Odkąd pamiętam, siostra górowała nade mną pod każdym względem. Nic dziwnego, w końcu dzieliło nas ponad 10 lat różnicy. Gdy ja dopiero poznawałam świat na własnych nogach, ona już dumała nad tym, gdzie pójdzie do szkoły średniej. Podczas gdy ja dopiero składałam pierwsze zdania, jej głowę zaczynały zaprzątać myśli o chłopakach.

Od dziecka byłyśmy jak ogień i woda, a perspektywy na poprawę naszych relacji raczej nie było. Gdy byłam młodsza, wpatrywałam się w starszą siostrę jak w obrazek i stawiałam ją na piedestale. Była dla mnie wzorem, ale przez to widziałam, że jest naprawdę lepsza ode mnie. W głębi duszy czułam, że bez względu na to, czego się podejmę i ile wysiłku w to włożę, i tak nigdy nie będę tak wspaniała jak ona.

We wszystkim była lepsza ode mnie

Gdy ona zgłębiała tajniki prawa na uczelni, ja jako mała dziewczynka w podstawówce, zmagałam się z zagadką podziału ułamków. Wyróżniała się urodą i świetnie się ubierała, a do tego swobodnie porozumiewała się w dwóch obcych językach. W tym czasie ja z trudem próbowałam zapamiętać pojedyncze angielskie słówka.

– Dlaczego nie bierzesz przykładu z siostry? – to pytanie często padało z ust mojej mamy.

Jaki był tego rezultat? Miałam poczucie, że jestem niczym krasnoludek spoglądający z ziemi na samą Statuę Wolności – przepiękną, potężną i niezłomną. Mnie brakowało tych cech. Na dodatek moja błyskotliwa siostra kochała mną dyrygować.

– Przestań mnie pouczać! – wrzeszczałam, gdy paluszkiem pokazywała mi, czego nie ogarnęłam lub o czym nie pamiętałam.

Ciągle mi czegoś zabraniała. Nie dawała mi po lekcjach włączać telewizora i pilnowała, żebym dokładnie odrobiła zadania domowe. Zmuszała mnie do jedzenia obiadów i ukrywała słodkie przekąski. Strasznie jej nie lubiłam. Była dla mnie podła i zachowywała się jak okrutna macocha, a nie jak rodzona siostra.

Kiedy po ukończeniu studiów przeniosła się do innego miasta, gdzie znalazła pracę, nasza więź praktycznie zanikła. Gdy ona wpadała do domu rodzinnego, ja zazwyczaj spędzałam czas w gronie przyjaciółek. I obie byłyśmy zadowolone z takiego stanu rzeczy. Między nami nie istniała taka relacja, o jakiej czytałam w powieściach, a o której po cichu śniłam.

Zamiast przyjaźni – cicha wojna

Obie pragnęłyśmy zyskać uznanie rodziców i być przez nich bardziej kochaną. Problem w tym, że moja sytuacja była beznadziejna, bo w jaki sposób mogłam dorównać perfekcyjnej adwokatce z renomowanej firmy prawniczej? Kiedy mama odeszła, zaledwie parę miesięcy po tacie, stałyśmy ramię w ramię na pogrzebie, obserwując znikającą w ziemi trumnę.

Dumałam nad tym, co przyniesie przyszłość. W wieku dwudziestu siedmiu lat, podczas gdy moja siostra miała trzydzieści osiem, zostałyśmy tylko we dwie. Sieroty, choć już dorosłe. Ona od kilku lat po rozstaniu z mężem, ja samotna, po niespecjalnie udanym, długotrwałym związku... Stałyśmy tam, drżąc od podmuchów wiatru, bez słowa. Nie miałam zielonego pojęcia, co powiedzieć, jak dodać otuchy jej i sobie. Czy ona w ogóle liczyła na to, że ją pocieszę? A może podobnie jak ja, kompletnie nie wiedziała, co powiedzieć i jak się zachować w tej sytuacji.

Brakowało nam doświadczenia w prowadzeniu rozmów. Byłyśmy dla siebie obce. W końcu zajęłyśmy miejsca w salonie rodziców, który wydawał się dziwnie opustoszały. Trwałyśmy w ciszy.

– Nie mogę uwierzyć, że odeszła. To po prostu niemożliwe – Gośka przerwała milczenie, kiedy w uszach już dźwięczała mi głucha cisza. – Nie przyjmuję tego do świadomości. Jakoś łatwiej było z tatą...

