Reklama

Dzieciaki z mojej wioski marzyły o wyrwaniu się do miasta. A ja nie. Odkąd pamiętam, chciałem pomagać rodzicom przy gospodarstwie. Łapałem się za grabie wyższe ode mnie dwa razy, próbowałem prowadzić traktor, choć nie dosięgałem nogami do podłogi. W szkole konsekwentnie pisałem w wypracowaniach, że będę rolnikiem. Koledzy, którzy planowali kariery policjantów, astronautów czy marynarzy, trochę się ze mnie podśmiewali. Ale ja po prostu wiedziałem, czego chcę.

Reklama

Technikum rolnicze skończyłem z wyróżnieniem. Zostałem poproszony o wygłoszenie mowy pożegnalnej. O naszym gospodarstwie mówiłem podobno z takim uczuciem, że mama i tata się popłakali.

Tata bardzo chciał, żebym zobaczył trochę świata, zanim przejmę gospodarkę.

– Potem już nie będzie na to czasu. Wiesz, ja i mama to nie byliśmy na wakacjach od podróży poślubnej – namawiał mnie tata.

Zgodziłem się, ale tylko pod warunkiem, że w czasie tych podróży będę się dokształcał. Przez dwa lata pracowałam jako pastuch kóz w Szwajcarii, poznawałem sekrety uprawy pomidorów w Toskanii, rzuciło mnie nawet na plantację kukurydzy w Brazylii. Wróciłem z głową pełną planów i pomysłów.

Zobacz także

Oczywiście co do większości z nich tata był sceptyczny.

– Dobrze, dobrze. Póki ja tu rządzę, będziemy to robić tradycyjnie. Ale nie martw się, dostaniesz swoją szansę. Jak już pójdę na emeryturę, to nie będę się wtrącał – powtarzał.

W końcu znalazłem tę jedyną!

Cierpliwie czekałem na swoją kolej. I robiłem to, co kazał mi tata. Zresztą chwilowo miałem głowę zajętą czymś innym. W moim życiu pojawiła się dziewczyna.

Martynę spotkałem na dyskotece. Mieszkała we wsi kilkanaście kilometrów dalej. Na pytanie, co zamierzam robić w życiu, postanowiłem odpowiedzieć szczerze. Od jej reakcji będzie zależało, co dalej z naszą znajomością.

– Będę rolnikiem. Przejmę gospodarstwo od rodziców. Nie zmuszają mnie. Sam tego chcę.

– Naprawdę? Super. Bo wiesz, ja też nie chcę mieszkać w mieście. Ale jeszcze nie spotkałam chłopaka, którego by tam nie ciągnęło. Większość i tak zostaje na wsi, ale zaraz z frustracji zaczyna pić i tyle…

No proszę. Bratnia dusza. Trzy tygodnie później doszedłem do wniosku, że jestem zakochany po uszy. Zaprosiłem Martynę na obiad do domu. Przyniosła placek ze śliwkami i zapytała, czy po obiedzie będzie mogła obejrzeć gospodarstwo. I tata, i mama byli kupieni.

Pobraliśmy się półtora roku później. Zamieszkaliśmy z moimi rodzicami, na piętrze domu.

Piotruś urodził się zimą, tuż przed Bożym Narodzeniem. Wszyscy oszaleliśmy na jego punkcie. Ja, Martyna, babcie, dziadkowie… Od małego był wesoły i uśmiechnięty. Za to jego młodsza siostra Zosia dała nam popalić. Przez pierwszy rok życia co chwila płakała. A jak się już zaniosła, to nie dało się jej uspokoić. Na szczęście w końcu z tego wyrosła.

Przejmowałem coraz więcej obowiązków od taty. A Martyna założyła na kawałku pola hodowlę ekologicznych warzyw. To był na razie eksperyment na małą skalę, ale oboje wierzyliśmy, że za kilka lat to może być bardzo dobry interes.

Na przyjęciu z okazji swoich 60. urodzin tata oznajmił, że przechodzi na emeryturę. I gospodarstwo oficjalnie jest moje.

Okazało się, że już kilka lat temu kupił zniszczoną leśniczówkę w lesie nieopodal i tam przeprowadzą się z mamą.

