Reklama

Szedłem za Sylwią, która stukała wysokimi obcasikami swoich botków, a jej perlisty śmiech odbijał się echem wśród mijanych przez nią bloków. Właśnie wyszła z pracy w gronie rozświergotanych koleżanek i zmierzała w kierunku metra. Nie było cienia szansy, aby dostrzegła mnie w tłumie, który wysypał się z biurowców. Dlatego czułem się dość swobodnie. Śledziłem ją nie tylko dlatego, że lubiłem być blisko niej. Raczej czatowałem na okazję, aby ją poznać.

Reklama

Wreszcie nadarzyła się sprzyjająca sytuacja

Wiedziałem, że mam jedną szansę na milion, żeby mnie od razu polubiła, więc bardzo mi zależało, by nasze niby przypadkowe spotkanie nie wypadło beznadziejnie. Nie miałem jednak pojęcia, jak to spotkanie ma wyglądać. Tamtego dnia los nagle się do mnie uśmiechnął.

Sylwia, zbiegając po schodkach prowadzących do tunelu metra, nagle potknęła się, straciła równowagę i najpierw zsunęła się na tych swoich szpilkach z dość wysokiego stopnia, a potem runęła jak długa

Jej koleżanki zamarły przerażenia, a ja tylko na to czekałem. W sekundę byłem już przy niej i się nad nią pochylałem.

– Nic się pani nie stało? – zapytałem.

Zobacz także

– Jestem ratownikiem medycznym. Proszę spróbować wstać – wyjaśniłem poważnym służbowym tonem.

Sylwia, lekko wsparta na moim ramieniu, spróbowała wykonać polecenie. Jednak gdy tylko lekko się uniosła, jęknęła i jeszcze mocniej opadła na moje ramię.

– Zaprowadzę panią do ławki i tam zobaczymy, co z pani nogą – powiedziałem.

Starając się, by nie przeciążała nogi, niemal cały ciężar jej ciała wziąłem na siebie, a ona kuśtykała posłusznie w otoczeniu przejętych koleżanek.

– Proszę spróbować zdjąć but – poleciłem jej tym samym tonem, kiedy już opadła na ławkę na peronie.

Obejrzałem sobie jej stopę. Naprawdę jestem ratownikiem medycznym: z tego, co zobaczyłem, można było wywnioskować, że dziewczynie chyba nic poważniejszego się nie stało. Po prostu stłukła sobie kostkę i trochę się poturbowała.

– Moim zdaniem nie ma zwichnięcia – oceniłem. – Musi pani zrobić w domu zimny okład i przyłożyć do nogi, a wszystko będzie w porządku.

– Mnie się też tak wydaje. Pewnie uderzyłam się o stopień, kiedy zjeżdżałam na obcasie jak na łyżwie z tych stromych schodów – odparła z westchnieniem.

„Tak, obcasy potrafią być zdradliwe” – pomyślałem i uśmiechnąłem się do niej.

– Miała pani dużo szczęścia. Ale gdyby coś zaczęło się dziać, to proszę mi obiecać, że natychmiast pojedzie pani do szpitala i zrobi prześwietlenie.

– Mam nadzieję, że to nie będzie konieczne – ostrożnie dotknęła nogi.

– Ja także mam taką nadzieję – odpowiedziałem jej z uśmiechem.

Podniosłem się z klęczek i pożegnałem panie. Właśnie nadjechał pociąg, więc Sylwia, podtrzymywana przez znajome, wsiadła do wagonika metra. Zostałem na peronie z poczuciem absolutnego szczęścia! Zrobiłem pierwszy krok, żeby poznać tę dziewczynę. Teraz znała już moją twarz i kojarzyła mnie z kimś miłym i pomocnym. Bliższa znajomość była już tylko kwestią czasu. Musiałem jedynie wszystko mądrze rozegrać.

Pamiętam doskonale dzień, w którym zobaczyłem ją po raz pierwszy. Mijając ją na ulicy, poczułem, jakbym się cofnął w czasie. Wyglądała dokładnie jak Mariola… Gdybym nie wiedział, że to niemożliwe, przysiągłbym, że właśnie minąłem na chodniku moją kochaną Mariolkę.

