Nie widziałem w sobie problemu

Kiedy zaczęła się moja walka o życie w trzeźwości? Jakieś cztery lata temu. To właśnie wtedy Gabrysia zapowiedziała, że jeśli w ciągu miesiąca nie pójdę na terapię, wyjedzie z naszym pięcioletnim synkiem do rodziców, do innego miasta i wniesie sprawę o rozwód. Bo ma już dość życia z alkoholikiem, bo nie chce, by Kamil patrzył na wiecznie bełkoczącego i chwiejącego się na nogach ojca. 

Czy potraktowałem te słowa poważnie? Ani trochę. Już wcześniej nieraz groziła, że mnie zostawi, ale zawsze udawało mi się ją jakoś ułagodzić. Wystarczyły kwiaty, przeprosiny i gorące zapewnienie, że już nigdy nie tknę alkoholu. Po takiej obietnicy przez tydzień lub dwa dotrzymywałem słowa, a potem wracałem do starych przyzwyczajeń. Po pracy wyskakiwałem do pubu i wypijałem kilka szklaneczek czegoś mocniejszego. Uważałem, że mam do tego prawo. Ciężko pracowałem, żeby utrzymać rodzinę i potrzebowałem chwili wytchnienia. Wizyta w pubie zaś przynosiła mi właśnie takie wytchnienie. 

Potem rzeczywiście czasem bełkotałem i nieco chwiałem się na nogach… I co z tego? Niektórzy faceci po gorzale robią się agresywni. Biją żony, wyzywają, obrażają. Ja byłem potulny jak baranek. Nawet gdy żona ciosała mi kołki na głowie – a robiła to zawsze, gdy wypiłem, czyli niemal codziennie – grzecznie wędrowałem do sypialni i szedłem spać. Nie rozumiałem więc, po co wysyła mnie na tę cholerną terapię! Przecież nie byłem alkoholikiem.

Tacy ludzie są brudni, śmierdzący, piją wszystko, co ma procenty, i nie pracują, bo nie są w stanie. A ja byłem zadbamy, czyściutki i codziennie rano wychodziłem do firmy. Byłem więc przekonany, że tylko tak gada, straszy… A nawet jak się zacznie pakować, to znowu ją jakoś przekonam.

Zrobiła to, co obiecała

Niestety, spotkała mnie przykra niespodzianka. Po miesiącu żona zabrała synka i wyjechała jednak do rodziców. Gdy wychodziłem do pracy, jeszcze byli, kiedy wróciłem, zastałem pusty dom. O Boże, jaki ja byłem wściekły! Nie rozumiałem, dlaczego wykręciła mi taki podły numer. Żeby ukoić nerwy, pobiegłem do sklepu po butelkę i piłem do rana. Potem się jednak ogarnąłem i pojechałem z kwiatami ją przepraszać. Nie wpuściła mnie nawet za próg. 

– Nie wierzę ci! Mam dość obietnic bez pokrycia!! Jutro wnoszę sprawę o rozwód! – wykrzyczała mi w twarz. 

– A rób sobie, co chcesz. Mam to gdzieś! Pozwól mi tylko zobaczyć się z Kamilkiem – zdenerwowałem się. 

– Mowy nie ma! Mały myśli, że jesteś ciężko chory i zobaczy cię, jak wyzdrowiejesz. A do tego ci bardzo daleko – ucięła i zatrzasnęła mi drzwi przed nosem.

Odwróciłem się na pięcie i wróciłem do domu. Czułem się skrzywdzony, więc oczywiście upiłem się do nieprzytomności. Od tamtej pory powtarzało się to w zasadzie każdego dnia. Gdyby nie praca, w ogóle nie robiłbym sobie przerw. Najbardziej bolało mnie to, że wszyscy są przeciwko mnie. Nawet moja mama. Byłem pewien, że chociaż ona mnie zrozumie, pocieszy… Ale nie, trzymała stronę Gabrysi. Nawet na sprawie rozwodowej.

W efekcie sąd orzekł rozwód i ograniczył mi prawa rodzicielskie. Dowiedziałem się, że z synkiem będę się mógł widywać dopiero, gdy pójdę na terapię. Ależ się wtedy wściekłem. Wrzasnąłem, że to niesprawiedliwe i wybiegłem z sali. Ciągle uważałem, że moje picie to nic złego. I że wszyscy sprzysięgli się przeciwko mnie. 

Szpital dał mi do myślenia

Kiedy przejrzałem na oczy? Jakieś trzy miesiące po rozwodzie. Trafiłem do szpitala po ostrym zatruciu alkoholem. Obok leżał na łóżku jakiś starszy facet. Wyglądał jak śmierć. Chudy, blady, wyniszczony… Zaczęliśmy rozmawiać. Okazało się, że przez picie stracił rodzinę, pracę i dom. I że mieszka na ulicy. 

– Człowieku, ogarnij się. Wóda nie jest tego warta. Możesz jeszcze wszystko naprawić – przekonywał mnie. 

