Reklama

Jeszcze dzień urodzin taty. Choć nie, ostatnio on nic nie daje. Sprawdza się numer mieszkania dziadków, ale przecież nie mogę skreślać go ciągle, to byłoby za proste. „Myśl, Halina, myśl” – powtarzałam, wysilając pamięć. Wiem! Rok ślubu rodziców. Sprawdził się kilka razy, ale nie wykorzystywałam go nadmiernie, nie wyczerpał więc limitu szczęścia.

Reklama

54 – skreśliłam jako ostatnie, odłożyłam kupon i mrużąc oczy przyglądałam się swemu dziełu. Liczby były dobrane idealnie i każda z nich coś znaczyła. Och, nareszcie mi się udało! Tym razem muszą mi przynieść szczęście! Zostało tylko nadać kupon. Włożyłam odświętną sukienkę i uczesałam starannie włosy, w końcu to szczególny dzień, poza tym żadna już ze mnie młódka, żeby wychodzić do ludzi w domowym ubraniu i bez makijażu. A przecież tak kiedyś mnie zobaczył mój świętej pamięci nieodżałowany mąż i zakochał się na zabój. Zderzyliśmy się w drzwiach warzywniaka, kiedy wyskoczyłam w podomce i wałkach na głowie po jajka, których mi akurat zabrakło do ciasta. O takiej miłości jak nasza czyta się w książkach. Ale widać, było tego szczęścia za dużo.

Na budowie Władka zawalił się dźwig, a mój mąż, który zawsze wcześniej niż o sobie myślał o innych, pobiegł ratować kolegów. Kiedy wyciągał ostatniego, nadwątlone gruzy runęły jeszcze raz. Władek nie miał szans… Nie wyszłam już potem za mąż, choć wciąż byłam młoda i zabiegało o mnie wielu. Uznałam, że moim przeznaczeniem była miłość krótka, ale tak intensywna, że inni mogą tylko zazdrościć. Nie nudziło mi się samej: chodziłam na różne wykłady w bibliotekach, pomagałam siostrze przy dzieciach, wyjeżdżałam z koleżankami poznawać nasz piękny kraj. Nigdzie daleko, gdzie nam, prostym kobietom pchać za granicę, czy nawet nad morze, ot, odwiedzałyśmy ładne miasteczka godzinę, dwie godziny jazdy od nas. Niby blisko, a jednak jakie oderwanie od codzienności.

– Przeznaczenie, przeznaczenie – usłyszałam nagle na jednym z wyjazdów. – Chce panienka poznać swoje przeznaczenie?

Pewnie bym się zaśmiała i nawet nie spojrzała, gdyby nie to, że ktoś mnie jeszcze nazywał „panienką”. Co za dowcipnisia! Podniosłam głowę, a przede mną stała kobieta kolorowa jak tęcza. Do tego miała tak przenikliwy wzrok, że prawie mnie nim przewiercała. Nigdy wcześniej nie wierzyłam w takie bzdury jak wróżenie, ale jeśli ktoś wie coś na temat przyszłości – to tylko ona.

Zobacz także

– Panienka chce poznać przeznaczenie – powtórzyła kobieta już nie jako pytanie, ale stwierdzenie, a kiedy kiwnęłam głową, wzięła moją dłoń. Pomruczała coś pod nosem i w końcu powiedziała:

– Los na loterii odmieni twoje życie, odmieni je na zawsze. Będą się z ciebie śmiać, będziesz tracić nadzieję, ale nie poddasz się! Próbuj, a wygrasz!
Po czym dodała, że należy się tysiąc złotych. Jak na tamte czasy była to niebagatelna sumka i dziewczyny trącały mnie w łokieć, kiedy wyjmowałam portmonetkę, ale przecież nie będę się targować o własną przyszłość! Był to pierwszy tysiąc, który wydałam owego dnia, za drugi kupiłam kilkadziesiąt losów na loterię. Oczywiście nic nie wygrałam, koleżanki się ze mnie śmiały, ale czy nie tak mówiła kobieta? Jeśli będę cierpliwie czekać, los się do mnie uśmiechnie. A wtedy postawię piękne pomniki Władkowi i mamusi, wyślę siostrę na wymarzone wakacje, kto wie – może wystarczy nawet na małe mieszkanko dla ukochanej siostrzenicy? I sama nie będę się już martwić, z czego będę żyć, jeśli zachoruję albo przydarzy się jakieś inne nieszczęście. Tak myśląc, zaczęłam grać regularnie i trwa to już prawie 20 lat. Ale opłaciło się czekać, w końcu nadszedł ten dzień: dzisiaj nadam swój szczęśliwy kupon.

