Czułam, że wyglądam staro

Miałam ochotę w końcu wykręcić świetlówkę przy lustrze w łazience. Jej ostre światło zawsze wydobywało wszystkie zmarszczki i załamania na mojej skórze. Szczególnie irytowała mnie ta pionowa bruzda na czole. Wyglądałam przez nią, jakbym była wiecznie rozzłoszczona. Z kolei cienie pod oczami sprawiały, że ludzie ciągle mnie pytali, co robiłam w nocy, bo wyglądam na niewyspaną. A jeśli miałam gorszy dzień albo nałożyłam za mało makijażu, zdarzało mi się słyszeć pytanie, czy nie jestem chora.

– Nie, po prostu stara! – miałam ochotę syknąć za każdym razem. – Mam trzydzieści pięć lat, ciężko się spodziewać, żebym wyglądała na siedemnaście!

Oczywiście używałam kremów przeciwzmarszczkowych od dobrych kilku lat. Retinol, witamina C, koenzym Q10 – to wszystko tam było. Szkoda tylko, że jakoś nie pomagało…

– Zobacz, byłam na mezoterapii – pochwaliła się raz Lena, moja przyjaciółka, która pomimo tego, że chodziłyśmy razem do klasy, wyglądała dobre pięć lat młodziej niż ja. – To już trzeci zabieg w serii i powiem ci, że naprawdę widzę efekty.

Pogładziła się po policzku i pozwoliła mi się przyjrzeć jej nieskazitelnej twarzy. Faktycznie, jej cera wyglądała na napiętą, rozjaśnioną, wręcz świetlistą. Natychmiast wzięłam kontakt do jej kosmetyczki.

Dlaczego mam nie spróbować?

W ekskluzywnym salonie zaproponowano mi nie tylko mezoterapię, ale też karboksyterapię i peeling kwasami. Pół roku później dałam się namówić na ostrzykiwanie twarzy własnym osoczem. To był prezent na moje urodziny. Drogi, ale uważałam, że to dobra inwestycja.

– Wampirzy lifting, co? – pokiwała głową Lena. – Miałam to. Daje świetne efekty, ale niestety na krótko. Trzeba powtarzać co dwa, trzy miesiące. A najlepiej co miesiąc.

Zgrzytnęłam zębami, bo to były spore koszty. Jeden zabieg kosztował kilkaset złotych, a ja nie zarabiałam kokosów. Pracowałam wprawdzie w banku, ale na tak zwanej obsłudze klienta, czyli w okienku. Nie była ze mnie żadna menedżerka wyższego szczebla, żebym mogła sobie pozwolić na wydawanie takiej kasy co miesiąc. Tak naprawdę marzyłam o zabiegach medycyny estetycznej. Wiedziałam, że botoks rozwiązuje problem zmarszczek na czole, a wstrzyknięcie kwasu hialuronowego w policzki czy usta odmładza o dobre dziesięć lat.

– Policzki: tysiąc dwieście złotych, usta: od ośmiuset – mówiłam z rozgoryczeniem do Leny i jej kuzynki, pięknej dwudziestoparolatki, którą poznałam podczas wspólnego wyjścia na rolki.

– Och, to można zrobić taniej – uśmiechnęła się tajemniczo Marianna. – Powiem wam coś w sekrecie, dziewczyny. Patrzcie… – wskazała palcem na swoje czoło, ale nie rozumiałam dlaczego.

– Widzicie? Próbuję właśnie zmarszczyć brwi – szepnęła. – Nie mogę, bo mam zrobiony botoks na trzy okolice. Kurzych łapek też nie mam, patrzcie.

Tu uśmiechnęła się szeroko, ale rzeczywiście, wokół jej oczu nie pojawiła się ani jedna kreseczka.

– Ale po co ci botoks? – nie mogłam opanować zdziwienia. – Przecież ty jesteś grubo przed trzydziestką!

W tym momencie Lena i Marianna zaczęły się śmiać. A potem wyjaśniły, że Marianna jest rok starsza od nas. Dosłownie wytrzeszczyłam na nią oczy, bo nie mogłam w to uwierzyć!

