Odprowadziłam Alę na dworzec kolejowy. Była bardzo szczęśliwa, w końcu otwierał się przed nią nowy rozdział życia. Ja za to z ogromnym trudem powstrzymywałam łzy – przed sobą widziałam już tylko pustkę. Strasznie się bałam, że nie poradzę sobie z samotnością.

Moją córkę przyjęto na uniwersytet w Gdańsku. Marzyła o tym od dawna. Kacper, jej wielka miłość, już rok wcześniej rozpoczął naukę w Trójmieście, a ojciec Ali, mój były mąż, zaoferował pomoc finansową. Próbowałam przekonać ją, że w Warszawie będzie jej wygodniej, bo tutaj nie musi się troszczyć o codzienne sprawy, ale na próżno. 

Jej decyzja zupełnie wytrąciła mnie z równowagi. Wiedziałam, że kiedy wyjedzie na studia, to będzie tak jakby na zawsze opuściła rodzinny dom, bezpieczne gniazdo. Ciężko mi było się z tym pogodzić. Trzymałam jednak fason do samego końca, uśmiechałam się, a Ala radośnie posyłała mi pocałunki z okna pociągu.

Już następnego dnia po jej wyjeździe nie chciało mi się wstać z łóżka. Całą niedzielę snułam się po domu w szlafroku. Śniadanie zjadłam około dwunastej. Przekartkowałam kilka starych tygodników, w telewizji obejrzałam jakiś film, po czym znów usnęłam. Gdy wstałam wieczorem, zadzwoniłam do Ali. Nie odbierała. Jakaś twarda gula stanęła mi w przełyku i po chwili rozbeczałam się na całego. Jeśli tak ma wyglądać moje życie, to po co mam żyć?

W poniedziałek zerwałam się bardzo wcześnie z łóżka, ale i tak z trudem wygrzebałam się do pracy; nie mogłam sobie poradzić z ułożeniem włosów, gdzieś zawieruszyła się bluzka, którą planowałam włożyć, przy płaszczu urwał się guzik…

Na przystanku gęstniał ten sam tłumek, co zwykle. Znałam tych ludzi z widzenia, czasem nawet zastanawiałam się, kim są, co robią. Teraz myślałam jedynie o tym, że z tej gromady tylko ja jestem naprawdę samotna. Każdy z nich kogoś ma: Gruba ze słuchawkami w uszach, zawsze na luzie, zadowolona z życia. Chłopak z nienaturalnie wielkimi oczami – widuję go czasem z dziewczyną. Kobieta, która mogłaby grać Babę-Jagę w Jasiu i Małgosi ma wnuki, sąsiadka z drugiego piętra w moim bloku, która udaje, że mnie nie poznaje… Jej mąż pije. No i elegant z gazetą, który jak zwykle czekał na ten sam autobus co ja. Na oko miał pięćdziesiątkę z okładem. Wysoki, świetnie ostrzyżony, zadbany, w idealnie skrojonej marynarce, wypastowanych butach, naprawdę interesujący. Pewnie żona tak dba o niego.

Niemożliwe, żeby taki przystojny gość nie miał nikogo. A może ta jego babka jest taka jak ja kiedyś, chucha i dmucha na swojego mężusia, a on… Pewnie niejeden romans ma na sumieniu. Tacy są najgorsi: wymuskany, taki spod igły, a w środku łajdak, hulaka albo nawet damski bokser. Obserwowałam go już od dłuższego czasu. Dziwiłam się, dlaczego nie jeździ do pracy samochodem. Może w Śródmieściu nie ma gdzie parkować? Albo oszczędza na parkometrach… Bo to że miał własne auto, nie ulegało wątpliwości. Gość za dobrze się ubierał, żeby nie mieć własnych czterech kółek.

Zobacz także:

Zajęta myślami o przystojniaku dojechałam do pracy. Poniedziałki są straszne, i ten nie różnił się od innych. Nie wiedziałam, w co najpierw włożyć ręce. Na szczęście praca pozwoliła mi zapomnieć o samotności.

Przeżyłam jakoś pierwszy tydzień bez Ali. Córka dzwoniła codziennie, czasem po kilka razy. Z Kacprem wynajęli maleńkie mieszkanko i teraz co chwila Ala informowała mnie o tym, jak się urządzają. Dzwoniła też z pytaniami o gotowanie.

– A czemu twoja córka tak się do garów wyrywa? – spytała mnie któregoś dnia koleżanka, słysząc moją rozmowę z Alą. – Niech nie pokazuje, że tyle potrafi, bo potem chłopa do żadnej roboty nie zagoni. Lepiej niech udaje, że ma dwie lewe ręce.