Na naszym osiedlu zostali niemal sami emeryci

Do punktu totolotka miałam kawałek, to ładna droga przez park, szłam powoli, wdychając świeże po porannej ulewie powietrze. Wiele osób narzekało na nasze osiedle na obrzeżach miasteczka, że wszędzie stąd daleko i czy to do kościoła, czy na większe zakupy trzeba się wyprawić, ale dla mnie to była jego zaleta: było tu cicho, bezpiecznie, przez lata niewiele się zmieniało, znałam więc wszystkich właścicieli sklepików, sprzedawców i panie na poczcie, od lat chodziłam do tego samego fryzjera i magla. Ba, znałam właściwie większość mieszkańców, bo młodzi uciekli do centrum, zostali sami emeryci i rodziny, które jak ja zżyły się z osiedlem, mieszkając na nim od lat. Właściwie byliśmy jak wielka rodzina, może dzięki temu po śmierci Władka tak dobrze zniosłam brak własnej.

– Dzień dobry, pani Halinko – uśmiechnęła się do mnie promiennie pani Ewa, wdowa jak ja, która prowadziła kolekturę „od zawsze”.

– A, dzień dobry. I jaki ładny, kiedy powietrze jest takie przejrzyste, świat wygląda zupełnie inaczej – odpowiedziałam, a ona kiwnęła głową, po czym zapytała:

– To co? Najpierw przyjmujemy nowy, czy sprawdzamy stary?

Zawsze miałam ten problem, choć po tylu latach nie powinnam się przecież aż tak ekscytować – złożyć najpierw nowy los, wierząc, że na poprzednim jest jakaś wygrana, czy też najpierw sprawdzić tamten, a gdyby wygranej jednak nie było, wciąż mieć nadzieję, że ten kolejny przyniesie szczęście?

– Sprawdzamy! – rzuciłam, zamykając oczy i podając stary kupon.

Och, gdybym wygrała – czy nadam ten nowy? A może komuś podaruję, wierząc, że też da mu szczęście?

– No prawie, prawie. Dwójka, pani Halinko. Ale, nie wierzę, musi to pani zobaczyć! – prawie krzyknęła. O matko, pomyliła się? Mam trójkę? Ale o co taka afera, kilka razy zdarzyła mi się nawet czwórka. Pochyliłam się nad kioskarką, a ona porównywała mój kupon z wylosowanymi liczbami.

– Proszę się przyjrzeć, widzi pani? – mówiła podekscytowana. Po latach kombinacji i zestawiania liczb szybko zrozumiałam, o co chodzi. Miałam co prawda tylko dwa trafienia, ale wszystkie inne zakreślone przez mnie cyfry od tych właściwych dzieliło tylko jedno miejsce. Jedno, rozumiecie? 48 zamiast 49, 12 zamiast 11. Ech, jak to się mogło stać? Czy to nie jest znak? Znak, że w końcu nadchodzi moje przeznaczenie?

Dziwne, znam tu wszystkich, a tego widzę pierwszy raz…

Byłyśmy tak zaabsorbowane, że nie zauważyłyśmy, gdy ktoś wszedł do sklepu. Dopiero głośniejsze chrząknięcia spowodowały, że podniosłyśmy głowy znad kuponu. W drzwiach stał starszy pan, którego nie znałam. A przecież znam na tym osiedlu wszystkich starszych ludzi, ha, to musi być jakiś kolejny znak. Musiałam mieć dziwną minę, bo mężczyzna chrząknął jeszcze raz, a potem grzecznie zapytał:

– Nie przeszkadzam paniom?