Od lat szukałem jej w innych kobietach. Jedna miała jej włosy, inna uśmiech, jeszcze inna podobnie marszczyła czoło, gdy się nad czymś zastanawiała, ale żadna nie była wcieleniem Mariolki. Wiele razy marzyłem o tym, żeby Bóg na jeden dzień dał mi moc tworzenia. Wtedy na pewno z tych wszystkich fragmentów nieznajomych kobiet potrafiłbym poskładać Mariolę. Nigdy nie dostałem takiej szansy, lecz chyba zamiast tego Stwórca postawił na mojej życiowej drodze Sylwię.

Wtedy, na ulicy, kompletnie nic o niej nie wiedziałem, lecz czułem, że muszę za nią pójść i zrobić wszystko, aby się stała częścią mojego życia. By polubiła mnie, a może nawet z czasem pokochała.

Szła szybkim krokiem, zręcznie wymijając ludzi. Ledwie za nią nadążałem, starając się nie wyglądać tak, jakbym za nią biegł. Nie miałem pojęcia, co zrobię, aby ją poznać. Byłem zdany na los. W pewnym momencie do krawężnika podjechała taksówka i wysiadł z niej jakiś mężczyzna. Sylwia zawahała się i…

– O nie! – jęknąłem.

Wsiadła do wolnej taksówki!

Musiałem wykorzystać cały swój wdzięk

Auto w sekundę ruszyło i wmieszało się w ruch uliczny. Rozejrzałem się w poszukiwaniu innej wolnej taryfy, lecz oczywiście żadnej nie było w zasięgu wzroku. Rozpacz mnie ogarnęła. Rzuciłem się biegiem za taksówką i udało mi się ją dogonić na najbliższych światłach. Zanotowałem sobie w myślach nazwę korporacji i numer boczny samochodu.

Gdy znowu ruszył, rozejrzałem się bezradnie po okolicznych wystawach w poszukiwaniu jakiegoś pomysłu. Zobaczyłem szyld znanej sieci kawiarni i już wiedziałem, co zrobię. Natychmiast zadzwonię do korporacji i najpierw spróbuję namierzyć tę taksówkę!

– Dzień dobry – powiedziałem do słuchawki najbardziej uwodzicielskim głosem z mojego repertuaru. – Nazywam się Sebastian B. i jestem menedżerem kawiarni… – tu wymieniłem nazwę, którą miałem przed nosem. – Godzinę temu była u nas klientka, która zostawiła na stoliku okulary. Kosztowne, markowe. Oczywiście wybiegłem za nią, ale nie zdołałem dogonić. Zapisałem tylko numer boczny taksówki. Czy pomoże mi ją pani jakoś odnaleźć?

Szczerze miałem nadzieję, że kobieta po drugiej stronie mi pomoże.

Jak chcę, każdego potrafię przekonać: teraz też

Dyspozytorka chwilę postukała w klawiaturę swojego komputera.

– Niestety, nie znam nazwiska klientki – odparła. – Nie zostawiła też numeru telefonu, bo kurs był z ulicy, a nie zamówiony. Zresztą obowiązuje mnie ochrona danych osobowych, więc i tak nie mogłabym panu podać tych szczegółów, a jedynie grzecznościowo zadzwonić do klientki i poinformować ją o okularach – wytłumaczyła mi rzeczowym tonem.

– Trudno! – westchnąłem, wcale nie udając żalu. – W każdym razie ta pani będzie miała problem, bo to okulary korekcyjne.

– Pewnie się szybko zorientuje, że je zostawiła u pana w kawiarni, bo najwyraźniej pojechała do pracy – powiedziała dyspozytorka. – Kurs był do…

I tu padła nazwa znanego mi biurowca. Ucieszyłem się w duchu. Miałem konkretny punkt zaczepienia! Z prawdziwą radości podziękowałem kobiecie i rozłączyłem się. Chwilę później byłem już w drodze do biurowca. Sprawdziłem szybko, że jest z niego tylko jedno wyjście, oprócz parkingu. Założyłem jednak, że wierna kopia Marioli nie ma samochodu, bo przecież przyjechała do pracy taksówką.

