– Słuchajcie, Aneta utknęła na stażu – zawołała Iwona, przyciągając uwagę innych dziewczyn.

– Wcale nie – mój głos utonął w śmiechach i pokrzykiwaniach.

– Jesst jeszcze wino? – Iwona coraz staranniej artykułowała wyrazy. – O, dzięki, Wiola, dawaj całą butelkę. Napij się, sieroto, i słuchaj. Jak nie pokażesz, że masz jaja, to nigdy nie awansujesz. Przypomnij mi, gdzie pracujesz?

– Wiesz dobrze, że w agencji PR – wyrwałam rękę z pijackiego uścisku. – I wcale nie jestem stażystką, tylko juniorem.

– Aaa! Junior do wszystkiego. Można mu zlecić najgorszą robotę. „Zbudujemy pozytywny wizerunek twojej firmy w mediach” – tak się reklamujecie? Ja bym dodała: „po trupach przepracowanych i słabo opłacanych juniorów”.

– Daj jej spokój, dziewczyna robi, co może, kiedyś w końcu ją docenią – Wiola stanowczo zabrała Iwonie butelkę.

– Jak się nie postawi szefowi, to pokryje się kurzem i pajęczynami, zanim ją zauważy. Pewnie nawet nie zna jej twarzy.

Zobacz także:

Zupełnie jakbym była przezroczysta

Nie zamierzałam dalej tego słuchać, głównie dlatego, że miała sporo racji. Od trzech lat zasuwałam na najniższym stanowisku, co wcale nie znaczyło, że miałam łatwą pracę. Przeciwnie, koleżeństwo szybko się zorientowało, że pomijana przy awansach Aneta sporo umie, i bez oporów obdarowywało mnie pracą. W praktyce wyglądało to tak: Jasiek czy Marek prowadzili klienta, a mną się wysługiwali, nazywając to wsparciem. Bez skrępowania korzystali z moich pomysłów, ale sukcesami się nie dzielili. W trakcie pracy nad projektem kampanii byłam niezastąpiona, potem o mnie szybko zapominano, jakbym była przezroczysta.

– Zawalcz o siebie, dziewczyno – dopingowała mnie Wiola.

Tak zrobiłam, ale chyba zabrałam się do tego nieumiejętnie, bo naraziłam się Jaśkowi, a przy okazji dowiedziałam się, gdzie moje miejsce. Najpierw nazwałam „naszym” projekt, nad którym razem pracowaliśmy. Zareagował natychmiast.

– To wyłącznie mój projekt – powiedział z naciskiem, wracając do przeglądania serwisu pogodowego, bo w weekend wybierał się na żagle.

– A kto wymyślił hasło reklamujące kampanię? – nie wytrzymałam.

Jasiek oderwał wzrok od komputera i spojrzał na mnie zimno.

– Mój projekt, to i hasło moje, jasne? – przywołał mnie do porządku.

Wtedy się zbuntowałam. Wstałam, szurnęłam krzesłem i wyszłam, żeby ochłonąć. Wiola dogoniła mnie przy ekspresie.

– Aneta, co ty robisz, wracaj. Jasiek jest świnia, podkabluje cię szefowi, a wiesz, że on nie lubi niesolidnych pracowników.

– Kogo uważasz za niesolidnego pracownika? Mnie? – krzyknęłam ze łzami w oczach. – Haruję jak dzika, nikt tego nie docenia, a jak żebrzę o odrobinę uznania, to zaraz wybucha afera.

– Właśnie, żebrzesz. Dobrze to ujęłaś, masz oko do szczegółów. Powinnaś podejść do tego inaczej. Idź do szefa i przedstaw mu się. Opowiedz o sobie i o projektach, w których uczestniczyłaś. Przedstaw swoje mocne strony i poproś o awans.

Gadała jak jakiś nawiedzony trener rozwoju osobistego. Prychnęłam tylko i się wykrzywiłam.