Na co sprzedawczyni, która przecież była w pracy szybko oznajmiła, że absolutnie nie, ale zanim zaczęła wić się w przeprosinach – bo jak tu wytłumaczyć przeznaczenie – mężczyzna jeszcze raz zapytał:

– Czy dobrze się panie czują?

Nie wyglądał, jakby się z nas naśmiewał; on naprawdę się zastanawiał, czy wszystko w porządku.

– Ależ tak, tylko nie uwierzy pan, ale zdarzyło się coś niezwykłego. Pani Halince wywróżono kiedyś przeznaczenie i chyba… chyba rzeczywiście coś jest na rzeczy – powiedziała pani Ewa. To wszystko było tak niesamowite, że zupełnie mi nie przeszkadzało, że opowiada takie osobiste sprawy obcemu facetowi!

– Przeznaczenie? – zapytał, patrząc w moją stronę.

– No tak, mam wygrać w totka, co całkowicie odmieni mój los – powiedziałam niezrażona, jakbym mówiła, że wieczorem zachodzi słońce.

Mężczyzna kiwnął głową ze zrozumieniem po czym poprosił o gazetę i… los na loterię.

– Nigdy wcześniej nie grałem. Ale nigdy też mi nie wróżono, więc być może coś mnie omija. Miejmy nadzieję, że któreś z nas wygra. Do widzenia paniom – pożegnał się, szarmancko uchylając kapelusz.

Zanim wyszłam, niemal pewna, że nowy los, na którym tak precyzyjnie skreśliłam cyferki, przyniesie mi szczęście, dowiedziałam się jeszcze od pani Ewy, że mężczyzna przeprowadził się na nasze osiedle niedawno, zawsze jest elegancko ubrany i lubi spacerować.

Nie wymienię Ładysława na żadną sumę!

Kilka dni do następnego losowania wlokły mi się jak kilka lat. Nie mogłam spać, przypomniały mi się moje wszystkie czwórki, nadzieje, rozmyślania, na co przeznaczyć wygraną. W środę trochę zdenerwowana, a trochę podekscytowana, ruszyłam do kolektury. Po raz pierwszy od lat nie miałam wypełnionego kuponu. „Najwyżej puszczę na chybił trafił” – myślałam. Akurat! Tak naprawdę byłam przekonana, że nie będę już nadawać żadnego losu, bo przecież dzisiaj wygram! Byłam tego pewna tak, że nie oglądałam losowania, chciałam mieć satysfakcję i cieszyć się z panią Ewą. Należało jej się; przecież to będzie pierwsza szóstka w jej punkcie. Powinnam też jej dać coś z wygranej, przeleję incognito przez adwokata, żeby nie wpędzać jej w zakłopotanie takim prezentem.

– Dzień do… – zdążyłam powiedzieć, otwierając drzwi to punktu, kiedy włączył się jakiś głos:

– Dzień dobry, miło panią widzieć. Mam nadzieję, że los okazał się szczęśliwy – przy ladzie stał mężczyzna, którego spotkałam kilka dni wcześniej. Ach, ten dziwak, co przeprowadził się na peryferie.

– Dziękuję. A czy pan coś trafił? – zapytałam, choć wcale mnie to nie obchodziło, bo nie mogłam doczekać się sprawdzenia swojego losu.

– Tylko trójkę. Ale jak na pierwszy raz to chyba nie tak źle?

Hm, szczęściarz, rzeczywiście mało komu się zdarza za pierwszym razem. Ale zaraz przecież poszczęści się i mnie, myślałam, podając kupon pani Ewie. No, dlaczego ona jeszcze się nie cieszy? Dlaczego nie krzyczy, że wygrałyśmy? Podniosłam wzrok na sprzedawczynię, a ona była zdziwiona co najmniej tak jak ja.

– Nic – powiedziała cicho. – Ani jednego trafienia.

