Długo przyzwyczajam się do znikania starych sklepów w okolicy, do powstawania nowych. Lubię procesję Bożego Ciała pod oknami, gdyż przechodzi w określony dzień o określonej godzinie, odkąd pamiętam. Nienawidzę tych wszystkich nowych imprez, bo towarzyszy im chaos, gwar i napływ nieznanych mi ludzi. Nowych twarzy w mojej prywatnej przestrzeni po prostu nie znoszę. To dlatego informacja, którą sąsiad przekazał mi na schodach, nieomal zwaliła mnie z nóg.

Oto, co mnie czekało!

– Mamy nową lokatorkę. W mieszkaniu po Pułkownikowej – powiedział.

Pułkownikowa, najstarsza starowinka w dzielnicy, umarła pięć lat wcześniej. Rodzina mieszkająca za granicą nie mogła zebrać się do uprzątnięcia jej mieszkania. Nie mogłem uwierzyć, że sprzedali je razem ze szpargałami z ostatnich kilkudziesięciu lat.

– Pewnie teraz w chałupie będzie remont – dodał sąsiad, czym mnie dobił.

Bieganina, kurz, brud, pył. Oto, co mnie czekało! Ledwo zamknąłem za sobą drzwi i przebrałem się w strój domowy, ktoś załomotał do drzwi. Ze złością otworzyłem. Na podeście stała dość młoda kobieta w dziwacznej chustce na głowie, jakby turbanie. Spojrzenie miała wesołe, co mnie dodatkowo zirytowało. Z czego się cieszy?

– Trzeba dzwonić dzwonkiem – powiedziałem. – Nie życzę sobie walenia do drzwi.

Zaśmiała się beztrosko.

Zobacz także:

– Niesamowite! – wykrzyknęła entuzjastycznie. – Ta kamienica jest jak z filmu. Co mieszkanie, to jakaś ekscentryczna postać! Jak z powieści! – dodała. – Jest pan literatem?

Zaprzeczyłem, choć pisanie było zawsze moim skrytym marzeniem. Spojrzałem na nią przychylniejszym okiem.

– Ciocia mnie uprzedzała, że jak tu zamieszkam, to zmienię swoje życie. A tego właśnie pragnę – zadeklarowała.

Podsłuchana rozmowa zaniepokoiła mnie

Dalej kobieta powiedziała, że jest spowinowacona ze spadkobiercami Pułkownikowej. Zamierza zająć się porządkami, pamiątki rodzinne przekazać bliskim zmarłej, a reszty się pozbyć. W zamian pozwolono jej mieszkać tu cały rok po kosztach eksploatacji. Potem mieszkanie zostanie wystawione na sprzedaż.

To mnie załamało. Choć lubiłem planowanie, to ten scenariusz wcale mnie nie zachwycił. Zakładał najpierw przez rok noszenie śmieci po schodach, potem pojawienie się kolejnych lokatorów, generalny remont, nowe śmieci, a następnie nowe sąsiedztwo; pewnie dzieci, psy, hałasy, imprezy.

– Ale pani będzie tutaj mieszkać sama? – spytałem z nadzieją.

– Tak – odrzekła.

„Dobre i to” – pomyślałem i schroniłem się w swoim mieszkaniu.

Następne dni minęły dość spokojnie. Sąsiadka chodziła do pracy jak ja, wieczorem zawsze coś wyrzucała na śmietnik. Najszybciej zapełniła pojemnik na używaną odzież. Najważniejsze dla mnie było to, że nie hałasowała i nie prowadziła życia towarzyskiego. Spodziewałem się – bo to atrakcyjna kobieta – że zacznie nachodzić kamienicę jakiś jej narzeczony. Tak się nie stało. Za to odwiedzali ją jacyś osobnicy i osobniczki. Krzywiłem się trochę, widząc każdego dnia nowe twarze. A jeszcze tak niedawno nasze schody zawsze były puste i nie spotykało się na nich nikogo.

Pewnego dnia przechodziłem pod drzwiami mieszkania po Pułkownikowej i usłyszałem głosy. Najwidoczniej lokatorka z gościem stała w przedpokoju, niedaleko drzwi. Szedłem spokojnie dalej, jednak treść rozmowy w dziwny sposób przykuła moją uwagę.

– Sama nie wiem, czy to dobry pomysł, ale skoro zapewniasz, że niczym to nie grozi… Może chociaż tamto pudło zaniosę do eksperta? – pytała kogoś moja sąsiadka.

