Zachowywał się jak potwór

Patrzyłam na wykrzywioną twarz mojego męża, na błysk okrucieństwa w jego oczach. A może to był obłęd? Nie wiem. Z pewnością nie był wstawiony, ale od jakiegoś czasu podejrzewałam, że bierze dziwne substancje. W firmie mieli restrukturyzację, jakieś z sufitu wzięte terminy. Prawie nie spał. Tylko bóg lub człowiek na chemicznym wspomaganiu mógłby wytrzymać takie tempo. A bogiem nie był.

Z drugiej strony, podobno oświecenie dostajemy za sprawą bogów. A właśnie poczułam się oświecona. Mój mąż mnie uderzył. Pierwszy raz. I nie widziałam w jego oczach poczucia winy. Jakiegoś przerażenia tym, co zrobił. Wstydu, że stracił nad sobą panowanie. Że w ogóle był do tego zdolny. 

– Uspokój, ku…, tego bachora – warknął mój mąż, ojciec tego bachora, i wrócił do swojego gabinetu, trzaskając drzwiami.

On nie był przerażony tym, co zrobił, ale ja tak. Patrzyłam za nim, wciąż leżąc na podłodze – cios był tak silny, że poleciałam do tyłu – i czułam, jak rośnie mi siniak pod okiem. Klasyka. Będę musiała nosić ciemne okulary… Ta myśl wkurzyła mnie. Jakie okulary? Niech wszyscy widzą. Nie ja się mam wstydzić, ja nie zrobiłam nic złego. Ja powiedziałam, tylko by przestał wrzeszczeć na swojego trzyletniego synka, bo go straszy. I wtedy dostałam. Mój mąż mnie uderzył. Pierwszy raz. I ostatni.

Wstałam z podłogi. Po cichu i szybko spakowałam podstawowe rzeczy Stasia do torby, wyszłam przez garaż, zapakowałam nas do auta i wyjechałam z domu do rodziców. Kiedy stanęłam w drzwiach rodzinnego domu z chorym, płaczącym dzieckiem na ręku i z walizką w ręku, mama popatrzyła na mnie, na wnuka. Na moją twarz. Jej oczy się zwęziły.

– Uderzyłaś się drzwiami? – spytała. W jej głosie pobrzmiewa nadzieja.

– Chciałabym – odparłam i wepchnęłam się do mieszkania. – Staś jest chory, brzuch go boli. Trzeba mu przyłożyć ciepły kompres. Nie zdążyłam, bo dostałam.

– Co zrobiłaś? – mama szła za mną, czułam emanujące z niej zdenerwowanie.

Położyłam Stasia na łóżku w swoim dawnym pokoju i popatrzyłam na mamę. Smutne było to, że jej pytanie wcale mnie nie zaskoczyło.

– Nic.

Musiałaś coś zrobić, on nie jest z tych, co biją.

– Najwyraźniej jest, skoro mnie uderzył. Oto dowód – przytknęłam palec do policzka. Bolało. Nawet nie chciałam spojrzeć w lustro. – I nie mów mi, że musiałam go wkurzyć. Nie chcę słuchać tych bzdur. A teraz, proszę, muszę zająć się synkiem. Twoim wnukiem.

Przyłożyłam ciepły kompres do brzuszka synka, który cicho zakwilił. Leki zaczynały działać. Błękitne oczka zamykały się. Przykryłam Stasia kocykiem i chwilę siedziałam, o niczym nie myśląc. Aż przypłynęły wspomnienia. Długo czekałam na swoją pierwszą wielką miłość. Prawie trzydzieści dwa lata. A kiedy się pojawiła, była jak uderzenie gromu. Nic nie było ważne, tylko być z nim. Nagle moje smętne życie dostało kopa i rozłożyło kolorowe skrzydła.

Dla mnie to był koniec

Andrzej był idealny. Przystojny, wysoki, wysportowany, inteligentny, z zawodowymi perspektywami. Pobraliśmy się po czterech miesiącach z pełną aprobatą obu rodzin. Bo przecież „oni są dla siebie stworzeni”. Szybko zaszłam w ciążę, zresztą nie było na co czekać, oboje byliśmy gotowi. Przede mną było cudowne życie. Kochałam męża, on szalał na moim punkcie. Twierdził, że ja i Staś to było najlepsze, co mogło go w życiu spotkać.

Iluzja. Ułuda. Fatamorgana. Dłonią dotknęłam policzka. Pulsował żarem, komórki krzyczały w proteście, że ktoś je tak potraktował. I tak skończyło się moje małżeństwo. Moja wielka miłość. Można powiedzieć, że mąż dosłownie wybił mi ją z głowy. Wystąpiłam o rozwód. Kiedy mój adwokat przesłał mu pozew, Andrzej zadzwonił i powiedział:

– Już ja się postaram, żebyś została z niczym, pamiętaj!

– Nie, mój drogi – odparłam. – To ty zostaniesz z niczym. Bez żony, bez dziecka, bez miłości.

– Jeszcze zobaczymy, kto co straci – warknął i się rozłączył.

To nie był dla mnie łatwy czas. Powoli jakoś dochodziłam do siebie przy wsparciu rodziców i przyjaciół. Aż pewnego dnia, gdy przyszłam do przedszkola po synka, nie było go. Ojciec odebrał go godzinę wcześniej, bo szli – jak powiedział wychowawczyni – do lekarza.