Z wrażenia odebrało mi dech, usłużny pan posadził mnie na krzesełku przy ladzie i poprosił o butelkę wody. Jak to – nic? Ani jednego trafienia? Coś takiego to chyba… chyba jeszcze nigdy mi się nie przytrafiło. Nagle zaczęłam się śmiać tak, że nie mogłam tego powstrzymać.

– Przepraszam – powiedziałam w końcu, ocierając łzy. – To chyba właśnie to było moim przeznaczeniem. Nie trafić ani jednej cyfry!

– Uff, czyli wszystko z panią dobrze. A ja nie wiedziałam, jak to powiedzieć, i czy to pani zniesie – odetchnęła z ulgą ekspedientka.

– W takim razie na osłodę zapraszam panie na lody. Chciałem zainwestować wygraną trójkę w następny los, ale myślę, że lepiej ją wydać tak – zareagował miły pan.

– Ja niestety, nie mogę zamknąć lokalu, ale idźcie państwo i zjedzcie za mnie po gałce – powiedziała pani Ewa i niemal siłą wypchnęła nas na zewnątrz, bo do środka schodzili się kolejni klienci i powoli robiło się widowisko.

– Przepraszam, że się nie przedstawiłem. Pani pozwoli, jestem Ładysław – powiedział szarmancko mężczyzna w drodze do kawiarni. A mnie znowu odjęło dech; to przecież prawie jak mój Władysław! Ale on moje zdziwienie zrozumiał opacznie:

– Wiem, wszyscy tak reagują, to dziwne imię. Ale moja mama była miłośniczką historii i uparła się tak bardzo, że ojciec nie miał nic do powiedzenia na temat imienia dla pierworodnego syna.

– Nie, skądże znowu. Tylko, widzi pan, mój zmarły mąż miał na imię Władysław. Te wszystkie przypadki naraz są takie dziwne – odpowiedziałam szybko, żeby nie wyjść na niegrzeczną. A potem opowiedziałam mu o spotkaniu męża, jego śmierci, wróżbie i tym, jak bardzo uwierzyłam w odmianę losu. Najwięcej mówiłam oczywiście o metodach wybierania liczb i tych wszystkich dniach, kiedy byłam tuż tuż. Każdy inny by już ziewał z nudów, ale on słuchał i nie przerywał. Zjedliśmy po gałce za panią Ewę, a potem po jeszcze jednej.

– Szkoda, że nie nadałam dziś losu na chybił trafił. Może wygrałabym i za parę dni to ja pana zaprosiłabym na lody – zażartowałam.

Mężczyzna uśmiechnął się promiennie i powiedział, że on z chęcią zaprosi mnie wcześniej, bo nie ma co czekać z tak miłą znajomością do kolejnego losowania. Tak też zrobiliśmy.

Ładysław okazał się świetnym towarzyszem, chodziliśmy razem na lody, spacery, nad rzekę, piekłam mu ciasta i gotowałam obiady. Po raz pierwszy od śmierci Władka myślałam tak ciepło o innym mężczyźnie. Ponieważ miałam zajęty czas, zupełnie zapomniałam o losowaniach.

– Może coś skreślimy? – Ładysław zapytał pewnego dnia, a kiedy wciąż nie docierało do mnie, o co mu chodzi, powtórzył:

– No, przecież gdzieś wciąż czeka na ciebie przeznaczenie.

– I na pewno się doczeka – odpowiedziałam, głaszcząc go po siwych włosach. Kto by pomyślał, że jeszcze kiedyś w życiu nie będę sama! Ja już zresztą swoje wiedziałam na temat przeznaczenia: dwóch mężczyzn spotkanych w drzwiach, o prawie identycznych imionach, niby takich samych, a jednak innych.

Reklama

Wróżba była prawdziwa – gdyby nie kupowanie losu na loterię, nigdy bym nie spotkała Ładka i nie odmieniła życia. A że dostałam mężczyznę zamiast pieniędzy? Nie wymienię go na żadną sumę!

Reklama
Reklama
Reklama