Chyba nigdy jej nie kochałem

Obracałem w rękach mały stroik, który kupiłem przy cmentarnej bramie. W reklamówce natomiast miałem cztery znicze. Zauważyłem, że ktoś troszczył się o miejsce pochówku – płyta i trawnik wokół były starannie uprzątnięte, a na grobie tlił się jeszcze dwunastogodzinny znicz. Zbliżała się dziewiąta, co oznaczało, że ktoś odwiedził to miejsce dzień wcześniej, tuż przed zamknięciem nekropolii. Ułożyłem wieniec obok gasnącego już lampionu. Potem dookoła ustawiłem te przyniesione przez siebie i odpaliłem je za pomocą zapałek, które były do nich dołączone. Odczytałem, po raz setny już albo więcej, widniejący na nagrobku napis: „Olga K. Odeszła 22. kwietnia 2007 roku. Przeżyła 49 lat".

Od momentu, gdy moja małżonka odeszła na zawsze, zdążyły upłynąć długie lata. Mam jednak poczucie, że nasze wspólne chwile, całe życie, które razem dzieliliśmy, rozgrywało się ledwie dzień wcześniej. Przysiadłem na ławeczce, stojącej dokładnie naprzeciwko miejsca jej spoczynku. Promienie słoneczne padały na wypolerowaną, marmurową płytę nagrobną, tworząc na jej powierzchni rażące ostre świetlne refleksy.

Trudno było mi oszacować, kiedy doszło do naszego pierwszego spotkania. Zupełnie straciłem rachubę, mimo że jeszcze do niedawna z pedantyczną precyzją liczyłem każdy dzień. Od tamtej chwili upłynęło jednak na tyle dużo czasu, że w końcu zdecydowałem się przyznać przed samym sobą – w ostatnich chwilach jej życia, czułem do mojej żony jedynie nienawiść. Przez długie lata nie potrafiłem odpowiedzieć sobie na pytanie, co było tego przyczyną. Chyba obawiałem się, że dotrę do mało wygodnej prawdy i uświadomię sobie, że sam jestem odpowiedzialny za to, jak potoczyło się moje życie. Gdy stałem nad grobem Olgi, w końcu zrozumiałem, że nie mogę dalej uciekać przed odpowiedzią.

Próbuję zastanawiać się, czy to, co czułem do niej, było prawdziwą miłością. Teraz, kiedy jestem już dużo starszy zdaję sobie sprawę, że mam dość duże zdolności do okłamywania samego siebie. Umiem wmówić sobie coś tak przekonująco, że z biegiem czasu zaczynam w to wierzyć całym sercem, jakby to była niezaprzeczalna prawda. Jestem takim drobnym kłamczuchem, który dla własnej wygody potrafi stworzyć od zera serie zmyślonych historii.

A może wcale nie jest tak marnie? Być może chodzi po prostu o to, żeby jakoś ukoić bolące serce? Czy właśnie tak było z uczuciem, którym darzyłem moją żonę? Z tą nierozważną, zaborczą i zwariowaną namiętnością, pełną fałszywego przekonywania samego siebie, że to jest ta jedyna w życiu, najprawdziwsza i największa jaka mogła mnie w życiu spotkać...

To był tylko zakład

Pamiętam to jak dziś – to była wiosna 1978 roku. Przesiadywaliśmy z kolegami w knajpce na Nowym Świecie. Złapaliśmy stolik na zewnątrz, tuż przy chodniku. Plotkowaliśmy o wszystkim i o niczym, rechocząc przy tym z byle powodu. Mieliśmy wrażenie, że jesteśmy królami świata. Nagle jeden z przyjaciół wypatrzył idącą w naszą stronę dziewczynę ze studiów, tyle że z niższego roku. Fakt, miała w sobie coś wyjątkowego, przyciągała uwagę nietuzinkową aparycją. W pewnej chwili kumpel szturchnął mnie łokciem.

– Ty, co o niej myślisz? – zapytał. 

W tamtym momencie moje myśli krążyły zupełnie gdzie indziej. Dumałem nad tym, czy pieniądze, które dostanę od taty, wystarczą mi na letni wyjazd z moją obecną dziewczyną. Byliśmy razem dopiero od dwóch miesięcy.

– Ej, Piotrek, o coś cię pytałem – ziomek dźgnął mnie mocniej łokciem pod żebra. – Nie chciałbyś takiej panny za swoją drugą połówkę?

