy.

Jakby piorun we mnie uderzył!

Przez kolejne pół roku było jak w bajce. Próbowaliśmy nadrobić stracony czas.

– Mam 34 lata, wiesz, że jeszcze przynajmniej przez kolejnych 50 mam zamiar cię uszczęśliwiać! – żartowałem do żony.

W jej oczach widziałem tyle szczęścia i miłości, że i ja czułem się jak na skrzydłach. I kiedy zaczynaliśmy zupełnie nowy etap w naszym życiu, planowaliśmy nawet dziecko, poznałem Agnieszkę. Była pielęgniarką w klinice, w której musiałem stawiać się na regularne kontrole. Kiedy ją ujrzałem pierwszy raz – jakby piorun we mnie uderzył! Spojrzała na mnie i... nocami śniły mi się jej oczy. Nie mogłem zapomnieć jej głosu, dotyku... Była ideałem! Łapałem się nawet na tym, że kiedy kochałem się z Karoliną, myślałem o Agnieszce! To zaczynało być chore!

Los, niestety, nam sprzyjał. Pewnego dnia, gdy wychodziłem z kliniki, ona stała przy swoim samochodzie. Maska była podniesiona.

– Coś nawaliło? – zapytałem.

Pokiwała głową. Choć znam się na autach, wiedziałem – nadarzyła mi się jedyna w swoim rodzaju okazja!

– Może odwiozę panią do domu? – zaproponowałem.

– Ale ja mieszkam prawie 80 kilometrów stąd, na wsi. To kawał drogi – pokręciła głową.

„Jeszcze lepiej!” – pomyślałem, a na głos rzuciłem:

– To żaden problem.

Jak facet, który ma coś na sumieniu

Agnieszka mieszkała razem z babcią. W małym domku tuż pod lasem. Obowiązkowo musiałem zostać na obiedzie, potem poszliśmy na spacer. Okolica była cudowna, ślicznie przygrzewało słońce. Nie wytrzymałem – przyciągnąłem ją do siebie i pocałowałem. Nie broniła się. Całowaliśmy się namiętnie, jak szaleni.

– Boże, co my robimy! Przecież masz żonę... – nagle odskoczyła ode mnie jak oparzona.

Chwyciłem głowę w dłonie. Czułem się jak w potrzasku. Kochałem Karolinę, ale przy Agnieszce... Nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Nie mogłem o niej zapomnieć, śniłem o naszym pocałunku.

Przez kolejny miesiąc próbowałem zapomnieć. Zresztą sama Agnieszka mi w tym pomagała: nie odbierała moich telefonów, gdy raz do niej pojechałem, babcia skłamała, że wnuczki nie ma w domu. Była, na podwórku stało jej auto. Gdy dzwoniłem do pracy, nie podchodziła do telefonu. Unikała mnie jak ognia. W domu starałem nie pokazywać po sobie, że coś jest nie tak. Obsypywałem Karolinę kwiatami, zapraszałem na kolacje... Do dziś zastanawiam się, czy czegoś nie podejrzewała. Bo, wypisz wymaluj, zachowywałem się jak facet, który ma coś na sumieniu...

Miesiąc później miałem badania – nie mogła ode mnie uciec. Pobierała mi krew. Wyżebrałem spotkanie. Poszliśmy na spacer i... wiedziałem! Jest we mnie tak samo zakochana, jak ja w niej. Wynająłem pokój w motelu. Karolinie powiedziałem, że mam biznesowe spotkanie. Nigdy wcześniej jej nie okłamywałem, uwierzyła. To był mój „pierwszy raz” z Agnieszką.

Czy wiedziała o romansie?

Do domu wróciłem na moralnym kacu. Karolina przygotowała pyszną kolację.

– Boże, ale mamy szczęście, że pokonałeś chorobę. Bez ciebie... Nie chcę o tym myśleć – w jej oczach pojawiły się łzy.

– Znalazłabyś sobie jakiegoś przystojniaka – zażartowałem.

– Nawet tak sobie nie żartuj. Ja nie wyobrażam sobie życia bez ciebie – dygotała.

Przeraziły mnie jej słowa. Mój romans rozwijał się na dobre, ale Aga zaczęła mieć dosyć roli kochanki.

– Musisz wybrać – zażądała.

W pracy nie mogłem się skupić, w domu byłem nieobecny myślami. Karolina bała się, że wraca choroba.

– Mateusz jest dziwnie smutny. Czuję, że dzieje się coś złego. Ale przecież jeśli to rak, to pomogę mu! Znów pokonamy to draństwo. Nasza miłość wiele przeszła, wyjdziemy zwycięsko z każdej próby – usłyszałem jej rozmowę z mamą.

Gdy skończyła, mocno ją przytuliłem.

– Nie martw się, nie jestem chory. Mam zły okres, to minie – szeptałem.

– Zniosę wszystko, bylebyś tylko był przy mnie – powiedziała.

Odszedłem od Agnieszki, przeprowadziliśmy się z Karoliną do innego miasta. Rozpoczęliśmy nowe życie. W listopadzie na świat przyjdzie nasza córka.

A Agnieszka? Niedawno do niej dzwoniłem. Nie wytrzymałem. Jest sama.

– Jeśli chcesz, wróć do mnie. Jeszcze nie wszystko stracone – dała mi szansę.

A ja? Nie wrócę.