Ucieszyłam się, kiedy do mieszkania naprzeciwko wprowadziła się Sylwia. W naszym pachnącym jeszcze świeżością budynku, na każdym piętrze były po dwa lokale i trochę się bałam, jacy sąsiedzi się nam trafią. Mieliśmy z Radkiem pięcioletnią córeczkę, Marcysię i zależało nam na spokoju. Sylwia była idealną sąsiadką. Sympatyczna, a do tego niezbyt atrakcyjna (a więc raczej nam nie groziło, że na schodach będziemy się zderzać z tłumem jej adoratorów), od razu do nas przylgnęła.

– Podziwiam was. Jesteście piękni, bogaci, zakochani i macie cudowne dziecko – powiedziała już podczas pierwszej herbatki, na którą ją zaprosiliśmy. – Ja ledwo wiążę koniec z końcem, ciągle zmieniam pracę, a mieszkania jedynie wynajmuję. Nigdy się nie dorobię takiej rodziny jak wasza.

Trochę nas te zachwyty krępowały, ale przyznaję, że z drugiej strony – miło było ich słuchać. Zresztą, co tu kryć, Sylwia miała rację.

Nie dorównywała nam statusem ani aspiracjami

Poznaliśmy się z mężem na polu golfowym. Ja byłam tam na korporacyjnej imprezie integracyjnej dla menadżerów średniego szczebla, on miał kartę klubową – już wtedy, zaledwie w kilka lat po skończeniu studiów na wydziale prawa – zrobił aplikację adwokacką. To mieszkanie miało być dla nas jedynie etapem przejściowym przed własnym domem.

A Marcysia? Rezolutna i nad wiek rozwinięta! Wypowiadała się śmiało i z wdziękiem, poważnym „dorosłym” tonem. Była tak pojętna, że – przyznaję, trochę z próżności – uczyłam ją różnych nieprzydatnych w jej wieku umiejętności. Wzoru na powierzchnię całkowitą okręgu, naszego adresu, numeru alarmowego policji, liczby określającej wartość przyspieszenia grawitacyjnego.  Uwielbiałam patrzeć na miny gości, kiedy im to recytowała!

Przyznaję, że trochę Sylwię wykorzystywaliśmy. Prosiliśmy ją często, żeby opiekowała się naszą córeczką, podczas gdy my wychodziliśmy we dwoje na kolację, albo by odbierała ją z przedszkola, kiedy jechaliśmy kupić meble. Szybko stała się stałym elementem naszego życia. Stałym, ale – muszę to szczerze przyznać – nie na tych samych prawach. Traktowaliśmy ją życzliwie, ale protekcjonalnie.
Nie dorównywała nam statusem, wykształceniem ani aspiracjami. Była niezbyt mądra, naiwna i nierozsądna.

Pamiętam, jak chichotaliśmy z Radkiem przez cały wieczór, kiedy odkryłam, że zaczęła małpować mój styl ubierania. Głupio marnowała swoje skromne fundusze na drogie i markowe ciuchy, a i tak wyglądała groteskowo.

– Ona zaczęła nawet poruszać się tak jak ty – zaśmiewał się mąż. – Usiłuje kopiować twój zmysłowy chód, mimikę, a wczoraj usłyszałem z jej ust twoje ulubione słowo: „transcendencja”. Ciekawe, czy w ogóle wie, co ono oznacza?

– Nie bądź dla niej niesprawiedliwy – klepnęłam go w ramię, ale też nie potrafiłam powstrzymać się od śmiechu. – Co ona ma z życia? Rodzice nie zapewnili jej wykształcenia, życiowego startu, wiary w siebie…

– Ani porządnych genów – dorzucił Radek, ale tylko skarciłam go wzrokiem i mówiłam dalej:

– Sylwia tyra na zmiany w jakiejś fabryce, żyje poniżej średniej, nie umie znaleźć sobie porządnego faceta, więc opromienia się trochę w cieple naszego szczęścia.

Po raz pierwszy coś mnie tknęło, kiedy sąsiadka zaprosiła mnie do siebie. Nigdy wcześniej u niej nie byłam, bo i po co? Tym razem jednak chodziło o jakąś radę dotyczącą iPhone’a (identycznego jak mój), który Sylwia właśnie sobie kupiła. Telefon ładował się po raz pierwszy, nie należało go więc odłączać od ładowarki.

Weszłam do niej i… mnie zatkało

Jej mieszkanie było groteskową i tandetną kopią naszego! Nie stać jej było ani na meble tej klasy co nasze, ani na nowoczesne rozwiązania techniczne, które my zainstalowaliśmy. Poradziła z tym sobie na swój pokraczny sposób. Na przykład telewizor. Nasz był ogromny, na całą ścianę. Jej – ustawiony w tym samym miejscu, na bardzo podobnej, choć prymitywnej szafce – był dużo mniejszy. Co więc zrobiła? Domalowała olejną farbą na ścianie, wokół własnego ekranu, wielki czarny prostokąt. Co do centymetra, o takich rozmiarach jak ekran naszego telewizora. Tak samo było z halogenami w łazience. My mieliśmy je wszędzie  – wokół lustra, nad umywalką, pod i nad kabiną prysznicową. Sylwia też sobie kilka podobnych wstawiła. A pozostałe, co do sztuki, domalowała farbą.

