„Córka zostawiła poczciwego chłopaka dla starego pryka z kocurem. Już moja w tym głowa, żeby ukrócić te amory”
„Igor nosił lniane spodnie, sandały bez skarpetek i pachniał kadzidłem. Już od progu miałam ochotę go wyprosić .Dla córki to była miłość, dla mnie – absurd. Nie mogłam patrzeć, jak traci rozsądek. Postanowiłam działać, zanim będzie za późno”.

- Redakcja
Nigdy nie sądziłam, że moja córka będzie zdolna do czegoś takiego. Miała u boku dobrego, porządnego mężczyznę, z którym planowała rodzinę, a mimo to porzuciła go niemal z dnia na dzień. Zostawiła stabilność, miłość i wspólne marzenia, żeby związać się z… no właśnie, z kimś, kto wyglądał jak samotnik z osiedla, co to całe dnie spędza z kotem na kolanach. Mężczyzna znacznie starszy, dziwak, który unikał ludzi, a zyskiwał sympatię tylko wśród zwierząt.
Byłam w takim samym szoku jak on
Michał był jak z bajki. Młody, przystojny, dobrze wychowany, z porządnym zawodem i jasnymi planami na przyszłość. Pamiętam, jak pierwszy raz przyszedł do nas na obiad – wyniósł talerze, zaproponował pomoc w kuchni, rozmawiał z moim mężem, jakby znali się od lat. Moja córka, Ola, promieniała przy nim. Widywaliśmy ich często razem, przychodzili do nas w niedziele, opowiadali o planach na dom, o wakacjach, o przyszłych dzieciach. Cieszyło mnie, że Ola trafiła na kogoś takiego. Michał miał ciepło w oczach, potrafił słuchać, rozmawiać – był z tych ludzi, co to nie potrzebują fajerwerków, by być interesującymi.
– Ola, nie zmarnuj tego chłopaka – mówiłam jej nie raz, gdy zostawałyśmy same w kuchni.
Śmiała się wtedy, lekko zarumieniona.
– Mamo, przestań. Przecież wiesz, że go kocham – odpowiadała, mieszając herbatę, jakby chciała ukryć uśmiech.
Aż nagle, bez żadnego uprzedzenia, wszystko się posypało. Przestała go przyprowadzać. Nie odbierała, gdy Michał dzwonił. Na nasze pytania odpowiadała krótko, beznamiętnie: „Rozstaliśmy się”. Nic więcej.
Michał przyszedł do mnie sam, pewnego dnia, z podkrążonymi oczami.
– Pani Ireno, ja nie rozumiem… Myślałem, że wszystko jest dobrze. Czy ona kogoś poznała?
Nie wiedziałam, co mu odpowiedzieć. Byłam w takim samym szoku jak on. Co mogło się stać, żeby z dnia na dzień odcięła się od wszystkiego?
– Może to chwilowe – próbowałam go pocieszyć, choć sama w to nie wierzyłam.
Nowy wybranek z kotem
Nie minął nawet miesiąc, gdy Ola pojawiła się na rodzinnym obiedzie z nowym... no, nazwijmy to, partnerem. Nazywał się Igor. Był starszy o jakieś piętnaście lat, szczupły jak patyk, z siwiejącymi włosami spiętymi w kucyk i kotem na rękach. Tak, naprawdę – przyszli razem, on i ten wielki rudy kocur, który siedział mu na ramieniu jak papuga. Igor nosił lniane spodnie, sandały bez skarpetek i pachniał kadzidłem. Już od progu miałam ochotę go wyprosić.
– Mamo, poznaj Igora – rzuciła Ola z przesadnym entuzjazmem, jakby bała się, że nie zareaguję entuzjastycznie.
Nie zareagowałam. W mojej głowie kręciło się jedno pytanie: Co ty wyprawiasz, dziecko?
Igor przez cały obiad opowiadał o „energetycznym oczyszczaniu przestrzeni” i o tym, że kot to jego „duchowe połączenie z wszechświatem”. Mój mąż próbował jeszcze jakoś podtrzymać rozmowę, ale Igor był trudny w obyciu. Na każde pytanie odpowiadał półsłówkami, jakbyśmy byli z innego świata.
– Pracujesz gdzieś? – zapytałam w końcu, nie wytrzymując.