– Chociaż muszę pani powiedzieć, że przekazałam Stasia z ciężkim sercem – powiedziała wychowawczyni. Dłońmi nerwowo gniotła brzeg sweterka. – Pan Andrzej miał takie dziwne spojrzenie. Trochę rozbiegane. Ale nie mogłam nie wydać dziecka ojcu. Miałam do pani zadzwonić, ale wtedy inne dziecko zaczęło płakać, no i… zapomniałam. Przepraszam.

Dziwne, rozbiegane spojrzenie. Ogarnął mnie strach. Kiedy wsiadałam do samochodu, tłumaczyłam sobie, że przecież ojciec nie zrobi krzywdy swojemu dziecku. Ale w głowie wciąż szumiały mi tamte słowa Andrzeja: „Jeszcze zobaczymy, co kto straci”.

Był jak mój cień

Zadzwoniłam na komórkę Andrzeja. Nie odbierał. Już wybijałam 112, kiedy zobaczyłam Mateusza. Stał po drugiej stronie ulicy i kiwał na mnie dłonią. Usłyszałam dźwięk esemesa. „Jedź za mną. Zaprowadzę cię do syna”. Mateusz. Co on tu robił? Skąd wiedział… właściwie nie powinnam nawet o to pytać. To, że nie widziałam go od kilku lat, najwyraźniej nie oznaczało, że przestał mnie śledzić. Tylko że tego nie zauważałam. Mój osobisty stalker.

Łaził za mną od szkoły średniej. Mówił, że mnie kocha. Że jestem mu przeznaczona. Proponował randki średnio trzy razy na tydzień i moje odmowy spływały po nim jak po kaczce. Mogłam krzyczeć na niego, by dał mi spokój, błagać. Nie słuchał. Raz nawet go odepchnęłam. Uderzyłam. A on stał tylko, uśmiechał się łagodnie i mówił, że kiedyś zrozumiem, że był mi przeznaczony.

Wiedział o mnie wszystko – co czytam, jakich farb do włosów używam, co lubię jeść, a na co jestem uczulona. Jakieś sześć lat temu mój ojciec przyuważył go, jak grzebie w naszych śmieciach. Właśnie wtedy wystarał się o sądowy zakaz zbliżania się Mateusza do mnie na pięćdziesiąt metrów. Zakaz wciąż obowiązywał. Ale jeśli Mateusz nadal miał na moim punkcie obsesję, pomyślałam, to może rzeczywiście wie, gdzie jest Staś.

Spojrzałam na komórkę, by odesłać esemesa z pytaniem, gdzie jest mój synek, ale wiadomości nie było. Musiałam przypadkiem skasować. Mateusz już odchodził ulicą. Włączyłam silnik i ruszyłam za nim.

Pomógł mi odnaleźć Stasia

Po pół godziny Mateusz zniknął w drzwiach jakiejś starej kamienicy nad rzeką. Zatrzymałam auto, wysiadłam i weszłam do środka. Hol wymagał remontu, stare kamienne schody były wyślizgane tak jak drewniane poręcze. Przypomniałam sobie, że Andrzej kiedyś wspominał, że jego stara ciotka ma zamiar zapisać mu swoje mieszkanie w spadku. I chyba nawet niedawno zmarła…

Weszłam po schodach na trzecie piętro. Kiedy byłam na podeście, Mateusz wskazał mi drzwi, przyłożył palec do ust, a potem ruszył wyżej. Pewnie po to, by zachować te 50 metrów. Drzwi do mieszkania ciotki Andrzeja były lekko uchylone. Weszłam do środka, cichutko. Staś siedział w wysokim kojcu w pokoju obok kuchni. Na mój widok uśmiechnął się radośnie.

– Mamma – zawołał.

Serce biło mi mocno.

– Cicho, kochanie – szepnęłam, wyciągnęłam go z kojca i ruszyłam szybko do drzwi. Ledwie je otworzyłam, gdy usłyszałam za sobą ryk wściekłości.

– Zostaw go!

Obejrzałam się. Andrzej biegł ku nam. Widziałam, że nie był sobą. Poczułam strach. Wybiegłam na klatkę schodową, ale wiedziałam, że nie ucieknę z dzieckiem na rękach.

– Mateusz, błagam cię, pomóż nam! – krzyczałam.

Uratował mnie przed nim

Zbiegłam kilkanaście schodków w dół, jakieś drzwi na półpiętrze się otworzyły i wyjrzała z nich zaciekawiona kobieta. I wtedy za mną rozległy się głosy szarpaniny. Po chwili zauważyłam, jak Mateusz wbiega na wyższe piętra, a mój mąż zbiega w moim kierunku. Nagle się poślizgnął i upadł. Ledwie dopadłam parteru, kiedy obok zwaliło się ciężko ciało mojego męża. Uniosłam wzrok. Mateusz stał u szczytu schodów i przyłożył dłoń do serca.

– Pani, trzeba dzwonić po karetkę – usłyszałam obok zaaferowany głos.

Odruchowo spojrzałam na kobietę, a potem z powrotem na Mateusza. Ale jego już tam nie było. Kiedy zamęt wokół śmierci Andrzeja się uspokoił, a prokuratura uznała, że to był nieszczęśliwy wypadek, pojechałam do domu Mateusza. Przez ostatnie tygodnie często o nim myślałam. Miałam wrażenie, że wciąż mnie obserwuje. Jak to stalker. Tym razem jednak ta myśl dodawała mi sił. Pomyślałam, że może… może miał rację. Z tym przeznaczeniem. Może powinnam dać mu szansę.