Nie wierzyłam w te bajki

Gdy miałam dwanaście lat, pojechałam z klasą na wycieczkę do Kazimierza Dolnego. Koło południa mieliśmy czas wolny. Wraz z koleżankami poszłam drogą od fary w dół, w stronę rynku. Tam natychmiast obstąpiły nas Cyganki. Koleżanki z wypiekami na twarzy kładły na ich dłoniach drobne i wysłuchiwały wróżb o rycerzach w złotych zbrojach i spełnionych marzeniach. Ja w takie wróżby nie wierzyłam. Uciekłam więc przed namolnymi kobietami i skryłam się za załomem murku.

– Może masz i rację, że nie chcesz tamtych wróżb. Ja dam ci lepszą.

Głos dobiegł zza moich pleców niespodziewanie, aż się wzdrygnęłam. Obróciłam się. Za mną stała Cyganka, tak stara jak moja babcia Gosia, mama taty. Pomarszczona twarz, ciemnobrązowe oczy, siwe włosy wysuwające się spod kolorowej przepaski, za którą zatknięta była stara, długa fajka. Cyganka uśmiechała się ciepło, i ten uśmiech sprawiał, że mój lęk minął.

– Mama mówiła, że to nie są prawdziwe wróżby – powiedziałam.

– Rezolutna jesteś. Zobaczmy. – Cyganka dotknęła palcem wskazującym swojego czoła i spojrzała mi w oczy. Głęboko, hipnotycznie. – Hm, tak… Twoja mama, Agnieszka, przed wyjazdem przestrzegała, żebyś nie dała się namówić takim jak ja. Ale twój tata, Teofil, śmiał się wtedy i powiedział, że w końcu to nic wielkiego, gdy dziewczyna dowie się, że będzie śliczna, piękna i wyjdzie za kochającego ją do szaleństwa bogatego chłopaka.

Serce zabiło mi mocno. Tak było. 

– Skąd znam imiona twoich rodziców i skąd wiem, co mówili? – Stara Cyganka pochyliła się nade mną, poczułam zapach jakichś kwiatów. Jaśminu? – Cóż, rezolutna Oleńko, moja magia jest prawdziwa, a moje wróżby zawsze się sprawdzają. – Jej głos był tajemniczy. Poczułam dreszcz. Znała i moje imię! –  Jak mi dasz drobny pieniążek, to powiem ci więcej.

– Dlaczego drobny?

– Bo jeśli nie zapłacisz za wróżbę, to się nie spełni. A drobny dlatego, że mnie na pieniądzach nie zależy. A jeśli do jednego dołożysz drugi, to przypilnuję, żeby wróżba się sprawdziła.

Włożyłam rękę do kieszeni i wyciągnęłam złotówkę. Potem dwa złote. Dałam je Cygance. Kobieta chwilę przyglądała się monetom i obracała je między palcami.

– I co w nich widzisz?

– Że pewnego dnia zapragniesz mieć dziecko. I będziesz je miała. Córeczkę. Kiedy się urodzi, dasz jej na imię Jasmine. To wszystko.

– Dlaczego Jasmine? To dziwne imię.

Stara Cyganka uśmiechnęła się.

– Bo wtedy będzie kwitł jaśmin.

Nie wiem dlaczego, ale o tej wróżbie i Cygance nikomu nigdy nie powiedziałam.

Nie mogłam zajść w ciążę

Mijały lata. Po studiach zaczęłam pracę i poznałam Piotra, za którego po trzech latach wyszłam za mąż. Po kolejnych trzech latach uznaliśmy, że chcemy mieć dziecko. Podobno chcieć to móc. Jednak okazało się, że nie w naszym przypadku. Po wielu nieudanych próbach ginekolog skierował mnie na badania specjalistyczne. Okazało się, że cierpię na endometriozę, chorobę, która wykrada kobietom marzenia o dziecku. 

Byłam zrozpaczona. Tak bardzo chciałam mieć własne dziecko. Ale Piotr powiedział, że skoro nie możemy mieć własnego, możemy adoptować sierotę. Pamiętam tamtą chwilę – stałam przy oknie, kiedy on podszedł do mnie, objął mnie od tyłu i powiedział:

– Pokochamy to dziecko, uwierz mi.

Kiedy zamykałam oczy, by się bardziej wczuć w dotyk męża, w dole po drugiej stronie ulicy mignęła mi stara Cyganka z fajką w ustach. Jej obraz pozostał pod powiekami. Natychmiast je otworzyłam, ale nikogo już tam nie było. Jednak to wystarczyło, by przypomniała mi się wróżba sprzed niemal dwudziestu lat. „Pewnego dnia będziesz pragnęła mieć dziecko. I będziesz je miała. Córeczkę. Kiedy się urodzi, dasz jej na imię Jasmine”.

Postanowiłam walczyć. Rozpoczęłam leczenie. Było długie, wyczerpujące, kosztowne, ale się uparłam. Gdzieś w głębi mnie tkwiła nadzieja, że jednak stara Cyganka nie kłamała, mówiąc, że ma w sobie prawdziwą magię. Po czterech latach, gdy już powoli traciłam cierpliwość i wiarę, zdarzył się cud i zaszłam w ciążę. Ale to był dopiero początek. Przez kilka miesięcy musiałam leżeć w łóżku, by nie poronić. 

