Znaliśmy się całe życie

Mówi się, że przyjaźń damsko-męska nie istnieje. Istnieć nie może, bo z takiej relacji wynikną jedynie kłopoty. Zawsze jedno się w końcu zakocha, a mając świadomość, iż ta miłość pozostanie nieodwzajemniona, będzie cierpieć i wzdychać. Osobiście uważam tę teorię za kompletną bzdurę. Taka relacja jak najbardziej ma szansę się zrodzić, i co więcej, trwać bez przeradzania się w coś z podtekstem erotycznym. Ja i Dominik jesteśmy tego najlepszym przykładem.

Znamy się od kołyski. Nasze matki mieszkały w tym samym bloku, w tej samej klatce, na tym samym piętrze. Bardzo się lubiły i niemal codziennie jedna przesiadywała u drugiej. A kiedy obie w tym samym roku urodziły dzieci, siłą rzeczy i my spędzaliśmy dużo czasu w swoim towarzystwie. Ponoć już jako raczkujące berbecie świetnie się rozumieliśmy i potrafiliśmy bawić godzinami. W przedszkolu i zerówce chodziliśmy do jednej grupy. Wychowawczynie myślały, że jesteśmy rodzeństwem, bo byliśmy nierozłączni, a nawet fizycznie podobni do siebie.

Nie interesowały nas inne dzieci, mieliśmy swój własny świat, do którego nikogo nie wpuszczaliśmy. Opiekunki często zwracały naszym matkom uwagę, że nie asymilujemy się z rówieśnikami, ale one nie widziały w tym problemu. Skoro tak było nam dobrze, nie zamierzały w to ingerować. Twierdziły, że kiedyś z tego wyrośniemy. I tak na marginesie, miały rację.

W podstawówce i liceum siedzieliśmy w tej samej ławce. Po lekcjach, mimo że każde miało już swoich znajomych, też dużo czasu spędzaliśmy razem. Wiele osób myślało, że jesteśmy parą, a my nie wyprowadzaliśmy ich z błędu. Bo po co? Nasze relacje były wyłącznie naszą sprawą i nikomu nic do tego. To, że dla osób postronnych wspólne wyjście do kina czy na pizzę równało się randce, wcale nie znaczyło, że my też tak to odbieraliśmy. Dla nas to były kumpelskie wypady. Nic więcej.

Kochaliśmy się jak rodzeństwo

Wiele razy po suto zakrapianej balandze nocowaliśmy u siebie, nierzadko zasypiając przytuleni w jednym łóżku. Jak koty. Jak brat i siostra. Nigdy do niczego między nami nie doszło. Nawet się nie całowaliśmy – choćby dla eksperymentu – nie licząc oczywiście buziaków przy składaniu sobie życzeń urodzinowych czy wręczaniu świątecznych prezentów. Tylko tyle i aż tyle. Kiedyś nawet rozmawialiśmy na ten temat.

– Słuchaj, jak to w ogóle jest, że jeszcze się w sobie nie zakochaliśmy? Nie wydaje ci się to dziwne? – spytałam Dominika podczas jednej z naszych aseksualnych wspólnych nocy, kiedy nasi rodzice pojechali na jakąś firmową imprezę.

Popatrzył na mnie, zrobił wielkie oczy i parsknął śmiechem.

– Zakochać się? W tobie? Po tygodniu związku zabiłbym ciebie albo siebie!

Takie krótkie podsumowanie wystarczyło za milion słów. W nim zawierał się cały sens naszej relacji. Bo prawda była taka, że oboje posiadaliśmy cechy charakteru, które – choć irytujące – w przyjaźni nie przeszkadzały. Ale kiedy pomyślałam, że miałabym spędzić życie u boku takiego prostaka i niechluja, niepotrafiącego nawet w szafce ze skarpetami utrzymać porządku, w dodatku kobieciarza i narwańca lubującego się w bijatykach, aż wzdrygałam się z niechęcią.

On odbierał mnie podobnie.

– Oboje doskonale wiemy, jaka potrafisz być wredna i złośliwa – stwierdził. – Jesteś choleryczką, uwielbiasz czepiać się o pierdoły, a jak się rozgadasz, to nie możesz się zamknąć. Jakbym miał co wieczór wysłuchiwać twoich tyrad, to w końcu bym cię którejś nocy udusił poduszką. No i w ogóle nie jesteś w moim typie. Masz za małe cycki i za duży tyłek.

Wiedziałam, że będę tęsknić

Lata mijały, a nasi znajomi dziwili się, że jeszcze się nie pobraliśmy. Wciąż trwali w przeświadczeniu, że jesteśmy parą, tylko skrzętnie to ukrywamy i nie afiszujemy się z naszym związkiem. Bo? Bo nie wiem. Cała ich teoria legła w gruzach, kiedy pewnego dnia Dominik oświadczył wszem i wobec, że wyjeżdża do Norwegii.

– Mam tam kumpla, który załatwił mi robotę w przetwórni ryb. Praca ciężka, bo w zimnie, klimat nieprzyjazny, ale kasa dobra. Kto wie, może się tam nawet osiedlę.

Gdy żegnałam go na dworcu autobusowym, popłakałam się.

– Spoko, Justysia – przytulił mnie mocno. – Nie płacz, obiecuję, że co roku wpadnę cię odwiedzić.