Usiadłem więc w bistro naprzeciwko wieżowca, zamówiłem kawę, potem drugą, i czekałem, co się wydarzy.

Wyszła z pracy tuż po piątej, pożegnała się z koleżankami i poszła na przystanek autobusowy. Podążałem za nią jak cień.

Po tygodniu takich spacerów wiedziałem już o niej całkiem sporo. Nazywała się Sylwia Kasperska, pracowała w firmie handlującej oświetleniem i mieszkała sama. Marzyłem, żeby ją poznać, lecz za nic nie chciałem jej wystraszyć. Musiałem być bardzo ostrożny.

No i teraz, na tej stacji metra, los mi wynagrodził moją cierpliwość.

Kilka dni później niby przypadkiem stanąłem za Sylwią w kolejce w sklepie. To ona pierwsza mnie poznała.

– Dzień dobry! – powiedziała.

Uśmiechnąłem się grzecznie i wróciłem do patrzenia na kasjerkę.

– Metro w czwartek. Przewróciłam się – przypomniała mi, starając się ze wszystkich sił zająć moją uwagę.

– Ach, tak! No i jak noga? Widzę, że chyba doskonale? – spojrzałem na najpierw nią, a potem na jej buty.

– Miał pan rację, to było tylko stłuczenie. Przeszło po okładach.

Wymieniliśmy jeszcze kilka zdawkowych uwag o rozmaitych sprawach, a kiedy już każde z nas zapłaciło za swoje zakupy i mieliśmy się rozejść w dwie różne strony, rzuciłem od niechcenia:

– Mam dwa bilety do teatru w piątek wieczór. Poszłaby pani ze mną?

Zaskoczona zgodziła się od razu!

I tak wkroczyłem w życie Sylwii. Cieszyłem się każdym dniem spędzonym w jej towarzystwie, każdą chwilą. Chłonąłem ją jak gąbka wodę. Miałem znów przy sobie moją Mariolę – Sylwię…

A ona rozkwitała – jak każda kobieta, która wie, że interesuje się nią miły jej mężczyzna i czuje się adorowana. Skąd, biedna, mogła wiedzieć, że to nie ją wielbię, tylko zupełnie inną osobę?!

Za to po pewnym czasie dowiedziała się czego innego: że… nie jestem w stanie się z nią kochać. Nie przewidziałem tego. Oczywiście wiedziałem, że kiedy już się poznamy, będę musiał uprawiać z nią seks, bo przecież to właśnie robi dwoje kochających się dorosłych ludzi. A ja, jak się wkrótce okazało, nie byłem w stanie tego robić… Mogłem ją przytulać, pieścić i całować. Mogłem gotować dla niej najpyszniejsze rzeczy i obsypywać prezentami, ale nie dawałem rady pójść na całość. Nie z nią!

– Skarbie, to naprawdę nic takiego – pocieszała mnie, kiedy kolejny raz nie stanąłem na wysokości zadania. A ja umierałem na samą myśl o tym, co przed chwilą robiła, usiłując doprowadzić mnie do odpowiedniej formy. To nie powinno się zdarzyć! To było straszne! Okropne! Wręcz obrzydliwe!

Moje ciało zareagowało, lecz dusza krzyczała: dość!

Chciałem, żeby przestała, chociaż moje ciało wbrew mojej woli reagowało na nią jak na kobietę. Czułem się zbrukany mimowolnym wytryskiem.

– Przepraszam – wyszeptałem, gorączkowo szukając w myślach jakiegoś rozwiązania tej idiotycznej sytuacji.

Czy mogłem jej zaproponować, abyśmy zostali tylko przyjaciółmi? Wiadomo, że kobiety na coś takiego reagują jak na zerwanie. Co jej miałem powiedzieć? Że jestem impotentem? Może jednak… Tak! Tak jej powiem!

– Jestem impotentem – skłamałem, czerwieniąc się przy tym jak burak.