Agata miała doświadczenie w tych sprawach, chociaż dopiero trzeciego męża udało jej się wychować.

– To ja pytam go, co na obiad, kiedy wracam do domu – chwaliła się.

Wszystkie w biurze jednak dobrze wiedziałyśmy, że Agata po prostu trafiła skarb a nie chłopa. Sama twierdziła, że wygrała los na loterii.
Prawdę mówiąc, to ona namówiła mnie na rozwód i jestem jej za to wdzięczna. Mój mąż nie dość, że miał drugie życie, to w tym pierwszym, czyli w naszej rodzinie urządził się jak cesarz. Ja mu tylko usługiwałam i spełniałam jego polecenia.

Po rozwodzie odetchnęłam z ulgą, zadbałam o siebie, znalazłam czas na własne sprawy. Zaczęłam wychodzić z domu, do kina, teatru. Najczęściej zabierałam ze sobą córkę. Wtedy nie myślałam, że ona kiedyś wyfrunie z gniazda i zostawi mnie samą.

Świat jest niesprawiedliwie urządzony

„Kolejny weekend w samotności” – pomyślałam, wychodząc w piątek z biura. Deszcz zacinał z każdej strony. Kiedy przyjechał mój autobus, czułam, że trzęsę się z zimna.

Rozejrzałam się dokoła za wolnym miejscem, ale wszystkie były zajęte. Wśród siedzących dojrzałam eleganta z mojego przystanku. Rzucił mi krótkie spojrzenie, wstał i ustąpił mi miejsce. Podziękowałam i wygodnie się usadowiłam. Wbiłam wzrok w szybę. Strasznie mnie krępowały takie sytuacje. Facet pewnie pomyślał, że skoro się na niego gapię codziennie na przystanku, to mi się podoba. „W ogóle nie będę się mu już nigdy przyglądać. Zacznę go lekceważyć” – postanowiłam.

Zaraz jednak naszła mnie smutna refleksja, że świat jest niesprawiedliwie urządzony. Skoro mówimy o równouprawnieniu, to dlaczego my kobiety nie możemy podrywać facetów? Dlaczego nie wypada nam dawać im jasnych sygnałów, że się nimi interesujemy i chcemy nawiązać znajomość?! Bo jeśli mężczyzna jest przypadkiem wolny a z natury nieśmiały, to kobieta bezpowrotnie traci szansę na znajomość.

Zajęta myślami o przystojniaku, nie zwróciłam uwagi, kiedy wysiadł, i sama przejechałam swój przystanek. Musiałam wracać spory kawałek na piechotę. Moje gapiostwo wyszło mi jednak na dobre, bo mijając po drodze kilka sklepów, zrobiłam całkiem udane sprawunki. Kiedy w domu przymierzałam kupione fatałaszki, zadzwoniła Agata.

– Maciek z chłopcami pojechali na grzyby. Jestem przez calusieńki weekend sama. Przyjeżdżaj. Zrobimy sobie coś do jedzenia, pogadamy, zostaniesz na noc. A jutro może skoczymy do kina? – zaproponowała.

Nie musiała mnie długo namawiać. Wieczór udał nam się znakomicie. Nagadałyśmy się za wszystkie czasy. Plotkowałyśmy trochę o sprawach biurowych. Potem Agata wyciągnęła z ukrycia stary album ze zdjęciami swoich poprzednich mężów.

– Co z tym zrobić? – zastanawiała się. – O, te są z naszych pierwszych wspólnych wakacji z Romanem… A to z Markiem na Sycylii. Myślisz, że powinnam wyrzucić te fotki?

– Ja nie wyrzuciłam swoich zdjęć z Tomkiem. W końcu to ojciec Ali, na wielu fotkach jesteśmy razem… A poza tym to kawał mojego życia. Ja chyba nie umiałabym tak po prostu wyrzucić starych zdjęć.

– Chyba że miałabyś nowego męża… – Agata zauważyła mój dziwny wyraz twarzy i zaraz się poprawiła – …po prostu kogoś. Powinnaś znaleźć sobie partnera. Nie możesz żyć jak zakonnica – wypaliła nagle. – Masz dopiero 47 lat! Młoda jesteś, nie wypada zwiędnąć tak wcześnie!

A może masz kogoś, a ja tak z grubej rury? – Agata wyraźnie się speszyła.