Chciałam być jak ona

Tamtego popołudnia podjęłam decyzję. Musiałam zrobić to co Marianna, czyli poprawić sobie twarz. Wyznała nam, że dała „sobie zrobić” policzki, usta i dolinę łez, czyli okolice pod oczami. Faktycznie, nie tylko nie miała zmarszczek, ale także cieni pod oczami czy nawet minimalnych załamań przy ustach. Nie mogłam tylko zrozumieć, jakim cudem było ją na to wszystko stać. Przecież mówiła, że pracuje w szkole. 

– Dobra, zdradzę wam tajemnicę – Marianna dała się w końcu namówić na zwierzenia. – Ale wiecie, musicie być megadyskretne, to się nie może rozejść. Wyślę wam zaproszenie do zamkniętej grupy na fejsie.

Chwilę później na mojej komórce pojawiło się powiadomienie o zaproszeniu do tajnej grupy na Facebooku. Nazywała się „Urodowe party”. Marianna wyjaśniła, o co chodzi.

– Wiecie, że normalnie zabieg botoksem kosztuje około ośmiuset złotych, no nie? Ale w to wchodzi opłata dla gabinetu, podatek i tak dalej. Sam materiał nie jest taki drogi. No więc na tej grupie mamy lekarza, którego można zaprosić na prywatną imprezę. Przyjeżdża i robi dziewczynom zabiegi za ułamek ceny. Policzki, usta, wygładzanie zmarszczek… Oczywiście, wiecie, legalne to to nie jest, choćby ze względu na podatki, dlatego grupa jest tajna. Najbliższe urodowe party będzie za tydzień, u jednej laski w domu. Jeśli chcecie coś sobie poprawić, napiszcie do niego.

Pokazała nam profil tego lekarza. Aż obie westchnęłyśmy. Facet na zdjęciu miał koło trzydziestki i był seksownym blondynem niczym z amerykańskiego serialu o lekarzach. Pozował na tle znanej kliniki medycyny estetycznej. Spodobał mi się od razu. Robił profesjonalne wrażenie.

Wierzyłam, że impreza się uda

Na przyjęciu u koleżanki Marianny było siedem dziewczyn, razem z nami. Każda chciała „zrobić” coś innego.

– Ja muszę poprawić usta – oznajmiła chuda brunetka, która już wyglądała trochę jak glonojad.

– Ja robię dzisiaj wolumetrię – wyznała inna, na moje oko dwudziestoparoletnia, z piękną, napiętą skórą i ładnymi kośćmi policzkowymi. – Patrzcie, jak mi opada owal, no koszmar!

– Ja chcę wypełnić dolinę łez – odważyłam się powiedzieć. – Mam dość wyglądania ciągle jak mops z depresją.

Dziewczyny natychmiast zaczęły mi mówić, że to świetny wybór. Każda z nich oczywiście miała „zrobioną” dolinę łez i bardzo to sobie chwaliły. Podobno efekt był bardzo delikatny, ot, miało się taką niby wypoczętą twarz.

– Zobaczysz, jak cię znajomi potem zobaczą, będą pytali o adres twojego spa – zachwalała jedna z dziewczyn. – Nikt się nie zorientuje, że to medycyna estetyczna – dodała i rozległy się chichoty.

Gdy przyszedł doktor Paweł, dziewczyny spoważniały. Lekarz zachowywał się profesjonalnie, przy każdej pacjentce wkładał nowe jednorazowe rękawiczki, ze skupieniem odmierzał dawki wstrzykiwanych substancji, starannie pokrywał twarze maścią znieczulającą.

– To lidokaina – poinformował mnie, kiedy przyszła moja kolej. – Posmaruję też przy ustach, dobrze? Myślę, że dobrze byłoby wyrównać to załamanie. 

Wpadłam w lekką panikę, bo nie miałam przy sobie pieniędzy na dwa zabiegi, ale doktor Paweł z uśmiechem powiedział, że nie ma problemu, mogę przekazać pieniądze przez Mariannę. Tamtego dnia odmłodniałam o dobre dziesięć lat. Już od poniedziałku zaczęłam słyszeć słowa uznania, że chyba wreszcie porządnie wypoczęłam. Koleżanki z banku pytały mnie, czy byłam w weekend na jakimś wypadzie, bo wyglądam po prostu olśniewająco. Z wdziękiem odpowiadałam, że wreszcie miałam czas porządnie się wyspać i pójść na spacer do lasu. Ludzie naprawdę to kupowali!