– Podoba ci się moje gniazdko? – zapytała słodkim głosikiem, kiedy patrzyłam na ten cyrk z rozdziawionymi ustami.

– Tttak. Bbbardzo ładnie – wydusiłam.

– Słuchaj, to jest chore, szalone, to zaszło zbyt daleko – chwilę później relacjonowałam swoje odkrycie mężowi, jednak Radek to zbagatelizował.

– Sama nie ma gustu, więc próbuje nauczyć się go od innych. Nie przejmuj się, to nic złego.

– Ale ta kobieta próbuje się do nas upodobnić! – nadal byłam zdenerwowana. – Wygląda jak moja karykatura. Te same kolory, niemal identyczne ciuchy, kropka w kropkę ten sam makijaż i fryzura!

– Żebym was tylko kiedyś nie pomylił! – zachichotał.

Tamtego dnia wróciłam późno z pracy. Radek odebrał Marcysię i przysłał esemesa, że szykuje romantyczną kolację. Zaparkowałam auto w podziemnym garażu, zamknęłam drzwi i… aż krzyknęłam, kiedy odkryłam, że ktoś za mną stoi.

– Sylwia? Ale mnie nastraszyłaś.

– Czekam na ciebie – szepnęła. – Od trzech godzin.

– Ale dlaczego?!

– Mam złe wieści – spojrzała na mnie ponuro. – Radek cię zdradza. 

Wręczyła mi kopertę, odwróciła się i uciekła

Drżącą ręką sięgnęłam do środka. Były tam zdjęcia mojego męża obejmującego jakąś cycatą brunetkę. I wizytówka agencji detektywistycznej. To był dla mnie straszny cios. Ogłuszający. Na tyle, że nawet nie próbowałam się zastanawiać, dlaczego obca w sumie kobieta, która ledwo wiąże koniec z końcem, wynajmuje tajniaka, żeby chodził za moim mężem. Jeszcze tego samego wieczoru zabrałam córkę i wyprowadziłam się z domu (mieszkanie wziął na kredyt Radek, zanim jeszcze zostaliśmy małżeństwem). Mąż próbował wszystkiemu zaprzeczać, ale byłam zbyt dumna, żeby tego słuchać.

Wynajęłam coś w pobliżu, żeby do końca semestru córka chodziła do tego samego przedszkola (do stresu, jakim było rozstanie rodziców, nie chciałam dokładać jej kolejnego) i przez następne dni usiłowałam na nowo poskładać sobie życie. Nic mi z tego nie wychodziło. Tęskniłam za Radkiem, a do tego… Na Instagramie i Facebooku codziennie natykałam się na zdjęcia robione przez Sylwię. Jej selfie w towarzystwie mojego męża. Nie podejrzewałam go oczywiście o romans z Sylwią, ale nie mogłam zrozumieć, czemu dopuścił ją do siebie tak blisko. Nie zamierzałam go jednak o to pytać. Nie chciałam go widzieć. Stało się jednak inaczej.

– Pani córka? – zdziwiła się opiekunka, kiedy w środę przyszłam po Marcysię do przedszkola. – Już ją odebrała Sylwia.

Wpadłam w panikę. Zaczęłam wydzwaniać do byłej sąsiadki, ale nie odbierała. Nie zastanawiając się, pobiegłam do Radka. Nie miałam już kluczy, więc zabębniłam w drzwi. Otworzyła… Sylwia.

Ona postanowiła stać się mną!

– O, to ty – wydęła usta. – Kiedy się wreszcie od nas odczepisz?

Wepchnęłam ją do środka. Okazała się silniejsza, niż myślałam. Jednym chwytem obaliła mnie na podłogę.

– Teraz to ja zajęłam przy nim twoje miejsce – wysyczała. – On jeszcze tego nie rozumie, ale wiem, że mnie pokocha. Tak samo jak Marcysia.

I wtedy drzwi mieszkania wypadły z hukiem, a do środka wskoczyło dwóch policjantów. Błyskawicznie ją obezwładnili i zakuli w kajdanki.

– Skąd się tu wzięliście? – spytałam.

– Pani córka do nas zadzwoniła – wyjaśnił ten, który uwolnił mnie z więzów.

Uniosłam głowę i zobaczyłam przerażoną Marcysię w drzwiach swojego pokoju. W rączkach ściskała telefon. Teraz układamy sobie z Radkiem życie od nowa. Wciąż otrząsamy się z szoku. Próbujemy zrozumieć. Zdjęcia „detektywistyczne” okazały się zamówioną u jakiegoś studenta informatyki fałszywką. Na razie zrozumieliśmy z tej przygody tyle, że nigdy nie wolno nad nikim się wywyższać. Nikogo traktować z góry. Bo nam się wydaje, że tamta osoba tego nie widzi. A w niej… rodzą się demony.