Całe życie mieszkałam w centrum dużego miasta. Jednak im byłam starsza, tym bardziej denerwowały mnie spaliny i hałas przejeżdżających co chwilę aut. Dlatego po śmierci męża stwierdziłam, że nic mnie tutaj nie trzyma. Zwłaszcza że pieniędzy nie wystarczało mi już na utrzymanie sporego mieszkania. Syn umówił mnie z pracownikiem jednego z biur nieruchomości. Młody mężczyzna nie wzbudził mojego zaufania, ale gdzie ja tam się znam na tych współczesnych firmach…

– To bardzo dobra decyzja, że chce się pani wyprowadzić z drogiego centrum. Za granicą to standard, że osoby, które straciły współmałżonka, wolą znaleźć mniejsze i tańsze lokum w spokojnej dzielnicy.

Mężczyzna stwierdził, że dzięki dobrej lokalizacji mojego mieszkania mogę dostać za nie całkiem sporą kwotę.

Nie było duże, ale takie, jak lubię

– Mam dla pani świetną ofertę. Na peryferiach miasta, ale za to wszędzie blisko – do przychodni, sklepu czy na pocztę. Wokół dużo zieleni, cisza i spokój. Mieszkanie na nowym osiedlu, ładnie urządzone.

Wybraliśmy się z synem na oględziny. Właściciel zaprezentował nam mieszkanie. Nie było duże, ale takie, jak lubię – jasne i praktycznie urządzone. Ucieszyłam się, gdy okazało się, że wszystkie sprzęty są w cenie, również zmywarka, z której nigdy wcześniej nie korzystałam.

Po wizycie objechaliśmy jeszcze z Andrzejem okolicę. Faktycznie, wszystkie ważne punkty znajdowały się w pobliżu. Stwierdziłam, że nie ma co długo się zastanawiać, bo jeszcze bym się rozmyśliła. Syn przyklasnął mojemu pomysłowi i wkrótce – dzięki pracownikowi biura nieruchomości – sprzedałam stare mieszkanie i kupiłam nowe. Remont w tym kilkuletnim lokum nie był w ogóle potrzebny, więc wprowadziłam się niemal od razu. Okolica wydała mi się przyjemna, drzewa zaczynały się zielenić, a ja już sobie wyobrażałam, jak przemierzam tę trasę podczas spacerów.

Wreszcie przyszła prawdziwa wiosna i wtedy zaczęły się moje kłopoty. Około jedenastej miałam zamiar usiąść przy kuchennym stole i odprężyć się przy kawce i gazetce, gdy do moich uszu dobiegły krzyki. Wyjrzałam przez okno i zorientowałam się, że ten straszny hałas robi czworo dzieci bawiących się na placu zabaw. Niezadowolona wybrałam się więc na zakupy i na pocztę. Pomyślałam, że może do tego czasu dzieciaki znikną spod moich okien. Gdy wróciłam ze spaceru, przecierałam oczy ze zdumienia – dzieci bawiło się coraz więcej. Po południu natomiast na plac zabaw wylegli też spragnieni pierwszego wiosennego słońca rodzice. Hałas był już taki, że nie pomagało nawet radio, które nastawiłam prawie na cały regulator.

Zobacz także:

Jakim cudem nie zwróciliśmy wcześniej uwagi na ten plac zabaw? – z wyrzutem pytałam syna przez telefon. – Ten hałas jest nie do wytrzymania.

– Pamiętasz, że wtedy padało? Nikogo więc na tym placu nie było, poza tym dopiero teraz zrobiła się odpowiednia pogoda na takie zabawy.

Wpadłam jak śliwka w kompot. Uświadomiłam sobie, że do późnej jesieni będę musiała wysłuchiwać tych wrzasków. Parę razy próbowałam uciszać dzieci z balkonu, ale bez skutku. Wściekła obserwowałam przez okno, jak krzyczą zupełnie bez powodu, i to w obecności rodziców! Kto to widział, żeby nie zwrócić uwagi własnemu dziecku?! Pewnie jedna matka z drugą cieszą się, że maluch wreszcie wykrzyczy się poza domem.
Kolejne dni uświadomiły mi jeszcze jedną rzecz – nie pasowałam do tego osiedla. Mieszkańcami były głównie młode małżeństwa z małymi dziećmi. Nic dziwnego, że ich te hałasy nie denerwowały. Wręcz przeciwnie, na pewno byli zadowoleni, że plac zabaw znajduje się pod oknami i że mogą mieć starsze dzieci na oku bez wychodzenia z domu.

