Nawet mój syn zapomniał

– Niech ten rok przyniesie ci same miłe niespodzianki, Paulo – powiedziałam sama do siebie, gasząc płomień wbitej w małą babeczkę świecy.

Moje pięćdziesiąte urodziny wymagałyby ogromnego ciasta, gdybym chciała tradycyjnie ozdobić je odpowiednią ilością płonących świeczek. Jednak w moim wieku rozsądniej jest ograniczyć spożycie cukru. Wybrałam więc skromny, pojedynczy muffinek z jednym, symbolicznym płomykiem, który oznaczał następny rozdział w mojej wędrówce przez życie. Życie, które toczyło się wciąż tymi samymi, dobrze znanymi ścieżkami.

Codzienność kręciła się wokół pracy, obowiązków domowych i opieki nad dzieckiem, a jedyną odskocznią bywał kieliszek wina lub seans filmowy. Nic poza tym. Zostawiłam za sobą ideały z czasów młodości, szalone zauroczenia. Od lat czułam osamotnienie u boku partnera, więc w końcu zdecydowaliśmy się na rozstanie.

Odgryzłam fragment herbatnika. Mdły biszkopt nie miał smaku. Zupełnie jak moja egzystencja. Szłam naprzód ścieżką równą niczym blat: pozbawioną zakrętów, zaskoczeń i nagłych zrywów. W naukach ścisłych określa się to jako ruch jednostajny po linii prostej. W praktyce oznacza to nudę i monotonię.

Herbata już mi zbrzydła, więc sięgnęłam po mocną kawę. Tylko ona potrafiła sprawić, że poczułam się bardziej żywa. Moje życie zrobiło się takie monotonne i nudne. Nie było nikogo, na kogo mogłabym ponarzekać ani niczego, co mogłoby mnie choć trochę podekscytować. Mój były mąż przynajmniej wywiązywał się regularnie z alimentów, a nasz siedemnastoletni syn praktycznie nie wychodził z sali gimnastycznej. Całe dnie poświęcał na treningi siatkówki. Na głupoty nie marnował ani chwili. Szkoda tylko, że dla własnej matki tak trudno mu było wygospodarować trochę czasu. Teraz też siedział dłużej niż zwykle na treningu.

Leżąc na kanapie i gapiąc się w telewizor, usłyszałam dźwięk dzwonka. Czyżby mój syn zostawił klucze w domu? Jednak gdy otworzyłam drzwi, zamiast mojego dziecka, moim oczom ukazał się niewielki bukiet stokrotek. Stokrotki? O tej porze roku? Musiały być sztuczne.

– Synku, czy to twoja sprawka? – zapytałam z nutą niepewności w głosie.

Na schodach zrobiło się ciemno, bo oświetlenie zgasło. Chwyciłam szybko kwiatki i zamknęłam za sobą drzwi. Zaczerpnęłam powietrza i machinalnie przyłożyłam nos do bukietu. Wow, stokrotki okazały się prawdziwe! Ktoś naprawdę się postarał, żeby je kupić w takim okresie i podarować akurat mnie. To na pewno nie był zbieg okoliczności, ani pomyłka. Nie dzisiaj!

Kim by ten człowiek?

Umieściłam te kwiaty w małym wazoniku. Gapiłam się na nie dłuższą chwilę, rozmyślając nad tym, jak może prezentować się mój zagadkowy adorator...

– Co dziś jemy? Umieram z głodu! – Patryk głośno oznajmił swoje przybycie.

Niedługo potem z kuchni dało się słyszeć hałasy, jakby ktoś przerzucał garnki.

– Cześć, mamo! – syn pojawił się w drzwiach.

– Czy ty masz czyste ręce? Przecież każdy przedszkolak o tym pamięta…

– Ale ładne kwiaty! – nie pozwolił mi dokończyć kazania. – Skąd je wzięłaś?

– Ktoś mi je podarował – uśmiech zagościł na mojej twarzy.

Z jakiejś specjalnej okazji? – zdziwił się, po czym w mgnieniu oka wchłonął schabowego.

Kolejnego poranka, mimo że był to weekend, nie wylegiwałam się pod kołdrą. Jak tylko podniosłam powieki, od razu przyszły mi na myśl stokrotki i ponownie ogarnęło mnie przyjemne podniecenie. Sądziłam, że nic ekscytującego już mnie w życiu nie spotka, a tu niespodzianka – najwyraźniej mam tajemniczego wielbiciela!

Podczas robienia sprawunków, a później przygotowując posiłek, bez przerwy łamałam sobie głowę, kto to może być. Byłam do tego stopnia zamyślona, że kiedy ponownie zadzwonił dzwonek u drzwi, nawet nie zerknęłam przez judasza. Przekręciłam klucz w zamku i... znalazłam się twarzą w twarz z niewysokim, delikatnie przerzedzonym na czubku głowy facetem po czterdziestce. Kojarzył mi się z twarzy, mieszkał w sąsiednim bloku. Od czasu, gdy przyniósł mi zgubioną portmonetkę, zawsze witaliśmy się na ulicy.