Ale najlepsze w tym wszystkim było to, że wydałam na te luksusowe zabiegi nie więcej niż na zwykłą mikrodermabrazję w dobrym salonie kosmetycznym! Doktor Paweł naprawdę nie zdzierał, ot, brał cenę materiału plus jakieś wynagrodzenie dla siebie. W sumie wychodziło to kilka razy taniej niż w klinice piękności.

Szybko uznałam, że taka okazja nie może się zmarnować. Nie wiadomo było, jak długo nasz prywatny lekarz będzie prowadził działalność na boku. Postanowiłam wykorzystać te możliwości, póki jeszcze istniały. Napisałam do niego przez Facebooka, że chcę sobie powiększyć usta oraz zrobić coś z opadającymi powiekami. Oczywiście się zgodził i od siebie zasugerował mi, żebym wygładziła też grzbiet nosa, bo zauważył, że mam lekki garbek. Faktycznie, wcześniej jakoś nie przywiązywałam do tego garbka uwagi, ale teraz zaczął mi przeszkadzać. A skoro poprawienie nosa miałam w cenie pary butów, to dlaczego by nie?

Tym razem na urodowym party były tylko cztery dziewczyny.

– Doktorek więcej dzisiaj nie przyjmie, bo robi mi biust! – oznajmiła gospodyni.

To mnie zaintrygowało. Okazało się, że Estera, gospodyni, umówiła się z lekarzem na powiększenie biustu kwasem hialuronowym. W klinice kosztowałoby to minimum dwanaście tysięcy.

– On mi robi za trzy i pół – pochwaliła się. – Dosłownie za darmo!

Nim doktor do nas dołączył, spędziłyśmy godzinę na oglądaniu w internecie zdjęć kobiet przed i po zabiegu powiększania piersi kwasem hialuronowym. Zaczęłam się zastanawiać, jak szybko mogłabym dostać kredyt gotówkowy na trzy i pół tysiąca złotych.

Doktor Paweł uporał się z naszymi zmarszczkami, potem przeszedł z Esterą do sypialni. Zostałam tylko ja, bo nie chciałam wracać do domu autobusem z mocno zaczerwienioną twarzą, i czekałam na taksówkę.

– Najpierw podam ci znieczulający zastrzyk z lidokainy – słyszałam głos lekarza zza drzwi. – Zrobię ci w sumie cztery wkłucia, nad i pod piersiami. Gotowa? 

Działo się coś niedobrego

Padało, więc przyjazd taksówki się opóźniał. Siedziałam w kuchni i liczyłam w pamięci, ile mam oszczędności. Musiałam sobie poprawić piersi!

– Ej… dobrze się czujesz? Co ci jest? Hej! Estera… 

Podniosłam się zaalarmowana paniką w głosie lekarza. W pokoju wyraźnie działo się coś złego. Weszłam tam.

Estera leżała na łóżku blada i pokryta potem. Dygotała na całym ciele. Właściwie to dosłownie nią rzucało. Miała wytrzeszczone oczy i oddychała ze świstem.

– Boże kochany, co jej jest?! – rzuciłam się do koleżanki.

– Nie mam pojęcia! – lekarz był spanikowany. – Nagle zaczęła tak oddychać! Nic jej jeszcze nie zrobiłem, tylko dwa zastrzyki z lidokainy!

Estera wyraźnie się dusiła. Dostrzegłam, że ma opuchniętą szyję i sinieją jej usta. Na skórze wystąpiła pokrzywka. Przypomniałam sobie, gdzie to kiedyś widziałam. Mojego kuzyna raz użądliła pszczoła, a miał uczulenie na ich jad.

To reakcja alergiczna! Niech pan coś zrobi! Ona się zaraz udusi!

– Ale co? – doktor Paweł patrzył na mnie bezradnie. Ręce mu drżały, w oczach miał przerażenie.