– Jak ktoś to zobaczy, to się napali i zacznie węszyć. To na śmietnik, a to na Allegro. Tamto małe wyślij do nich do Francji i niech się cieszą – powiedział mężczyzna.

Ktoś musiał ją oświecić

To było wysoce niepokojące. Jednak nie miałem pewności, czy fragment dialogu nie jest podejrzany dlatego, że słowa wyrwane są z kontekstu. Zresztą, co z tego, jeśli sprzedadzą część rupieci, zamiast wyrzucać? Było to dobrym rozwiązaniem, tym bardziej że wyrzucane rzeczy zaczęły dosłownie wyłazić z pojemników na śmieci i walać się wokół po ziemi. To mnie złościło.

Trzy dni później o godzinie 17.00 poszedłem, jak co czwartek, wynieść makulaturę na recykling. Oczywiście, znowu we wszystkich kontenerach panował bałagan i pomieszanie z poplątaniem. Odruchowo zacząłem porządkować rozwalone papiery. I nagle wpadł mi w oko podpis na kartce pożółkłego papieru. Nie mogłem uwierzyć! To był autograf jednego z przywódców Polski Podziemnej… A list, jak mogłem się przekonać z jednej kartki, miał charakter miłosny. Poczułem przypływ adrenaliny. Tym razem bez wstrętu zanurzyłem ręce w cudzych śmieciach. Znalazłem gruby plik intymnych wyznań różnych panów. Adresatką wszystkich była urocza Pułkownikowa.

Zgarnąłem listy do torby, którą wyciągnąłem z pojemnika z odpadami segregowanymi, i poszedłem do domu. Zadzwoniłem do drzwi sąsiadki. To przecież nie do pomyślenia: ta dziewczyna nie miała pojęcia, jakie skarby wyrzuca! Ktoś musiał ją oświecić. Jednak nikt mi nie otworzył. Dzwoniłem jeszcze kilka minut. Na próżno, co było o tyle dziwne, że z podwórka widziałem światło zapalone u niej w kuchni i w małym pokoju.

Nic o tej kobiecie nie wiedziałem

U siebie na górze dokładnie wczytałem się w listy. Były fascynujące! Nafaszerowane wzmiankami o znanych osobach, o licznych najprawdziwszych historycznych zdarzeniach! To były ważne źródła. Nie powinny trafić na makulaturę. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego ktoś wyrzuca takie ważne dokumenty. Moim zdaniem powinny trafić do archiwum.

Siedziałem przez chwilę zatopiony w myślach, gdy usłyszałem trzaśnięcie drzwiami. To mi przypomniało, żeby jeszcze raz zadzwonić do nieodpowiedzialnej sąsiadki. Gdy byłem przy drzwiach, odruchowo wyjrzałem przez wizjer – w świetle latarni ulicznej wpadającym na nasze schody przez spore okno zobaczyłem profil i sylwetkę nieznanego mi osobnika. Mężczyzna przyśpieszył, po sekundzie trzasnęły drzwi wyjściowe i nastała cisza.
 Na klatce schodowej światło nie dawało się włączyć. Zwarcie czy co? Szedłem ostrożnie. Wreszcie kolejny włącznik zadziałał.

Ledwo zdjąłem z niego dłoń, kiedy w oślepiająco jaskrawym blasku zobaczyłem uchylone drzwi do mieszkania sąsiadki. Byłem pewny, że zaraz do mnie wyjdzie. Odruchowo spojrzałem przed siebie, ale nie dostrzegłem nikogo. Dopiero jęk dochodzący gdzieś z podłogi sprowadził mój wzrok na wysokość kolan. To była ona! Czołgała się i miała rany na głowie, z których płynęła krew… Natychmiast rzuciłem się do niej. Nie mogła wykrztusić ani słowa. Zadzwoniłem do drzwi sąsiada, a gdy ten wyjrzał, od razu chwycił za telefon. Pogotowie zjawiło się błyskawicznie, policja też. Kobieta pojechała do szpitala, a mnie przesłuchiwał młody mundurowy.

Niewiele miałem jednak do powiedzenia. Nic o tej kobiecie nie wiedziałem.
Przyjechała ekipa śledcza i jej członkowie poprosili, bym – jako świadek – uczestniczył w wejściu do mieszkania. Zgodziłem się, bo musiałem.