Nie chciałam się jednak przyznawać do swoich tęsknot przed koleżanką

Pokręciłam głową. Byłam zaskoczona jej słowami. Owszem, lubiłyśmy się, miałyśmy wspólne tematy, ale nigdy nie rozmawiałyśmy o sprawach tak intymnych. Nie chciałam się obnosić ze swoim „dramatem” samotnej kobiety. Dotąd uważałam, że skoro od sześciu lat jestem sama, daję radę utrzymać siebie i córkę, umiem naprawić bezpiecznik, nie lecę do sąsiada, żeby mi wymienił żarówkę, to nie jest ze mną aż tak źle. Fakt, bardzo brakowało mi fizycznej bliskości z mężczyzną i coraz częściej myślałam o spotykanych facetach jak o potencjalnych partnerach seksualnych. Nie chciałam się jednak przyznawać do swoich tęsknot przed koleżanką.

Mimo że nie wspomniałam jej o niczym słowem, Agata doskonale zrozumiała moje milczenie.

– Wiesz, mam pewien pomysł. Nie obraź się, ale będę mówić prosto z mostu. Nie wyglądasz mi na taką, co zaloguje się na portalu randkowym i umówi z facetem w ciemno – otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia. – Słuchaj, Marysiu. Potrzebujesz mężczyzny. Myślisz, że nie widzę, jak patrzysz na facetów.

Chciałabyś mieć kogoś, prawda?

Skinęłam głową, bo co innego mogłam zrobić? Nie miałam pojęcia, co odpowiedzieć, ale Agata wcale nie czekała na moje zwierzenia.

– Za kilka dni są 50. urodziny Maćka. Robimy małą imprezę dla znajomych i najbliższej rodziny. Przyjdziesz? – spytała. – Będzie mój brat, Karol, najstarszy z naszej czwórki. Ma 56 lat i od sześciu, tak jak ty, jest sam. Bratowa zmarła na raka… Karol nie szukał nikogo, ale ostatnio mi się zwierzył, że samotność bardzo mu doskwiera. Pomyślałam, że moglibyście się poznać. To jak, pojawisz się u nas?

– Przyjdę, chociaż… – zaczęłam.

– Nic na siłę – przerwała mi, jakby uprzedzając moje zastrzeżenia. 

– Jak się sobie spodobacie, to dobrze. A jak nie, to trudno. Przynajmniej cię do domu odprowadzi, bo mieszkacie blisko siebie. No to postanowione – skończyła temat.

Resztę wieczoru spędziłyśmy, oglądając jakiś film. Widziałam go co najmniej pięć razy, ale prawdę mówiąc wcale mi to nie przeszkadzało. Byłam zajęta własnymi myślami. Przyglądałam się Agacie, którą znałam już kilka lat, a pojęcia nie miałam, że ma aż trzech braci. Jak wygląda ten najstarszy z rodzeństwa?

Kolejne dni nie przyniosły żadnych zmian w moim życiu. Rano jak zwykle na przystanku spotykałam Grubą ze słuchawkami w uszach, chłopaka z wielkimi oczami i resztę… Jak co dzień, wypatrywałam przystojniaka. W czwartek i piątek się nie pojawił. Pomyślałam, że pewnie złapał wirusa. Wciąż siąpił deszcz, ludzie wokół kichali… Sama nie najlepiej się czułam.

W sobotę miałam stan podgorączkowy, a w niedzielę wprost zwaliło mnie z nóg. Moja siostra jest na szczęście laryngologiem, więc już w południe dostałam odpowiednie leki. Nie poszłam do pracy ani w poniedziałek, ani we wtorek.

– No chyba nie stchórzyłaś? – dopytywała się przez telefon Agata. – Obiecaj, że w sobotę przyjedziesz choćby z glutem do pasa. Mogę ci dać na taksówkę – żartowała. 

Potem opowiadała, jak to jej brat się ucieszył, że są jeszcze w okolicy jakieś fajne kobiety do wzięcia, więc nie mogę go teraz zawieść.
Pod koniec tygodnia czułam się zdrowa i wypoczęta. Od rana w sobotę byłam dziwnie podekscytowana. Pierwszy raz szłam na coś w rodzaju randki w ciemno. Na dwunastą poszłam do fryzjera, zrobiłam manikiur. Wychodząc z domu, przyjrzałam się sobie w lustrze. Efekt był więcej niż zadowalający. Tak, zdecydowanie byłam gotowa na poznanie mężczyzny.