Jednej z kolejnych nocy, gdy byłam w ósmym miesiącu, obudził mnie lęk. Leżałam przez chwilę, wsłuchując się w siebie. Obok cicho sapał mąż. Niby wszystko było w porządku. Zachciało mi się do toalety. Ostrożnie przeszłam do łazienki. Kiedy wracałam, chciałam otworzyć szerzej okno, żeby zapach jaśminu doleciał do nas na trzecie piętro. Na podwórko przed domem latarnie rzucały blade kręgi światła.

Czułam, że coś jest nie tak

Wtedy poczułam ból brzucha i lęk. Nie mogłam się ruszyć, odezwać. Panika wzmagała ból, ból wzmagał panikę. Błędne koło. Powinnam głęboko oddychać, ale stałam jak sparaliżowana. Za wcześnie! Coś we mnie krzyczało. Zamknęłam oczy. Wtedy jakbym usłyszała za sobą głos starej Cyganki: „A jeśli do jednego pieniążka dołożysz drugi, to przypilnuję, żeby wróżba w przyszłości się sprawdziła”.

– Miałaś przypilnować, żeby wróżba się spełniła – szepnęłam i otworzyłam oczy.

Mój wzrok padł na podwórko. Na dole, w kręgu światła, stała stara Cyganka i patrzyła w moje okna. To była ona. Mogłabym przysiąc. Dostrzegłam nawet sterczącą zza opaski na głowie fajkę. Zaskoczenie wywołane jej widokiem zdusiło panikę, a po chwili ból i skurcze zaczęły mijać.

– Kochanie, co robisz w otwartym oknie? – mąż stanął z tyłu i objął mnie.

Odwróciłam się na chwilę do niego, a potem znowu wyjrzałam przez okno. Na podwórku nikogo nie było.

Doczekałam się szczęścia

Miesiąc później urodziłam córeczkę. Dałam jej na imię Jasmine. Inne jakoś w ogóle nie pasowało. Ale to nie koniec tej opowieści. Kiedy powiedziałam mamie o imieniu dla mojej córki, spojrzała na mnie badawczo i spytała:

– Dlaczego tak?

W pierwszej chwili chciałam odpowiedzieć, że to z powodu jaśminu, którego zapach dolatywał do mnie przez okno. Ale w oczach mamy zauważyłam dziwne napięcie. Więc opowiedziałam jej o starej Cygance, jej wróżbie i obietnicy, którą spełniła.

– Wiem, że mi się to jedynie przywidziało, że stała tam pod oknem – kończyłam moją opowieść. – Bo dlaczego jakaś stara obca Cyganka chciałaby mi pomagać?

Mama pokręciła głową.

– Nie była obca – wyszeptała i otarła łzę w oku.  – Widzisz, po części ty sama jesteś Cyganką. Jak i ja.

– Słucham? – zdziwiłam się. Ani ja, ani mama z naszymi blond włosami nie wyglądałyśmy na Cyganki. – Pierwsze słyszę.

– Bo to smutna historia. Nie znałaś swojej babci, a mojej mamy, bo zmarła, gdy miałam piętnaście lat. Była prawdziwą Cyganką z taboru. Czarnowłosą, dorodną, piękną. Kiedy miała dwadzieścia pięć lat, zakochała się w gadzio, czyli nie–Cyganie. Był milicjantem w miasteczku, w pobliżu którego rozbił się tabor. Moja mama, Tabitha, miała już męża. Nie kochała go, to było małżeństwo aranżowane. On był od niej sporo starszy. Nie mieli dzieci, a ona strasznie za dzieckiem tęskniła.

Andrzej, ten gadzio, dał jej dziecko. Niestety, też był żonaty. No i był w partii. Ich związek był więc nielegalny i niemożliwy do utrzymania. Być może gdybym urodziła się czarnowłosa, sekret nie wyszedłby na jaw, ale los bywa złośliwy. Matka Andrzeja była blondynką i jej geny przeważyły. W taborze zrobił się skandal. Według prawa za zdradę mojej mamie należała się śmierć. Uratowała ją jej matka, a moja babcia. Była najlepszą wróżką, znaną wśród całej społeczności polskich Cyganów.

Postawiła na szali swój autorytet, zagroziła rzuceniem klątwy na cały tabor, i mamę ze mną w ramionach tylko wygnano. Babcia nakazała Tabicie, by trzymała się od Cyganów z daleka i najlepiej, by w ogóle zapomniała o swoim pochodzeniu. By zmieniła imię i stała się gadzio, bo tylko wtedy będzie bezpieczna i szczęśliwa. Mama nie miała wyjścia. Kochanek mamy załatwił jej pracę na drugim końcu Polski. Pomagał jej przez jakiś czas, aż stanęła na nogi. Tabitha zmieniła imię na Teresa. Potem poznała Jana i wyszła za niego.

– Mój dziadek Janek? – wyszeptałam zdumiona.

– Tak. Bardzo ją kochał, i mnie traktował jak własne dziecko. Szkoda, że straciłyśmy nasze dziedzictwo – mama uśmiechnęła się smutno. – Cyganie to bardzo ciekawa nacja. Mają wielką moc. I pamięć. Myślę, że w Kazimierzu spotkałaś swoją prababcię, która otoczyła cię opieką. Podejrzewam, że opiekowała się także mną. Kiedyś ci opowiem.

Mama uśmiechała się lekko, a ja nagle zrozumiałam.

– Prababcia miała na imię Jasmine.

Mama skinęła głową.

– Umarła dawno temu – dodała. – Ale dla Cyganów to żadna przeszkoda w wypełnieniu obietnicy, uwierz mi.