W trzypokojowym przedwojennym mieszkaniu nie było gdzie wetknąć szpilki. Wszędzie stały meble, paczki, kartony. Miejsca pod ścianami zajmowały obrazy odwrócone licem do ściany. Policjant odwrócił kilka z nich. To były zwykłe dekoracyjne płótna o niezbyt dużej wartości, tyle że przedwojenne. Znam się nieco na tym, bo pracuję w muzeum właśnie przy dziełach sztuki. Podzieliłem się swoim zdaniem z policjantem.

– Warto wiedzieć, ale do tego dojdziemy potem, jak ta pani złoży zeznania. Czy ją napadnięto? Na pewno. Poza korytarzem nie widać śladów walki – powiedział.

Ekipa porobiła zdjęcia i wyszliśmy. Na drzwiach mieszkania Pułkownikowej założono plomby. Śledztwo miało ruszyć wkrótce.

To było fascynujące

Po powrocie do siebie od razu się położyłem. Byłem wykończony. Sceny z dołu, twarze ludzi migały mi przed oczami. Słowa z listów do pięknej żony pułkownika. A co, jeśli na śmietniku coś przeoczyłem? Jeśli rano śmieciarka wywiezie coś cennego? Usiadłem na łóżku, a potem szybko wstałem. Za pomocą latarki przedarłem się przez plastik i papiery w dużym kontenerze. Znalazłem jeszcze dwa pliki papierów wyglądających na stare, zapisanych wyblakłym pismem. W domu już ich nie przeglądałem. Powieki same mi się zamykały. Runąłem na łóżko i zasnąłem.

Obudziłem się zdenerwowany. Nic dziwnego. Wydarzenia z poprzedniego dnia i nocy były nadmiernie emocjonujące jak na moje słabe nerwy. Musiałem jednak dalej brnąć w śledztwo nad papierami Pułkownikowej.

Po śniadaniu rozłożyłem na stole w kuchni papier pakowy, a na nim trofea ze śmietnika. To była fascynująca korespondencja. Pułkownikowa, której znacznie starszy mąż zginął w kampanii wrześniowej, miała mnóstwo kontaktów towarzyskich, ale i… seksualnych. Z trudem o tym myślałem, bo pamiętałem ją jako malutką, pomarszczoną staruszkę wiecznie w berecie na głowie. Na pewno nie zawsze miała ten beret, skoro zebrała kolekcję tylu kochanków! Westchnąłem nad znikomością piękna i nieuchronnością przemijania, po czym wróciłem do lektury.

Za moją cierpliwość dostałem nagrodę. Przeczytałem, jak jeden z wojennych lokatorów wspomina dramatyczne chwile, kiedy chował się do szafy, żeby nie znalazł go inny kochanek ponętnej Pułkownikowej. Kolejny pan już bardziej patriotycznie ukrywał się przed niemiecką rewizją, ale nie w szafie, lecz – jak napisał – „w tajnej kryjówce” w saloniku. Za to ostatni naprawdę mnie zaciekawił.
 Pisał, że przesyła drobiazg, który „powinien znaleźć się w łazience”. Przecież nie przesłał eleganckiej pani mydła? O co tu chodziło? Postanowiłem spokojnie przemyśleć temat. I wtedy zabrzmiał dzwonek do drzwi.

Zgarnąłem papiery do kartonowego pudła, bo nie chciałem, żeby ktoś je zobaczył, i wyjrzałem przez wizjer. Na klatce schodowej nie było nikogo. Odszedłem od drzwi. Znowu dzwonek. A za drzwiami nikogo. O co chodzi?
 Nie zamierzałem otwierać nie wiadomo komu. Zwłaszcza po ataku na sąsiadkę. Myślałem, myślałem, trochę posprawdzałem w książkach, trochę w internecie i zaczęła mi się rysować pewna koncepcja.

Musimy coś sprawdzić

Następnego dnia policjant poinformował mnie, że sąsiadka przeżyła atak bandyty. Ma się nieźle, choć szczegółów napaści nie pamięta. Nie wie też, kto ją zaatakował. Niechętnie, bo nie lubię kłopotów, wyznałem policjantowi, że widziałem na schodach kogoś, kto chyba wybiegł z mieszkania Pułkownikowej. Opisałem go.

– Taka dobra pamięć wzrokowa? Nie koloryzuje pan? – zapytał nieufnie policjant.