– Z taką postawą daleko nie zajdziesz – zawyrokowała Wiola.

Nie musiała tego mówić, sama dobrze wiedziałam. Byłam beznadziejna.

– A jak tam twój blog? – Wiola zmieniła temat na jeszcze bardziej dołujący.

W odpowiedzi tylko machnęłam ręką.

Trzeba czasu i szczęścia

Blog to była moja sekretna broń, która miała zadziałać na wszystkie bolączki jak balsam. Potrzebowałam sukcesu i uznania, w jakiejkolwiek formie. Miałam nadzieję, że polubi go wielu czytelników. Jestem specjalistką od marketingu w mediach społecznościowych, byłam przekonana, że wiem, jak ich przyciągnąć. A tymczasem zaliczyłam klapę. Moje blogowe wynurzenia czytało tylko kilkanaście osób, przy czym większość to rodzina i znajomi.

– Ale zdjęcia i filmy, które zamieszczasz, są pierwsza klasa – powiedziała pocieszająco Wiola. – Nie trać nadziei, trzeba czasu i szczęścia, żeby wypromować blog.

– Ja się chyba nie nadaję do blogowania, nie mam już na to ochoty – zdobyłam się na szczerość. – Dla kogo to wszystko piszę? Dla siebie i garstki czytelników? To ja dziękuję, szkoda na to czasu.

– No co ty? – zainteresowała się Wiola. – Kończysz z tym?

– Chyba tak, straciłam serce do bloga. Zrobię pożegnalny wpis i dam sobie spokój.

Ostatni wpis okazał się filmem, bo do takiej formy namówił mnie brat.

– Robię to tylko dla ciebie, siostra – oświadczył. – Skręcę filmik i profesjonalnie zmontuję, znaj moje dobre serce. Będziesz mogła osobiście pożegnać się z milionami fanów na całej kuli ziemskiej.

– Złośliwiec – zamierzyłam się na niego.

Braciszek mówił z głębokim przekonaniem, ale mnie nie zwiódł. Wiedziałam, że kupił niezłą kamerę i chciał ją wypróbować, miałam być królikiem doświadczalnym. Doszłam jednak do wniosku, że powinnam zdobyć się na odrobinę wdzięczności – przecież Rafał mógł filmować cokolwiek innego, a jednak wybrał mnie. Kochany chłopak. W poszukiwaniu odpowiedniego pleneru obeszliśmy pół miasta. Nigdzie mi się nie podobało.

– Wszędzie tłumy ludzi, ciągle ktoś włazi w kadr – narzekałam, ciągnąc Rafała do parku. Tam powinno być spokojniej.

Ominęliśmy zapchane spacerowiczami alejki i skręciliśmy z utartego szlaku.

– Tu będzie dobrze – oznajmiłam, ustawiając się na tle drzew i krzewów tworzących zwartą ścianę zieleni.

– Akurat w tym miejscu? – spytał lekko rozbawiony Rafał. Musiał wyśmiać każdy mój pomysł, inaczej źle by się czuł.

– Kręcisz czy nie? – pogoniłam marudę.

– Twoja sprawa, ja tu tylko sprzątam – podniósł ręce do góry w poddańczym geście. – Zaczynamy!

Przygotowałam wzruszającą mowę o niespełnionych marzeniach, niedokończonych planach. O tym, że się wycofuję, bo nie potrafiłam dotrzeć do ludzi. Żegnałam tych, którzy towarzyszyli mi w blogowaniu przez ostatnie kilka miesięcy. Mówiłam jak w transie, koncentrując się tylko na sobie. Wreszcie skończyłam.

Mistrzowie drugiego planu

– Masz to? – krzyknęłam do podejrzanie roześmianego Rafała.

– Wszyściutko, tylko nie wiem, czy będziesz zadowolona. Sama zobacz.

