„Moje małżeństwo to fikcja, a razem trzyma nas tylko dziecko. Zrozumiałam, że tak naprawdę kocham przyjaciela sprzed lat”
„Wieść o spotkaniu wprawiła mnie w euforię. Niecierpliwie wyczekiwałam nadejścia tego dnia. Sfrustrowana skomplikowaną relacją, marzyłam o krótkim choćby oddechu od codzienności. Pragnęłam uwolnić się od zmartwień i zrzucić ciężar chandry”.
- Listy do redakcji
Nie mogłam się doczekać, aż Krzysiek przyjedzie. Znamy się już ponad piętnaście lat, mimo że dzielą nas setki kilometrów. On mieszka na Wyspach, a ja nad Wisłą. Sama czasem się zastanawiam, jak to się stało, że nasza wakacyjna znajomość przetrwała tyle czasu i przerodziła się w tak zażyłą więź.
Spotkaliśmy się po raz pierwszy podczas wakacji w uzdrowisku Piwniczna i od tamtej pory pisaliśmy do siebie często, mimo że przez kolejne kilkanaście lat mieliśmy okazję zobaczyć się zaledwie kilka razy. W korespondencji dzieliliśmy się naszymi przeżyciami z okresu szkoły, potem studiów, aż w końcu opowiadaliśmy sobie o początkach kariery zawodowej. Nieśmiało poruszaliśmy też tematy naszych pierwszych miłosnych rozterek. Nie przepadałam za czytaniem tych fragmentów maili, chociaż przecież byliśmy tylko przyjaciółmi i nic więcej nas nie łączyło.
Choć w tej chwili już nie jestem pewna
W jednej z wiadomości od Krzyśka przeczytałam, że spotkał niesamowitą dziewczynę i niedługo zostanie tatą. Przez ułamek sekundy poczułam ukłucie gdzieś w sercu, ale szybko minęło, bo sama byłam po uszy zakochana. Mając dwadzieścia siedem lat na karku, nareszcie trafiłam na porządnego faceta, z którym chciałam dzielić życie. Nasze wesela, moje i Krzyśka, odbyły się praktycznie w tym samym czasie. Pełni optymizmu i wiary w przyszłość przesyłaliśmy sobie nawzajem gorące życzenia. Niedługo później Krzysiek został tatusiem, a nasza więź zaczęła słabnąć.
Regularnie mogłam oglądać nowe fotki Krzyśka na Facebooku, natomiast jego wiadomości pojawiały się zdecydowanie rzadziej. Cieszył się fantastyczną rodziną. Jego małżonka prezentowała się rzeczywiście świetnie, a córka również była śliczna. Krzysiu aż kipiał z radości. Ja z kolei skupiłam się na osobistych kwestiach. Ochoczo aranżowałam swoje pierwsze lokum. Szczerze mówiąc, los niczego więcej nie mógł mi zaoferować. Po kilku latach na świat przyszedł mój synek i pomimo tego że momentami bywało ciężko, w dalszym ciągu tryskałam szczęściem.
Pewnego dnia wyjęłam ze skrzynki list z pieczątką z Wielkiej Brytanii. Szybko otworzyłam kopertę i, gotując obiad, przeczytałam kilkakrotnie te niedbale nabazgrane słowa: „Jakbym do ciebie zadzwonił, na pewno bym się popłakał. Paulina, moje życie legło w gruzach. Marta wcale mnie nie kocha. W sumie to chyba nigdy mnie naprawdę nie kochała. Starałem się coś z tym zrobić, ale na darmo. Przecież mamy Olgę. No i rodzinę... Sorry, że zawracam ci tym głowę, ale nie mam się przed kim wygadać...”.
Zrobiło mi się strasznie przykro z powodu Krzyśka, chociaż nie za bardzo rozumiałam, co się tam mogło wydarzyć. Przecież oni byli taką świetną parą, wydawało się, że mają idealny związek!
Czy faktycznie da się tylko udawać uczucie?
Wystukałam błyskawicznie obszerną wiadomość do Krzysztofa, w której wyjaśniałam mu, że to zapewne tylko chwilowy dołek w ich relacji. Coś takiego przydarza się każdej parze, nawet tej najbardziej idealnej. I że jestem przekonana, iż niedługo sytuacja sama się unormuje. Odpisał mi: „Dobrze, że przy mnie jesteś”.
