To były szalone czasy

Kiedy miałem dziewiętnaście, dwadzieścia lat, hipisowałem. Dziś mam ponad sześćdziesiąt i przez długi czas nie wracałem wspomnieniami do dawnych dni. Trochę wstydziłem się samego siebie, owego niemądrego idealisty, który głosił górnolotne hasła o szczęściu i powszechnej równości. Głośno o nich krzyczałem, i na krzyku się kończyło. Nie byłem w tym pierwszy i na pewno nie będę ostatni…

W tamtych dniach dumnie nosiłem spodnie dzwony, rozchełstaną na piersi koszulę lub obcisły trykot i zawieszony na szyi złoty łańcuch z dużym medalem (oczywiście z plastiku). Zapuszczałem rzadki wąsik i grałem rolę naprawiacza, który posiadł tajemną wiedzę o tym, co jest dobre i sprawiedliwe. A że nikt nie chciał słuchać tego, co mam do powiedzenia, obrażałem się na cały świat. Uważałem, że głupia ludzkość traci niepowtarzalną szansę zbudowania krainy powszechnego szczęścia.

Jedną z form wyrazu buntu wobec społeczeństwa było przyjmowanie dziwnych substancji, czyli zwykła ucieczka od rzeczywistości i problemów, które ze sobą niosła. Pewnego dnia w czasie spotkania z kolegami, na którym jak zwykle narzekaliśmy na ludzi, którzy nie widzą dziejącego się wokół zła, ktoś wyciągnął fiolkę z jakimś specyfikiem. 

Ja nigdy dotąd niczego nie brałem. Wszyscy łyknęli swoje działki, a ja jeszcze „modliłem” się nad tymi tabletkami. Ktoś spytał – „pękasz?”, a mnie zrobiło się głupio i przykro, że stracę fajnych kumpli. Więc odpowiedziałem buńczucznie: „Ja? To mnie jeszcze nie znasz”. Łyknąłem wszystko naraz. Potem ułożyłem się jak inni na tapczanie i wbiłem wzrok w sufit, w oczekiwaniu, aż otworzy się przede mną niebo, jak obiecywano. 

Zobaczyłem dziadka, który zadał mi pytanie

Zamiast tego zobaczyłem zagniewaną twarz dziadka. Poderwałem się na leżance. W mieszkaniu prócz nas nie było nikogo. Starszy pan patrzył na mnie surowym wzrokiem i kiwał z naganą głową, aż poczułem wstyd, że ja, jego ukochany wnuczek, postąpiłem tak idiotycznie. Nie zastanawiałem się nad tym, że zjawa mogła się pojawić w wyniku działania psychotropowych proszków. Po prostu brałem to, co widziałem, za rzeczywistość. Tak działają narkotyki.

– Chcesz zobaczyć cuda? – zapytał dziadek.

Wzruszyłem ramionami.

– Może da ci to do myślenia i w końcu przestaniesz ulegać swoim zachciankom i dawać się wykorzystywać innym – usłyszałem surowy głos. – Może kiedyś zmądrzejesz.

Mieszkanie rozmyło się w mlecznej mgle. Chwilę stałem zdezorientowany i nie bardzo wiedziałem, w którą stronę powinienem ruszyć. W pewnym momencie otaczający mnie mleczny tuman rozwiał się gwałtownie. Byłem na przyjęciu. Otaczali mnie koledzy i przyjaciele w smokingach i ładnie ubrane, ślicznie pachnące kobiety.

Przed sobą dostrzegłem dziewczynę w złotej sukience, z blond włosami, które falami opadały jej na plecy. Nieoczekiwanie odwróciła się do mnie. Miała na twarzy karnawałową maskę, która przedstawiała kotkę. Przebiegł mi po krzyżu lekki dreszcz, jakbym rzeczywiście usłyszał syknięcie podrażnionej kocicy. Ktoś szepnął mi na ucho, że to najładniejsza dziewczyna na balu i co najważniejsze, samotna. Dotąd nikt jej nie potrafił poderwać.

– Z taką kobietą byłoby ci do twarzy – zażartował jakiś mężczyzna, który szedł po mojej prawej stronie, a o którym myślałem jako o swoim starym kumplu.

Obrazy były bardzo wyraźne

Mrugnąłem powiekami. Tym razem był słoneczny dzień, a ja stałem przed kościołem w eleganckim smokingu. Ku mnie szła młoda kobieta, którą niedawno widziałem w złotej sukni. Teraz miała na sobie suknię białą, a na głowie woalkę panny młodej. Za kogo wychodziła za mąż?

– Kochanie – zwróciła się do mnie. – Nie będziemy dłużej czekać na twojego przyjaciela. Pewnie utkwił w korku. Chodźmy, ksiądz nie chce już dłużej czekać.

Odruchowo podałem jej ramię, a ona mocno się do mnie przytuliła.

– Kocham cię, mój lewku – mruknęła.

Zalała mnie fala zadowolenia. Nie szczęścia, ale zadowolenia, jakie odczuwamy po kupieniu rzeczy, o której zawsze marzyliśmy. Ruszyliśmy w stronę otwartych drzwi kościoła. W pewnej chwili minęliśmy grupę młodych roześmianych mężczyzn.

