Reklama

Niecierpliwie czekałam na ten wyjazd. Wprawdzie nie chodziło o ekskluzywne wakacje, a zaledwie majowy weekend na Mazurach, jednak ostatnie tygodnie były koszmarne i musiałam naładować akumulatory. Marzyłam, by bez towarzystwa znajomych (zwłaszcza z pracy), „zresetować się” wśród obcych, którzy nic o mnie nie wiedzą. Tym samym uniknąć sztampowych tematów, w stylu zdrowie, rodzina, plany na przyszłość. Nie chciałam też zgrywać świętoszki.

Reklama

– Liczę na dwie noce szalonej zabawy, najlepiej u boku dopiero co poznanego przystojniaka – przyznałam nieopatrznie jednej z firmowych koleżanek.

Oburzona, zrobiła oczy jak pięciozłotówki. A co, nie wolno mi?! Jestem singielką, mam dopiero 25 lat, na bambosze i pieluchy jeszcze przyjdzie czas. Korzystam więc z życia. Dopiero niedawno opuściłam rodzinne Podlasie i przeniosłam się Warszawy, więc stołeczne atrakcje wciąż były jeszcze przede mną. Dotychczas niewiele zdołałam poznać, bo po przeprowadzce musiałam ostro popracować, aby co nieco odłożyć.

Dzięki sprzyjającym kontaktom – znajomy polecił mnie znajomemu – zostałam zaangażowana do pracy przy kampanii reklamowej w dużej agencji. Na rynek wchodził akurat nowy produkt (przemilczę nazwę, bo nie będą robiła kryptoreklamy), w firmie zapanował totalny chaos, a klient naciskał na szybkie tempo. I kaprysił. Ciągle coś mu nie odpowiadało. Atmosfera w firmie była więc mocno nerwowa.

– Niech to się wreszcie skończy – biadolili wszyscy bez wyjątku.

Nawet szef powoli zaczynał mieć dość. Ale na koniec – pełen sukces. Nasze spoty biły rekordy popularności, sprzedaż towaru zaskoczyła nawet producenta, a my dostaliśmy premię.

Wyjazd miał być dodatkową nagrodą

Zarezerwowałam pokój w pensjonacie, sprawdziłam w internecie lokalne atrakcje (głównie knajpy), a na forach poczytałam, jak inni ludzie wspominali pobyt. Było OK. Gdy nadszedł czas, spakowałam walizki, wsiadłam do pociągu i na miejsce dotarłam wczesnym piątkowym popołudniem. Daruję sobie opis krajobrazów, bo inny był cel mojej podróży. Jeszcze tego samego wieczoru ruszyłam na poszukiwanie imprezy.

Właścicielka pensjonatu poleciła jeden z adresów.

– Zawsze jest tam wesoło, a balety trwają do późna – zapewniła.

To była rada na wagę złota, bo miałam zbyt mało czasu, aby tracić go byle gdzie.

Pub znalazłam bez problemu. Usiadłam przy barze, zamówiłam drinka i nie musiałam długo czekać… na pierwszy podryw! Niestety, facet był bez szans, bo nie cierpię wymuskanych gogusiów. W tym względzie jestem konserwatywna. Wysoki, stanowczy, barczysty, zadbany, ale nie metroseksualny – to ideał mojego księcia z bajki. Dopiero gdy spławiłam pierwszego gościa, rozejrzałam się po sali i pojawiło się uczucie zawodu. „Mam nadzieję, że ktoś jeszcze przyjdzie, bo z tymi mogę co najwyżej telewizję pooglądać” – pomyślałam nieco rozczarowana.

Minęła godzina, dwie, a ja ciągle siedziałam przy barze. Wprawdzie zatańczyłam kilka kawałków, ale prosto z parkietu wracałam na krzesełko. Na jednym delikwencie przez chwilę zawiesiłam oko, fizycznie wydawał się atrakcyjny, ale czar prysł, gdy otworzył usta. W pierwszym zdaniu zaczął mi opowiadać o problemach w małżeństwie. Początkowo nawet chciałam go pocieszyć, ale szybko mi przeszło. W końcu to ja miałam być w centrum zainteresowania.

Poczułam motylki w brzuchu

Zniechęcona myślałam już o powrocie do pensjonatu i nawet zaczęłam grzebać w torebce w poszukiwaniu pieniędzy na zapłacenie rachunku, gdy usłyszałam za plecami:

– Może, zanim wyjdziesz, zatańczysz ze mną?

Odwróciłam się i poczułam „motylki w brzuchu”.

Żadna tam miłość od pierwszego wejrzenia, to było nagłe pożądanie. Buch, stało się, hormony zagrały. Zobaczyłam faceta marzeń. Oczywiście, portfel powędrował na dno torebki i niemal w podskokach ruszyłam na parkiet.

Na jednym tańcu się nie skończyło. Resztę wieczoru, a właściwie nocy, spędziłam w towarzystwie przystojnego Michała. Tańczyliśmy, gadaliśmy, piliśmy. Nawet nie zauważyłam, kiedy wybiła czwarta. Że już świta, zorientowałam się, dopiero gdy obsługa zaczęła dawać delikatne sygnały, iż czas kończyć.

– Czy mogę cię odprowadzić? – zapytał mój nowy znajomy po wyjściu z knajpy.

„Oooo, nie tylko przystojny, ale i szarmancki” – pomyślałam. I oczywiście się zgodziłam.