Gdy skończyła mówić, ponownie umilkła, spoglądając przez szybę. Nie dało się ukryć, że z tatą poszło nieco łatwiej. I tak rzadko bywał w mieszkaniu. Jako inżynier, ciągle gdzieś się udzielał, wiecznie czymś zajęty, stale w czyimś towarzystwie, byle nie w domu, byle z dala od nas. A mama miała z tym miejscem głęboką więź. Kończyła pracę o trzeciej po południu i później nigdzie się nie ruszała, no chyba że do sklepu albo do kościoła. Gdy już przeszła na emeryturę, jeszcze rzadziej wystawiała nos poza ten swój azyl. Cały dom był nią przesiąknięty. Szydełkowe serwetki pokrywały blat stołu. Telewizor zapewne nadal nastawiony był na ten jej ukochany kanał z gotowaniem.

– Rany, jak ja cię nie cierpiałam… – Gośka naraz wydała z siebie przytłaczające westchnienie, zupełnie jakby wypowiadając te słowa, zwalniała się z barków potwornego brzemienia.

Zerknęłam na nią z osłupieniem

Serio padły z jej ust takie słowa? Podobno tego się nie mówi, nawet jeśli ma się takie myśli! Tak od dziecka wpajała nam to mama. Gra pozorów ponad wszystko. Udawaj, że jesteś uprzejma, dobrze wychowana i taktowna. Że wszystko gra, choćby niebo się waliło na głowę. Zewnętrzna otoczka musiała błyszczeć, nawet gdy w środku szalał ogień i trąba powietrzna równocześnie.

Ja ciebie też – wyrwało mi się zupełnie spontanicznie, zanim zdążyłam ugryźć się w język.

– Gdy skończyłam jedenaście lat, marzyłam tylko o tym, by poczuć się bardziej dorosła. W tamtych czasach oznaczało to wypad do kumpeli na długie godziny i wspólne odrabianie zadań, a w lecie wracanie do chaty dopiero o zmroku. Ale potem przyszłaś na świat ty i nagle musiałam przesiadywać w domu non stop, zawsze pod ręką. Przynieś to, podaj tamto, pozamiataj, podnieś, wynieś śmieci. A te pieluchy... Rany, jak ja ich nie znosiłam! Dosłownie wszędzie wisiały sznury, a na nich pieluchy, żeby przypadkiem nie zabrakło, jak upaprasz kolejną…

„No popatrz tylko, od razu jesteś taka biedna i pokrzywdzona” – przemknęło mi przez myśl.

– Ciągle się na mnie wydzierałaś. Krzyczałaś, żebym się wynosiła z twojej sypialni i żebym łapy trzymała z dala od twoich gratów... – starałam się jej wytłumaczyć.

– Dlatego, że non stop je zabierałaś i obśliniałaś! Rany, jak mnie to wkurzało... A później zaczęło się najgorsze – niańczenie pod hasłem: przypilnuj. Do teraz mam odruch wymiotny, gdy tylko usłyszę to określenie. Przypilnuj jej, bo muszę przygotować obiad. Przypilnuj, bo idę do sklepu. Przypilnuj, bo to, tamto i owamto. Najpierw w mieszkaniu, później na dworze. Aż w końcu sąsiadki zaczęły na mnie wołać „mała mamuśka”. A ja wcale nie marzyłam o byciu mamuśką, chciałam być popularną laską, podobać się chłopakom, a nie opiekować smarkulą, która ciągle się przewracała i wydzierała wniebogłosy!

– Pamiętasz, jak ciągałaś mnie za kudły, a ja kopałam cię po piętach? Mam jakieś mgliste wspomnienia z tych spacerków...

– Sądziłam, że gorzej być nie może. Ale nie miałam racji. Prawdziwy koszmar zaczął się, gdy poszłaś do podstawówki. Ja zdawałam maturę, a musiałam uczyć cię składania sylab.

– Daj spokój! Gdy zaczynałam pierwszą klasę, czytałam już płynnie. Ale prawda, bezlitośnie się ze mnie nabijałaś, gdy nie mogłam rozgryźć tych głupich ułamków.