Sylwia zareagowała współczuciem. Obiecała, że mnie z tego „wyleczy”… Po kilku miesiącach już nie była tego taka pewna. Któregoś dnia podsłuchałem jej telefoniczną rozmowę z koleżanką:

– Jestem na skraju załamania nerwowego – żaliła się. – Nie chce mi się już próbować. Za każdym razem przeżywam koszmarne rozczarowanie i wściekłość. Mam dosyć. Jeszcze trochę i zwariuję!

Rozmawiała z drugiego pokoju, a ja stałem jak sparaliżowany w korytarzu, bojąc się zdradzić swoją obecność.

– Wydaje mi się, że podłoże jest raczej psychiczne. Z innymi kobietami podobno nie miał takich problemów…

No tak, rozgryzła mnie!

– Może on się mnie boi? – usłyszałem.

A potem padły słowa, których się bałem najbardziej.

– Nie wiem, czy to ma jeszcze jakiś sens, żebyśmy byli razem. Żyć ze sobą bez seksu? Ja tak nie mogę… Nie umiem… Zaczęłam już nawet obwiniać siebie… Może mam za duże potrzeby? A może przykładam do tego zbyt wielką wagę? Wiesz, on jest cudownym facetem, wszyscy mówią, że jesteśmy dla siebie stworzeni, wszyscy widzą między nami nawet fizyczne podobieństwo. Ale ja zaczynam myśleć, że nic z tego nie będzie – wyznała przyjaciółce na koniec, wyraźnie powstrzymując się od płaczu.

Zabrakło mi tchu. Jakimś cudem udało mi się dojść po cichu do kanapy w salonie i udawać, że cały czas tam siedziałem, czytając gazetę, podczas gdy ona rozmawiała z przyjaciółką. Kiedy weszła Sylwia, też niczego nie dała po sobie poznać.

„Odejdzie ode mnie! Znowu ją stracę! – tłukło mi się rozpaczliwie po głowie.

– A może powinienem powiedzieć jej prawdę? Może jednak jej wszystko wyznać? Tylko jak? Jak mam wyznać dziewczynie, która sądzi, że ją uwielbiam dla niej samej, że jestem z nią, bo przypomina mi moją… siostrę bliźniaczkę?! Nie, nie ma szans, żebym się zdobył na takie wyznanie i stracił ją po raz drugi. Nigdy!”.

Co się dzieje, kiedy na zawsze rozdzieli się bliźniaki? Ja już to wiem od kilku lat. To jest tak, jakby ktoś nie tylko amputował mi połowę ciała, ale i połowę duszy. Z tym się nie da normalnie żyć.

Uratowała życie temu dziecku, swoje straciła

Nie było dnia, żebym nie myślał o tamtej chwili, kiedy trzymałem ją w ramionach, zimną i mokrą. Do dziś przeklinam chwilę, w której dałem się jej namówić na tę wyprawę na zamarznięte jezioro.

– Przecież jest mróz! Lód taki gruby! Zobacz, wszyscy się tam ślizgają – powiedziała, wskazując ręką rozbawiony tłumek młodych łyżwiarzy. – Tylko nam rodzice na nic nie pozwalają. Trzymają nas pod kloszem. To jest niesprawiedliwe! – parsknęła, wydymając usta. Kiedy robiła taką minę, wiedziałem, że jest nieszczęśliwa. Przepadałem za nią. Zrobiłbym wszystko, aby ją pocieszyć!

Poszedłem więc z nią na ten lód i rzeczywiście było wspaniale. Śmigaliśmy po srebrnej tafli, a wokół nas roiło się od innych zachwyconych dzieciaków. Ale nagle wokół zrobiło się cicho. I pusto. Dzieciaki rozpierzchły się na wszystkie strony. Został tylko jeden, wrzeszcząc przeraźliwie w przerębli, w którą wpadł, gdy lód się pod nim załamał.