Muszę przyznać, że moje przypuszczenia okazały się błędne. Sytuacja Krzyśka wcale nie uległa poprawie. Mimo to małżeństwo udało się jakoś uratować. Krzysiek, kierując się poczuciem obowiązku, robił, co mógł, by dzielnie walczyć o dobro Olgi i ich związku, choć za każdym razem, gdy rozmawialiśmy przez telefon, w jego głosie dało się wyczuć ogromny smutek. Strasznie współczułam mu z tego powodu, ale niestety nie potrafiłam znaleźć sposobu, żeby ulżyć jego cierpieniu.
Niedługo potem problemy Krzysztofa zeszły na dalszy plan, bo i u mnie w domu zaczęło się psuć. Teraz to ja płakałam mu w słuchawkę albo wylewałam żale w listach. Mój ślubny, którego uważałam za wzór cnót, dość prędko znudził się byciem mężem i tatą. Najpierw zrobił się małomówny i opryskliwy, ale myślałam, że to przez przepracowanie. Potem już było tylko gorzej. Kłótnie o byle głupotę i w końcu totalna klapa. Piotr nie wykazał się taką odpowiedzialnością jak Krzysiek. Postawił własne szczęście ponad dobro rodziny i praktycznie z dnia na dzień spakował manatki.
O rany, co ja przeszłam!
Całymi tygodniami nie spałam, nie miałam apetytu. Sama nie wiem, jak udało mi się zaopiekować Wiktorem, chyba tylko dzięki Krzyśkowi jakoś się trzymałam. Wydzwaniał do mnie nawet po nocy, pocieszał mnie i ciągle powtarzał, że dam radę. No i faktycznie, po paru miesiącach trochę ochłonęłam i jako tako ogarnęłam swoje życie. Akurat wtedy Piotrek przyszedł do mnie, cały skruszony.
– Pomyliłem się. Nie miałem racji – wymamrotał, gapiąc się w podłogę. – Wybacz mi, błagam.
Miałam ochotę trzasnąć go prosto w twarz. Odesłać do wszystkich diabłów. Oznajmić, że już mi na nim nie zależy. Ale w tym momencie przed oczami stanęła mi smutna buźka synka, który bez przerwy dopytywał o tatę. Oprócz tego przyszły mi na myśl słowa Krzyśka na temat rodziny. Czy byłabym w stanie być aż tak samolubna? W związku z tym wpuściłam męża do domu. Wiktor już smacznie spał, dzięki czemu mogliśmy spokojnie porozmawiać. Chociaż w zasadzie to Piotrek mówił. Ja jedynie przysłuchiwałam się w milczeniu. Rozmyślałam nad tym, co poczułam, gdy go zobaczyłam.
Konkluzje, do których doszłam, nie napawały optymizmem. Miałam wrażenie, że zupełnie nie znam faceta, z którym jestem w związku małżeńskim.
Powtarzałam sobie w duchu: „Muszę walczyć ze względu na Wiktora. Nie liczę się ja, tylko on”.
Minęło parę dni i w końcu zgodziłam się, żeby Piotrek wrócił, ale tylko do mieszkania, nie od razu do mnie. Starałam się zachować pewien dystans, nie dopuszczając go za blisko. Widziałam w jego spojrzeniu żal i błaganie, żebyśmy mogli wrócić do tego, co było kiedyś. Coś w nim się zmieniło, być może faktycznie dotarło do niego, co zrobił, ale moje serce nie potrafiło tego pojąć. I wcale nie miałam ochoty o tym rozmawiać. No chyba że z Krzyśkiem, który zdawał się rozumieć mnie jak nikt inny.
W końcu i w jego związku zaczęło brakować uczucia. Któregoś razu wysłał mi wiadomość: „Cześć Paulina! Wpadam do ciebie! Zostaję na cały weekend. Oczywiście wynajmę sobie pokój w jakimś pensjonacie”.