– Ułamki? A pamiętasz fizykę? To dopiero była droga przez piekło. Jak można nie kumać najprostszych zagadnień? Ja wkuwałam całe prawo karne na blachę, a ty nie potrafiłaś zapamiętać podstawowych wzorów. Musiałam odrabiać za ciebie lekcje, przygotowywać plakaty i pisać wypracowania, jakbyś sama nie mogła tego ogarnąć, jak każdy normalny dzieciak.

– No dobra, masz rację, ale przecież byłam dzieckiem... A ty od zawsze byłaś ode mnie lepsza. Dosłownie we wszystkim. Stanowiłaś niedościgniony ideał – wzorowa uczennica, pracowita niczym pszczółka. Nawet gdybym stawała na rzęsach, i tak nigdy nie udałoby mi się ciebie prześcignąć. W pewnym momencie po prostu... – wzruszyłam ramionami – odpuściłam, byleby tylko zadowolić matkę. Oczekiwała piątek, więc je dostarczałam. Nieistotne, że de facto to ty je zdobywałaś.

Zrobiło się cicho

Ruszyłam w stronę kuchni, by przygotować sobie herbatę. Miałam świadomość, że Gośka preferuje wyłącznie zieloną. Ja natomiast zapragnęłam solidnej, czarnej esencji. Gdy powróciłam do salonu i odłożyłam parujący kubek tuż obok niej, wymamrotała:

Wybacz mi, że zachowywałam się tak okropnie.

– A ty mi, że byłam… dzieciakiem – odparłam z lekką ironią w głosie.

– To nie była twoja wina, ale ich. Przede wszystkim matki. Gdyby bez przerwy się mną nie wyręczała, być może nawet bym cię polubiła. A przez to… w pamięci mam tylko to, że przez ciebie nie miałam własnego życia.

Westchnęłam ciężko i usiadłam z kubkiem naprzeciwko niej. Potem powiedziałam:

– W twoim wieku najwyższy czas zmierzyć się z demonami przeszłości i poradzić sobie z tym, co cię gnębi od dziecka.

– A ty lepiej weź sobie do serca rady starszych i uporaj się z tym przed swoimi trzydziestymi urodzinami – mruknęła nieco opryskliwie, ale ku mojemu zdziwieniu, na jej twarzy pojawił się cień uśmiechu.

Znowu siedziałyśmy w ciszy. Popijając gorącą herbatę, której ciepło rozchodziło się stopniowo po wszystkich zakamarkach naszych ciał, miałam wrażenie, jakby topiło ono nagromadzone w nas pokłady wzajemnej wrogości. Zupełnie jakby nagle zniknęły wszelkie powody do jej istnienia.

Powoli coś się między nami zmieniało

– Naprawdę chciałabym cię bliżej poznać – oznajmiła. – Tak jak na rodzone siostry przystało.

Początki naszej relacji nie należały do najłatwiejszych. W naszych duszach tkwiło sporo trudnych spraw, niczym zadry, które zagnieździły się głęboko pod skórą i nie chciały dać się szybko usunąć. Jednak powoli, małymi krokami, od jednej pogawędki do drugiej, zaczęłyśmy się lepiej poznawać. Wreszcie okazało się, że ta cudowna pani adwokat wcale nie jest taka doskonała. Ma swoje wady i uszczerbki. Ale za to potrafił śmiać się do rozpuku, oglądając francuskie komedie, które ja znałam już na pamięć.

Wyznała mi, że ja, która zawsze sprawiałam problemy, mogę być całkiem niezłą towarzyszką do lampki wina i przegadania połowy nocy. Krok po kroku tworzymy naszą kobiecą więź. Wznosimy ściany na niepewnym podłożu, nie mając gwarancji, że wytrzymają nadchodzące zawieruchy, jednak się nie zniechęcamy. Udaje nam się nawiązać nić porozumienia.

Gosia ubiera się na spotkanie, pożyczając ode mnie ciuchy. Chciałaby w nich prezentować się mniej oficjalnie niż pracownik korporacji, którym jest od poniedziałku do piątku. Ja zostaję w mieszkaniu, muszę zakuwać do egzaminu z angielskiego, bo w końcu mam zamiar podejść do certyfikatu.

Obserwuję, jak przygląda się sobie w lustrze i dochodzę do wniosku, że niekoniecznie trzeba urodzić się siostrami. Można po prostu postanowić, że pragnie się nimi zostać.

Renata, 28 lat