Ja także w pierwszej chwili chciałem uciekać, lecz nie mogłem. Bo moja siostra bez namysłu ściągnęła z szyi szalik, położyła się na lodzie i zaczęła czołgać do dzieciaka. Wyciągnęła go, ale sekundę później sama wpadła do wody. Lód w tamtym miejscu, spękany, zrobił się za kruchy, żeby ją utrzymać.

Tysiące razy zastanawiałem się potem, co mnie tak sparaliżowało, że to ona rzuciła się temu chłopcu na ratunek. Może gdybym to ja wpadł do lodowatej wody, tobym przeżył? Może ona coś by wymyśliła i wyciągnęła mnie na brzeg? Tymczasem Mariola była świeżo po grypie, jej organizm nie wytrzymał termicznego szoku. Dostała znowu grypy, potem zapalenia płuc i zmarła. W wieku 16 lat…

Chciałem umrzeć razem z nią i bardzo poważnie zastanawiałem się nad samobójstwem. Jednak w dniu pogrzebu, patrząc na swoją matkę, zrozumiałem, że nie byłbym ostatnią ofiarą tego wypadku. Ona by mojej śmierci już nie wytrzymała. Pewnie też by się targnęła na swoje życie. A przecież miałem jeszcze młodszego brata, Antka. Kto by się nim zajął?

Zostałem więc na tym świecie i długo później zastanawiałem się, czy dobrze zrobiłem. Mariola przychodziła do mnie w snach i na jawie. Rozmawiałem z nią
i szukałem jej w innych kobietach. I wtedy natknąłem sie na Sylwię. A teraz, kiedy nareszcie byłem przez chwilę szczęśliwy, okazało się, że znowu ją mogę stracić. Przez głupi seks!

Tylko jak ja mam się kochać z własną siostrą?! To było ponad moje siły…

Brałem więc Sylwię nadal na przeczekanie, każdego dnia spodziewając się, że ode mnie odejdzie… Nie spodziewałem się, że jednak, że zrobi coś, co zrobiła. Nie opowiadałem jej wiele o swojej rodzinie, a już na pewno nie wspomniałem nigdy o tym, że miałem siostrę bliźniaczkę. Sylwia jednak jakoś odnalazła mój stary adres zamieszkania i postanowiła pojechać tam porozmawiać z moją matką. Chciała w dzieciństwie poszukać przyczyny mojej impotencji. I doszukała się…

Odeszła ode mnie po raz drugi, jednak to nie koniec

Podobno gdy stanęła na progu, moja matka na jej widok omal nie zemdlała z wrażenia. Musiała chwilę odpocząć, lecz gdy doszła do siebie, szczęśliwa, niczego nie rozumiejąc, pokazała jej zdjęcia moje i Marioli, i opowiedziała jej całą historię.

Sylwia złożyła kwiaty na grobie mojej siostry bliźniaczki, a potem wróciła do mnie i jak się obawiałem, zerwała ze mną raz na zawsze.

– Tak będzie lepiej dla nas obojga. To nie była miłość, tylko obsesja. Musisz się z niej leczyć, a moja obecność tylko by pogorszyła sytuację – tłumaczyła spokojnie, jakbym już był na psychotropach.

Patrzyłem, jak się pakuje, zapina walizki, uśmiecha się i zamyka za sobą drzwi.

I tak Mariola znowu ode mnie odeszła.

Mariola czy Sylwia? Którą z nich straciłem? Sam nie wiedziałem. Obraz siostry nałożył mi się na obraz ukochanej i już nie miałem pojęcia, czy bardziej Sylwia była Mariolą, czy Mariola Sylwią… Okropnie tęskniłem za moją dziewczyną i chyba to podobieństwo straciło na znaczeniu. Choć i tego nie byłem pewien.

Reklama

Teraz chodzę na terapię. Mam nadzieję, że dzięki temu zacznę rozgraniczać między jedną a drugą. A wtedy znów zawalczę o Sylwię. Wierzę, że wygram. Bo przecież zniknie ostatnia przeszkoda stojąca na drodze do szczęścia w naszym związku: moja niemoc seksualna. Będę dla niej normalnym partnerem, kochającym ją dla niej samej. Ona jest tego warta.

Reklama
Reklama
Reklama