Dlaczego Wojtek się mną zainteresował?

Wszyscy w mojej rodzinie byli przekonani, że zrobiłam wielką karierę – poślubiłam syna właściciela piekarni. Moja kuzynka Stasia wręcz nie mogła w to uwierzyć.

– Mógł przecież wybierać spośród tylu młodych dziewczyn – mówiła, patrząc na swoją osiemnastoletnią, zdrową córkę, która z niezadowoloną miną siedziała przy stole. – A wybrał ciebie.

To miało znaczyć, że jestem starą panną. Miałam niemal 30 lat. Pracowałam jako kasjerka w banku. Jedynym w naszym małym miasteczku w województwie pomorskim. Ukończyłam liceum ekonomiczne w Bydgoszczy i prawdopodobnie tam bym została, ale wtedy zachorowała mama. Po roku pracy w okienku na poczcie musiałam wrócić do rodzinnego domu. Opiekować się matką i trójką rodzeństwa. Tata, jak zawsze, tylko się upijał.

Chodziliśmy razem do szkoły podstawowej i czytaliśmy te same książki. Właściwie czuliśmy do siebie sympatie. Być może, pragnął mieć w domu przyjaciela, a nie buntowniczą, pyskatą nastolatkę z pretensjami. Mimo że nie darzyłam go wielką miłością, to zdecydowałam się na małżeństwo. Przyznam, że możliwość finansowego wsparcia mojej rodziny, również miała wpływ na tę decyzję.

Nawet się nie maskowali

Spędziliśmy razem 10 lat jako małżeństwo. Marzyliśmy o dzieciach, ale trzykrotnie poroniłam. Rodzice mojego męża uznali, że to moja wina. Że jestem pechowa. Gdy tylko babcia Wojtka na mnie patrzyła, pluła za siebie i krzyżowała palce. Dla jego rodziny byłam jak chora na trąd. Gdyby tylko im pozwolić, zabraliby mi wszystko.

Byłam świadoma, że rodzina męża namawiała go do rozwodu i znalezienia kobiety, która jest w stanie dać mu dziecko. Według nich piekarnia potrzebowała następcy. Widziałam, w jakim nastroju wracał z rodzinnych zebrań, na które mnie nie zapraszano. Był zdenerwowany, poirytowany. W końcu zaczęło być mi go żal.

– Myślę, że powinniśmy się rozwieść – oznajmiłam pewnego dnia. – To nie ma sensu, potrzebujesz potomka, jesteś jedynym synem…

– Nie – zdecydowanie odparł Wojtek. – Piekarnia nie jest centrum wszechświata. Być może dla mojego taty, ale nie dla mnie. Czuję się dobrze z tobą, nie potrzebuję innej kobiety. Chciałbym mieć dziecko, ale jak nie jest mi dane, to trudno.

Właśnie to w nim uwielbiałam. Podejrzewam, że to była ta chwila, kiedy moje zainteresowanie nim i przywiązanie do niego przekształciły się w prawdziwe uczucie. Spokojne i dojrzałe.

– Co teraz zrobimy? – zapytałam. – Możemy wyjechać, zacząć wszystko od początku.

Spojrzał na mnie z lekkim politowaniem.

– Oczywiście. Ty zostawisz swoją matkę z Parkinsonem na łasce ojca, który lubi wypić i przestaniesz pomagać swojemu rodzeństwu, które nie potrafi sobie radzić. Ja natomiast odjadę, nie zastanawiając się, jak ojciec będzie sobie radził z piekarnią, którą już zmodernizowałem. Wiedząc, że on już nie ogarnia tych nowych technologii. Do tego jeszcze ryzykuję, że mnie wydziedziczą. Może inni by tak postąpili, ale my nie.

Cios prosto w serce

Kiedy zmarł rok później, było to dla mnie jak grom z jasnego nieba. To była wyjątkowo idiotyczna śmierć. Wybraliśmy się na ślub syna jego kolegi, który miał miejsce w wiejskiej restauracji. Mężczyźni trochę wypili, doszło do bójki. Niestety, nie udało się go uratować. Po śmierci Wojtka stałam się dla jego rodziny jak naznaczona albo trędowata. Gdyby tylko mogli, wyrzuciliby mnie z mieszkania, które rodzice Wojtka podarowali nam z okazji ślubu. Obarczali mnie winą za jego śmierć, twierdząc, że jako żona powinnam była go ochronić.

Trzy miesiące później okazało się, że spodziewam się dziecka. Pamiętam, jak dowiedziałam się o tym od ginekologa i przez kwadrans nie mogłam zdecydować, co o tym sądzić. Czy rzeczywiście pragnę zostać matką? Przecież mam już na karku 41 lat, jestem wdową, zajmuję się chorą mamą, a teściowie mnie nie lubią i tak dalej...

– Chciałabym zrobić badanie płodu – oznajmiłam. – Jak to załatwić?

Doktor spojrzał na mnie swoim ciężkim spojrzeniem.

– Dlaczego pani chce to zrobić?

– Jestem już w takim wieku, że mogą wystąpić różne anomalie.

– A co jeżeli pani dowie się, że coś jest nie tak?

– Wtedy podejmę decyzję.

Kiedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży, nie przyszło mi do głowy, że mogłabym ją przerwać. Taki już mam charakter, że zawsze chcę mieć pełny obraz sytuacji oraz znać wszystkie możliwe rozwiązania. Co więcej, jak już wcześniej wspomniałam, nie byłam pewna, czy jestem szczęśliwa, czy przerażona. Nie planowałam informować teściów o moim stanie, jednak lekarz, który mieszkał niedaleko mnie, postanowił to zrobić za mnie. I tak zaczęły się odwiedziny.

Nagle stałam się ulubioną synową, która ma dać im długo oczekiwanego dziedzica.

Los ze mnie zadrwił

– Nie przejmuj się – uspokajał mnie teść. – Geny w naszej rodzinie są zdrowe. Na pewno urodzisz zdrowego chłopca. Tym razem ci się uda. Wojtuś z zaświatów o to zadba. To dobry chłopak, nawet po śmierci dba o rodzinę.

Nie zareagowałam. Ostatecznie odpuściłam badanie, głównie dlatego, że byłam przekonana, że i tak poronię. Tak jak wcześniej – w czwartym lub piątym miesiącu. I nikt znowu nie będzie wiedział, dlaczego tak się stało.

Po narodzinach, gdy do mojego pokoju w szpitalu weszła rodzina męża i zobaczyła noworodka, nikt nie powiedział słowa. Po kilku minutach wyszli. Nawet nie zostawili tego kosza pełnego słodkich ciastek, który przyniosła teściowa. Mój mały synek był chory. Nie był w stanie przejąć rodzinnej piekarni po swoim dziadku. Dziadku, który razem z resztą rodziny postanowił, że ten chłopiec to nie jest syn Wojtka. Twierdzili, że po stracie męża, miałam romans, albo być może cały czas go zdradzałam. Według nich taka jest prawda. I to dlatego Bóg zdecydował się na tak surową karę. Zostaliśmy sami.