Reklama

Zimno wyrwało mnie ze snu. To nie był zwykły chłód – czułam, jak lodowate powietrze przenika moje ciało, wywołując dreszcze. Przemoczone ciuchy tylko pogarszały sprawę. Wszystko mnie bolało, a w gardle czułam nieprzyjemną suchość. Kiedy spróbowałam unieść powieki, początkowo wszystko wydawało się zamazane. Musiałam kilka razy zamrugać, żeby w końcu zobaczyć cokolwiek wyraźnie. Nad sobą dostrzegłam bezlistne konary drzew, a między nimi kawałki ponurego, szarego jak stal nieba. Leżałam na warstwie rozkładających się liści, które zdążyły już przemoczyć moje ubranie.

Reklama

Wszystko mnie bolało

Ledwo dałam radę się podnieść do pozycji siedzącej. Czułam, jak każdy mięsień płonie bólem, podczas gdy w głowie pulsowało tak mocno, że miałam wrażenie, jakby zaraz miała eksplodować. Rozejrzałam się dookoła. Wszędzie, gdzie sięgał wzrok, rozciągał się las pochłaniany przez nadchodzący mrok.

Oddychałam głęboko, próbując opanować chaos w głowie. Nic z tego nie miało sensu. Nie potrafiłam sobie przypomnieć, dlaczego tu jestem ani jak się tu dostałam. Co gorsza, kompletnie wyparowały mi z pamięci wszystkie dane osobowe – nawet własne imię było teraz dla mnie zagadką. Przeszukałam spodnie, licząc na to, że może jakiś dowód osobisty rozwiąże sprawę. Zero. To samo z płaszczem – kompletna pustka.

Strach rozlał się po moim brzuchu jak zimna fala. Byłam w naprawdę kiepskim położeniu. Znalazłam się kompletnie sama w nieznanym lesie, całe ciało mnie bolało, czułam się osłabiona, a na dodatek nie pamiętałam, jak się tu znalazłam. Trzęsłam się z zimna. Na kolanach doczołgałam się do drzewa i przytuliłam się do niego plecami, szukając oparcia. Próbowałam zapanować nad oddechem. Przynajmniej tyle rozumiałam, że wpadanie w panikę nic mi nie da. W sumie to dziwne, ale mój umysł działał całkiem jasno.

Nie wiedziałam, gdzie jestem

Sprawdziłam, czy wszystko ze mną w porządku. Na szczęście mogłam się ruszać – ręce, nogi i głowa działały jak należy. Czułam się zmęczona, pewnie też brakowało mi wody, ale poza tym wydawałam się być cała. Najważniejsze jednak, żeby nie stać w miejscu i ruszyć przed siebie.

Musiałam się pospieszyć. Zmrok zbliżał się wielkimi krokami, a ja kompletnie nie miałam pojęcia, gdzie jestem. Strach mnie ogarniał na myśl, że mogłabym wpaść na głodnego misia. Sama wizja takiego spotkania sprawiła, że poczułam dreszcze na plecach.

Złapałam się pnia, przy którym siedziałam i spróbowałam stanąć na nogi. Czułam się, jakby były zrobione z galarety – drżały i wcale nie chciały mnie słuchać. Dopiero po paru próbach udało mi się osiągnąć pierwszy cel. Wstałam i zrobiłam parę kroków, trzymając się drzewa. Całkiem nieźle. Wpadłam na pomysł, żeby iść małymi odcinkami. Będę się przesuwać między drzewami, używając ich jako podpórek. Powoli, ale do przodu.

Dla postronnego obserwatora mogłabym wyglądać jak osoba wracająca z mocno zakrapianej imprezy. Co chwilę się przewracałam, kiwałam na boki i robiłam przystanki na złapanie oddechu. Mimo wszystko udawało mi się iść do przodu. Dzięki temu, że byłam w ruchu, zrobiło mi się cieplej. Mięśnie przestały tak bardzo boleć. Jedynie w głowie czułam taki łomot, jakbym miała w niej tabun rozwścieczonych słoni.

