Kochanie, śpij już, przecież Basia jest bezpieczna. Nikt jej nie zrobi krzywdy, już ja o to zadbam – Michał, mój mąż, mówił ciepłym głosem i gładził moje włosy.

Przeprosił mnie już chyba tysiąc razy za to, co wydarzyło się tego popołudnia, ale ja w dalszym ciągu cała drżałam i nie mogłam się uspokoić. Wiadomo, strach ma wielkie oczy, ale groźby Hamida były jak najbardziej realne. Tyle złego wyrządził nam w Libii, że już chyba nigdy nie przestanę się go bać!

Wierzyłam w miłość

Hamid był moją studencką miłością. Zabójczo przystojny, zamożny, mądry i delikatny. Traktował mnie jak księżniczkę. Czegóż więcej może chcieć młoda dziewczyna? Utonęłam w tych jego czarnych oczach i mimo błagań rodziców, abym nie wiązała się z Arabem, zrobiłam to, co uważałam za słuszne – wkrótce po studiach wzięłam z Hamidem ślub.

Powodziło nam się całkiem dobrze – oboje pracowaliśmy, stać nas było na wygodne życie. Po jakimś czasie na świat przyszła Basia. Hamid zyskał drugą księżniczkę do uwielbiania, świata poza nami nie widział. Był wspaniałym mężem i tatą. Niestety, nie znałam jego rodziny, bo na nasz ślub nikt z Libii nie przyjechał.

I tak w zdrowiu i szczęściu minęło nam kilka lat. Aż któregoś dnia Hamid przypomniał sobie o swojej arabskiej rodzinie, a właściwie to jego krewniacy przypomnieli sobie o nim. Ni stąd, ni zowąd, pojawił się u nas Ali, brat mojego męża. Już to powinno być dla mnie dzwonkiem alarmowym, bo Hamid najwyraźniej kłamał, mówiąc mi, że nie ma z nimi kontaktu. Okazało się, że jednak miał, że często do nich dzwonił, tylko „nie widział sensu, by zawracać mi tym głowę”.

Ali gościł u nas ponad tydzień. Nie wiem, o czym bracia ze sobą rozmawiali, bo mówili po arabsku. Zdarzało się, że podnosili głosy, chwilami bałam się nawet, że dojdzie do rękoczynów. Na szczęście nic takiego się nie stało.

Po wyjeździe brata mój mąż stał się dziwnie zamyślony i małomówny. Jakiś miesiąc później przyznał się, że bardzo chciałby jeszcze zobaczyć ojca, który – jak powiedział Ali – jest ciężko chory i niewiele życia mu już pozostało. Owszem, ożenił się bez jego zgody, ale przecież kocha tatę i nigdy by sobie nie darował, gdyby rozstali się w gniewie. Więc może byśmy pojechali na urlop nie nad Bałtyk, jak zawsze, tylko do Libii?

Zobacz także:

Zgodziłam się. Nie miałam żadnych obaw. Wierzyłam w miłość i uczciwość Hamida. Poza tym musiałabym chyba nie mieć serca, żeby mu odmówić w takiej sytuacji. Dlatego po prostu wyrobiłam sobie i Basi paszporty i polecieliśmy. Gdybym mogła przewidzieć, co mnie czeka…

Umierałam ze strachu

W Libii poznałam prawdziwe oblicze mojego męża. Tu, w Polsce, czuły i wyrozumiały – tam okazał się nieokrzesanym prostakiem. Żadnego chorego ojca oczywiście nie było – był zdrowy jak byk pięćdziesięciolatek, równie nieprzyjemny jak jego synowie, i żona, na mój widok odwracająca głowę. Po prostu sielanka.

Gdy po dwóch tygodniach kiszenia się w domu (nie pozwolono nam z Basią wyjść na ulicę!) wyraziłam radość ze zbliżającego się powrotu do Polski, Hamid… mnie uderzył. A na drugi dzień zniknął, zabierając ze sobą Basię. Myślałam, że oszaleję ze strachu! Od Alego, który – jak się okazało – znał jednak kilka słów po angielsku – dowiedziałam się, że mój mąż pojechał szukać pracy i… drugiej żony. Jeśli chcę wracać do Polski, droga wolna, mogę wracać. Tyle że sama.

Byłam zrozpaczona – w obcym kraju, bez pieniędzy, zdana na łaskę rodziny męża. Do kraju nie mogłam wrócić. Nie bez Basi! Umierałam ze strachu o nią. Nikt nie chciał mi pomóc. Pozostała mi tylko modlitwa...

I nagle nastąpił niezrozumiały dla mnie zwrot akcji. Hamid przywiózł Basię z powrotem i powiedział, że wracamy do Polski! Do dziś nie wiem, dlaczego tak zadecydował. Bałam się zapytać, bo skoro już raz podniósł na mnie rękę, mógł to zrobić ponownie.

Po powrocie żyliśmy z Hamidem jak pies z kotem. Straciłam do męża zaufanie, a Basia zwyczajnie się go bała. Po roku takiej szarpaniny mąż zgodził się na rozwód. Zaskakująco łatwo. Zapewne dlatego, że – jak się dowiedziałam – prowadzał się już z inną. „O, naiwna dziewczyno! – myślałam. „Nie wiesz, w co się pakujesz!”. Ale nie ostrzegłam jej, ich romans był mi na rękę – zrobiłabym wszystko, żeby tylko pozbyć się Hamida.

Po naszym rozwodzie Basia nie chciała widywać się z ojcem. On z kolei mówił, że kiedyś ją do siebie przekona. Jak nie dobrocią, to w inny sposób…

Omal nie wydrapałam mu oczu

Trzy lata później wyszłam za mąż za Michała, którego Basia zaakceptowała i zaczęła nazywać „tatą”. Żyliśmy sobie spokojnie, mimo że Hamid nie zniknął z krajobrazu. Przychodził czasem pod szkołę Basi, żeby popatrzeć na swoją córkę, która w dalszym ciągu go ignorowała.

Dziś rano mój mąż wyjechał. Jest z zawodu kierowcą i do domu wraca różnie, dlatego to zawsze ja odbieram Basię ze szkoły. Nie inaczej miało być dzisiaj, ale gdy zajrzałam do świetlicy córki nie było!

– Tata ją odebrał – poinformowała mnie świetliczanka.

„Hamid! Porwał mi dziecko!” – byłam przerażona. Wybiegłam ze szkoły i natychmiast zadzwoniłam do Michała – raz, drugi. Nie odbierał. Za to Hamid jakby czekał na mój telefon – odezwał się po pierwszym sygnale. Płacząc, krzyczałam, żeby natychmiast oddał Basię, że nie pozwolę mu wywieźć jej do Libii! Zapytał tylko, gdzie jestem, i powiedział, że zaraz przyjedzie. Gdy się pojawił, omal nie wydrapałam mu oczu, choć przysięgał, że ze zniknięciem Basi nie ma nic wspólnego. I Wtedy... zadzwonił mój telefon.

– Kochanie – usłyszałam głos Michała. – Nie pojechałem jednak na Litwę, bo samochód się „rozsypał”. Odebrałem Basię. Wybacz, zapomniałem cię uprzedzić.

Zaczęłam histerycznie łkać. Hamid pozwolił mi się wypłakać na ramieniu. Może nie jest aż taki zły? A Michał – taki mądry, za jakiego go uważałam? Jak mógł wyciąć mi taki numer – wiedząc, co przeszłam w Libii.