„Mąż nie był tym, za kogo się podawał. Był człowiekiem, który skrzywdził ciężarną kobietę”
„W szpitalu uratowali jej życie, ale straciła dziecko, syna. Kiedy wyszła ze śpiączki kilka dni później, nie chciała powiedzieć, kto jej to zrobił, ale wszyscy wiedzieli, bo Roman zniknął. W końcu mi powiedziała. Policja próbowała go znaleźć, ale zapadł się pod ziemię”.

- Marzena, 34 lata
Decyzja o wspólnym życiu była szybka
Nie podobało mi się, że mąż nie chce jechać ze mną i synkiem na zimowy wypoczynek. Uznał, że to wyprawa nie dla niego, że jak już ma jechać na narty, to w góry Słowacji czy Włoch i szusować całymi dniami. Przywiózł nas tylko do pensjonatu i obiecał, że odbierze za trzy tygodnie. A przecież mógł spokojnie pracować z pensjonatu w Karpaczu.
To był cały Karol – inteligentny, przebojowy, ale egoistyczny. Moja mama widziała w nim cechy narcyza, ale ja bym się aż tak daleko nie posuwała. Poznaliśmy się cztery lata wcześniej na konferencji. Trzy miesiące później byliśmy już po ślubie. Miałam wrażenie, że porwał mnie jakiś tajfun – Karol nie znał słowa „powoli”, moja uwaga: „musimy sprawdzić, czy do siebie pasujemy” w ogóle jakby ominęła jego uszy.
Pewnego dnia obudziłam się jako mężatka, nie do końca będąc przekonana, czy naprawdę chcę tego mężczyznę. Ale z czasem nauczyłam się go kochać. Miał mnóstwo zalet, które równoważyły jego wady. Tyle że życie z nim było stresujące. Dopiero tu, w Karpaczu, zdałam sobie sprawę, jak bardzo w domu jestem spięta.
Ta sytuacja mnie zmroziła
Dni były do siebie podobne. Kiedy ja rano uczyłam się w szkółce narciarskiej, trzy godziny dziennie, mój trzyletni synek bawił się z innymi dziećmi w prywatnej świetlicy prowadzonej przez miłą kobietę w wieku mojej mamy, panią Anetę. Kiedy go odbierałam, szliśmy na obiad, potem miał drzemkę, a ja czytałam. Potem spacer, zabawa. Nic więcej nie było mi do szczęścia potrzebne.
To zdarzyło się w trzecim tygodniu. Jak zwykle po kursie pojechałam do pani Anety po synka. Odebrałam go z sali zabaw, posadziłam na krzesełku w holu i kucnęłam, by założyć mu buciki. Wtedy usłyszałam za sobą:
– Zostaw moje dziecko.
Obróciłam głowę w stronę schodów. Stała tam kobieta w moim wieku. Miała na sobie workowatą sukienkę i niedbale uczesane włosy. Przeraził mnie nienawistny wyraz jej twarzy i oczu.
– To mój syn!
Ledwie powiedziałam te słowa, kiedy kobieta skoczyła do przodu, pchnęła mnie biodrem tak, że straciłam równowagę i klapnęłam na podłogę, chwyciła Damiana w ramiona i pobiegła w górę schodów na piętro.
– Damian! – wrzasnęłam, zrywając się z ziemi.
Ze świetlicy wybiegła pani Aneta.
– Ja to załatwię – powiedziała zdenerwowanym głosem. – Proszę popilnować dzieci. Zaraz przyprowadzę Damiana.
Wróciła po pięciu minutach z Damianem. Był rozluźniony i uśmiechnięty.
– Przepraszam – powiedziała, podając mi synka. – To moja córka. Nie wiem, co się stało, ona od lat nie zwraca uwagi na nic i na nikogo. Nie wychodzi z pokoju.
Byłam tak zdenerwowana, że nie chciałam słuchać. Ubrałam Damiana, powiedziałam pani Anecie, że przykro mi, ale więcej już nie zostawię tu dziecka i będę musiała zgłosić to wydarzenie, gdzie trzeba.
