Reklama

Gdybyście zapytali mnie, co zostawiła mi mama po śmierci, pewnie spodziewalibyście się odpowiedzi w stylu: „miłość, wspomnienia i kilka rodzinnych fotografii”. I może faktycznie – to wszystko też. Ale w praktyce, dosłownie – zostawiła mi zegarek. Taki zwykły, damski, skórzany, z lekko porysowaną kopertą. Nie złoty, nie zabytkowy, nie żaden tam pamiątkowy drobiazg z aukcji. Po prostu – zegarek, który nosiła codziennie, choć nigdy nie był specjalnie ładny. Ale wiadomo – to matka. Nie będziesz pluć na to, co po niej zostało.

Gdy znalazłam karteczkę wciśniętą w zegerk przez chwilę myślałam, że to może szyfr do jakiejś zagadki rodzinnej. Może jakiś sentymentalny liścik. Albo adres grobu tajemniczego kochanka z lat młodości. Ale nie. To był kod. Do konta. Pełnego euro!

Trafiłam po kilku próbach

Otworzyłam laptopa, włożyłam okulary i wklepałam „konto zagraniczne + logowanie”. Już samo to sprawiło, że poczułam się jak bohaterka thrillera klasy B. Oczywiście, nic nie znalazłam. Kod wyglądał na ciąg cyfr i liter – zaczynał się od „BE...” – więc skojarzyłam, że to może jakiś bank belgijski. Nigdy w Belgii nie byłam. Mama też nie. Przynajmniej tak sądziłam.

– Bartek – zawołałam mojego faceta z kuchni. – Co to za bank, jak numer zaczyna się od „BE”?

– Belgia. IBAN. A co, twoja matka miała konto w Brukseli?

– Może miała. Może też miała romans z królem Belgii i ukrywała to przez całe życie.

– No to niezła z niej była agentka. Moja mama zostawiła mi zestaw garnków z Pepco, a ty masz konto zagraniczne.

– Jeszcze nie mam. Mam tylko karteczkę z kodem. Może to jakiś żart.

– A może test. Może chciała sprawdzić, czy dasz radę go rozgryźć. Taki escape room pośmiertny.

Parsknęłam śmiechem, ale prawda była taka, że czułam dziwny niepokój. Mama nie była typem kobiety, która bawi się w szyfry. Potrafiła się zgubić we własnym bloku, a w Internecie myliła przeglądarkę z oknem pogody.

A jednak... coś zostawiła. Zaczęłam szukać aplikacji belgijskich banków. Po kilku próbach trafiłam. Kod pasował. Konto istniało. A tam... liczby, od których zrobiło mi się słabo.

– Bartuś... – wyszeptałam. – Tam jest ponad sto tysięcy euro.

Bartek zamarł. Nawet nie zareagował głupim żartem w swoim stylu. I wtedy, po raz pierwszy, pomyślałam, że może mojej mamy wcale nie znałam.

A może to jakaś pomyłka...

Zamknęłam laptopa, jakby sam jego ekran mógł mi coś zrobić. Albo gorzej – jakby nagle ktoś mógł przez niego zobaczyć, że właśnie odkryłam czyjeś tajemnice. A może i zbrodnie.

– Malwina, to może być jakaś pomyłka – powiedział Bartek, próbując zachować rozsądek. – Wiesz, że ludzie czasem przez przypadek dostają nie swoje pieniądze?

– No pewnie. I przez przypadek wkładają do zegarka córki kod do belgijskiego konta. Naprawdę bardzo częste zjawisko.

– Ej, nie złość się. Po prostu... to trochę dziwne, nie?

– Wszystko jest dziwne. Moja matka przez całe życie oszczędzała na margarynie. Nosiliśmy jej zakupy, bo szkoda jej było wydać siedem złotych na dowóz. A tu nagle cyk – sto koła w euro.

Zamilkliśmy na chwilę. Ja wpatrzona w szafkę, on w sufit. Przez głowę przelatywały mi sceny z dzieciństwa: mama licząca każdy grosz, mama odmawiająca sobie lekarstw, mama mówiąca, że „wszystko mamy, po co więcej”.

– A może ona to specjalnie – odezwałam się cicho. – Może chciała, żebym myślała, że nic nie mamy. Że uczę się żyć skromnie.