– Kiedy stary się żeni, młody na pewno będzie miał w jego żonie ognistą kochankę – doleciał do mnie czyjś rozbawiony głos.

Udałem, że go nie usłyszałem i natychmiast głęboko zakopałem w pamięci. Mrugnąłem powiekami. Siedziałem za kierownicą samochodu. Jechałem dokądś. Na swoich dłoniach widziałem dziwne ciemne plamy, jakie widuje się u starych ludzi. Zerknąłem w lusterko. Byłem stary, a przez siwe włosy prześwitywała skóra. Wiedziałem, że jestem żonaty. Mówiła o tym nie tylko obrączka na prawej dłoni, ale i wspomnienia.

Miałem pięćdziesiąt osiem lat i na tamtym balu karnawałowym zakochałem się w młodej dziewczynie w złotej sukni. Co ja nie wyczyniałem, żeby zwróciła na mnie uwagę! Wiedziałem, że ta obojętność z jej strony była udawana: „Nie zwracam na ciebie uwagi, co tym bardziej cię irytuje i skłania do coraz głośniejszego piania na płocie, żebym chociaż spojrzała w twoją stronę”. Ale uznałem to za rozkoszną, a nawet podniecającą kobiecą gierkę.

Oczywiście, wygrałem. Musiałem wygrać, takie są prawa natury. Byłem majętnym człowiekiem, całe życie poświęciłem na zdobywanie pieniędzy. Kiedy wreszcie miałem ich pod dostatkiem, okazało się, że jestem stary i miłość pożądanej przeze mnie kobiety mogę już tylko kupić, bo nic innego oprócz pieniędzy nie mam już do zaoferowania. 

Ale nie dopuszczałem tej myśli do siebie, wierzyłem, że ona dojrzała we mnie coś, co ją do mnie przyciągnęło, i też mnie pokochała. Byłem mistrzem w samooszukiwaniu się.
Jechałem swoim autem i czułem, że tkwię w jakiejś mrocznej duchowej przepaści. 
Nagle jadący na wprost mnie samochód zaczął rozpaczliwie mrugać światłami, klakson rozdzierał ciszę. W ostatniej chwili zorientowałem się, że zamyślony, zbaczałem ze swojej strony jezdni na drugą. Wróciłem pośpiesznie na właściwy pas, strofując się w myślach za brak koncentracji.

Wtedy zobaczyłem swoją przyszłość

Wkrótce zatrzymałem się pod jakąś podmiejską, okazałą willą. Nie, nie „jakąś”, ale moją. W oknach pierwszego piętra paliły się światła. Za ogrodzeniem zobaczyłem swojego psa. W duchu czułem narastającą złość. Dlaczego? Wtedy przypomniałem sobie męski głos, który powiedział: „Kiedy stary się żeni, młody na pewno będzie miał w jego żonie ognistą kochankę”.

Przed furtką domu stał samochód. Był elegancki, w nowoczesnym stylu, którego ja nigdy bym nie kupił, bo pasował jedynie lubiącemu szybkość młodemu facetowi. Wysiadłem ze swojego wielkiego forda, przeszedłem na tył wozu i otworzyłem bagażnik. Wyjąłem z niego solidną drewnianą pałę, którą kupiłem kilka godzin wcześniej. Potem ruszyłem w stronę drugiego samochodu. Jeden zamach i z brzękiem rozpadł się prawy reflektor. Drugi zamach i poszedł w drobny mak lewy. Następne uderzenie i z trzaskiem pękła przednia szyba. Kolejny cios i rozsypała się wokół mnie w szklanych okruchach.

Ktoś wypadł z mojej willi, gdy okładałem pałą nieskazitelnie biały lakier na masce. Dostałem cios z pięści w tył głowy. Zatoczyłem się. Lecz moment później ponownie się zamachnąłem i boczna szyba została rozbita. Na piętrze otworzyło się okno. Zobaczyłem w nim swoją młodą żonę. Dostałem kolejny cios pięścią. Przewróciłem się na ziemię. Mężczyzna zaczął mnie kopać, a moja żona wrzeszczała jak opętana. Straciłem przytomność.

Kiedy znowu otworzyłem oczy, leżałem na tapczanie. Jeden z kumpli wymiotował na podłogę, inny łapał powietrze krótkimi spazmatycznymi oddechami, jakby się topił. Uciekłem stamtąd. Byłem przerażony tym, co zobaczyłem – zarówno we śnie, jak i na jawie. W domu rodziców zrzuciłem ubranie hippisa i postanowiłem wziąć się z rzeczywistością za bary.

Minęły lata. Pewnego dnia poszedłem na proszone przyjęcie. Wokół byli moi przyjaciele w smokingach i ładnie ubrane kobiety. W pewnej chwili dostrzegłem przed sobą dziewczynę w złotej sukience. Nieoczekiwanie odwróciła się do mnie. Miała na twarzy karnawałową maskę, która przedstawiała kotkę. W jednym błysku ujrzałem albo przypomniałem sobie swoją przyszłość. Choć serce biło mi jak szalone, przeszedłem obok obojętnie, jakbym w ogóle jej nie zauważył.