Dotrzymał słowa. W każde wakacje przyjeżdżał do Polski na kilka dni. Spotykaliśmy się wtedy i opowiadaliśmy sobie nawzajem, co u nas słychać. W zeszłym roku Dominik przyjechał do kraju jak zwykle na początku sierpnia. Zatelefonował do mnie we wtorek, późnym wieczorem. Leżałam już w łóżku, gdy komórka się rozdzwoniła. Wyrwana z półsnu zerknęłam na fosforyzujący zegar ścienny. Dwudziesta druga piętnaście. Zamknęłam oczy, uznawszy, że nie chce mi się już z nikim gadać. Złapałam telefon z zamiarem rozłączenia się, bez sprawdzania, kto to, ale jakiś wewnętrzny głos nakazał mi zerknąć na wyświetlacz. Dominik! Bez zastanowienia wdusiłam zieloną słuchawkę.

Przywitał się krótko i bardzo nalegał, wręcz błagał, bym jeszcze tej nocy się z nim spotkała. Podał adres naszej ulubionej knajpki w centrum miasta i powiedział, że będzie tam na mnie czekał. Gdyby to był ktoś inny, na pewno zbluzgałabym go, że wyrywa mnie z łóżka, ale na spotkanie ze starym przyjacielem popędziłabym boso choćby o północy. Błyskawicznie się ogarnęłam, wsiadłam w samochód i pojechałam.

Wpadłam do lokalu jak bomba. Stojący za ladą grubas popatrzył na mnie dziwnie, ale nie odezwał się, tylko przerwał szorowanie kufli i podał colę, o którą poprosiłam. Zlustrowałam wnętrze. Wszystkie stoliki były puste, z wyjątkiem jednego, w najdalszym rogu knajpy. To przy nim siedział Dominik. Jego postać skrywał cień rzucany przez niewielki parawan. Uśmiechnął się na mój widok, ale był to jakiś krzywy uśmiech, wyrażający raczej smutek i ból, zamiast radości. Podeszłam bliżej i chciałam go uściskać, lecz coś mnie powstrzymało.

Było z nim coś nie tak

Usiadłam naprzeciwko niego. Nie wiem dlaczego, ale momentalnie zrobiło mi się zimno, jakby powiało chłodem od drzwi. Obrzuciłam przyjaciela badawczym spojrzeniem. Wyglądał fatalnie. Był wychudzony i blady. Cały drżał.

– Jezu, co ci się stało? – spytałam. Niezbyt taktowne rozpoczęcie rozmowy, ale jego widok naprawdę mnie przeraził. – Jesteś chory? Mogę ci jakoś pomóc?

– Niestety… już nie możesz – odparł, a kiedy mówił, ledwie poruszał sinymi wargami. Głos miał dziwny, jakby przytłumiony. Aż ciarki przeszły mi po plecach. 

– Przepraszam, że poprosiłem cię o spotkanie tak późno. Jeszcze dzisiaj muszę wyjechać. Chciałem się pożegnać, bo już więcej się nie zobaczymy – powiedział i spojrzał na mnie przeraźliwie smutno.

– Co? Dlaczego? Gdzie jedziesz?

W tym momencie usłyszałam trzask tłukącego się szkła i przekleństwa barmana. Odwróciłam się dosłownie na ułamek sekundy. Wystarczyło. Dominik zdążył zniknąć. Jego krzesło stało puste. Siedziałam przy stoliku sama. Rozejrzałam się. Nigdzie go nie było. O co tu chodzi? Czyżby umknęło mi, jak wychodzi do ubikacji? Ale tak bez słowa? To nie w jego stylu. Postanowiłam poczekać. Minuty mijały, a on nie wracał.

W końcu wstałam i podeszłam do lady. Barman, chyba nowy, bo go nie znałam, spojrzał na mnie bez entuzjazmu. Pewnie wolałby już zamknąć lokal.

– Przepraszam, nie zauważył pan, czy mój przyjaciel, ten, co siedział przy tamtym stoliku, wychodził?

Facet wybałuszył oczy i pokręcił głową.

– Od dwudziestej nikogo poza panią nie było. Jakiś pomór czy coś…

Zamurowało mnie. Jak to? Przecież przed chwilą rozmawiałam z Dominikiem!

– Jest pan pewny?

– Proszę pani, przecież mówię: nikogo nie było. Gdyby ktoś wchodził lub wychodził, widziałbym go. A teraz przepraszam, muszę tu posprzątać.

Dla pewności sprawdziłam jeszcze obie toalety. Trochę głupio mi było buszować po męskim kiblu, ale się przemogłam. Na darmo. Do domu wróciłam skołowana. Położyłam się do łóżka. We śnie widziałam Dominika. Wyglądał jak za najlepszych czasów. Uśmiechał się i mówił, bym się nie martwiła, bo u niego wszystko w porządku.

Rano dowiedziałam się o wypadku. Wczoraj, po drodze do naszego miasteczka, auto Dominika wpadło w poślizg na wirażu w środku lasu. Wóz wbił się w drzewo z ogromną siłą. Mój przyjaciel zginął na miejscu. Według speców, do tragedii doszło przed godziną dwudziestą, ale zwłoki znaleziono dopiero po północy. Czy to możliwe, że Dominik postanowił się ze mną pożegnać, nim przeszedł na drugą stronę? Jeśli tak, chcę wierzyć, że to siła naszej przyjaźni sprawiła, iż mogłam zobaczyć go tam, w naszym barze, po raz ostatni.