– Praca to zniewolenie duszy – odpowiedział, spoglądając mi prosto w oczy. – Żyję z wymiany energii i tego, co daje mi natura.
Patrzyłam na Olę, ale ona tylko się uśmiechała, zapatrzona w niego jak nastolatka.
Po obiedzie, gdy posprzątałam ze stołu, weszłam do jej pokoju.
– Olu, powiedz mi, o co tu chodzi? Ty naprawdę z nim jesteś?
– Tak, mamo. I wreszcie jestem szczęśliwa – odpowiedziała spokojnie, bez cienia wątpliwości.
A Michał? Rodzina? Przyszłość?
„Pani obecność zakłóca harmonię”
Z początku próbowałam się nie wtrącać. Ola była dorosła, miała prawo do własnych decyzji, nawet tych nierozsądnych. Ale z każdym kolejnym tygodniem coś zaczęło mnie niepokoić. Przestała dzwonić, rzadko się odzywała, a kiedy już przyjeżdżała, wyglądała… inaczej. Zgaszona, blada, ubrana w jakieś dziwne, za duże swetry.
Mówiła, że „Igor nie lubi, gdy nosi obcisłe ubrania, bo to rozprasza energię”. Kot, ten rudy potwór, zawsze był z nimi – nawet na rodzinnych spotkaniach. Właził na stół, wyjadał mięso z talerza, a Igor tylko się śmiał i mówił, że „Fryderyk jest częścią jego duszy”.
Któregoś dnia odwiedziłam Olę bez zapowiedzi. Mieszkali w małym mieszkaniu na obrzeżach miasta, pełnym zapachu kadzideł i rozsypanych ziół. W rogu stała miska z wodą i kamieniami, a nad nią zwisały sznury z piórami. Na ścianie – zdjęcie Igora z kotem, jakby byli małżeństwem.
– Mamo, dobrze, że przyszłaś – powiedziała cicho, gdy mnie zobaczyła. – Ale nie mów głośno, Igor medytuje.
– Ola, co tu się dzieje? – zapytałam, rozglądając się po mieszkaniu. – Ty tu żyjesz?
– To nasze sanktuarium – odpowiedziała z uśmiechem, jakby to wszystko było normalne.
Z kuchni wyszedł Igor, z kotem na ramieniu, i spojrzał na mnie z chłodnym spokojem.
– Pani obecność zakłóca harmonię – powiedział. – Ola musi nauczyć się odcinać od starych energii, także rodzinnych.
Poczułam, jak ściska mnie w gardle. Moja córka zaczynała mówić jego słowami, patrzeć jego oczami. Wiedziałam, że jeśli teraz nie zareaguję, stracę ją na dobre.
Niech uważa, z kim zadziera!
Zaczęłam działać ostrożnie. Wiedziałam, że frontalny atak tylko ją ode mnie odsunie. Najpierw zaczęłam od rozmów z jej przyjaciółkami – okazało się, że z większością zerwała kontakt. Twierdziła, że są „zbyt zanurzone w materializmie i toksycznych wzorcach”. Słowa Igora. On nie tylko ją odciął od rodziny, ale i od wszystkiego, co ją kiedyś budowało.
Postanowiłam zaprosić Olę na weekend, sama, bez niego i bez kota. Ku mojemu zdziwieniu, zgodziła się, choć zaznaczyła, że „Igor nie jest zachwycony, ale medytacją to przepracuje”.
Przez pierwsze godziny było sztywno. Ola siedziała cicho, przestawiała sól na stole, jakby szukała właściwego ustawienia energii.
– Olu, pamiętasz, jak jeździłyśmy do cioci na wieś? Jak kąpałaś się w jeziorze i nie chciałaś wychodzić, bo było ci dobrze w tym świecie, bez pośpiechu, ale z ludźmi? – zapytałam, podsuwając jej kubek herbaty.
– Pamiętam – uśmiechnęła się blado. – Ale teraz inaczej czuję czas. Igor pokazał mi, że rzeczy mają znaczenie tylko wtedy, gdy są wewnętrzne.
– A twoje marzenia? Chciałaś prowadzić galerię, organizować wystawy… – mówiłam, patrząc jej w oczy. – Gdzie to się podziało?
Zamilkła. Usta jej lekko zadrżały.