– Nie wiem co! To pan jest lekarzem! – krzyczałam, próbując otworzyć usta szamocącej się Esterze.

– Nie jestem! – wrzasnął histerycznie i na moment zamarłam. – Ja tylko sprzątam w klinikach i podkradam materiały! Nawet nie skończyłem liceum! Boże, zrób coś! Przecież ona się dusi!

Nie miałam czasu na analizowanie jego niespodziewanego wyznania. Pamiętałam, że kiedy pszczoła użądliła Maćka, jego ojciec z prędkością światła pobiegł do domu i wrócił z ampułkostrzykawką, której zawartość wstrzyknął synowi w ramię.

– Musi dostać adrenalinę! – krzyknęłam. – Inaczej umrze! Dzwoń po pogotowie! No szybciej, gnojku! – wrzasnęłam, bo zobaczyłam, że się waha.

Jasne, wiedział, że jeśli przyjedzie karetka, to on trafi za kraty. Nie dość, że okradał kliniki, to jeszcze podawał się za lekarza i przeprowadzał nielegalne zabiegi medyczne. Czułam, że ma ochotę uciec, a nie wzywać ambulans. Estera była czerwona na twarzy, oczy niemalże wyszły jej z orbit. Miała wstrząs anafilaktyczny. Byłam przerażona, bałam się, że karetka nie zdąży dojechać na czas. 

– Na dole jest apteka! Biegnij po adrenalinę! – wpadłam nagle na pomysł. – I ani się waż uciec, bydlaku! I tak cię dorwę!

Ślad po nim zaginął

Wybiegł i oczywiście już nie wrócił. Zamiast niego przybiegła zdyszana kobieta w fartuchu farmaceutki. Doskoczyła do coraz mniej już rzucającej się Estery i wbiła jej igłę w ramię. Kilka sekund później dziewczyna odetchnęła ze świstem, a po kolejnej minucie oddychała już praktycznie normalnie. Przyjechała karetka i zabrała pacjentkę do szpitala. Ratownicy powiedzieli, że dostała adrenalinę dosłownie w ostatnich sekundach. Doznała wstrząsu anafilaktycznego w reakcji na lidokainę. Okazało się, że miała na nią uczulenie. Chwilę potem byłaby martwa…Oczywiście „doktor” zniknął bez śladu. 

Dobrze, że miał chociaż tyle przyzwoitości, żeby wpaść do apteki i powiedzieć, że pod dwunastką umiera dziewczyna, która potrzebuje zastrzyku z adrenaliny. Potem spokojnie oddalił się z miejsca zdarzenia. Tyle że ja nie odpuściłam. Opowiedziałam wszystko policji. O tajnej grupie na Facebooku i urodowych party, podczas których ten człowiek robił dziewczynom zastrzyki z kradzionych materiałów.

Szybko się okazało, że pracował wcześniej w kilkunastu klinikach urody. Zawsze jako dozorca albo sprzątacz. Godził się na kiepskie warunki płacowe i niewygodne godziny pracy, więc chętnie go zatrudniano. W trzech klinikach dopiero podczas remanentu zorientowano się, że stany magazynowe nie zgadzają się z ilością ampułek w lodówkach. W pozostałych właściciele i lekarze dowiedzieli się o tym dopiero od policji. Tak, Paweł, czy jak on się tam naprawdę nazywał, był naprawdę sprytny. Wykorzystywał fakt, że jego wygląd wzbudza zaufanie, poczytał trochę o procedurach medycznych, popodglądał lekarzy przy pracy oraz obejrzał parę filmików na YouTubie i postanowił sobie dorobić do pensji stróża. A kiedy omal nie zabił jednej z dziewczyn, po prostu zniknął.

Co najgorsze, policja miała problem z aresztowaniem go, ponieważ ofiary nie chciały zeznawać. Z policją współpracowałam tylko ja i Estera. Ani Marianna, ani Lena, ani inne dziewczyny nie miały najmniejszej ochoty opowiadać o swojej znajomości z tym człowiekiem. Każda twierdziła, że owszem, bywała na tych samych imprezach co on, ale absolutnie nie dawała sobie robić żadnych nielegalnych zabiegów.