Machnąłem ręką. W odróżnieniu od moich kumpli, miałem już swoją wybrankę, która była skłonna robić znacznie więcej niż tylko przechadzać się ze mną w blasku księżyca.

– Nie ma co się patrzeć na laski – powiedziałem. – Jak jakaś mi się podoba, to ją zdobywam.

– Taki z ciebie casanova? – zasyczał inny.

– Możliwe, że nawet lepszy niż ci się wydaje – burknąłem.

– To ją poderwij. Dam ci fory. Masz pół roku. No dobra, dam ci siedem miesięcy.

Dostrzegłem szyderstwo w spojrzeniu kumpla. Reszta ekipy przy stoliku gapiła się i chyba czekali na moją reakcję na to szalone wyzwanie. Powinienem był po prostu powiedzieć „nie”. Chociażby dlatego, że Olga nie była w moim guście, preferowałem panny o bardziej krągłych kształtach. Ale byłem gówniarzem, którego męska duma została urażona. 

– Dobra, zakład!

– O co gramy? – dorzucił ktoś z boku.

– Jak zaciągnę ją do łóżka stawiasz chłopakom pięćdziesiąt browarów. Jak mi nie wyjdzie, ja im postawię setkę – oznajmiłem lekceważąco.

Reakcja chłopaków przykuła wzrok idącej w pobliżu Olgi. Nasze spojrzenia zetknęły się wtedy po raz pierwszy. Mrugnąłem do niej figlarnie, lecz ona zupełnie jakby tego nie zauważyła. Nie sądziłem, że zdobycie jej zajmie mi aż tyle czasu. W końcu miałem niezłą aparycję, byłem bystry i z doświadczenia wiedziałem, że dziewczynom trudno jest mi się oprzeć. Myślałem, że parę dni w zupełności wystarczy, żeby zająć jej głowę, ale wtedy niespodziewanie w życiu Olgi i tym samym na drodze do wygranej pojawił się Sławek.

Był z niego niezły lowelas

Nie miałem z nim szans, a przynajmniej tak mi się wydawało, bo koleś szastał forsą na lewo i prawo. Mijały tygodnie, a ja ciągle nie miałem widoków na to, by jakoś zabrać Olgę spod jego skrzydeł. W końcu zacząłem trochę rozpytywać wśród uczelnianych znajomych co to za jeden ten cały Sławek. Sporo ciekawostek udało mi się wyciągnąć od dziewczyn, z którymi ten starszy ode mnie o dwa lata gość spotykał się, nie wiążąc z żadną z nich dłuższych planów.

– Byłam przekonana, że darzy mnie uczuciem – mówiła przez łzy jedna z kobiet, która postanowiła mi się zwierzyć. Pewnie nie bez znaczenia był fakt, że to alkohol w końcu rozwiązał jej język i pozwolił wyrzucić z siebie całą gorycz.

– Ale słuchaj, co ten łajdak mi rzucił na odchodne. Że on ma zakodowane w genach zaliczanie panienek! Ile ja bym dała, żeby zobaczyć, jak ponosi konsekwencje swojego beznadziejnego zachowania! – wyznała.

Słuchając opowieści następnej skrzywdzonej przez tego lowelasa, zacząłem widzieć światełko w tunelu. Stwierdziłem, że powinienem znajdować się obok Olgi w chwili, gdy jej ukochany ją porzuci. Miałem pewność, że to nastąpi, ponieważ Sławek nigdy nie odpuszczał żadnej atrakcyjnej pannie. Z tego też powodu na jedną z imprez zaprosiłem modelkę. Była przepiękna. Co prawda, wydałem na to dwa tysiące za pół godziny prezentowania się
z nią pośród rozbawionej ekipy. Ale było warto. 

Nie pomyliłem się ani trochę. Sławek kompletnie stracił głowę na widok tej dziewczyny i w jednej chwili zupełnie jakby zapomniał o Oldze. Fakt, że cierpiała i to ja do tego doprowadziłem, ale zależało mi jak cholera na wygranej w tym zakładzie. Wszyscy myśleli, że specjalnie olałem drugi semestr, bo chciałem być blisko mojej sympatii, która była na roku niżej. Prawda była taka, że po prostu za dużo imprezowałem. Kiedy już wiedziałem, że czeka mnie powtarzanie roku, od razu zacząłem starać się o przeniesienie do innej grupy tak, żebym mógł chodzić z Olgą na te same zajęcia. Mój upór się opłacił. Byłem przy niej, kiedy ten cały Sławuś zostawił ją dla „mojej” modelki.