– Igor uważa, że sztuka to ekspresja ego – odpowiedziała, jakby powtarzała lekcję.
W tamtej chwili zrozumiałam, że moja córka nie zakochała się – ona została wciągnięta. Straciła siebie w jego świecie. Potrzebowałam pomocy, bo sama mogłam nie dać rady. I wiedziałam, gdzie jej szukać.
Z Michałem ustaliliśmy plan
Zadzwoniłam do Michała. Był zaskoczony, ale nie wahał się ani chwili, gdy poprosiłam go o spotkanie. Spotkaliśmy się w małej kawiarni, tej samej, do której kiedyś chodzili z Olą. Opowiedziałam mu wszystko – o Igorze, o kocie, o kadzidłach i „oczyszczaniu energii”. Siedział długo w milczeniu, a potem tylko skinął głową.
– Wiem, że to nie moja sprawa, ale jeśli mogę jej pomóc… zrobię to – powiedział cicho.
Ustaliliśmy plan. Michał miał „przypadkiem” wpaść na Olę w mieście, w miejscu, które lubiła kiedyś odwiedzać – w galerii sztuki. Poprosiłam tylko, żeby nie mówił o Igorze, nie krytykował, po prostu przypomniał jej, kim była.
Spotkanie poszło lepiej, niż mogłam się spodziewać. Ola zadzwoniła do mnie kilka dni później, głosem, który dawno nie brzmiał tak ciepło.
– Mamo, widziałam się z Michałem. On się nie zmienił… tylko ja chyba bardzo się pogubiłam – przyznała.
– Czasem trzeba się zgubić, żeby zobaczyć, dokąd naprawdę chcemy iść – odpowiedziałam spokojnie.
Kilka dni później spakowała rzeczy i wróciła do domu. Igor przyszedł pod nasz dom, krzyczał coś o „zdradzie duszy” i „zerwaniu połączenia kosmicznego”, ale Ola nawet nie wyszła. Widziałam, że w środku walczyła, ale powoli odzyskiwała trzeźwość.
Michał nie naciskał, nie obiecywał. Po prostu był. I to wystarczyło, by Ola zrozumiała, jak bardzo tęskniła za normalnością.
Czy było warto?
Minęło kilka miesięcy. Ola znów zaczęła malować, wróciła do pracy w galerii i powoli odbudowywała relacje, które Igor próbował jej odebrać. Nie wróciła do Michała od razu, ale widywali się. Małymi krokami, bez presji. Widziałam, że czuła się bezpieczna – przy nim, przy nas, przy sobie.
Czasem sama się zastanawiałam, czy powinnam była się wtrącać. Czy matka ma prawo wchodzić z butami w życie dorosłego dziecka? Ale wtedy przypominałam sobie tamtą Olę – zagubioną, wyblakłą, mówiącą cudzymi słowami – i wiedziałam, że nie mogłam postąpić inaczej.
Nie wiem, czy Igor ją kochał. Może w jakiś sposób tak. Ale nie tak, jak powinien kochać mężczyzna. On chciał ją dla siebie – zamkniętą w czterech ścianach, posłuszną, uległą jego filozofii. Michał… on kochał ją taką, jaka była naprawdę. I może właśnie dlatego miała szansę wrócić do siebie.
Pewnego wieczoru Ola usiadła obok mnie na kanapie, przykryła się kocem i powiedziała:
– Mamo, dziękuję, że nie odpuściłaś.
– A ty? Żałujesz, że z nim byłaś?
Zamyśliła się, popatrzyła w okno.
– Nie. Gdybym nie poszła tą drogą, nie wiedziałabym, jak bardzo pragnę wrócić i co jest dla mnie ważne.
Uśmiechnęłam się wtedy. Czasem życie musi się pogmatwać, żeby człowiek zrozumiał, co naprawdę się liczy.
Irena, 61 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Latami utrzymywałam bezrobotnego męża. Naiwnie wierzyłam, że szuka czegoś nowego, ale on miał inny pomysł na życie”
- „Rodzina uważała mnie za przykładną żonę i matkę. Nie mieli pojęcia, z kim i dokąd chodzę po pracy 3 razy w tygodniu”
- „Wspólny biznes zbliżył mnie z siostrą, a jeszcze bardziej ze szwagrem. Na zapleczu nie tylko liczyliśmy dzienny utarg”