– Słucham? – spojrzałam na niego zaskoczona.

– Witam serdecznie. Jestem Joachim, pani sąsiad. Jakieś sześć miesięcy temu odnalazłem… – rozpoczął.

– Oczywiście, przypominam sobie – weszłam mu w słowo. – Czyżbym znów czegoś nie zauważyła?

– Nie, skądże. No chyba że… – zawiesił głos, wziął oddech i dokończył: – Chyba że to – wyciągnął dłoń, w której trzymał bukiecik stokrotek! – Najlepsze życzenia urodzinowe.

– Bardzo dziękuję! – odpowiedziałam jakby automatycznie. – Również za kwiaty z wczoraj...

Mam iść na randkę z sąsiadem?

Na jego twarzy pojawił się serdeczny uśmiech.

– Od momentu, gdy natknąłem się na te papiery, pani nieustannie powraca w moich myślach – kontynuował. – Wpadłem na pomysł, że pani urodziny będą idealną okazją, aby nawiązać kontakt. Wczoraj ograniczyłem się tylko do podrzucenia wiązanki. Nie miałem zamiaru wpraszać się w czasie pani urodzinowej imprezy...

– Powiem ci prawdę, nie było żadnej imprezy i nie miałam żadnych gości – przyznałam z ociąganiem.

– No to musimy to zmienić! – powiedział energicznie. – Gdzieś razem wyskoczymy. Przyjadę po ciebie jutro koło trzynastej – oznajmił mi stanowczo.

Instynktownie chciałam się jakoś wykręcić, ale przecież sama przed chwilą marzyłam o jakiejś odmianie

– W takim razie jesteśmy umówieni – odparłam z odwagą w głosie. – Tylko w co mam się ubrać? Nie mam pojęcia, co planujesz… – nie dokończyłam zdania.

– Proponuję coś luźnego i na sportowo. To do jutra – odpowiedział.

Uścisnęłam jego rękę, a on oddał mi głęboki ukłon i ucałował ją z atencją.

– Mamo, co ty wyprawiasz? – Patryk stał oparty o ścianę, przyglądając się z uwagą moim wysiłkom.

– Próbuję znaleźć coś luźnego i na sportowo. Raczej nie pójdę przecież w dresowych ciuchach.

– Idziesz na spotkanie z facetem? – zapytał ironicznie.

– No jasne, a jak! – odparowałam. – Uważasz, że mam zbyt wiele lat na chodzenie na randki?

– Ależ skąd, mamuś, jesteś zarąbista! – zawołał, podnosząc ręce w geście kapitulacji, po czym migiem czmychnął do swojego pokoju.

Spotkanie miało być romantyczne...

Syn nawet nie zapytał o to, z kim się umówiłam i w jakie miejsce. Zupełnie tak, jakby go to totalnie nie interesowało. Ale cóż, w końcu był moim dzieckiem, a nie tatą. Joachim prowadził samochód zdecydowanie, z werwą, ale bez niepotrzebnego szaleństwa na drodze. Nie dopytywałam gdzie zmierzamy. Niespodzianka to niespodzianka. Szybko przeszliśmy na luźniejszą stopę i gadaliśmy o błahostkach. Sama byłam zdziwiona, kiedy nagle z ust mi się wyrwało:

– Spotkanie z tobą to pierwsza od dawna pasjonująca rzecz, jaka mi się przytrafiła od bardzo dawna.

Spojrzał na mnie z zainteresowaniem, a następnie skupił się z powrotem na drodze.

– Wybacz… – poczułam, jak policzki mi płoną. – Chyba przesadziłam. Ale serio, moje życie to jedna wielka monotonia.

Posłał mi serdeczny uśmiech, a potem rzucił coś, czego sensu nie pojęłam:

Nuda to kwestia nastawienia, a nie zrządzenie losu. Zaraz będziemy na miejscu – dorzucił.

Kiedy spojrzałam bardziej świadomie, zauważyłam, że jesteśmy na leśnej drodze.

– Możesz mi powiedzieć, dokąd zmierzamy? – poczułam lekki niepokój.

– Jedziemy na poligon – odpowiedział.

– Chodzi ci o ten wojskowy?! – zatkało mnie.

– Dokładnie tak. Spójrz, już go widać – machnął ręką w stronę szyby.

Przed chwilą dotarliśmy na rozległy teren. Od razu skojarzyłam ten widok z ujęciami z filmów kręconych na poligonie w Biedrusku.

– I co będziemy tu robić?

– Pokonamy nudę. Dobra, wychodzimy z auta.