Dwa miesiące później zostaliśmy w domu sami – ja, Martyna i dzieci. Zaczęliśmy wprowadzać zmiany w gospodarstwie. Przez kolejne trzy lata okazało się, że ja i żona mamy smykałkę do rolnictwa. Cokolwiek zrobiliśmy, okazywało się strzałem w dziesiątkę. Wyremontowaliśmy dom, postawiliśmy nową stodołę, kupiliśmy nowe maszyny. O naszym wzorowym gospodarstwie był nawet artykuł w lokalnym tygodniku. Byłem bardzo szczęśliwy.

Jacka, kumpla ze szkoły, spotkałem przypadkiem. Pojechałem do miasta do banku popytać o szanse na kredyt. Potrzebowaliśmy pieniędzy na plantację ekowarzyw.

– Szymon? – usłyszałem swoje imię w kawiarni.

Z trudem rozpoznałem w tym umięśnionym brodaczu szkolnego kolegę.

– Jacek? Kopę lat!

Przysiadłem się i zaczęliśmy rozmawiać. Jacek mieszkał teraz w Warszawie i pracował jako trener personalny.

– Wiesz, teraz każdy korpoludek marzy o wyrzeźbionej klacie i kaloryferze na brzuchu. A na tych ich marzeniach ja zarabiam konkretną forsę – chwalił się.

Moja opowieść o gospodarstwie, żonie i dzieciach nie zrobiła na nim większego wrażenia.

– O, fajnie. Będę w weekend u rodziców, to może wpadnę. Ale musisz mnie odwiedzić w Warszawie, zabawimy się!

W sobotę po południu grabiłem skoszoną trawę za domem. Było gorąco, więc zdjąłem koszulkę.

– Ho, ho, ho. Ty wyglądasz bez ćwiczeń tak, jak niejeden mieszczuch nigdy nie będzie pomimo harówki na siłowni! – przy furtce stał Jacek i przyglądał mi się uważnie.

Zjadł z nami obiad, obejrzał gospodarstwo, pobawił się z Piotrusiem. Ale cały czas na mnie dziwnie zerkał.

Gdy odprowadziłem go do furtki, zapytał, kiedy do niego wpadnę.

Mam dla ciebie propozycję. Ale szczegóły potem – mrugnął porozumiewawczo.

Czułem się jak w przebraniu

Potem ponawiał zaproszenie tak często, że w końcu dla świętego spokoju obiecałem, że przyjadę.

Martyna nie miała nic przeciwko.

– Jedź, jedź, zabaw się. My tu sobie poradzimy. A ja za dwa tygodnie wyjeżdżam z dziewczynami, to będę mieć mniejsze wyrzuty sumienia – żartowała.

Martyna co roku jechała z przyjaciółkami na tydzień wakacji. Najczęściej do Włoch. Wynajmowały dom i opalały się, czytały i objadały lokalnymi smakołykami.

Zapakowałem torbę i pojechałem na weekend do Jacka.

– No to idziemy w miasto – powiedział. – Ale najpierw muszę trochę nad tobą popracować.

Jacek kazał mi się ubrać w obcisłe czarne dżinsy i białą koszulę. Nie czułem się dobrze w tym „przebraniu”, ale nie chciałem się kłócić. Całą noc spędziliśmy w klubach z głośną muzyką i oślepiającymi światłami. Nie pamiętam, jak wróciliśmy do domu… Na śniadanie wyszliśmy koło południa do kawiarni nieopodal domu Jacka.

– Widziałeś, jakie miałeś wczoraj branie? Nawet nie wiesz, jaki jesteś atrakcyjny. I to twoja siła. To przyciąga laski jak lep… To trzeba wykorzystać. Dwa lata temu wziąłem udział w jednym z tych reality show. Wiesz, atrakcyjni młodzi ludzie w strojach kąpielowych flirtują przy basenie… A widzowie głosują, kto jest najfajniejszy. Nie wygrałem, ale od tamtej pory zajmuję się wyszukiwaniem kolejnych uczestników. Ale producentom znudzili się kolejni modele z Instagrama i pracownicy call center. Seksowny rolnik – to odmiana. Zrobisz furorę. Zabawisz się, odpoczniesz i jeszcze możesz zarobić sporą kasę. Mówiłeś mi o tych ekowarzywach. Nie lepiej zamiast kredytu z banku zainwestować gotówkę? Zastanów się, to tylko trzy tygodnie… Darmowe drinki, fajne laski, dom nad ciepłym morzem. Martyna na pewno się zgodzi, przecież to tylko zabawa.