– Naprawić? Chyba sobie żartujesz. Żona odeszła, synka nie widziałem prawie rok. Totalna porażka. Nic tylko się napić  – zachichotałem nerwowo. 

– Ale masz szansę go zobaczyć? – gość się nie poddawał.

– No… Mam… Jeśli pójdę na terapię i wytrwam w trzeźwości – odburknąłem. 

– To dlaczego tego nie robisz? 

Bo mi się nie chce, bo uważam, że to niepotrzebne, bo panuję nad piciem… – wyliczałem zdenerwowany. 

– O matko, skąd ja to znam… – westchnął. 

– Co tam mruczysz? 

– Że mówiłem i myślałem dokładnie tak jak ty. Zrozum, człowieku, że masz problem, i podejmij walkę. Bo inaczej skończysz tak jak ja – uśmiechnął się smutno.

Truł mi tak za uszami codziennie, do końca pobytu w szpitalu. No i że tak powiem – wytruł. Przeraziłem się, że wyląduję na ulicy, sam jak palec. Gdy więc wypuścili mnie ze szpitala, natychmiast zapisałem się na terapię. Wziąłem bezpłatny urlop w pracy, żeby nikt się o niczym nie dowiedział. Spędziłem na oddziale leczenia uzależnień cały miesiąc. Nie uciekłem, choć nieraz miałem ochotę.

Myślałem, że już wszystko załatwione

Gdy wyszedłem, zadzwoniłem do Gabrysi. Byłem z siebie taki dumny. Miałem nadzieję, że pozwoli mi zobaczyć się Kamilkiem. 

– Nic z tego, mój drogi. Jest jeszcze za wcześnie! – usłyszałem.

– Za wcześnie, dlaczego? Przecież zrobiłem wszystko, co chciałaś i co nakazał sąd! – zdenerwowałem się.

– Bo ci nie ufam. Najpierw musisz udowodnić, że potrafisz wytrwać w trzeźwości także poza szpitalem – odparła stanowczo i odłożyła słuchawkę.

Z żalu poszedłem do sklepu i kupiłem pół litra, ale ostatecznie wylałem wódkę do zlewu. Czułem, że jeśli się napiję, to już nie przestanę. Od tamtego czasu nie wypiłem kropli alkoholu. Trwałem w trzeźwości, choć nie ukrywam, było to bardzo trudne. Zwłaszcza gdy Gabrysia jak katarynka powtarzała, że jeszcze za wcześnie na spotkanie z synkiem, że jeszcze mi nie wierzy.

Wytrzymałem, bo raz w tygodniu chodziłem na spotkania w klubie AA. A w sytuacjach kryzysowych, nawet częściej. To był taki mój wentyl bezpieczeństwa. Tam nikt mnie nie oceniał, nie pouczał, nie ochrzaniał. Ludzie mnie słuchali, gdy wyrzucałem z siebie wszystkie żale i rozumieli. Bo mieli taki sam problem jak ja, bo walczyli z tym samym demonem.

Świadomość, że im się udaje, dodawała mi sił. Mówiłem sobie: skoro oni dają sobie radę, ja również dam. Nie bez znaczenia był także fakt, że za trzeźwość otrzymałem wreszcie nagrodę. Gabrysia pozwoliła mi się spotkać z Kamilkiem. Nie potrafię opisać radości, którą wtedy czułem. Przecież nie wiedzieliśmy się prawie półtora roku! Spędziliśmy razem cały dzień. Byliśmy w zoo, w parku rozrywki, na lodach. Świetnie się razem bawiliśmy. 

– Tatusiu, czy ty jesteś już zdrowy? – zapytał w pewnym momencie synek.

– Jeszcze nie do końca, ale obiecuję, że już tak ciężko nie zachoruję. I od dziś będę cię często odwiedzał – przytuliłem go.

Nie potrafiłem tego powstrzymać

Przez następne miesiące dotrzymywałem słowa. Trzymałem się z daleka od alkoholu i co tydzień jeździłem do Kamilka. Gabrysia – początkowo trochę nieufna – z wizyty na wizytę witała mnie coraz większym uśmiechem. Czułem, że nie jestem jej obojętny. Wstąpiła we mnie nadzieja. Może się jeszcze kiedyś zejdziemy i będziemy rodziną? Byłem taki szczęśliwy. Widziałem przyszłość w różowych barwach. 

Dokładnie pamiętam dzień, w którym kolega prowadzący spotkania w klubie AA powiedział, że to nasz ostatni miting. 

– Słuchajcie, doskonale wiem, że będzie wam trudniej. Ale postarajcie się wytrwać.  – starał się nas pocieszyć, ale z jego miny wynikało, że sam nie wierzy w to, co mówi. Tylko alkoholik wie, jak ważne jest w walce z chorobą wsparcie innych alkoholików. I jak dołująca jest świadomość, że tego wsparcia nie będzie. 