Podobało mi się, że podczas zabawy w pubie, jak i krótkiego spaceru, Michał nie zadawał osobistych pytań. Ani o pracę, ani o rodzinę. Interesowało go jedynie, na jak długo przyjechałam i co zamierzam tu robić. O sobie także nic nie mówił. Nawet nie wiedziałam, skąd przyjechał.

– Spotkajmy się jutro, a właściwie to już dziś – zaśmiał się. – Tylko trochę później… Może zjemy wspólnie obiad?

– Bardzo chętnie – odparłam.

– Na rynku jest fajna knajpa. Jedyna, więc znajdziesz od razu. Umówmy się tam w samo południe – zaproponował.

Gdy dotarliśmy do mojego pensjonatu, pocałował mnie w policzek i… poszedł. „Cholera, dżentelmen mi się trafił” – patrzyłam rozczarowana, jak odchodzi. „Nawet nie zapytał, czy mam jakieś płyty do posłuchania”.

W pokoju padłam na łóżko, tak jak stałam. Obudziłam się o dziesiątej, mocno podekscytowana. O dziwo, tylko z leciutkim kacem, choć zazwyczaj cierpię nawet po niewielkim pijaństwie. Prysznic i kawa zrobiły jednak swoje, poczułam się jak bogini. Co chwilę zerkałam na zegarek, nie mogąc doczekać się południa. Czułam podświadomie, że z Maćkiem mogę przeżyć ekscytującą przygodę. No i przeżyłam. Ale nie taką, o jakiej marzyłam.

Co tu się dzieje?!

Kwadrans przed dwunastą wyszłam na spotkanie. Na rynek dotarłam punktualnie i faktycznie nie miałam problemu ze znalezieniem restauracji. Michał już czekał. Ubrany był na sportowo, ale i tak wyglądał bosko. Na mój widok uśmiechnął się od ucha do ucha. Zamówiliśmy jedzenie i przez ponad godzinę rozmawialiśmy na banalne tematy, teraz nawet nie pamiętam na jakie.

– Masz jakieś plany na dzisiaj? – spytał, gdy skończyliśmy obiad.

– Żadnych. Coś zaproponujesz? Warunek tylko jeden: ma być wesoło.

– Poważne zadanie przede mną – rzucił Michał, puszczając do mnie oczko.

Od razu dał znać kelnerowi, żeby przyniósł rachunek. Po zapłaceniu zaczęliśmy zbierać się do wyjścia. Nagle powstało gigantyczne zamieszanie, a ja znalazłam się w jego centrum.

Na ulicy, metr od naszego stolika (siedzieliśmy w ogródku), z piskiem opon zatrzymała się furgonetka, z której wyskoczyło kilku zamaskowanych mężczyzn. Mieli kominiarki na twarzach, w rękach trzymali broń: pistolety i wielkie strzelby. Większość luf wycelowano w Michała.

– Policja, na glebę – wrzeszczeli wszyscy naraz. – Kładź się, nogi szeroko, ręce za głowę.

Ze zdumieniem obserwowałam, jak mój nowy znajomy bez żadnych oporów wykonuje polecenia, a antyterroryści doskakują do niego i skuwają kajdankami.

Nie rozumiejąc, co się dzieje, stałam osłupiała, choć jeden z komandosów rozkazał i mi położyć się na ziemię. Nie zareagowałam, a on stracił cierpliwość – wykręcił mi rękę, zastosował jakiś chwyt i po ułamku sekundy miałam twarz wciśniętą w trawnik. Teraz zabrzmi to idiotycznie, ale wtedy byłam wściekła na gliniarza.

– Człowieku, to nowa sukienka – krzyknęłam.

Serio! Miałam lufę przy skroni, a martwiłam się kiecką. Gdy już oboje z Michałem leżeliśmy na ziemi, pojawili się innych faceci, ubrani po cywilnemu, ale bez wątpienia też policjanci. Jeden z nich, chyba dowódca, podszedł do Michała. Co wtedy czułam? Nie jesteście w stanie sobie wyobrazić. Nowy znajomy okazał się – jak zrozumiałam z krótkiej wymiany zdań – poszukiwanym gangsterem. Na dodatek uznali mnie za jego wspólniczkę, którą należy przesłuchać. Szok!!!

Chciałam się tylko zabawić

Nie wiem, dokąd zawieźli Michała, ale ja trafiłam do miejscowego komisariatu. Na szczęście, sprawdzili w swoich komputerach, że jestem porządną dziewczyną, która nigdy nie złamała prawa. Jedynie przez przypadek znalazłam się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie. Pomimo to czekałam długo na jakąkolwiek decyzję. W końcu jednak pojawił się oficer, który dowodził akcją w restauracji.

– Co pani robiła z tym typem? – zapytał nieprzyjemnym tonem.

– Chciałam się tylko zabawić – wyraźnie rozśmieszyła go moja naiwność. Ale zdradził, z kim flirtowałam.

– No to pechowo pani trafiła…

– Niemożliwe – zdziwiłam się. – A dla mnie był taki miły… – wyznałam.

– To wszystko, jest pani wolna – zakończył rozmowę. – Koledzy mogą gdzieś panią odwieźć.

– Poproszę do pensjonatu. Spakuję rzeczy i wracam do domu.

Reklama

Miałam dość wypadu na Mazury. Podobnie jak emocji. Gdy dotarłam do mieszkania, nadal trzęsłam się z nerwów.

Reklama
Reklama
Reklama