Zerknęłam w kamerę i zamarłam. Wyszłam nie najgorzej, ale za moimi plecami działo się coś dziwnego. Zza krzaków wyszli mistrzowie drugiego planu, kilku chłopaków w wieku licealnym, którzy korzystając z okazji, wpakowali się w kadr, służąc za ruchome tło mojej poważnej wypowiedzi. Robili głupie miny i przemierzali alejkę krokiem Egipcjanina, dziobiąc powietrze usztywnioną ręką.

– O matko, oni tak cały czas? Jak mogłam ich nie zauważyć? – jęknęłam.

– Poczekaj, to jeszcze nic – powiedział zadowolony Rafał. – Teraz popatrz.

Chłopcy rozzuchwaleni, że wygłupy tak długo uchodziły im na sucho, przeszli na wyższy poziom obciachu. Ustawili się jeden za drugim i zaczęli udawać hinduskie bóstwo o wielu rękach. Trafili idealnie. Giętkie dłonie wydawały się wyrastać wprost z moich ramion.

– Fajne, nie? – śmiał się Rafał.

Żeby mnie dobić, na zakończenie jeden z chłopaczków pokazał nad moim ramieniem twarz i zrobił zeza.

– Rewelacja – Rafał chichotał jak idiota.

Jego to śmieszyło, ale ja byłam wściekła. Całe nagranie na nic.

– Co się dziwisz? Zapragnęłaś stanąć na tle toalety, pytałem, czy to dobre miejsce, ale się uparłaś, a ja nie miałem siły ganiać za tobą po parku, więc nic nie mówiłem.

Przyjrzałam się lepiej ścianie soczystej zieleni i zobaczyłam prześwitujący przez nią charakterystyczny błękitny kolor ścian toi toia.

– Czy oni… – wskazałam szalejących na ekranie mistrzów drugiego planu.

– Akurat korzystali z przybytku, kolejno, mam nadzieję. Jak zobaczyli, że mogą się zabawić, natychmiast wyleźli z krzaków. Przepraszam, siostra, że ci nie powiedziałem, ale nie miałem serca przerywać, nagranie wychodziło fantastycznie. Trochę je zmontuję i zobaczysz, jakie będzie fajne. Wszystkim się spodoba.

Najwyżej umrze ze śmiechu albo mnie wywali z gabinetu

Ostatecznie uległam namowom i umieściłam film na blogu. Rafał też chciał się pochwalić swoim dziełem w sieci, więc pozwoliłam mu je wykorzystać. I od tego wszystko się zaczęło. W krótkim czasie film zyskał licznych odbiorców, promując jednocześnie mojego bloga. Brat był zachwycony.

– Z czego się cieszysz, głąbie, sława przyszła zbyt późno. Zamknęłam bloga i nie zamierzam do niego wracać.

– Czy ja coś mówię? To twoja decyzja – wzruszył ramionami Rafał.

W końcu postanowiłam porozmawiać z szefem o awansie. Trudno, najwyżej umrze ze śmiechu albo mnie wywali z gabinetu. Wzięłam głęboki oddech i zapukałam do drzwi. Odpowiedzią był głośny wybuch radości, chyba potrójny, o ile się nie myliłam. Szef nie był sam, ktoś siedział w „szklanej pułapce”, jak nazywaliśmy wydzielony taflami fragment przestrzeni udający pokój. Ostrożnie uchyliłam drzwi.

– Przepraszam, przyjdę później – chciałam się od razu wycofać. U szefa siedzieli Jasiek i Marek. Wszyscy trzej wpatrywali się w ekran komputera.

– Aneta, dobrze, że cię widzę. Gratulacje, dziewczyno – ożywił się szef. – Nie wiedziałem, że potrafisz zdobyć byle filmikiem tylu odbiorców. To w naszym zawodzie bardzo przydatna umiejętność.

– Ale o co chodzi? – nagle uświadomiłam sobie, że głupio wyglądam, stojąc jak petent z głową włożoną między drzwi i framugę. „Zawalcz o siebie”, przypomniałam sobie rady koleżanki. No, to do dzieła.