Bez zapału wysiadłam z samochodu. Liczyłam na randkę z nutką romantyzmu, a Joachim zorganizował nasze spotkanie na środku jakiegoś placu ćwiczebnego! Nie tego się spodziewałam

– Kim ty w ogóle jesteś? – zapytałam zdumiona. – Ci żołnierze ci salutują! – dodałam, wskazując na kilku mundurowych.

– Nie muszą tego robić, kiedy jestem w cywilnych ciuchach. Najwyraźniej nawyk silniejszy niż zasady. Jestem majorem w wojskach pancernych. Przecież wspominałem, że pracuję dla armii.

– No wspominałeś, wspominałeś! – westchnęłam z rezygnacją. – Ale ja sobie myślałam, że ty z nimi jakieś interesy kręcisz, coś tam sprzedajesz…

Ktoś parsknął śmiechem tuż obok mnie, a ja natychmiast zaczerwieniłam się z zażenowania. No i wpakowałam się jak śliwka w kompot! W sam środek pikniku dla rodzin wojskowych, otoczona matkami, żonami i córkami żołnierzy… W tle płonęło ognisko, a w powietrzu unosił się zapach pieczonych kiełbasek, serwowano też słynną wojskową grochówkę, rozlewano piwo i urządzono konkurs strzelania do tarczy z wiatrówki. Wisienką na torcie były dwa konie do przejażdżek i… pięć imponujących czołgów.

Nie pasowałam do jego życia

Miałam nadzieję trzymać się z dala od tych wszystkich atrakcji, ale gdzie tam! Pani pułkownikowa i generałowa szybko wzięły mnie pod swoje skrzydła. Obie damy traktowały Joachima niemal jak własnego syna.

– To naprawdę fantastyczny chłopak – zachwycały się. – Po prostu nie miał szczęścia, jeśli chodzi o kobiety. Ta jego była żona… Totalna katastrofa! Zasługuje na kogoś o niebo lepszego. Żona żołnierza musi być twardą babką z charakterem. A pani zdecydowanie na taką wygląda.

Byłam w sytuacji bez wyjścia, nie chciałam, żeby Joachim czuł się głupio przeze mnie. Muszę przyznać, że bardzo o mnie dbał. Dawał mi wskazówki, instruował jak należy operować karabinem, pomagał wsiąść na konia, a nawet osobiście zabrał mnie na przejażdżkę czołgiem. Próbowałam to docenić, ale było tego stanowczo za wiele! W połowie imprezy miałam ochotę wracać. Gdy w końcu padnięta ze zmęczenia przekroczyłam próg domu, pomyślałam sobie:

– Wybacz, ale chyba nie jesteśmy sobie pisani. Ty podróżujesz wozem pancernym, a ja handluję srebrnymi błyskotkami. Jesteś naprawdę w porządku. Te stokrotki były przepiękne, na zawsze zostaną w mej pamięci, jednak… moim zdaniem prowadzisz nieco zbyt szalone życie jak dla mnie.

– Jaka szkoda… – odparł z smętnym uśmieszkiem. – Myślałem, że świetnie się razem bawimy. W końcu przestałaś narzekać, że się nudzisz.

Bezsilnie uniosłam ręce w geście rezygnacji. Pojął aluzję i sobie poszedł. Wyparował z mojej codzienności, która ponownie przybrała dawny kształt. Nijaki.

– No i jak ci poszło na spotkaniu? – Patryk rzucił pytanie po tygodniu, wykazując się refleksem na miarę arcymistrza szachowego.

– Beznadziejnie – bąknęłam pod nosem.

Nudziłaś się jak mops, prawda? – przytaknął.

– Makabrycznie – minęłam się z prawdą.

Szczerze mówiąc, gdybym mu wyjawiła całą historię, pomyślałby, że mi odbiło. I w tym momencie ta myśl uderzyła mnie z siłą młota. Określiłam spotkanie z gościem, który zabrał mnie na przejażdżkę czołgiem, jako nudne! Odprawiłam z kwitkiem kogoś, kto w listopadzie sprawił, że na moim stole w wazonie stały stokrotki!

Byłam na siebie wściekła!

W końcu sama doprowadziłam do tego, że moje życie jest mdłe i bez polotu. Tchórzyłam przed jakimikolwiek zmianami. Nagle załapałam, o co chodziło Joachimowi, gdy mówił, że nuda to kwestia nastawienia, a nie zrządzenie losu.

– Mamusiu, coś nie tak? Zaraz się rozpłaczesz? – Patryk zapytał zaniepokojony.

Jestem wściekła na siebie i dlatego chce mi się płakać z rozpaczy – przyznałam. – Zrobiłam coś głupiego i nie mam pojęcia, jak teraz…

– To to napraw – bez namysłu zasugerował.

No tak. W sumie to żaden problem przejść parę bloków, wdrapać się po schodach, zapukać do mieszkania i przepraszając dać…

– Patryk, wiesz może, gdzie o tej porze roku można dostać, no… fiołki?

Paulina, 50 lat