Jacek paplał, ale nawet go nie słuchałem. Wiedziałem, że to nie dla mnie. Wieczorem znowu balowaliśmy. Przed wyjazdem Jacek wcisnął mi do ręki pendrive’a. – Masz tu kilka odcinków. Popatrz sobie. Zobacz, że to nic takiego, tylko zabawa – przekonywał.

W domu czekał na mnie nawał roboty. Zapomniałem o tym pendrivie.

– Kochanie, takie coś znalazłam w twoich dżinsach. Jeszcze chwila i trafiłoby do pralki – Martyna rzuciła we mnie kawałkiem plastiku. – To coś ważnego?

Opowiedziałem jej, że Jacek namawiał mnie na udział w reality show.

– Hej, chcesz iść do „Rolnik szuka żony”? Przypominam ci, że bigamia jest karalna – Martyna zaczęła się śmiać.

Wieczorem w łóżku sięgnąłem po laptopa i odpaliłem jeden z filmików. Grupa opalonych, wystylizowanych dziewczyn i chłopaków bawiła się w ogrodzie w jakieś dziecinne gry, wskakiwała do basenu i piła drinki z parasolkami. Martyna śmiała się do rozpuku.

– I ty miałbyś tutaj? Z nimi? Nie wytrzymam…

– Wiesz, jak ktoś się spodoba widzom, to może wygrać 50 tysięcy złotych. Serio.

Martyna spoważniała.

– Tyle kasy za nierobienie niczego? Ten świat oszalał.

Na tym temat się skończył. Tak mi się przynajmniej wydawało.

– Szymek? Hej, jestem u starych. Wpadnę na piwko – Jacek nawet nie zapytał, czy mam czas. Wparował do nas wieczorem z sześciopakiem piwa.

Gdy dzieciaki poszły spać, zaczął opowiadać o kolejnej edycji show.

– Martyna, Szymek się do tego idealnie nadaje. Widzowie go pokochają. Jestem pewien, że jak tylko się zgodzi, nagroda będzie jego. Wytłumacz mu to! –

Jacek zmienił strategię i zaczął przekonywać do swojego pomysłu moją żonę.

Sam nie wiem, jakim cudem dałem się namówić do tego szaleństwa, ale trzy tygodnie później stałem na korytarzu pełnym młodych ludzi. Casting. Miałem nadzieję, że mnie odrzucą i będę miał spokój.

Ja jednak zostałem wybrany. Za miesiąc miałem się stawić na lotnisku. Jak dotrwam do finału – nie będzie mnie w domu trzy tygodnie. Martyna przestała już być teraz taka pewna, że to dobry pomysł. Ale ja już dałem się wkręcić. Tylko nie wiedziałem, co powiedzieć rodzicom. Przecież mnie wyśmieją!

Nie mogłem ich okłamać. Na pewno trafi się wśród ich znajomych ktoś, kto będzie to oglądał. I się wyda. Powiedziałem im więc w niedzielę po obiedzie. Tata zerwał się zza stołu i poszedł do kuchni. Mama wpatrywała się w talerz.

– Szymon, może jeszcze to przemyśl? Czy to jest dobry pomysł? Jesteś poważnym człowiekiem, masz rodzinę, gospodarstwo. Chcesz, żeby pół Polski oglądało cię w bieliźnie? Przecież to mogą zobaczyć koledzy Piotrka i Zosi. Ich rodzice. Zastanów się, co to może oznaczać dla dzieci.

Ja już jednak podjąłem decyzję. Spakowałem się i pojechałem na lotnisko.

Przez trzy tygodnie żyłem zamknięty w willi na Majorce. Nie zrobiłem nic głupiego, niczego, co mogłoby zranić Martynę czy dzieci. Tak mi się przynajmniej wydawało.