Postawiłaś na dziwny scenariusz, ale udało się

Weszłam swobodnie do gabinetu i zawahałam się. Nie było na czym usiąść.

– Jasiek, skombinuj krzesło dla siebie – powiedział nieuważnie szef. Kolega wyszedł, a ja usiadłam na jego miejscu.

– Wiesz, ile osób obejrzało od wczoraj twój film? Kilkanaście tysięcy, i to nie jest ostateczny wynik. Nie wiedziałem, że tak potrafisz przyciągnąć uwagę publiczności. Postawiłaś na dziwny scenariusz, ale udało się. Ozłociłbym cię, gdybyś uzyskała taki zasięg dla reklamowanego produktu.

O czym on mówił? Scenariusz? Przecież ja tego nie planowałam, skąd mogłam wiedzieć, że z krzaków wyjdzie kilku wesołych chłopaków.

– A może ten film powstał przypadkowo? – niechętny Jasiek prawidłowo zinterpretował moją minę. Znał mnie lepiej niż szef, który do tej pory ledwie zauważał moją obecność.

– Ależ skąd – powiedziałam z przekonaniem, krzyżując jednocześnie palce, żeby kłamstwo uszło mi na sucho – Zrobiłam to, bo chciałam coś udowodnić.

– Co takiego? – spytał szef.

– Że mam oko do wykorzystywania zwykłych zdarzeń do promocji. Niby nic, kilku wygłupiających się chłopaków, a ludzie chętnie ich oglądają. W ten sposób wypromowałam swój blog. Mnóstwo osób dowiedziało się o jego istnieniu, dostałam dziesiątki wiadomości z prośbą, bym dalej pisała. To się stało w jeden wieczór.

Spłynął na mnie deszcz łask

Jasiek, który zdążył już wrócić, podejrzanie prychnął, Marek siedział nieporuszony.

– Pracuję tu od trzech lat – przemyciłam najważniejsze przesłanie – zebrałam mnóstwo doświadczeń przy kampaniach, które robiłam wspólnie z kolegami – obrzuciłam ich beznamiętnym wzrokiem.

– Robiłaś duże projekty? Nic o tym nie wiedziałem – lekko zdziwił się szef. No pewnie, on wciąż uważał, że nadaję się tylko do odpowiadania na maile klientów.

– Aneta miewa naprawdę dobre pomysły – Marek odezwał się nieoczekiwanie. Pewnie uznał, że pora mnie docenić, skoro szef zainteresował się moją osobą.

– To już wiem, ten film jest świetny – przytaknął szef. – Doskonale wyważyłaś proporcje między poważnym, wręcz łzawym przemówieniem na pierwszym planie i wygłupami na drugim. Wyszła prawdziwa tragifarsa. I jak to zagrałaś! Można by pomyśleć, że jesteś nieświadoma tego, co się dzieje za twoimi plecami.

Uśmiechnęłam się skromnie. Nie miałam zamiaru wyprowadzać go z błędu.

Oczywiście, awansowałam. Nagle okazało się, że to konieczne posunięcie, żeby mnie zatrzymać w firmie, bo jestem tak utalentowana, że jeszcze podkupi mnie konkurencja. Spłynął na mnie taki deszcz łask, że gdybym miała słabszą głowę, mogłabym pomyśleć, że jestem gwiazdą reklamy. I dobrze, trochę uznania zawsze się przyda. Po trzech latach beznadziejnego terminowania w zawodzie potrafię docenić szczęśliwe okoliczności, które wyniosły mnie na właściwą drogę.

Film wciąż krąży w sieci, zdobywając nowych widzów, a ja już myślę o następnym. Muszę przecież zawiadomić czytelników bloga, że wznawiam działalność. Już raz zaciszne miejsce w parku przyniosło mi szczęście. Ciekawe, czy tym razem też się coś wydarzy?
A jeśli nie, to mam kilka pomysłów w odwodzie. Dam sobie radę.