Bardzo mnie denerwuje, gdy ludzie wokół mówią, że Boga nie ma. Szczególnie młodzi nie mają już żadnego szacunku ani do religii, ani do Kościoła, ani nawet do świętych sakramentów, a już w szczególności do małżeństwa. A to przecież Bogu wszystko zawdzięczają i nie dość, że nie potrafią podziękować, to jeszcze narzekają!

Ja tam od małego wiedziałam, gdzie moje miejsce. Modliłam się każdego ranka i każdego wieczora, co niedziela chodziłam do kościoła. Zawsze też miałam dla Boga miejsce w sercu, a co za tym idzie, starałam się wsłuchać w jego głos. Bo przecież z nim było łatwiej, przyjemniej w życiu. I miałam pewność, że cały czas otacza mnie Jego miłość. To dzięki mojej bliskiej więzi z Bogiem poznałam Bogdana, mojego męża, z którym przeżyliśmy szczęśliwie wiele lat. Były trudne momenty, przyznaję, ale przecież każdy ma swoje próby, każdego Bóg doświadcza. I choć mam wrażenie, że Bogdan się trochę z tej mojej religijności podśmiewa, przynajmniej zawsze trwa przy mnie. No i niczego nie próbuje krytykować.

Julka wierzyła tylko w zabobony

Prawdziwym utrapieniem była jednak moja córka, Julka. Oczywiście, byłam jej matką, więc bardzo ją kochałam, ale  jej podejście do wiary pozostawiało wiele do życzenia.

– Daj spokój, mamo – słyszałam ciągle. – Nie mam czasu na latanie do kościoła. Jest praca, są inne obowiązki… a poza tym, oni tam nic mądrego nie mają do powiedzenia.

– Dziecko, bluźnisz! – mówiłam z przerażeniem. – To obowiązek każdego katolika! A kto ci potem pomoże, jak nie Bóg? Powinnaś się przynajmniej modlić!

Ona zwykle zbywała mnie machnięciem ręki. Co gorsza, zamiast pacierzy, wolała klepać jakieś horoskopy! Siedziała i zaczytywała się w tych herezjach, a w dodatku jeszcze w nie wierzyła! Wciąż mówiła, że zgodnie z jakimś tam ułożeniem gwiazd powinna mieć szczęście, a to i to musi zrobić tak, bo jej znak zodiaku mógłby mieć w przeciwnym razie poważne problemy. Kiedy kręciłam głową i się obruszałam, do akcji wkraczał Bogdan.

– I co się jej czepiasz, kochanie? – mruczał, trochę rozbawiony. – Ty masz swoje modlitwy i wiarę, a ona swoje horoskopy. Każdy się musi na czymś opierać, żeby nie zginąć.

Łatwo mu było mówić, bo Julce przy tym wszystkim świetnie się powodziło. Miała jakąś doskonale płatną pracę w dużej korporacji i w dodatku odłożyła już sobie niezłą sumkę na koncie. Nie podobał mi się za to jej związek. Mieszkała z mężczyzną, na szczęście jednym, ale bez ślubu. Ten jej Olek też oczywiście nie był pobożny. Zresztą, gdyby był, nalegałby na ślub. Ja wielokrotnie próbowałam namówić Julkę do małżeństwa, ale równie dobrze mogłam gadać do ściany. Jej się takie rozwiązanie nie podobało i już. A ten Olek był do niczego. I w ogóle uważał mnie chyba za wariatkę. A mnie tylko zależało na tym, żeby dobrze im się wiodło i żeby byli szczęśliwi.

To była fala nieszczęść

Nie minęło pięć lat, a wszystko jej się w życiu posypało. Najpierw odkryła, że Olek zdradza ją od kilku miesięcy z jej najlepszą przyjaciółką. Tacy byli z tamtą dziewczyną sprytni, że wiedzieli, że Juleczka ich nie podejrzewa i spotykali się, gdy wychodziła do pracy. A kiedy Olek się wyprowadził, moja córeczka się załamała. Nie wiem, czy to było bezpośrednim powodem, ale dwa tygodnie później straciła pracę. W dodatku nie miała zupełnie głowy do tego, by szukać sobie następnej.

Nie martwiła się za bardzo o swoją sytuację materialną, dopóki nie okazało się, że ktoś włamał się jej na konto i wyczyścił je niemal do zera. Został jej może jakiś tysiąc. Po tym wszystkim Bogdan zaprosił ją do nas, bo, jak powiedział, trzeba było dziecko wesprzeć w nieszczęściu.

Patrzyłam na moją Julkę, która siedziała na kanapie jak kupka nieszczęścia i zalewała się łzami. No tak – najpierw ten jej partner, potem praca, a teraz jeszcze włamanie na konto. A mówiłam jej, że powinna się pomodlić, to nie chciała słuchać! A przecież wiadomo, że wszystko w naszym życiu zależy od Boga.

Próbowałam ją nawrócić

Starałam się nadal przemówić jej do rozsądku. Wiedziałam, że nie może tkwić w tym impasie w nieskończoność. Musiała przecież jakoś zarabiać, utrzymywać to swoje wychuchane gniazdko, które tak lubiła.

– Julka, jeszcze nie jest za późno – przekonywałam ją. – Pomódl się, Bóg na pewno cię zrozumie.

– Mamo, proszę cię… – jęknęła z rezygnacją. – Chociaż teraz mi odpuść.

– Ale zrozum – mówiłam powoli i łagodnie. – Będzie ci dużo łatwiej, gdy Mu zaufasz. Zawierz Mu swoje życie, a wszystko się ułoży. Ech, mówiłam ci zresztą, że życie na kocią łapę to nie najlepszy pomysł.

Nawet nic więcej nie powiedziała. Rozpoczęła rozmowę z Bogdanem, który jak zwykle wszystko zbagatelizował i przekonywał, że świetnie sobie poradzi. Musiała tylko zacząć wierzyć we własne możliwości i przestać się przejmować. Choć dokładałam wszelkich starań, nie udało mi się zmienić jej nastawienia do Boga. Ja jednak nie próżnowałam i modliłam się o jej szczęście tak żarliwie, jak tylko się dało. I to w końcu rzeczywiście się opłaciło.

Bóg miał w tym swój udział

Julka znalazła sobie nową pracę. Teraz pracuje w dziale marketingu dużego wydawnictwa książkowego. Mówi, że to zajęcie daje jej dużo satysfakcji. Rzeczywiście, jest spokojniejsza niż wcześniej, więcej się uśmiecha, a także lepiej śpi. Nie ma aż tak wysokiej pensji jak w tej korporacji, ale mówi, że zdecydowanie wystarcza jej na godziwe życie.

Znalazła też nowego partnera, Mirka. Poznali się podobno na jakimś spotkaniu autorskim pisarki, której Julka pomagała w promocji. Przy nim moja córka wyraźnie promienieje i stała się trochę inna niż kiedyś. Ona uważa, że to dzięki temu, że działa zgodnie z tym, co mówią jej gwiazdy, ja… ja jednak wiem swoje.

To Bóg to sprawił. Nie mógł przecież pozostać obojętny na wszystkie moje modlitwy i mimo że jeszcze się nie nawróciła, chciał jej dać szansę. W dodatku ten Mirek zamierza jej się podobno oświadczyć. Szuka już nawet odpowiedniego pierścionka. A to już przecież ogromny krok w dobrą stronę. Teraz tylko czekać, aż Julka wreszcie zmądrzeje i postanowi zgłębiać wiarę, by poczuć się jeszcze lepiej.