Nie miałem pojęcia, że w tym czasie zostałem gwiazdą tabloidów. „Seksowny rolnik” – pisali o mnie. Paparazzi zaczęli nachodzić Martynę. Próbowali robić zdjęcia dzieciom. Mój ojciec zniszczył jednemu z nich aparat. Koleś musiał mieć drugi, bo chwilę później na plotkarskich portalach pokazało się zdjęcie wściekłego ojca szarżującego na fotografa.

Podobno byłem faworytem publiczności, a jednak nie wygrałem. Główną nagrodę zgarnęła 20-letnia lalunia. Ja dostałem nagrodę pocieszenia – zegarek.
Na lotnisku czekał tylko Jacek.

– No sorry, stary. Byłem pewien, że wygrasz. Nie wiem, co się stało. Może to zdjęcie twojego ojca ci zaszkodziło. Trochę zniszczyło twój wizerunek.
Zadzwoniłem do Martyny.

– Wiesz, może pomieszkaj chwilę w Warszawie. Bo jak wrócisz do domu, to zjadą za tobą te hieny. Dzieci zaczęły się bać. Kocham cię i tęsknię – powiedziała, ale jej głos był jakiś inny.

Próbowałem protestować, jednak w końcu się zgodziłem.

Bałem się wrócić do domu

– Stary, jeszcze możemy na tym wszystkim zarobić. Może nie 50 tysięcy, ale też sporo. Wywiady, zdjęcia, wizyty w telewizji. Wszystko za kasę! Wszystkim się zajmę – przekonywał Jacek.

Zostałem w mieście. Wciągnęło mnie życie celebryty. Do domu pojechałem po trzech tygodniach. Zosia na mój widok schowała się za mamą.

– Mówiłam, żebyś chwilę poczekał, ale miałam na myśli kilka dni, nie kilkanaście – Martyna była zła. – Wiesz, że tata musi się zajmować gospodarstwem za ciebie? Jakoś sobie radzimy, ale część zbiorów się zmarnuje. Moje warzywa szlag trafił. Szkoda, że ci na to pozwoliłam. Byłam idiotką. No, ale było, minęło… Teraz wszystko wróci do normy.

Gdy powiedziałem jej w niedzielę, że wracam do miasta, bo mam zaklepanych kilka występów i dwa wywiady, Martyna nie wyglądała na zaskoczoną.

– Nie przywiążę cię przecież za nogę do stołu. Jedź.

Odniosłem wrażenie, że spodziewała się tego od mojego powrotu.

Co kilka dni oświadczałem Jackowi, że kończę z życiem celebryty i wracam do domu, ale zawsze coś wypadało. Martyna przestała odbierać ode mnie telefony. Rodzice też. Pocieszałem się innymi kobietami. Nawet nie znałem ich imion.

Balowałem ostro przez pół roku. Martyna w końcu straciła cierpliwość i wniosła sprawę o rozwód. Domagała się samodzielnej opieki nad dziećmi i całego gospodarstwa. Nawet nie przeczytałem tych papierów.

Dopadło mnie na parkiecie. Zlekceważyłem pierwsze objawy, bo byłem pewien, że po prostu kręci mi się w głowie. Dopiero gdy straciłem przytomność, ktoś wezwał karetkę. Miałem szczęście, że lekarz z SOR-u zaordynował dodatkowe badania.

To był wylew. Leżałem nieprzytomny przez trzy doby. Miałem wizje. W nich mieszkałem z Martyną i dziećmi w willi z reality show. Biegała w bikini i głośno się śmiała. Piotruś z włosami na żel opalał się na leżaku, a Zosia płakała. Gdy się ocknąłem, nie czułem lewej części ciała. Prawą ręką mogłem lekko poruszyć.

– Witamy z powrotem – nade mną stał lekarz. – Zadzwonić do kogoś?

Tak bardzo chciałem, żeby była przy mnie Martyna… Ale wiedziałem, że nie odbierze ode mnie telefonu. Straciłem ją. Właśnie to do mnie dotarło. Lekarz zadzwonił do Jacka. Nie spieszyło mu się, przyjechał następnego dnia. Poklepał mnie po ramieniu, położył stoliku kiść winogron i powiedział, że musi lecieć.
Zostałem przeniesiony na zwykłą salę. Wokół innych chorych cały czas ktoś się kręcił. Dzieci, żony, przyjaciele. Tylko ja byłem sam. Zacząłem rehabilitację.