– Dlaczego nie powiecie prawdy? – denerwowałam się na Lenę i Mariannę. – Ten człowiek to oszust i prawie morderca! Gdyby mnie tam nie było, zostawiłby Esterę na pewną śmierć i zwiał! Jak możecie go kryć?

– Słuchaj! – syknęła Lena  z niespodziewanie złą miną. – Ja nikogo nie kryję, rozumiesz? Ja po prostu o niczym nie wiem. A już na pewno nie o tym, że ktoś coś kradł, ktoś coś komuś nielegalnie wstrzykiwał i tak dalej. Owszem, byłam na tych imprezach, bo to da się udowodnić, ale nikt, do cholery, nie udowodni mi, że mam w policzkach i ustach kradziony kwas hialuronowy! 

– Jesteście żałosne! – prychnęłam i skończyłam tę rozmowę. 

Na szczęście, nie wszystkie dziewczyny były zadowolone z usług „doktorka”. Na policję zgłosiła się taka, której po niewłaściwym podaniu botoksu zaczęła opadać lewa powieka. Inna dostała zapalenia tkanki po nieudolnym modelowaniu przez niego policzków. Otworzyła się puszka Pandory. 

W końcu Pawła, który oczywiście nazywał się zupełnie inaczej, złapano w Niemczech. Tam już nie podawał się za lekarza medycyny estetycznej. Tym razem udawał prześladowanego przez rząd Putina onkologa z Rosji, który potrafi wyleczyć raka niekonwencjonalnymi metodami. Zdesperowani pacjenci tylko pobieżnie oglądali jego wydrukowane na komputerze „dyplomy” pisane cyrylicą, a potem płacili za konsultację i polecanie jakichś dziwnych substancji niewiadomego pochodzenia. Metoda była podobna: tajna grupa na Facebooku, ustne polecenia, spotkania w prywatnych mieszkaniach i atmosfera tajemnicy. Przecież doktor uciekał przed reżimem, dyskrecja była warunkiem wizyty u niego.

Musiałam przyznać, że pomimo całej odrazy i nienawiści do tego człowieka podziwiałam jego geniusz. Cud, że w ogóle go ujęto! Nie mogłam wejść na jego rozprawę, ale wiem, że został skazany na bezwzględne więzienie. Ja musiałam zmienić pracę po tym, jak wieści rozniosły się w moim banku. Nie, nie byłam o nic oskarżona, ale czułam się ośmieszona. Byłam jedną z naiwnych kobiet, które w pogoni za wieczną młodością dały się haniebnie oszukać i zrobić z siebie pośmiewisko. Dobrze, że nie zostałam oszpecona…

Na szczęście po kilkunastu miesiącach wstrzyknięty w moją twarz kwas hialuronowy się rozpuścił, botoks też stracił działanie. Znowu wyglądam na swoje trzydzieści parę lat. No, prawie czterdzieści, bo skóra po amatorskim zabiegu jest w gorszym stanie niż przed nim, rozciągnięta, z nierównym kolorytem. Niestety, to moja cena, którą zapłaciłam w związku z całą tą chryją.

Ostatnio przechodziłam obok luksusowego salonu medycyny estetycznej i zapatrzyłam się na zdjęcie modelki w witrynie. Podpis reklamował „bezoperacyjny lifting twarzy”.

– To droga klinika – usłyszałam cichy głos za plecami. – Dam pani ulotkę z adresem gabinetu, gdzie może pani zrobić dokładnie to samo za jedną trzecią ceny.

Odwróciłam się. Za mną stała młoda, przymilnie uśmiechnięta kobieta, wyciągająca w moją stronę rękę z ulotką. Wzięłam ją bez słowa. A potem zaniosłam na komisariat. Oczywiście, jest możliwe, że dziewczyna reklamowała zupełnie legalny gabinet, ale uznałam, że nie zaszkodzi tego sprawdzić. Wieczorem zrobiłam sobie maseczkę z żółtka i cytryny i położyłam się wcześniej spać. W tej chwili to moje jedyne sposoby na zatrzymanie młodości. I słowo daję, są naprawdę skuteczne.