W drzwiach mieszkania Agaty uroczyście powitał mnie jubilat. Złożyłam Maćkowi życzenia, wręczyłam drobny prezent i odważnie ruszyłam za gospodarzem.
W salonie siedziało już kilka osób. Znałam tylko Joannę, naszą koleżankę z firmy. Gdy Maciek przedstawiał mnie kolejnym gościom, usłyszałam dzwonek przy drzwiach.

– No, jesteś wreszcie – dopiero wtedy usłyszałam głos Agaty. 

Odwróciłam się, żeby spojrzeć na przybyłego gościa i stanęłam jak wryta. W przedpokoju pojawił się mój przystankowy przystojniak! Zaraz zresztą dołączyła do niego Agata.

– Ach, Marysiu, już jesteś! Byłam w kuchni i nawet nie słyszałam jak przyszłaś – Agata uściskała mnie serdecznie i pocałowała w policzek. – Chyba tylko ty nie znasz Karola. To mój brat – przystojniak skłonił się nisko i pocałował mnie w rękę. 

Czułam, jak krew napływa mi do twarzy

Przedstawiłam się, uciekając wzrokiem i wycofałam pod okno najszybciej jak umiałam. Zaraz jednak podszedł do mnie i męskim niskim głosem oświadczył:

– No proszę, jaki ten świat jest mały. Nie sądziłem, że u własnej siostry spotkam znajomą z przystanku. Cieszę się niezmiernie z tego zbiegu okoliczności. Zawsze mnie pani interesowała, ale nie miałem śmiałości podejść – uśmiechnął się przyjaźnie.

Czułam straszne skrępowanie. W jednej chwili przyszły mi do głowy wszystkie głupie myśli, jakie miałam, widząc go co dzień rano na przystanku. Bałam się nawet, że jakimś cudem przejrzał te moje fantazje i zaraz mnie zdemaskuje. Musiałam chyba wyglądać na nieco wystraszoną, bo nachylił się do mojego ucha i wyszeptał: 

– Proszę się nie bać. Jestem co prawda duży, ale nie gryzę.

Czułam, jak krew napływa mi do twarzy. Na szczęście w gwarze rozmów udało mi się opanować nieco nerwy. Zrobiło się małe zamieszanie, bo przyszedł moment na wypicie toastu szampanem za zdrowie i powodzenie jubilata. Goście zrobili na środku salonu kółeczko i odśpiewali uroczyste „Sto lat”. Potem usiedliśmy wszyscy do stołu, przy którym oczywiście miejsce obok mnie zajął mój nowy przystojny znajomy.

Wieczór udał się znakomicie. Wszyscy znajomi Agaty i Maćka naprawdę przypadli mi do gustu. Karol okazał się jeszcze bardziej interesujący, niż sądziłam. Miał poczucie humoru, był elokwentny. Widziałam, że niezależnie od planu swojej siostry jest mną zainteresowany.

Potrafił sprawić, że czułam się przy nim jak prawdziwa kobieta. Nadskakiwał, zabawiał rozmową, mówił komplementy, wreszcie poprosił o mój numer telefonu. Na koniec zaproponował, że mnie odprowadzi. Stało się to oczywiście okazją do żartów. Gospodarze nie omieszkali podkreślić, że nie będzie się musiał zbytnio poświęcać, bo przecież jesteśmy sąsiadami.

Kolejne dni były pełne wrażeń. Karol zadzwonił już w niedzielę. Usprawiedliwiał się, że nie spotkamy się rano na przystanku, bo właśnie musi wyjechać w delegację. Miałam go jednak zobaczyć już w środę.

– Zobaczymy się jak zwykle, ósma trzydzieści na przystanku. Może dasz się namówić na spotkanie także wieczorem? – spytał.

– Jeśli nic mi nie wypadnie… – odpowiedziałam trochę wymijająco. 

Nie chciałam, żeby pomyślał, że jestem na każde zawołanie. Tamtego dnia zaspałam. Na przystanek dotarłam z piętnastominutowym spóźnieniem. Karola już dawno tam nie było. No to klops…Cały dzień szło mi pod górkę. Na dodatek Agata była wściekła, bo w naszych raportach sprzedaży pojawiły się jakieś błędy i cały dział miał przez to nie dostać premii. Wieczorem czekałam na telefon od Karola. Nie zadzwonił. Pewnie myślał, że rano specjalnie nie przyszłam na przystanek o zwykłej porze. Nie powiem, trochę mi się zrobiło przykro. Ale co mogłam zrobić? Przez kilka kolejnych dni nie spotykaliśmy się rano. Dopiero w następny poniedziałek zobaczyłam, jak macha do mnie już z daleka.