Nic nie pamiętałam

Robiło się już zupełnie ciemno, a mój strach narastał z każdą chwilą. Jednak ta sytuacja miała też dobrą stronę – im większe ogarniało mnie przerażenie, tym mocniej czułam potrzebę działania. Dzięki adrenalinie krążącej w żyłach czułam się silniejsza. To niesamowite, jak ludzki organizm potrafi się dostosować do trudnych sytuacji.

Próbowałam rozwikłać zagadkę mojej obecnej sytuacji. Może jakiś psychopata porwał mnie z zamiarem gwałtu i morderstwa? Dziwne tylko, że nie doprowadził planu do końca. W takim scenariuszu powinnam przecież spoczywać głęboko pod powierzchnią, bez szans na kolejny poranek. Może ktoś mu przeszkodził w ostatniej chwili? Chociaż gdyby rzeczywiście mnie znaleźli, na pewno nie zostawiliby mnie samej w dziczy, narażonej na zimno i zwierzęta.

Na spacerku w lesie mogło się wydarzyć różnie – może poszłam zbierać grzyby, zasłabłam albo dostałam w łeb spadającą gałęzią i odpłynęłam?

Zastanawiam się, czy ktoś na mnie czeka. Może jest tam gdzieś rodzina, która zauważyła moje zniknięcie? Albo wręcz przeciwnie – jestem sama jak palec i nikt nawet nie zorientował się, że przepadłam? To drugie przypuszczenie kompletnie mnie przygnębiało. Dużo lepiej było myśleć, że gdzieś tam czeka na mnie troskliwy partner, który już zgłosił sprawę odpowiednim służbom.

Miałam mało sił

Widziałam oczami wyobraźni, jak policjanci prowadzą akcję poszukiwawczą z pomocą specjalnie wyszkolonych psów, sprawdzając dokładnie każdy zakamarek w okolicy. Marzyłam, że za moment zza wzgórza wyjdzie grupa ratowników, którzy otulą mnie ciepłym pledem, poczęstują gorącą kawą i odwiozą bezpiecznie do domu.

Starałam się myśleć pozytywnie i wyobrażać sobie szczęśliwe zakończenie. Odpychałam wszelkie złe przeczucia. Trzęsłam się cała, i to nie tylko przez chłód. Wydawało się, że ten las ciągnie się w nieskończoność. Na domiar złego zrobiło się tak ciemno, że ledwo widziałam pnie drzew tuż obok mnie. Czułam się też coraz słabsza. Zatrzymywałam się na krótkie przerwy częściej niż wcześniej.

Nogi bolały mnie przy każdym ruchu coraz bardziej. W momencie, gdy już miałam się poddać, dotarł do mnie dźwięk, który sprawił, że znów poczułam nadzieję. Pośród nocnych odgłosów – trzaskających konarów, hukania sów i małych zwierząt szurających w liściach – wyłapałam warkot auta. To musiało znaczyć, że gdzieś w pobliżu znajdowała się szosa!

Z trudem utrzymując równowagę, podążyłam za odgłosem silnika, który wydawał mi się jak znak nadziei. Po pewnym czasie moje stopy dotknęły asfaltowej nawierzchni. Nawet jeśli ta zniszczona i pełna dziur droga nie była często uczęszczana, to na pewno prowadziła do jakiejś cywilizacji.

Znalazłam szosę

Okryłam się mocniej mokrym płaszczem i zaczęłam iść wzdłuż drogi. Trudno mi określić, ile czasu minęło, zanim zobaczyłam w oddali migoczące światła zabudowań. Gdybym nie była tak wyczerpana, na pewno wykonałabym radosny skok, a później pognałabym przed siebie ile sił w nogach.

Znalazłam się w nieznanej wiosce. Na tablicy widniała polska nazwa, która kompletnie nic mi nie mówiła. Nie byłam w stanie określić, który region kraju właśnie oglądam. Ale czy to w ogóle było istotne? Przecież nawet nie pamiętałam swojego miejsca urodzenia, nie wiedziałam, gdzie był mój dom ani jakie są moje korzenie. Z równym prawdopodobieństwem mogłam się znaleźć nad Bałtykiem albo wśród mazurskich jezior.