Po kilkunastu dniach prawą ręką mogłem już powoli stukać w komórkę. Kilka razy zbierałem się, żeby napisać do Martyny, ale nie miałem odwagi. Pewnie będzie lepiej, jak zniknę z życia jej i dzieci, dość już przeze mnie przeszli Ale każdej nocy mi się śnili. Czasem też rodzice. Tęskniłem.

– Szymek? Szymek?

To musiał być kolejny sen. Piękny sen. Przy łóżku stała Martyna. Płakała, ale się uśmiechała. Tak bardzo nie chciałem się obudzić. Poczułem jej rękę na czole. To było takie realne…

– Szymek? To ja, obudź się.

Dotarło do mnie, że faktycznie tu jest.

– To naprawdę ty? – wybełkotałem i zacząłem płakać.

– Jezu, dlaczego nikt do mnie nie zadzwonił? Przecież jestem twoją żoną.

– Nie chciałem. Nic mi nie jesteś winna. Nie chcę, żebyś się mną zajmowała.

Ale Martyna nie chciała słuchać. Zostawiła dzieci u rodziców i zamieszkała u przyjaciółki z Warszawy. Odwiedzała mnie codziennie, pomagała w ćwiczeniach. Było mi wstyd przed samym sobą, że przyjmuję jej pomoc. Obiecywałem sobie, że jak tylko stanę na nogi, to każę jej wracać do dzieci i zapomnieć o mnie. Nie byłem jej wart. Wiedziałem, że wszystko zepsułem i to tylko moja wina.

Ale moja żona miała wobec mnie inne plany. Zdecydowała, że da mi jeszcze jedną szansę. Bardzo chciałem ją przyjąć, ale nie zasługiwałem na to. Przestałem sobie ufać. A co, jeśli ją zawiodę jeszcze raz?

Jednak Martyna była uparta. Gdy wyszedłem ze szpitala, zawiozła mnie do domu. Dzieci już spały, ale w kuchni czekali moi rodzice. Bez słowa przytulili mnie mocno.

– Narozrabiałeś synu, ale teraz już będzie dobrze – to tata.

– Jak mogłeś do nas nie zadzwonić? Przyjechałabym od razu. Choćbyś nie wiem co zrobił, zawsze będziesz moim synem – to mama.

Żona urządziła mi pokój na parterze. Postawiła w nim rower treningowy, zainstalowała drabinki. Popłakałem się kolejny raz.

Nie mam prawa niczego oczekiwać…

Rano Martyna przyprowadziła dzieci. Piotruś się trochę boczył, ale Zosia już po chwili wdrapała się na łóżko i zaczęła się do mnie przytulać.
Przez kolejne tygodnie ćwiczyłem i odzyskiwałem siły. Umiałem już zrobić kilka kroków bez laski. Coraz lepiej mówiłem. Rehabilitant zapewniał mnie, że jeszcze trochę i wrócę do formy sprzed wylewu.

– Martyna. Porozmawiajmy – poprosiłem wieczorem. – Jestem już prawie zdrowy. Jak tylko powiesz słowo – wyprowadzę się. Nie mam odwagi pytać, czy możemy być jeszcze rodziną. Wierzę, że jestem teraz mądrzejszy, ale sam sobie przestałem ufać. Mogę obiecać, że będę się bardzo starać. To ty, dzieci, rodzice jesteście moim życiem. Moim prawdziwym życiem. Długo przed wylewem chciałem wrócić, ale bałem się nawet do ciebie zadzwonić. A im bardziej się bałem, ty bardziej się staczałem i utwierdzałem w przekonaniu, że na was nie zasługuję. Dalej się boję, ale tak bardzo bym chciał, żebyś pozwoliła mi spróbować.

Reklama

– Nigdzie cię nie puszczę. To jest nasz dom i tu jest twoje miejsce. Zobaczysz, uda nam się – Martyna pochyliła się i mnie pocałowała. Po raz pierwszy od bardzo dawna. – Ale jak zobaczę tu tego Jacka, to słowo – z widłami go pogonię!

Reklama
Reklama
Reklama