Tamtego pierwszego dnia szkoły nie zapomnę... Kryśka patrzyła na mnie z zazdrością, bo miałam na sobie piękną, nową sukienkę, białą w czarne grochy. Ona miała tylko zwykłą czarną plisowaną spódnicę, odziedziczoną po starszej siostrze. Gdzieś tak w połowie drogi, podłożyła mi nogę i upadłam w sam środek wielkiej kałuży. Co prawda zaklinała się potem, że to przez przypadek, ale ja jej nie wierzyłam. Do domu nie miałam co wracać, bo mama poszła już do pracy, więc wyczyściłam, co mogłam suchą trawą, oczywiście brudząc jeszcze bardziej moją sukienkę.

Jak tu się przyjaźnić z taką podstępną żmiją?

W szkole dzieci na mój widok wybuchły śmiechem. Kryśka broniła mnie wtedy i jako jedyna chciała usiąść ze mną w ławce. No i oczywiście potem wszyscy zachwycali się, jaka to ona miła i współczująca, ale ja wiedziałam swoje. Dobrze wyszła na mojej krzywdzie, i tyle! Kiedy poskarżyłam się mamie, powiedziała tylko, że z sąsiadami trzeba dobrze żyć i na pewno zaraz się pogodzimy.

Nic z tego nie wyszło. Owszem, cały czas chodziłyśmy razem do szkoły, bo nie było innego wyjścia, ale przyjaciółkami  nigdy nie zostałyśmy. Zresztą, jak tu się przyjaźnić z taką podstępną żmiją, jeśli wszystko, co razem zrobiłyśmy, zawsze obracało się przeciwko mnie?

Raz, pamiętam, czekałam na Kryśkę na drodze, a ona nadeszła, machając do mnie wesoło wiązanką wczesnych tulipanów.

– Co to, jakieś święto? – zapytałam.

– To ty nie wiesz? – zdziwiła się. – Nasza pani od polskiego ma dzisiaj imieniny.

Pozazdrościłam Kryśce jej bukietu i w lesie narwałam zawilców. Skąd mogłam wiedzieć, że są pod ochroną? I tak bukiet Kryśki wylądował w wazonie na biurku nauczycielki, a mój pani kazała zabrać sobie do domu. I kto znowu wyszedł na gorszą? Ja! Albo raz Kryśka podprowadziła bratu jakiś horror. W drodze do domu opowiadała mi jego treść.

Zobacz także:

– I wtedy zza drzewa wyszedł jakiś mężczyzna z siekierą w ręku i ruszył w jej stronę… – mówiła z przejęciem.

W tym momencie z bocznej drogi wyłonił się jakiś cień. W jego ręku błysnęło ostrze siekiery. Przysięgam, nigdy w życiu nie wystraszyłam się tak, jak wtedy. Uciekałyśmy jak szalone, piszcząc i krzycząc. Zatrzymałyśmy się dopiero koło Kryśki domu. A nazajutrz dostałam solidny ochrzan od mamy za to, że nie ukłoniłam się wujkowi, który wracał z lasu, gdzie obcinał gałęzie.

– Mówił, że uciekłaś przed nim jak jakaś dzikuska – miała pretensje.

Nie dała sobie przetłumaczyć, że to nie jest moja wina. I wszystko, jak zawsze, skupiło się na mnie, a Kryśka się wykpiła.

A nie lepiej to w zgodzie żyć?

W jednym byłam lepsza od niej – miałam bardzo dobre stopnie. Uczyłam się jak szalona, żeby wyjechać na studia do miasta i raz na zawsze pozbyć się znienawidzonego sąsiedztwa Kryśki. Udało się. Ona w tym czasie wyszła za mąż i zamieszkała wraz z mężem u rodziców. Ja uczyłam się, biegałam na imprezy, korzystałam z uroków studenckiego życia, a ona zakładała rodzinę…

Aż pewnego dnia dostałam telefon z domu – moi rodzice zginęli w wypadku. Kryśka stanęła wtedy na wysokości zadania – pomogła nam we wszystkich formalnościach, gotowała obiady, pocieszała, chociaż była w zaawansowanej ciąży. Niedługo potem przerwałam szkołę, wróciłam na wieś i razem z bratem poprowadziliśmy gospodarstwo po rodzicach. On się nie ożenił, ja nie wyszłam za mąż – ale dobrze nam się razem żyło.

Oczywiście cały czas za sąsiadkę miałam Kryśkę oraz coraz liczniejsze stadko jej dzieci. Pół życia spędziłam na wyganianiu jej potomstwa z mojego sadu, gdzie najchętniej wspinali się na drzewa i wcinali wszystko, jak leci. Raz udało mi się złapać grubaska, który biegł wolniej od innych i dać mu solidnego klapsa. Nazajutrz rano miałam już wizytę Kryśki, która oznajmiła mi groźnie, że wyprasza sobie, abym biła jej dzieci. No to się więcej nie wtrącałam, ale sad ogrodziłam wysokim parkanem. Mietek, mój brat, tylko mruczał pod nosem, kiedy widział tę naszą wojenkę.

– A nie lepiej to w zgodzie żyć? – pytał. – Jeszcze kiedyś możecie siebie nawzajem potrzebować.

I jakby wykrakał!

Chyba, że nie ma innego wyjścia

Nigdy bym się nie spodziewała, że mój zdrowy jak koń, wysportowany i silny brat umrze na zawał! To był dla mnie szok i straszny cios. W tym trudnym momencie była przy mnie Kryśka. I tak jak po śmierci rodziców, okazała się dla mnie oparciem. Przysyłała swoje córki, żeby mnie rozśmieszały swoimi opowiadaniami, a synów, by rąbali mi drzewo i pomagali przy innych męskich pracach…

Po śmierci Mietka wydzierżawiłam pola, a sobie zostawiłam sad i ogródek. Tylko jeść owoców nie było komu… Dzieci Kryśki porozjeżdżały się po świcie, zostawiając rodziców samych. Nieraz Kryśka wpadała do mnie i opowiadała o ich sukcesach. Śmiać mi się chciało, kiedy usłyszałam, że Kuba, któremu kiedyś spuściłam lanie, został dyrektorem w jakiejś zagranicznej firmie.

I kiedy już jakoś życie nam się poukładało, zmarł mąż Kryśki. Nie minęły nawet dwa miesiące od postawienia diagnozy, kiedy zmiotło go z tego świata. Kryśka wpadła w rozpacz, jakby ten jej mąż jakimś ideałem był. Teraz to ja biegałam do niej, nosząc obiady i przynosząc plotki, żeby ją choć trochę rozbawić.

W miarę często przyjeżdżały też jej dzieci. Wszystkie miały już swoje domy, rodziny, i nie było mowy o tym, żeby wróciły na wieś. Proponowały matce, żeby zamieszkała z którymś z nich, ale Kryśka nawet nie chciała o tym słyszeć.

– Starych drzew się nie przesadza – powtarzała z uporem.

–...chyba, że nie ma innego wyjścia – próbowałam ją jakoś przekonać.

Ale w głębi serca przyznawałem jej rację. Też bym prędzej umarła, niż wyprowadziła się z naszej wsi. Tu przeżyłam całe życie, i tu, na miejscowym cmentarzu, zamierzałam się położyć na wieczny spoczynek.

A wrogów jeszcze bliżej...

Akurat byłam w sklepie, kiedy gruchnęła wieść.

– Kryśka jednak przeprowadza się do córki, do miasta – powiedziała mi sołtysowa. – Córka była zapytać, jak ją przemeldować.

Wieczorem wybrałam się do Kryśki, zapytać, czy to prawda.

– Prawda – powiedziała. – Do Aliny, no wiesz, tylko dwadzieścia kilometrów stąd. Obiecała, że będzie mnie tu przywozić, ale ja wiem, jak to będzie, nigdy nie ma przecież czasu… – i rozpłakała się jak dziecko.

Strasznie mi się jej zrobiło żal...

– Kryśka – chwyciłam ją za rękę. – Zamieszkaj u mnie.

Popatrzyła na mnie z niedowierzaniem. Ja w sumie też nie mogłam uwierzyć w swoje słowa. Ale jak się powiedziało A…

Mnie będzie raźniej, a ty nie będziesz musiała się wyprowadzać – ciągnęłam.

Rzuciła mi się na szyję. Pewnie nieraz będę żałowała swojej decyzji, ale co tam. Jest przecież takie powiedzenie: „Trzymaj przyjaciół blisko, a wrogów jeszcze bliżej”.