– Albo po prostu nie ufała bankom tutaj. Może się bała, że ci wszystko zabiorą jak zrobisz coś nie tak.

– Tylko co takiego miałabym niby zrobić nie tak? Kupić sernik w niedzielę? Wziąć taksówkę do pracy?

Bartek się nie odezwał. Wstał tylko i nalał mi wody.

– Masz. Zanim się odwodnisz z wrażenia.

Wzięłam szklankę. A potem sięgnęłam po telefon.

– Dzwonię do notariusza. Chcę się dowiedzieć, czy to konto może być faktycznie moje. Legalnie.

Nie wypłacać ani centa

Notariusz odebrał za drugim razem. Głos miał jak z serialu prawniczego – suchy, rzeczowy, bez cienia emocji. Od razu przeszedł do rzeczy.

– Czy konto zagraniczne zostało wpisane w testamencie?

– Nie. W testamencie mama zostawiła mi tylko zegarek. Dosłownie. „Zegarek marki XYZ, noszony codziennie, zapisuję mojej córce Malwinie.” Koniec. Zero wzruszeń. Zero tajemnic.

– W takim razie kwestia konta jest… interesująca. Czy zna pani numer konta?

– Tak, mam. Znalazłam karteczkę w środku zegarka. Zresztą, już się zalogowałam. Pieniądze tam są.

– To zmienia postać rzeczy.

– Na lepsze czy na gorsze?

– To zależy, czy konto było tylko na pani mamę, czy miała współwłaściciela. I skąd te środki pochodzą. Proszę nie brać nic pochopnie. Może się pani narazić na zarzut... nieświadomego przyjęcia środków z nielegalnego źródła.

– Czyli moja matka była przestępczynią?

– Pani Malwino, nie sugeruję tego. Ale ostrożność nie zaszkodzi. Proszę przysłać mi wszystkie dane i... niech pani nie wypłaca z tego konta nawet centa.

Rozłączyłam się i opadłam na kanapę.

– Co powiedział? – Bartek patrzył na mnie, jakby właśnie dowiedział się, że ma w domu mafijną księgową.

– Że nic nie wypłacać. I że to może być... nielegalne.

– No pięknie. A już myślałem, że kupimy nową lodówkę.

– Może i kupimy. Ale najpierw muszę się dowiedzieć, czy moja mama nie była jakąś europejską Kasią z „Domu z papieru”.

– To kto będzie Tokio?

– Ty. Bo zachowujesz się jak dzieciak w stresie.

Jeszcze bardziej się pogmatwało

Nie spałam prawie całą noc. Przewracałam się z boku na bok, a w głowie huczały pytania. Skąd ona miała te pieniądze? Dlaczego mi nie powiedziała? Czemu akurat zegarek? Rano wstałam wcześniej niż Bartek. Siedziałam w kuchni i gapiłam się w pudełko po herbacie, gdzie znowu schowałam ten nieszczęsny zegarek.

– Ty to wszystko wiedziałaś, prawda? – powiedziałam do niego półgłosem. Jakby mógł odpowiedzieć.

Bartek wszedł zaspany.

– Mówisz już do przedmiotów? To chyba zły znak.

– Tak, bo ludzie nie słuchają. Więc może zegarek coś powie.

– A jeśli nie zegarek, to może... jej przyjaciółka? Jak jej było... Alinka?

– O matko. Alinka. Ta od wiecznych tipsów i teorii spiskowych?

– No. Może wie coś, czego nie powiedziałaś notariuszowi.

Chwyciłam telefon. Miałam numer Alinki, bo czasem dzwoniła do mnie po świętach, żeby pochwalić się, że „twoja mama tak pysznie piekła mazurki, szkoda, że nie odziedziczyłaś talentu”.

– Halo? – odezwała się od razu. – Malwinka, kochanie, coś się stało?

– Alinko, potrzebuję szczerej odpowiedzi. Czy mama miała jakieś drugie życie, o którym nie wiem?

Zapadła cisza. Przez moment usłyszałam tylko stukot paznokci o telefon.

– Ojej. A jednak masz już ten zegarek...

– Czyli wiedziałaś?

– Powiedzmy, że wiedziałam, że „coś” po sobie zostawiła. Ale nigdy nie wnikałam. Mówiła tylko, że „jak Malwina będzie gotowa, to sama znajdzie”.