Starałem się wytrzymać. Przysięgam. Ale nie potrafiłem poradzić sobie z emocjami. Niepewność jutra, strach przed chorobą, nerwowość w pracy… Z dnia na dzień byłem coraz bardziej rozdrażniony i niespokojny. A na dodatek nie mogłem widywać się z synkiem. Mogliśmy rozmawiać tylko przez internet. Błagałam Gabrysię, żeby wróciła z małym do domu, choć na trochę. Tłumaczyłem, że jest mi ciężko, że ich obecność mi pomoże, ale odmówiła.

Stwierdziła, że za wcześnie na takie decyzje, że jeszcze nie wie, czy chce mi dać szansę… Napięcie rosło, a wraz z nim chęć wypicia czegoś mocniejszego. Normalnie w takich sytuacjach biegłem na spotkanie AA. A teraz nic, żadnego wsparcia. Koledzy próbowali organizować mitingi przez internet, ale do mnie to nie przemawiało. To tak, jakby jeść ciasto przez szybę – wkurzałem się. Czułem, że wystarczy drobiazg, żebym się załamał.

I rzeczywiście, gdy któregoś dnia pokłóciłem się z sąsiadem o to, że wystawia śmieci na klatkę schodową, nie wytrzymałem. Poszedłem do sklepu i kupiłem butelkę wódki. Wypiłem całą, niemal duszkiem. Świat zawirował i problemy zniknęły. Poczułem ulgę. Gdy wytrzeźwiałem, ogarnęły mnie wyrzuty sumienia, ale nie potrafiłem przestać pić. Nie zrobiłem tego nawet wtedy, gdy Gabrysia zorientowała się, że znowu jestem w ciągu i odcięła mnie od Kamilka. 

– Nie dzwoń, nie próbuj się łączyć przez internet, bo i tak nie odbierze! – krzyczała do słuchawki. 

– Nie możesz mi tego zrobić! Przecież gdy z nim rozmawiam, jestem trzeźwy! – zdenerwowałem się. 

– Akurat! Myślisz, że jestem ślepa, głucha i głupia? Nie widzę twojego rozmytego wzroku? Nie słyszę bełkotania? Żałuję, że w ogóle dałam ci szansę! Narobiłeś tylko dziecku nadziei! – wrzasnęła i się rozłączyła.

Znowu poczułem się skrzywdzony, niezrozumiany. A na to było tylko jedno lekarstwo… 

Było mi już wszystko jedno

Nie pamiętam dokładnie, co działo się ze mną przez następne miesiące. Wiem tylko, że dużo piłem. Pracowałem w domu, z szefostwem rozmawiałem przez internet, więc nie było z tym żadnych problemów. Stawiałem szklaneczkę przy komputerze i pociągałem małymi łyczkami.

Byłem przekonany, że nikt o niczym nie wie, bo – jak mi się wydawało – robiłem, co do mnie należy. Okazało się jednak, że nie. Trzy miesiące temu dostałem wezwanie do firmy.

– Słuchaj, wiem, że sytuacja jest stresująca i sam czasem sięgam po coś mocniejszego, ale ty naprawdę przesadzasz – usłyszałem od szefa. 

– Zwariowałeś? O czym ty mówisz? Haruję jak wół, a ty mi ty wyjeżdżasz z takimi oskarżeniami! – oburzyłem się. 

– Przestań, nawet ślepy by zauważył. Słabo się maskujesz. A poza tym wydajność ci spadła. Kiedyś byłeś najlepszy. A teraz? Szkoda gadać… – nie ustępował. 

– Wcale nie! Robię więcej od innych… Może zdarza mi się czasem popełnić błąd, ale jestem tylko człowiekiem… 

– I dlatego chcę ci dać szansę, Darek. Albo bierzesz bezpłatny urlop i się ogarniasz, albo do widzenia

– Ale szefie…

– Żadnego „ale”. A więc? – patrzył na mnie wyczekująco.

Już miałem wrzasnąć, że nie potrzebuję żadnego urlopu, bo nie ma się z czego ogarniać, ale wtedy stanął mi przed oczami tamten starszy mężczyzna, dzięki któremu zdecydowałem się na pierwszą terapię. Przypomniało mi się, jak opowiadał, że przez picie najpierw stracił rodzinę, potem pracę, a w konsekwencji mieszkanie. I wylądował na ulicy. Ogarnął mnie strach. 

– Dobra, wezmę urlop – wykrztusiłem.

Gdy wracałem do domu, uświadomiłem sobie ze smutkiem, że znowu jestem na początku mojej drogi do trzeźwości. Od dwóch tygodni jestem na oddziale uzależnień. Prawie cudem się tu dostałem, bo kolejka jest bardzo długa. 

Gdy wyjdę, od razu pójdę na miting AA. Z tego, co wiem, koledzy i koleżanki z grupy znowu się spotykają. Ciekawe, ilu z nich wytrwało, a ilu – tak jak ja – załamało się. Wierzę, że dzięki ich wsparciu wyjdę na prostą. Wrócę do pracy, a Gabrysia pozwoli mi spotkać się z Kamilem…