Wiadomość o naszym spotkaniu wprawiła mnie w stan euforii i od tego momentu skrupulatnie odliczałam dni, które dzieliły mnie od tego wydarzenia. Sfrustrowana moim skomplikowanym związkiem, rozpaczliwie poszukiwałam sposobu, aby chociaż na moment wyrwać się z tego kieratu. Marzyłam o tym, aby choć na chwilę zapomnieć o kłopotach i otrząsnąć się z wszechogarniającego smutku. Dosłownie wszystko wydawało mi się ciekawsze niż przebywanie i prowadzenie rozmowy z moim mężem, Piotrkiem. W okresie przed naszym spotkaniem wymieniliśmy ze sobą mnóstwo SMS-ów, w których niespodziewanie pojawiło się coś więcej niż tylko koleżeńska radość ze zbliżającego się spotkania.
„Nie mogę się doczekać, aż cię znowu zobaczę” – taką wiadomość wysłał mi Krzysiek na dwa dni przed swoim przyjazdem.
Kręciłam komórką między palcami, głowiłam się nad odpowiedzią. Po namyśle spytałam, o której będzie na miejscu i gdzie się umówimy.
„O 15.20 będę na stacji” – odpisał.
W końcu przyszła ta wyczekiwana sobota
Cmoknęłam synka w czoło, narzuciłam na siebie starą, ulubioną bluzę Krzyśka sprzed tych wszystkich lat i ku zaskoczeniu męża, podkreśliłam usta szminką.
– Dokąd się wybierasz? – zmierzył mnie wzrokiem.
– Umówiłam się z przyjaciółką. Nie czekajcie na mnie, wrócę o późno. Proszę, nakarm Wiktorka i połóż go do łóżka.
Z hukiem zamknęłam drzwi za sobą i popędziłam, by spotkać się z Krzyśkiem. Z nieba sypał śnieg. Wielkie płatki lądowały na moim szaliku oraz we włosach. Topniały na mojej twarzy, ale w ogóle tego nie czułam. Wpadłam na dworzec dokładnie w momencie, gdy pociąg wtaczał się na stację. Wspięłam się na czubki palców i pośród tłumu pasażerów, którzy zaczęli wysypywać się z uchylonych wejść, szukałam wzrokiem Krzysztofa. Jest!
Wśród innych wyróżniał się wzrostem, ten mój wielkolud o wielkim sercu. Zbliżył się do mnie i rozpostarł ramiona, w których się pogrążyłam. Trwaliśmy w tym silnym uścisku przez dość długi moment. W końcu Krzysztof odsunął mnie na odległość ramion, nic nie powiedział, tylko wpatrywał się we mnie ciepłym wzrokiem.
– Wyglądasz jeszcze piękniej niż zazwyczaj – oznajmił. – To przez bycie mamą. Masz w oczach taki wyjątkowy blask.
Posłałam mu uśmiech, po czym rzuciłam pytanie:
– Może jesteś głodny i chcesz coś przekąsić?
Odpowiedział przecząco ruchem głowy.
– W pociągu już jadłem. Teraz marzę tylko o tym, żeby wybrać się z tobą na spacer.
– W taki ziąb na dworze? – parsknęłam śmiechem.
– Oczywiście! A jak już porządnie zmarzną nam ręce i nogi, to wpadniemy do naszego ulubionego baru na lampkę grzańca, co ty na to?
Ciekawe, że Krzysztof pojawił się u mnie jak dotąd tylko dwa razy, a mimo to zdążyliśmy wynaleźć sobie parę ulubionych zakątków, których odwiedzenie podczas jego pobytów stało się naszym małym rytuałem. Ruszyliśmy więc przed siebie. Z nieba sypały płatki śniegu, a my początkowo niewiele rozmawialiśmy. W ciszy delektowaliśmy się swoim towarzystwem, a nasze dłonie, skryte w rękawiczkach, raz po raz się spotykały, upewniając nas wzajemnie, że to wszystko dzieje się naprawdę. Miałam rację, mówiąc, że niedługo wytrzymamy na tym mrozie. Śnieg wpadał nam do oczu i ust, a palce zaczynały drętwieć z zimna. W pewnym momencie Krzysztof musnął moją twarz.
– Zmarzłaś na kość – rzucił. – Chodźmy na lampkę winka.
W kafejce był tłok. Jednak nie do wiary, nasz ukochany kącik był wolny. Złożyliśmy zamówienie i zajęliśmy miejsca. Przyjemna aura wewnątrz pomału nas rozgrzewała.