– Proszę, niech pani tego nie robi… – słyszałam słowa opiekunki, kiedy wychodziłam.
Byłam przestraszona, okropnie. Wypytałam synka, co robiła ta pani, ale niewiele można wyciągnąć od trzylatka. „Patsyła na mnie… głaskała… mocno ściskała… mówiła do mnie Ksyś”. Zrozumiałam, że ta biedna kobieta straciła kiedyś dziecko, może było podobne do mojego synka. Mój gniew zelżał, zrezygnowałam z powiadamiania policji. Ale coś zrobić musiałam.
Opowiedziała mi historię swojej córki
Dwie godziny po powrocie do pensjonatu ktoś zapukał do drzwi. Gdy otworzyłam, zobaczyłam panią Anetę. Była przestraszona. Wiedziałam, po co przyszła. Cofnęłam się i zaprosiłam ją do środka. Damian spał. Zrobiłam herbatę i usiadłyśmy.
– Straciła własne dziecko, tak? Krzysia? – spytałam cicho, a pani Aneta drgnęła.
– Nie wiedziałam, że dała mu tak na imię – wyszeptała.
– Co się naprawdę stało?
– Marcelina chciała zostać nauczycielką w przedszkolu, zawsze lubiła dzieci. A one ją – zaczęła opowieść pani Aneta. – Była nad wiek poważna, rozsądna i odpowiedzialna. Od dziecka też podkochiwała się w synu krawcowej, wdowy po strażaku. Dwa lata starszy od niej Roman był silnym chłopakiem, inteligentnym, ambitnym. Mówił, że jak ojciec zostanie strażakiem. Miał wyjechać na studia do Warszawy, do szkoły pożarnictwa. Dużo dziewczyn wypatrywało sobie za nim oczy. On wybrał moją Marcelinę. Pewnie dlatego, że była ładna i niczego więcej od niego nie chciała, tylko żeby ją kochał.
Pani Aneta przerwała opowieść, widziałam, że jej gardło ścisnęło wzruszenie – jedno z tych niedobrych, wywoływanych uczuciem żalu, może nawet poczucia winy.
– Miała siedemnaście lat, kiedy zaszła w ciążę. Nikomu o tym nie powiedziała. Okazało się później, że doskonale wiedziała, że Roman nie chce mieć dzieci tak wcześnie, bała się, że każe jej usunąć. Marcela uznała, że nie ma znaczenia, czy Roman wie i się zgadza. Ona pokochała dziecko w chwili, gdy dowiedziała się o jego istnieniu. I przez prawie pięć miesięcy w tajemnicy cieszyła się z rosnącego w niej życia. Kiedy się zorientowałam, spytałam córkę, czy Roman wie, i co on na to. Odparła: „Nieważne, chcę mieć to dziecko”.
Właścicielka świetlicy musiała ponownie przerwać historię, a w jej oczach ukazały się łzy.
– Nie wiem, jakby się wszystko potoczyło, gdybym… – odetchnęła głęboko – gdybym posłuchała mojej córki. Ale ja wiedziałam lepiej. No bo przecież nie może być, by miała nieślubne dziecko. Nie może być, by ojciec dziecka nie wziął za nie odpowiedzialności – pokręciła głową. – Powiedziałam mężowi, a on poszedł do matki Romana. Ta stwierdziła, że on nie chce się żenić, a ona nic nie może zrobić, bo syn jest dorosły i sam podejmuje decyzje. Więc my z nim porozmawialiśmy. Roman był zły, uznał, że Marcelina chce złapać go na dziecko, ale on się nie da. Więc uruchomiliśmy innych ludzi, ważnych dla Romana. Porozmawiał z nim proboszcz, a także dowódca jednostki straży pożarnej.