Gdy tym razem nie zastała go przed wjazdem na teren kampusu, gdzie zazwyczaj na nią czekał w aucie, zaoferowałem, że ją odprowadzę. Wtedy rzuciła mi spojrzenie, jakie zazwyczaj kieruje się w stronę jakiegoś bubla, czegoś gorszego. Dosłownie chwilę później dostrzegłem jednak w jej oczach rządzę rewanżu. Właśnie na to czekałem i miałem nadzieję, że tak będzie.

Cały czas udawaliśmy

Zakład rzecz jasna wygrałem i to tydzień przed końcem czasu. Jakiś czas później Olga wyznała mi, że zapamiętała pewnego kolesia, który zasiadał pewnego wiosennego dnia przy stoliku w kawiarni i puścił do niej oczko, gdy szła Nowym Światem. Potem zerknęła na mnie.

– Jak myślisz, było warto dla mnie powtarzać rok studiów? – rzuciła jeszcze.

Nie zareagowałem na jej słowa, tylko zrobiłem zmartwioną minę. Po paru tygodniach jednak Olga ze mną zerwała i znowu zaczęła spotykać się ze Sławkiem. Wtedy oczywiście postanowiłem to olać i przestać zawracać sobie nią głowę. Jednak trochę niespodziewanie odezwała się we mnie urażona duma faceta, któremu dziewczyna dała kosza. Tym razem postanowiłem ją odzyskać, żeby udowodnić coś samemu sobie. Tym razem Olga chodziła ze Sławkiem dokładnie dwa miesiące. Nie musiałem już podsuwać mu jakiejś atrakcyjniejszej kobiety, po prostu w końcu mu się znudziła.

W drugiej połowie 1979 roku Olga przyjęła moje oświadczyny i powiedziała „tak”. Została moją żoną. Jej motywacją była chęć odegrania się na Sławku. Bardzo chciała, by poczuł, co stracił. Jednakże w tym wszystkim było jeszcze coś, znacznie istotniejszego – Olga była już wtedy w zaawansowanej ciąży, dokładnie w siódmym miesiącu. Czy to właśnie w tym czasie usiłowałem przekonać samego siebie, że to miłość? Miałem pełną świadomość tego, iż postrzegała mnie tylko jako osobę, która zapewni byt jej oraz dziecku.

Łóżkowe igraszki pod osłoną nocy i przesłodzone słówka za dnia okraszone pustym wzrokiem albo złośliwym grymasem na twarzy mówiły same za siebie. Oboje czerpaliśmy z tego związku korzyść, ot co.

– Zastanawiam się, czy to jednak nie było uczucie – oddałem się myślom, wpatrując się w miejsce, gdzie pochowana była Olga – Taka miłość, na jaką było nas stać, bo innej nie umieliśmy sobie podarować. Spędziliśmy razem prawie trzydzieści lat. Wspólnie wychowaliśmy nasze dziecko, które obdarzyliśmy ogromną miłością. Na co dzień towarzyszyły nam uśmiechy i udawaliśmy zgodne małżeństwo. Być może po to, by przekonać tę drugą osobę, a także przy okazji samych siebie, że nasze życie nie poszło na marne.

Następne kłamstwo, w którego prawdziwość nawet nie miałem ochoty dać wiary. Prawda jest taka, że przez wiele lat nie do końca rozumiałem, co tak naprawdę kryje się pod pojęciem „miłość”. Jakie uczucia towarzyszą człowiekowi wtedy, gdy kocha autentycznie, aż do bólu, tak, że słodycz miesza się z goryczą? Jak to jest, kiedy aż skręca cię z tęsknoty i niezaspokojenia? Dość tego.

Ten rozdział został zamknięty. Olga odeszła, a ja wciąż mocuję się z pytaniami, na które nie potrafię znaleźć satysfakcjonujących odpowiedzi. Ale to nieistotne, w końcu mogę odetchnąć z ulgą. Przyznaję, brakuje mi jej, ale przynajmniej nie będę już zmuszony okłamywać samego siebie.

Piotr, 58 lat