Przy nim czułam się bezpiecznie
Siedzieliśmy obok siebie, a nasze ręce splotły się w naturalny sposób, jakby były dla siebie stworzone. Czułam, jak palce Krzyśka delikatnie muskają moją skórę, sprawiając, że miękłam pod wpływem jego dotyku. W pewnym momencie przysunął się bliżej i otoczył mnie ramionami, dając poczucie bezpieczeństwa i bliskości. Wtulenie się w niego było czymś tak kojącym i właściwym. Rozmawialiśmy o zwyczajnych sprawach, które zaprzątały nasze głowy, choć tak naprawdę myślami byliśmy całkowicie pochłonięci sobą nawzajem.
– Wiesz co? Byłaś moją pierwszą miłością – nagle wyznał Krzysiek. – Ale zachowałem się jak totalny głupek, bo nie miałem odwagi ci tego powiedzieć. Zmarnowałem szansę na to, co mogło być między nami.
– Zapominasz o Marcie, Oldze. No i o Piotrze i Wiktorze – zauważyłam.
– Pamiętam o nich – odparł, wciąż trzymając mnie w objęciach.
Prawdą jest, że nasze rodziny były, lecz funkcjonowały poza naszą rzeczywistością. Nie potrafiliśmy trzymać się od siebie z daleka. Być może łączyły nas podobne trudności, a może też świeżość relacji, której dawaliśmy przyzwolenie na przejęcie nad nami władzy. W pewnym momencie Krzysiek odsunął się nieco. Popatrzyłam mu w oczy i jestem przekonana, że widział w moich niemą prośbę o pocałunek.
Dostrzegłam identyczną tęsknotę w jego oczach. Przez moment zmniejszaliśmy dystans między nami, aż niespodziewanie Krzysztof musnął ustami moje czoło. Tylko tyle.
– Wybacz mi. To bez sensu. Mam ogromną ochotę, ale tylko pogorszyłoby to sytuację – drżącymi dłońmi wygrzebywał gotówkę z kieszeni i zakładał kurtkę. – Lepiej już pójdę, zarezerwowałem nocleg w hotelu, a gdybym nie zapanował teraz nad sobą, już zmierzalibyśmy razem do tego pokoju. Potem byłoby jeszcze trudniej. Przepraszam.
Zszedł ze schodów, a chwilę potem mignęła mi jego postać, znikająca w śniegowej zadymce. Dłuższą chwilę dochodziłam do siebie nad gorącym trunkiem, który doprawiałam własnymi łzami. Odwróciłam się w stronę okna, by nikt nie widział, jak szlocham. Ale czy ktokolwiek by to w ogóle zauważył? W lokalu siedziały wyłącznie pary. Każdy wpatrywał się w drugą połówkę. Słuchał tylko jej. Cieszył się chwilą. Ja też byłam radosna. Ale tylko przez moment. Godzinę później zaczęłam szykować się do drogi powrotnej. Głowiłam się nad tym, jak teraz wrócę do domu. Do… Piotra, gdy tak rozpaczliwie potrzebowałam znaleźć się w objęciach kogoś innego.
„Dalej chcesz się ze mną kumplować?” – SMS od niego rozświetlił mój telefon.
„No jasne” – wystukałam w odpowiedzi.
Wlokłam się do mieszkania w żółwim tempie
Zimne płatki śniegu pieściły moją twarz. Zacierały ślady epizodu, w którym przez chwilę uczestniczył Krzysztof. Całe szczęście, że okazał się bardziej rozsądny niż ja. Stopniowo wracałam myślami do swojej rzeczywistości, gdzie jasnym punktem był mój kochany synek. Wciąż utrzymuję kontakty z Krzyśkiem, ale skrzętnie omijamy wątek jego niedawnych odwiedzin.
Ja mieszkam z Piotrem, on wciąż żyje z Martą. Zdarza mi się rozmyślać, że gdybyśmy wtedy, w tamtym hotelu, postąpili inaczej, to może teraz byłoby nam łatwiej. Ale szybko odganiam od siebie tę myśl, bo wiem, że to niewłaściwe. Czas, który mogłam spędzić z Krzyśkiem, bezpowrotnie minął. Nigdy nie dane nam było być razem. A mając na uwadze dobro naszych pociech, nie powinniśmy tego zmieniać. Dlatego pozostaje nam tylko przyjaźń... Nic więcej niż zwykła, przyjacielska relacja.
Paulina, 33 lata