Marcelina straciła dziecko
Potem Marcelina powiedziała, że Roman czuł się osaczony. Kiedy się z nim spotkała w miejscu ich miłosnych schadzek, był jak oszalałe zwierzę, które, żeby się wydostać z pułapki, gotowe jest odgryźć sobie nogę. Nie słuchał, kiedy go przepraszała za innych. Wpadł w szał, oskarżył ją, że to jej intryga. Rzucił się na nią z pięściami.
– Marcelinę znalazł leśnik. Leżała w kałuży krwi. W szpitalu uratowali jej życie, ale straciła dziecko, syna. Kiedy wyszła ze śpiączki kilka dni później, nie chciała powiedzieć, kto jej to zrobił, ale wszyscy wiedzieli, bo Roman zniknął. W końcu mi powiedziała. Policja próbowała go znaleźć, ale zapadł się pod ziemię. Przez kilka miesięcy moja córka była tylko smutna i jakby nieobecna. Stale trzymała dłoń na brzuchu, jakby próbowała poczuć ruchy dziecka. – kontynuowała smutna pani Aneta.
Co chwilę załamywał się jej głos, musiała robić przerwy w opowieści, ale ja cierpliwie wszystkiego słuchałam.
– Zrozpaczona widziałam, jak odpływała w rejony, dokąd nie mogłam za nią pójść. Aż straciła kontakt ze światem. Wtedy zaczęłam rozumieć, że to moja wina… – pani Aneta pochyliła głowę, ale i tak widziałam łzy spływające jej po twarzy.
– Chciała pani dobrze – próbowałam ją pocieszyć, ale pokręciła głową.
– To za mało. Jeszcze trzeba myśleć, wyjść z własnej dupy, pani wybaczy słowo, ale inaczej tego nie da się określić. Tragedia córki wpłynęła też na moje małżeństwo. Uznałam, że dla dobra córki musimy się przeprowadzić. Mąż stwierdził, że to głupota i on zostaje – wzruszyła ramionami.
– Mówiła pani, że ona nigdy nie wychodzi z pokoju. Dlaczego teraz?
– Nie mam pojęcia – popatrzyła na mnie. – Kiedy poszłam na górę po Damiana, nie chciała go oddać, mówiła, że to jej synek, że wreszcie jest przy niej. Ale kiedy powiedziałam, że to nieprawda, że to pani jest jego matką, wypuściła go, choć niechętnie, z tęsknotą. Nie jest szalona, niebezpieczna, jest głęboko nieszczęśliwa. Ale może to sygnał, że się budzi. Że może wróci do życia – pani Aneta uśmiechnęła się z nadzieją drżącymi wargami. – Może to przypadek, że padło na pani dziecko. Przepraszam. Nigdy więcej do tego nie dopuszczę.
Nagle wszystko zrozumiałam
Do końca pobytu zostały mi cztery dni. Odpuściłam szkółkę narciarską i spędziłam ten czas z synkiem. Kiedy Karol po nas przyjechał, zapakowaliśmy walizki do samochodu. Wtedy się zorientowałam, że zostawiłam w świetlicy pani Anety kilka rzeczy synka. Podjechaliśmy więc pod jej dom, Karol wysiadł, by zapalić.
Pani Aneta wyszła przed drzwi i podała mi torbę. I spojrzała za mnie. Zbladła.
– Roman… – powiedziała.
Obróciłam się. Mój mąż też zauważył panią Anetę. I rozpoznał ją, w końcu nie minęło aż tak wiele czasu. Rzucił niedopałek na ziemię i wsiadł szybko do samochodu. Uciekał.
Spojrzałam na kobietę. Ona na mnie.
– Ja tego nie odpuszczę – powiedziała.
– Rozumiem. Zrobiłabym to samo na pani miejscu – odparłam.
Odeszłam od Karola. Nawet nie pytał o powód, wiedział. Tym razem nie uciekał. Trzy dni później został aresztowany. A ja wciąż się zastanawiam, co znaczyły słowa Marceliny, że mój Damian jest jej dzieckiem. Przecież nie wiedziała, że jego ojcem jest Roman. Tak jakby wyczuła w nim duszę, która spróbowała raz jeszcze…