– Dzień dobry! Martwiłem się, że coś się wydarzyło – zaczął i pocałował mnie w rękę na przywitanie.

– Nie, po prostu zwyczajnie zaspałam i spóźniłam się, a potem…

– No tak, a potem to ja nawaliłem. Znowu wypadła mi delegacja… – zrobił zakłopotaną minę.

Rozmawialiśmy, jakbyśmy się znali wiele lat. Zauważyłam nawet, że zwróciliśmy sobą uwagę stałej przystankowej grupki. Jedna wyjęła z ucha jedną słuchawkę i próbowała zgadnąć, o co chodzi. Wielkie oczy chłopaka stały się na chwilę jeszcze większe, a sąsiadka z drugiego piętra mojego bloku wyjątkowo się do mnie pierwsza ukłoniła. Umówiliśmy się na randkę we dwoje do teatru. Karol podjechał pod mój dom samochodem. Potem umawialiśmy się niemal codziennie. Spotykaliśmy się na neutralnym gruncie i to mi wystarczało. Karol był znakomitym kompanem do rozmów, wspólnych wypadów do teatru, spacerów. Ale czy mógłby być kimś jeszcze? Nic do niego nie czułam oprócz zwykłej sympatii.

Kiedy Ala zapowiedziała przyjazd na weekend, Karol zaproponował, że razem odbierzemy ją z dworca. Jechaliśmy pustymi o tej porze ulicami Warszawy. Zatrzymaliśmy się na czerwonym. Karol położył mi rękę na kolanie, nachylił się i pocałował delikatnie w usta.

– Mam nadzieję, że nie zawiodę twojej córki – szepnął.

„A więc Karol planuje wspólną przyszłość…” – pomyślałam, i poczułam krople potu na czole. Uświadomiłam sobie, że nie brałam pod uwagę takiego scenariusza!

Ala była zachwycona moim nowym znajomym i jasno dała mi do zrozumienia, że odpowiadałby jej w roli mojego przyszłego partnera.  Weekend zleciał szybko i znowu zostałam sama w czterech ścianach. Nie było mi z tym dobrze. 

Nie byliśmy dla siebie stworzeni

W końcu zaprosiłam Karola na kolację. Wiedziałam, że jego wizyta u mnie może potrwać do rana. Prawdę mówiąc, szczerze wtedy na to liczyłam, chciałam przekonać się, czy na pewno nic do niego nie czuję. Kiedy jednak został… nie byłam szczęśliwa. Całował mnie czule, pieścił i ogólnie stworzył atmosferę, o jakiej marzyłaby każda zakochana kobieta. Niestety, ja zakochana nie byłam. Teraz to zrozumiałam.

Spotkaliśmy się jeszcze kilka razy. Karol chyba wyczuwał, że nie jestem z nim całkiem szczera, nie rozważam wspólnej przyszłości.
Z jednej strony chciałam być z mężczyzną, ale czy akurat z nim? Chyba niekoniecznie… Przez kilka tygodni broniłam się przed wyznaniem prawdy, bo wiedziałam, że stracę wartościowego przyjaciela i być może już nigdy nie spotkam nikogo podobnego. W końcu jednak musiałam powiedzieć Karolowi, że jednak nie jego szukałam.

– Sama nie wiem, czego chcę, co jest nie tak… Wybacz – wyjaśniłam mu pewnego dnia. – Nie umiem być z tobą tylko dla seksu. Nie kocham cię.

– Nie liczyłem, że od razu się zakochasz – westchnął. – Chciałem dać ci więcej czasu, bo od razu było mi z tobą dobrze… Ale skoro to takie trudne, nie będę nalegał.

Wciąż widywaliśmy się na przystanku, chociaż starałam się nie zdążać na autobus o 8.30. Po prostu źle się z tym czułam. I wtedy przyszło wybawienie. Pewnego dnia Karol przywitał mnie z uśmiechem.

– Przenoszę się do Lublina. Firma otwiera tam nową filię. Będę nią kierował – opowiadał o swych planach.

Tamtego dnia zostałam dłużej w biurze z Agatą. Chciałam pogadać.

– Wiesz, nie wyszło nam z Karolem… Chyba nie byliśmy dla siebie stworzeni. Mówił ci? – spytałam ją trochę niepewnym głosem.

– Spoko. Nic na siłę, pamiętasz?

– Tak – przyznałam. – Miałaś rację.