Z trudem dotarłam na skraj wsi. Przystanęłam przy zepsutej lampie ulicznej, żeby złapać oddech. Musiałam zebrać myśli i zdecydować, co dalej. W tak małej miejscowości raczej nie ma komisariatu – najbliższy znajdę pewnie dopiero w większej mieście. No to zostaje mi tylko jedna opcja – szukanie pomocy u miejscowych. Problem w tym, że o tej godzinie nikogo nie było na drodze. Nie miałam więc wielkiego wyboru.

Ocalili mnie

Sporo się narażałam, przekraczając bramę nieznajomych. Na terenie mógł biegać groźny pies, ludzie mogli wziąć mnie za włamywacza, ale musiałam poprosić kogoś o pomoc w tej trudnej sytuacji. Zastukałam we frontowe drzwi.

Do progu podszedł siwiejący pan z wąsem. Kiedy mnie zobaczył, wyglądał jakby stanął oko w oko ze zjawą. Pobielała mu twarz, a spojrzenie zrobiło się wielkie jak spodki. Pewnie prezentowałam się koszmarnie.

– Ratunku… – tylko tyle udało mi się powiedzieć, zanim straciłam przytomność.

Otworzyłam oczy i zorientowałam się, że jestem w szpitalnej sali, a dookoła mnie stoją różne aparatury wydające charakterystyczne dźwięki. Z boku zobaczyłam stojak, na którym wisiała kroplówka. Moje ciało było tak obolałe, że miałam wrażenie, jakby przejechała po mnie cała kolumna wojskowa.

Każdy mięsień protestował, nie pozwalając mi nawet unieść głowy choćby na moment. Nie pozostało mi nic innego, jak tylko leżeć bez ruchu i obserwować idealnie biały sufit, zastanawiając się nad tym, co nastąpi.

Po jakimś czasie – trudno mi powiedzieć dokładnie po jakim – przyszedł doktor. Przekazał mi, że mam obniżoną temperaturę ciała, brakuje mi sił i potrzebuję porządnie zjeść, ale generalnie mój stan nie jest zły. Przeszłam komplet badań kontrolnych. Gdy zrobili mi tomografię mózgu, okazało się, że nie ma w nim żadnych nieprawidłowości, które mogłyby być przyczyną utraty pamięci.

Byłam w szoku

Największe zaskoczenie czekało mnie podczas rozmowy z funkcjonariuszami. Zdołali dowiedzieć się, kim jestem. Według ich ustaleń mam na imię Bożena i skończyłam czterdzieści pięć lat. Pochodzę z Trójmiasta, oddalonego o jakieś czterysta kilometrów. Z zawodu byłam pielęgniarką, miałam też rodzinę – męża oraz córkę. To jednak koniec pozytywnych informacji. Policja przekazała mi, że tajemniczo zniknęłam dziesięć lat temu! Po prostu pewnego dnia opuściłam mieszkanie i przepadłam bez śladu. Do dziś pozostaje zagadką, w jaki sposób znalazłam się tak daleko od swojego miejsca zamieszkania.

Będę musiała zapisać się na wizyty zarówno z psychologiem, jak i psychiatrą. Specjaliści spróbują zrozumieć, co się wydarzyło i wesprą mnie w pogodzeniu się z tym, że zniknęło mi z życia tyle lat. Możliwe, że mój mózg wymazał jakieś bolesne przeżycie, które wywołało tę całkowitą utratę pamięci.

Jednak najbardziej przeraża mnie moment spotkania z bliskimi, którzy już wiedzą, że się odnalazłam. Zastanawiam się, co poczują na mój widok – radość czy może coś zupełnie innego? Myślę o tym, jak teraz wyglądają. Czy gdy ich zobaczę, coś mi się przypomni, choćby jakieś przebłyski z przeszłości? Czy po tylu latach nieobecności będę mogła znów być częścią ich życia? A może już dawno nauczyli się żyć bez mojej obecności? Mam w głowie tyle pytań, a żadnej odpowiedzi…

Reklama

Bożena, 45 lat

Reklama
Reklama
Reklama