– Gotowa na co? Na zostanie podejrzaną o pranie pieniędzy?

– Kochana, twoja matka robiła rzeczy po swojemu. Zawsze. Ale wiedz jedno – nikomu nie ukradła ani grosza.

– To skąd miała pieniądze?!

– Tego ci nie powiem. Ale może ktoś inny ci powie. Twój ojciec.

Zamarłam.

– Nie mam ojca, Alinko. On od nas odszedł, jak miałam dwa lata.

– No właśnie. A może niezupełnie.

Muszę go znaleźć

– Alinko, co ty mówisz? Ojciec zniknął. Koniec, kropka. – Próbowałam brzmieć stanowczo, ale głos mi się załamał.

– Malwina, nie zniknął. On... po prostu nie był z tych, co lubią stabilizację. Ale kontaktowali się przez lata. Twoja mama tego nie afiszowała. Była dumna. I uparta jak muł.

– To czemu mi nie powiedziała?

– Bo nie chciała, żebyś miała do niego żal. Chciała, żebyś pamiętała go jako tego, co „zniknął”, a nie tego, który raz przysyłał kartki z Grecji, raz z Niemiec, a raz... z więzienia.

– CO?! – wrzasnęłam tak, że Bartek wypuścił łyżkę z płatkami.

– No dobrze, nie siedział długo. Parę miesięcy. Drobne przekręty, jakieś papiery. Ale wyszedł. I to właśnie on założył to konto. Na mamę. Bo jej ufał bardziej niż sobie.

– Boże święty... – zsunęłam się na krzesło. – I co, po śmierci mamy to konto przeszło na mnie?

– Tak miało być. Ona mówiła: „To wszystko dla Malwiny. Niech choć raz w życiu nie martwi się o rachunki”.

A on? Mój ojciec? Żyje?

– Żyje. I podejrzewam, że wie, że już wiesz.

– Skąd?

– Malwinko, nie mam pojęcia. Ale jak cię znam, to nie odpuścisz.

– Nie odpuszczę.

Rozłączyłam się i spojrzałam na Bartka.

– Muszę go znaleźć.

– Czekaj. Najpierw musimy się upewnić, że to naprawdę wszystko jest legalne. Potem będziesz szukać rodzinnych duchów.

– On nie jest duchem. On jest kluczem.

Bartek spojrzał na mnie z powagą.

– W takim razie... czas otworzyć drzwi.

Czyste konto

Ojca znalazłam po dwóch tygodniach. W sieci – stare zdjęcia z rejsów, jakieś fora żeglarskie, jedno konto na portalu dla samotnych wilków morskich. Pisał tam o sobie „człowiek, który nigdy nie stanął w miejscu”. Zdziwił się, gdy napisałam. A potem... odpisał, jakby wcale nie minęło dwadzieścia sześć lat.

– Malwina. Twoje imię brzmi inaczej, niż je zapamiętałem. Jest mocniejsze.

– Może dlatego, że dorosłam bez ojca.

Nie jestem dumny z tego, co zrobiłem. Ale twoja mama... nie chciała, żebym wracał. Przynajmniej tak mi mówiła.

– A konto? Te pieniądze?

– To były pieniądze z mojego starego życia. Załatwiałem różne rzeczy – konsultacje, tłumaczenia, czasem transport. Nie wszystko przez faktury. Ale nic nielegalnego, przysięgam. Chciałem, żeby miała bufor. Żebyś ty miała.

– To dlaczego zegarek?

– Bo był jedyną rzeczą, którą jej kupiłem i której nie wyrzuciła. Uparła się, że przekaże go tobie.

Nie spotkaliśmy się. Jeszcze nie. Ale przysłał mi list. Papierowy. Pachniał morzem i kurzem. W środku było zdjęcie – ja, mama i on. Musiałam mieć ze trzy lata. Siedziałam mu na barana. Mama się śmiała. Nie pamiętałam tej chwili. Ale chciałam ją zapamiętać.

Pieniądze przelałam na nowe konto. Czyste, moje. Starczyło na spłatę kredytu, nową kuchnię i trochę więcej wolności. Zegarek zostawiłam. Zaczęłam go nosić. Nie dla pieniędzy. Dla mamy. Dla siebie. Dla tej części mnie, której długo nie znałam.

Malwina, 38 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama