Reklama

Czy moje życie mogło się potoczyć inaczej? Chyba nie. Nie w tamtej rzeczywistości. Choć wtedy jeszcze o tym nie wiedziałam…

Reklama

Miałam inny plan na życie

Będąc małą dziewczynką, często wyobrażałam sobie, kim zostanę. Marzyłam o zawodzie fryzjerki, potem chciałam być sprzedawczynią w spożywczym jak miła pani Halinka, pragnęłam mieć rodzinę, dom, dobrego męża, dzieci i kota. Czemu akurat kota? Może dlatego, że nie wolno mi było trzymać żadnych zwierząt. Zresztą może to i dobrze, bo pewnie padłyby z głodu.

Ludzie mówią, że alkohol wyżarł mi mózg. Być może mają rację, ale jak tu nie pić, skoro przeszło się przez piekło? Kim jestem? Jolką, byłą prostytutką najgorszego sortu. Nie chcę narzekać, a jedynie pokazać wam, normalnym, wrażliwym, otwartym na świat i emocje, byście zwracali większą uwagę nie tylko na głodne dzieci w Afryce, ale i te z sąsiedniej ulicy albo mieszkania. Na te brudne, dzikie, przerażone albo agresywne, wygadane i buńczuczne, które w ten sposób bronią się przed okrutną rzeczywistością.

Bo one też czują, potrzebują miłości i zrozumienia, normalnego, spokojnego domu, niedzielnych obiadów, mamy pochylonej nad nimi, gdy odrabiają lekcje, taty biorącego je na ręce po powrocie z pracy. Dajcie im szansę, pokażcie, że można żyć inaczej!

Wychowałam się w patologii

W tamtych czasach, prawie pięćdziesiąt lat temu, odsuwano się od takich jak ja. Rodzice zakazywali swoim dzieciom spotykać się z nami po lekcjach, pedagodzy zaś – ci wielcy, mądrzy nauczyciele – sadzali nas w ostatnich ławkach, byśmy nie przeszkadzali tym lepszym, ładniejszym, tym bardziej bystrym.

Wszyscy oni skazywali nas na porażkę, a przecież to nie nasza wina, że urodziliśmy się w takich rodzinach. Uwierzcie mi, gdybyśmy mogli, dalibyśmy z nich nogę już w pierwszej minucie życia. Ale nie było wtedy sprawnej opieki społecznej, wrażliwych kuratorów ani nawet pielęgniarek czy lekarzy, którzy od razu w szpitalu widząc, co się święci, zabraliby nas z tego piekła zwanego biologiczną rodziną.

Moja matka była woźną w zawodówce, ojciec stolarz zarabiał całkiem nieźle, ale pił na umór. W rzuceniu nałogu nie pomagała mu ani żona, ani stara matka, która sama dawała mu pieniądze na bimber do kolacji. Gdy przyszłam na świat, ojciec dawno już się stoczył. Jego twarz pokrywały blizny po ulicznych bijatykach z kolegami od flaszki. Mama również nie wyglądała najlepiej. Po nocach dorabiała jako sprzątaczka, paliła papierosy, lubiła mocną kawę, nie gardziła też alkoholem.

Zresztą niewiele ją pamiętam. Miałam pięć lat, gdy wyjechała. Najpierw do sąsiedniego, dużego miasta, potem ruszyła gdzieś w Polskę, podobno za jakimś nauczycielem, którego za picie wywalali z kolejnych szkół. Nigdy więcej jej nie zobaczyłam. Zostałam sama z ojcem i dziadkami, a właściwie babcią, bo zniedołężniały ojczym taty niewiele się mną zajmował.

Bardzo tęskniłam za matką

Pamiętam, że płacząc, w kółko pytałam kiedy mama wróci i utuli mnie do snu, kiedy zrobi mi kolację? Dlaczego nie ona mnie czesze i ubiera… Babcia coś tam mi tłumaczyła, pocieszała, robiła nadzieje, ale tata był bardziej brutalny. Nie krył swojej złości i rozgoryczenia, więc gdy tylko zaczynałam o nią pytać, wrzeszczał, żebym się zamknęła. Byłam posłusznym dzieckiem. Dwa razy nie trzeba było mi powtarzać, w dodatku szybko się uczyłam i wnet zrozumiałam, że o mamie mogę rozmawiać tylko z babcią, i to wtedy, gdy taty nie ma w domu. On nie był zły. Przynajmniej na początku. Nawet się starał dać mi jakąś namiastkę rodziny.

Gdy był trzeźwy robił mi kanapki, włączał telewizor, pilnował, czy jestem dobrze ubrana, zanim wyszłam bawić się z dziećmi. Lecz kiedy pił, zapominał o całym świecie. Ja zresztą byłam do tego przyzwyczajona, że tata ma ciągi i znika na kilka dni. Potem wracał zakrwawiony, siny, drżący na całym ciele, i powoli dochodził do siebie.

Pamiętam swoje zaskoczenie, gdy w przedszkolu odkryłam, że inne dzieci nie mają takich rodziców, a ich ojcowie codziennie są w domu, jedzą z nimi obiad, kolację, mówią „dobranoc”, gdy układają je do snu. Mają coś mądrego do przekazania i robią różne ciekawe rzeczy. Już wtedy wiedziałam, że aby nie być tą gorszą, muszę ubarwiać swoją rzeczywistość.

Przynosiłam więc zdjęcia modelek wycięte z gazet i wmawiałam dzieciom, że przedstawiają moją mamę, piosenkarkę. To nic, że na jednych była blondynką, a na innych brunetką. Przecież jest gwiazdą, jej wszystko wolno… Tata też robił niesamowite rzeczy, bo oprócz tego, co wiedziały wszystkie dzieci, że był stolarzem, wymyślałam, że po godzinach jest czarnoksiężnikiem. Dlatego znika z domu na kilka dni, bo w tym czasie ratuje świat.

– Kłamiesz! Twój ojciec pije! Tak powiedział mój tata – rzucił mi kiedyś w twarz chłopak ze starszaków.

Broniłam ojca zawzięcie, ale na niewiele się to zdało. Dzieci odsunęły się ode mnie. W podstawówce było jeszcze gorzej. Zresztą, gdy skończyłam jedenaście lat, przestało mieć to jakiekolwiek znaczenie.

Było mi już wszystko jedno

Alkoholizm mojego ojca spowodował, że również j w nim utonęłam. W wieku trzynastu lat wychylałam tygodniowo więcej kieliszków wódki niż niejeden dorosły. Kradłam ojcu pieniądze. Uważałam, że należy mi się jakaś rekompensata z jego strony.

Za to „odszkodowanie” kupowałam gumy do żucia, zabawki, lizaki – jak małe dziecko. W szkole wagarowałam, jeśli zaś już przychodziłam, to z wielką pompą. Z kolorowymi włosami, z przekłutymi uszami i papierosami. Dzieciaki z wypiekami na twarzach częstowały się nimi po lekcjach. Patrzyłam na nie i myślałam, jakie są głupie, i naiwne. Te wszystkie dziewczynki z kucykami, w ładnych spódniczkach i nowiutkich trampkach, chłopcy…

Chichotali jak panienki, gdy na jednej z przerw pokazałam im prezerwatywę. Oczywiście natychmiast wszystko rozgadali. Nauczycielka wezwała mnie na rozmowę. Następnego dnia dyrektor wezwał go do szkoły. Myślałam, że już nie wróci. Ale przyszedł i spuścił mi lanie, krzycząc, że sobie dla mnie flaki wypruwa, a ja jestem gorsza od matki.

Nie wiem, jaka byłam ani kim byłam. Chcąc uciec z domu, związałam się z pierwszym lepszym, starszym o kilka lat chłopakiem. Patrząc w jego błękitne oczy, wierzyłam, że spotkałam miłość swojego życia. Bohatera, który dostrzegł we mnie człowieka, i wyciągnie mnie z bagna.

Niestety, wkrótce zaczął się staczać jak ojciec, a za nim i ja. Nie mieliśmy pieniędzy. Nikt nie chciał mnie zatrudnić, zresztą nawet gdybym chciała, nie umiałam pracować. Wszędzie się spóźniałam, zapominałam, wychodziłam w połowie zajęć po papierosy, aby wrócić po kilku dniach. Nie dla mnie było już spokojne, uporządkowane życie…

Ulica była moją pracą

Pewnego dnia wylądowałam na ulicy, by utrzymać mojego ukochanego. A on po kilku miesiącach zdał sobie sprawę, że dłużej nie wytrzyma z kobietą mojego pokroju, i odszedł do innej, wierzącej jeszcze, że go uratuje dla świata.

Stałam przy trasie przez wiele lat – w mrozy, upały i deszcze, w dzień i w nocy. Nawet wtedy gdy powinnam już wejść w wiek ochronny, no ale przecież w mojej profesji to niemożliwe… Piłam, żeby zatracić się, zapomnieć o dawnych marzeniach. A im bardziej chodziłam zamroczona alkoholem, tym częściej i łatwiej ludzie się ode mnie odwracali.

Nikt nie pytał, co gra w duszy dziewczynie takiej jak ja. Zniszczonej używkami pijaczce. Rozumiałam ich, bo sama nie mogłam na siebie patrzeć. Brzydziłam się siebie, swojego ciała, życia, myśli, ale nie miałam też odwagi ze sobą skończyć. Chyba nawet nigdy o tym nie myślałam. Byłam jak zwierzę żyjące z dnia na dzień. Bez celu, bez poczucia głębszego sensu.

Jednak pewnego razu zdarzył się cud. Najpierw pobił mnie klient, a kiedy obolała wychodziłam z lasu, potrącił samochód. Na szczęście przerażony kierowca nie uciekł, lecz wezwał karetkę. Trafiłam do szpitala i na odwyk. To były najgorsze tygodnie w moim życiu. Detoks, urojenia, fizyczny ból, który rozsadzał moje ciało od środka. Błagałam lekarzy, by mi coś dali i pomogli wrócić do dawnej rzeczywistości, ale nikt mnie nie słuchał.

Wreszcie połamane żebra i obojczyki zrosły się, a ja zaczęłam czuć. Po raz pierwszy od bardzo dawna. Najpierw smak zupy. Tej ohydnej, szpitalnej lury, która dla mnie była poezją. Potem zaczęłam zauważać pacjentów, tych starych, opuszczonych czy niepełnosprawnych. Słuchać historii ich życia, które nieraz wcale nie było lepsze od mojego. Doszło do tego, że zaczęłam im pomagać. Parzyłam herbatę, biegałam do kiosku po słodycze, chusteczki czy gazety, które czytałam im potem; myłam ich, goliłam, strzygłam, czasem nawet pomagałam przewijać, gdy pielęgniarek było zbyt mało na dyżurze.

Znalazłam sen życia

– Powinnaś robić to zawodowo – zażartowała kiedyś jedna z nich.

– Co? – zapytałam.

– Pomagać innym – odpowiedziała, jakby to było coś oczywistego.

– No coś ty, ja? Nadawałabym się? – zapytałam z powątpiewaniem.

– Jasne – odparła tamta. – Wszystkie uważamy, że masz jakiś dar czy coś, że wytrzymujesz przy tych ludziach. No wiesz, te ich jęki, prośby, sklerozy, humory… Jesteś aniołem, Jolka.

– Pieprzysz – odparłam i poszłam wyjąć basen spod ślepego Heńka.

Nie uwierzyłam jej. Przynajmniej nie od razu. Przed pielęgniarą udawałam hardą, ale długo nie mogłam dojść do siebie po jej słowach.

Dobre dni dobiegły końca, wypisano mnie ze szpitala. Wychodziłam trzeźwa, lecz z pełną świadomością, że nie mam niczego oprócz trasy i łóżka w wynajętym przez mojego szefa mieszkaniu. Poszłam więc prosto do niego. Ale okazało się, że i tutaj nikt mnie nie chce.

– Twój czas minął, Jolanda, znikaj i nawet nie proś o kasę, bo wystawię ci taki rachunek, że długo po śmierci go nie spłacisz! – powiedział szef, zatrzaskując mi drzwi przed nosem.

Wróciłam do szpitala. Naprawdę – weszłam na izbę przyjęć i powiedziałam, że się stamtąd nie ruszę. Niech wezwą policję, zamkną mnie, aresztują, zrobią cokolwiek, bo i tak nie mam dokąd pójść. Zostaję!

Jedna z pielęgniarek dała mi adres schroniska, gdzie dostałam kolację i łóżko. Dużo gorsze od tego na oddziale, mnie jednak nic nie zniechęciło. Rano miła pracownica socjalna zapytała, co umiem. Jeszcze miesiąc temu odpowiedziałabym jej wulgaryzmami, określając w ten sposób czynności, o jakich grzecznym dziewczynom się nie śniło, ale teraz przypomniałam sobie słowa pielęgniarki.

– Umiem pomagać, dbać o ludzi, przewijać, myć, czytać im. Mogę robić wszystko! – zacisnęłam palce na blacie stolika, aż mi kostki zbielały.

Zostałam wolontariuszką w szpitalu. Ciężka praca. Czasem mam ochotę ją rzucić. Albo przynajmniej zapomnieć
o niej na jedną noc, pójść w miasto, napić się, zaszaleć, podłapać klienta, zarobić choćby pięćdziesiątkę… Ale szybko się opamiętuję. Wystarczy, że przypomnę sobie te wszystkie poranki, gdy żaden kac nie był w stanie stłumić bólu serca i bezbrzeżnej samotności.

Wiem, że mnie nie zauważacie, wy ładni, dobrze ubrani, szczęśliwi, młodzi i nieco starsi, jeszcze przekonani, że jesteście nieśmiertelni. Dla was jestem kimś pomiędzy salową a sprzątaczką. Bezpłciową osobą do pomocy.
Czasem wciskacie mi czekoladę lub kawę, gdy nie macie odwagi umyć własnej matki, nakarmić ojca, wytrzeć jego ropiejących oczu, zmienić mu pieluchy.

Reklama

Brzydzicie się ich, bo to burzy wasze poczucie estetyki. Nikt tego nie powie głośno, ale każdy z was myśli, że ludzie w pewnym wieku powinni po prostu znikać. Odchodzić w niebyt, wreszcie nie sprawiać kłopotów. Tak samo jak te złe, zbuntowane dzieciaki. Ale ja widzę w nich ludzi kochających, czekających, spragnionych drugiej osoby. Może kiedyś coś się zmieni i ich zauważycie. Tak samo jak mnie.

Reklama
Reklama
Reklama