Zaraz pojawiły się pierwsze piski i wybuchy śmiechu

Któregoś ranka wybrałam się na wizytę do kardiologa w centrum i po drodze spotkałam moją dawną sąsiadkę.

– Krysia, jak to dobrze, że cię spotkałam. Kiedy ty mnie wreszcie zaprosisz, żebym zobaczyła twoje nowe mieszkanie? – spytała.

– Alinko, nie odzywałam się, bo i nie ma się czym chwalić. Mieszkam przy placu zabaw, więc z jednego hałasu przeszłam w drugi.

– Nie przesadzaj, nie może być chyba aż tak źle.

– Przyjedź, to się przekonasz.

Alina odwiedziła mnie kilka dni później. Pogoda dopisywała, więc lada moment mogłam spodziewać się dzieci. I faktycznie, zaraz pojawiły się pierwsze piski i wybuchy śmiechu. W końcu nie wytrzymałam i zapytałam:

– No i co, nie denerwuje cię to?

– Mówisz o tej zabawie na dworze? Ani trochę.

– Ale Alina, to są niemiłosierne wrzaski!

– Chyba już zapomniałaś, jak u nas dudni, kiedy przejeżdża tramwaj! I ten smród spalin! Tu masz pięknie, spokojna, zielona okolica, nowoczesne mieszkanie. Ja bym na twoim miejscu nie narzekała. Dzieci muszą się bawić i wyszaleć.

– No, ale u nas tak nie było.

– Tak, bo podwórko do niczego się nie nadaje i nikt go nie odnawia. Kiedyś dzieciakom coś takiego by wystarczyło, ale teraz rodzice wolą zaprowadzić je na plac zabaw z prawdziwego zdarzenia.

– Dawniej dzieci potrafiły się lepiej zachować, bo je wychowywaliśmy.

– Tak uważasz? A ja myślę, że dzisiejsze domofony to jest prawdziwe dobrodziejstwo – powiedziała.

– Domofony?

Nie pamiętasz tych wrzasków naszych pociech: „Mamo, mogę jeszcze zostać?” albo „Tomek, wyjdziesz?”. Zresztą my nie byłyśmy lepsze – wołałyśmy przecież przez okno, że mają przyjść na obiad.

Zupełnie przestały mi przeszkadzać hałasy

Uświadomiłam sobie, że Alina ma rację. Za naszych czasów dzieci – jak to dzieci – też zachowywały się głośno.

– To fakt. I te wszystkie krzyki denerwowały tę starszą panią. Jak ona miała na imię? – spytałam.

– Stefania. Ciągle zwracała uwagę naszym maluchom. Widocznie również zapomniała, że jej dzieciaki też kiedyś dokazywały głośno na dworze.

– Chodź, przejdziemy się, jeśli masz ochotę – zaproponowałam.

Zrobiłyśmy sobie miły spacer, a na koniec odpoczęłyśmy na ławce przy placu zabaw. Dzieci zachowywały się jakby trochę ciszej, zaskoczone pewnie obecnością starszych osób.

– Zobacz, na balkonie w bloku obok wisi ogłoszenie o sprzedaży – zauważyła Alina. – Może ja też się tutaj przeniosę. Wolę takie hałasy niż te w centrum.

– Nawet nie wiesz, jak bym chciała, żeby mieszkała tu moja rówieśniczka – ucieszyłam się.

Alinie równie szybko udało się sprzedać swoje mieszkanie i kupić kawalerkę na moim osiedlu. Teraz prawie codziennie przychodzimy do siebie na kawę albo spacerujemy po okolicy. Zupełnie przestały mi przeszkadzać hałasy dochodzące z placu zabaw. Poranki i wieczory są tu przecież ciche, powietrze czyste, a dzieci – jak to dzieci – muszą się wyszaleć!