Naprawdę chciałam z nim być

Kiedy się poznaliśmy, miałam pewność, że to facet dla mnie. Bez zastanowienia powiedziałam „tak”, gdy po kwartale związku padło pytanie, czy wyjdę za niego. Ale wraz z moim ukochanym Romkiem w moim świecie zawitała także Zuzanna – córeczka z jego poprzedniego małżeństwa.

Jasne, że od samego początku byłam świadoma jej istnienia. Do dziś mam w pamięci, jak czule i z miłością Romek wspominał o niej już podczas naszego pierwszego spotkania. Mimo że moja mama nie była zachwycona tą relacją, twierdząc, że facet po przejściach, w dodatku z dzieckiem, to nie jest najlepszy materiał na partnera, ja byłam przekonana, że mężczyzna, który darzy swoje dziecko tak wielkim uczuciem i nie kryje się z tym, na pewno jest dobrym człowiekiem. I miałam rację. Ale ta jego Zuzanka to zupełnie inna historia...

Niby sprawy miały się klarownie i bez komplikacji. Romek przeżył szok, gdy żona oznajmiła mu, iż pokochała innego mężczyznę i pragnie zakończyć ich związek, jednak dołożył wszelkich starań, by córeczka jak najmniej ucierpiała przez ich rozstanie. Zuzia zamieszkała wraz z mamą, a tata zabierał ją do siebie w każdą sobotę i niedzielę oraz na połowę letnich wakacji. Dziewczynka zostawała też u Romka za każdym razem, gdy jej mama wyjeżdżała w delegację. Narzeczony przedstawił mi córkę od razu, gdy tylko zgodziłam się go poślubić. Od pierwszej chwili wyczułam, że mała nie zapałała do mnie sympatią.

– Te buty były modne w ubiegłym sezonie – usłyszałam na dzień dobry wraz z gadką o fantastycznych ciuchach, które jej mamuśka przywiozła z ostatniej delegacji do Mediolanu i jak obłędnie w nich wygląda.

Pomimo szczerych chęci, nie dało się przeoczyć, że Zuzanna to rozpieszczona nastolatka, przywykła do tego, że wszystko kręci się wokół niej i tatuś jest na każde jej skinienie. W jej oczach byłam rywalką, z którą musiała dzielić uwagę ojca i tak właśnie mnie postrzegała. Zdawałam sobie z tego sprawę, a mimo to wdepnęłam we wszystkie pułapki czekające na świeżo upieczoną macochę.

Naprawdę bardzo się starałam

Na początku zdecydowałam się zaprzyjaźnić z Zuzanną. Dokładnie planowałam każdą minutę, kiedy przebywała u nas, wymyślając różne atrakcje i wycieczki. Nauczyłam się przyrządzać jej ulubione dania. Odnosiłam się do niej jak do wyjątkowego gościa, od którego nie oczekuje się niczego. Nawet tego, by odniósł naczynia do zlewu. Nie wspominając już o innych obowiązkach, takich jak sprzątanie pokoju, który zajmowała w naszym domu, czy ogarnięcie po sobie łazienki. Zuza odbierała to wszystko jako oczywistość, ale nie wpłynęło to na poprawę naszych stosunków.

Zaczęłam ją obdarowywać najróżniejszymi rzeczami. Markowe ubrania, kosmetyki do makijażu, najnowsze albumy muzyczne – cokolwiek, o czym mogła zamarzyć piętnastolatka. Po mniej więcej roku zrozumiałam, że to nie jest właściwa droga. Odkryłam wszystkie podarki, które jej dałam, wciśnięte w najdalszy zakątek skrzyni na pościel łóżka, na którym sypiała.

– Ty mała żmijo! – przeleciało mi przez myśl. Nie chciałam już dłużej udawać, że wszystko gra. Zdecydowałam, że porozmawiam o tym z moim mężem. Pokazałam mu stos porzuconych rzeczy.

– Daj jej trochę czasu, to jeszcze małolata – uspokajał mnie Romek. – Zobaczysz, jakoś to będzie – objął mnie ramieniem.

Gadanie przychodzi mu bez trudu. Jakbym nie dawała z siebie wszystkiego. Pogodziłam się również z faktem, że przy Zuzannie zawsze byłam na drugim miejscu. Nie przychodziło mi to łatwo, ale zakochana kobieta jest w stanie znieść naprawdę wiele. Ja również, najlepiej jak umiałam, wspierałam Romka, który pragnął być porządnym tatą i chyba odczuwał lekkie rozczarowanie, że nie jesteśmy wzorową rodziną. A niedługo mieliśmy zmierzyć się z następną próbą.

Zrobiła nam awanturę

Informacja o mojej ciąży była dla nas totalnym zaskoczeniem. Mimo że od samego początku naszego związku małżeńskiego próbowaliśmy spłodzić potomka, wszystkie wysiłki spełzały na niczym. Lekarze tylko wzruszali ramionami, twierdząc, iż tak naprawdę nie ma żadnych zdrowotnych przeciwwskazań, byśmy mogli doczekać się dzidziusia. Mimo to, nic z tego nie wychodziło. Aż do owego poranka, kiedy mój wzrok spoczął na pozytywnym teście ciążowym, ukazującym tak bardzo wyczekiwane dwie kreski.

– Nie mogę w to uwierzyć – oznajmił Romek, tuląc mnie do siebie. – Martwię się tylko reakcją Zuzy – dorzucił po chwili. Ja również miałam obawy. Przeczucie mnie nie myliło.