– Tak się składa, że dobra pamięć wzrokowa to część moich problemów. Pamiętam wszystkie twarze, obrazy, przeczytane strony książek – wyznałem. – Ich natłok wpędza mnie w depresję i sprawia, że nie mogę mieć zbyt dużej ilości bodźców. Czasem też odruchowo przypominam ludziom o rzeczach i sprawach, które chcieliby zapomnieć…

Chyba go przekonałem, bo zaraz potem pojechaliśmy na komendę zrobić portret pamięciowy osoby zbiegającej po schodach pamiętnego dnia. Moja pamięć, tak nieraz kłopotliwa, teraz przydała się. Zatrzymali łobuza!

– Nie wiem, jak panu dziękować – powiedziała jakiś czas później nowa sąsiadka.

Doszła już trochę do siebie. Miała ładne włosy. Czemu je ukrywała? Ale kto zrozumie kobietę! I kto zrozumie, dlaczego przed laty wojenna wdowa uganiała się za mężczyznami, zamiast, jak na wdowę przystało, siedzieć w domu…

– Okazało się, że zbira nasłał facet, którego wynajęłam do pomocy w segregacji rzeczy. Nie chciałam dłużej z nim współpracować, ale on odkrył, gdzie znajduje się biżuteria nieboszczki, i przysłał swego kompana. Miało mnie nie być w domu. A jak weszłam, to chłopak spanikował. Jakby mocniej mnie uderzył, tobym życiem przypłaciła te porządki – mówiła sąsiadka.

– Chwileczkę – przerwałem jej wreszcie. – Musimy coś sprawdzić.

Opowiedziałem jej o listach i informacjach o kryjówkach w starym mieszkaniu.

– Tam nadal coś może być ukryte…

– Skarb? – jej oczy pociemniały z emocji.

– Oby nie kochanek sprzed lat – zażartowałem i sam się zdziwiłem: ja i żarty?

– Poszukajmy! – zachichotała.

Duch pułkownikowej

Poszliśmy do najmniejszego pokoju, bo sądziłem, że mógł on służyć w dawniejszych, bardziej eleganckich czasach za salonik. Patrzyliśmy na sufit, podłogę; ostukaliśmy ściany. Nie znaleźliśmy niczego. Za to w pokoju od podwórka – owszem: jedna ściana wydawała głuchy dźwięk i, jak się okazało, skrywała wąski przesmyk. Można było w nim stać lub leżeć. Wejście do tej kryjówki umieszczono od strony spiżarni, czyli od kuchni. Odkryte przez nas pomieszczenie było puste, ciche i bardzo zakurzone. Przeszliśmy do łazienki…

Tu nie wiedziałem, czego szukam. Jednak wystrój wzbudził mój podziw.

– Dobrze, że przetrwały przedwojenne kafelki – powiedziałem.

Oglądałem dokładnie fugi i łączenia kafli, dotykałem niektórych. Byłem pewien, że musi być tu skrytka. Wreszcie natrafiłem na odpowiednią płytkę. Zazgrzytała, gdy ją uchylałem. Pochyliliśmy głowy, oboje ciekawi, co to za znalezisko. W ciemnej wnęce coś błysnęło.

– Słoiki? – zdziwiła się sąsiadka.

Tak! To były słoiki, a w nich… setki meldunków. Odkryliśmy tajne archiwum jednej z komórek podziemnego wywiadu, jak nam potem wyjaśnili historycy.

– A tak liczyłam na sztaby złota – ubolewała później Joanna, bo tak ma na imię moja nowa sąsiadka, z którą zresztą się zaprzyjaźniłem.

– To o wiele wspanialszy łup – zapewniałem ją gorąco. – Ma wartość historyczną.

– Złoto też by miało.

– I bez złota sobie poradziłaś – odpowiedziałem.

Bo tak było. Joanna zżyła się z mieszkaniem, a poprzez lekturę intymnych listów, także z Pułkownikową. Nie chciała opuszczać tego mieszkania. Sprzedała więc dom, który jej został po rozwodzie z mężem, i kupiła od krewnych mieszkanie w naszej kamienicy. I tak staliśmy się prawdziwymi sąsiadami, przyjaciółmi… i więcej. Zadziałał chyba duch rozpustnej Pułkownikowej, bo ja sam na pewno bym na to nie wpadł.