– Postradaliście rozum? W waszym wieku? Cała szkoła będzie miała ubaw po pachy. Przemyśleliście to w ogóle? – nasza latorośl wydarła się na cały głos i z hukiem zatrzasnęła drzwi od swojego pokoju. Romek krążył pod nimi, pukał raz za razem, usiłował ją namówić na pogawędkę – ale gdzie tam, bez odzewu.

– Pozwól jej oswoić się z tą sytuacją, to nie jest łatwe, kiedy przez taki długi czas była jedynym dzieckiem i oczkiem w głowie swojego taty. A trzeba przyznać, że jesteś fantastycznym ojcem – wyszeptałam, wtulając się w jego ramiona. – Na pewno pokocha to maleństwo równie mocno jak my, zobaczysz – dopowiedziałam za chwilę.

Szczerze wierzyłam, że pojawienie się na świecie kolejnego dziecka odmieni nasze wzajemne stosunki i ociepli atmosferę. Jednak jak zazwyczaj bywa, jeśli chodzi o Zuzannę, byłam w błędzie.

Kiedy na świat przyszedł mały Franek, Romek poczuł się spełniony i przepełniony radością jak nigdy dotąd. Postanowił wziąć kilka dni wolnego, ale... najwięcej uwagi poświęcał Zuzannie. Mimo swojego dorosłego wieku, bo już osiemnastki na karku, dziewczyna wciąż miała humory i fochy niczym mała księżniczka, która straciła tron. Wtedy Romkowi przyszedł do głowy pomysł, żeby sprawić jej prezent w postaci kursu na prawo jazdy.

– Wiesz co, to bardzo sensowny pomysł. Praktycznie każdy ekspert od rodzicielstwa zaleca, aby po przyjściu na świat kolejnego dziecka, poświęcać starszemu więcej uwagi i okazywać mu uczucia. Nie mam pewności, czy ta zasada ma też zastosowanie w przypadku pełnoletnich dzieci, ale warto spróbować. Przecież miłości nikt nam nie zabierze – powiedziałam rozbawiona.

Zuzia nawet nie udawała, że interesuje się swoim nowym bratem, jednak zdecydowała się uczestniczyć w kursie.

A jednak coś dla niej znaczę

Miesiąc po tym, jak Zuza zdała egzamin na prawo jazdy, coś się stało. Zorganizowaliśmy uroczystą kolację, a dzień później planowaliśmy, że pod czujnym okiem taty wybierze się na swoją pierwszą przejażdżkę autem. Niestety, los chciał inaczej – Romek musiał pilnie zastąpić chorego współpracownika i wyjechać służbowo. Zapowiedział, że wróci do domu za trzy dni. Zuzia, która tradycyjnie miała z nami spędzić weekend, pokręciła się trochę po mieszkaniu, a potem ni stąd, ni zowąd oświadczyła, że wychodzi i tyle ją widziałam na oczy.

Godzinę później rozległ się dźwięk telefonu. Dzwonili z policji. Zuzia najwyraźniej uznała, że jest już gotowa, by przetestować swoje dopiero co nabyte umiejętności prowadzenia auta. Jednak jako świeżo upieczony kierowca nie zapanowała nad samochodem i wjechała w tył poprzedzającego ją pojazdu. Na całe szczęście wszystkim udało się wyjść z tej przygody bez szwanku, ale Zuzia zostawiła w domu papiery od auta, więc potrzebowała pomocy.

Szybciutko opatuliłam malutkiego Franka i zamówiłam taksówkę, by dotrzeć do niej jak najprędzej. Zuzia była mocno poddenerwowana całą sytuacją, ale nie miałam za dużo czasu, żeby ją uspokajać. Musiałam najpierw pogadać z policjantami i gościem, którego samochód został uszkodzony, a potem zadzwonić po lawetę. Gdy zabrali nasze auto (czy raczej to, co z niego zostało), w końcu znalazłam chwilę, żeby pogadać z małą na spokojnie.

– Spokojnie, takie rzeczy się zdarzają, nawet tym z ogromnym doświadczeniem. Grunt to, że wszyscy są cali i zdrowi – starałam się ją uspokoić. – A co do reakcji taty, nie przejmuj się tym. Sama z nim porozmawiam – dorzuciłam, zauważając jej przygnębioną twarz. Co do tego ostatniego, nie miałam stuprocentowej pewności.

Romek wprost uwielbiał ten samochód, a nawet mnie – kierującej od piętnastu lat – kluczyki powierzał z duszą na ramieniu. W ciszy pokonałyśmy drogę powrotną, ale tak naprawdę nie liczyłam na nic innego. W końcu dobrze wiedziałam, jaka jest Zuzia. Mimo wszystko los bywa nieprzewidywalny i właśnie to w nim uwielbiam. Układałam akurat Franka do spania, kiedy Zuza nieśmiało wsunęła głowę do sypialni, przez moment wpatrywała się we mnie z wahaniem, aż w końcu z trudem wydusiła z siebie tylko jedno słowo: „Przepraszam”.

Nasza codzienność nie zamieniła się nagle w pasmo beztroskich chwil, ale zaczęłyśmy komunikować się ze sobą jak ludzie, których łączy prawdziwa więź. To daje nadzieję, że nie wszystko przepadło. Szczególnie że niedawno przyuważyłam, jak Zuza – sądząc, że nikt tego nie dostrzeże – ściska czule Franka i przemawia do niego pieszczotliwie. Ten obrazek był dla mnie cenniejszy niż najdroższy samochód.

Judyta, 39 lat