Pewnego dnia przechodziłam obok ulubionego sklepu ze starociami. Nie zamierzałam wchodzić, więc tylko pomachałam ręką przez szybę, kiedy zobaczyłam, że pan Arnold mnie zauważył. On jednak dał mi znak, żebym weszła.

Mam dla pani coś bardzo interesującego – powiedział, kiedy stanęłam przed ladą. – Proszę sobie wyobrazić, że moja wieloletnia znajoma oświadczyła, że chciałaby oddać w dobre ręce swój stary zegar z połowy XVIII wieku. Natychmiast pomyślałem o pani. Proszę, oto jej adres.

Nie było mnie stać na takie cacko

Nie zarabiałam pieniędzy, które pozwoliłyby mi kupić takie cacko. Ale moja dusza miłośnika antyków po prostu kazała mi zegar chociaż obejrzeć i przez chwilę pomarzyć na jawie, że jest moją własnością. Pojechałam na Stary Żoliborz i stanęłam przed niezbyt zadbaną willą, która wołała o remont. Nacisnęłam dzwonek przy drzwiach. Otworzyła mi malutka starsza pani.

– Dzień dobry. Mam na imię Justyna – uśmiechnęłam się na powitanie. – Pan Arnold dał mi pani adres w sprawie zegara.

Przez chwilę starsza pani przyglądała mi się z uwagą. Potem kiwnęła aprobująco głową i zaprosiła mnie do środka. Poszłam za nią do salonu. Tam gospodyni wskazała na piękny stylowy zegar w drewnianej obudowie. Z przodu i z tyłu chroniły go szybki, a że mechanizm był całkowicie odsłonięty, to przez tę tylną można było podziwiać kręcące się pozłacane trybiki, sprężyny i przekładnie, które z mrówczą pracą odmierzały upływ sekund, minut i godzin.

– Wspaniały – westchnęłam głośno i jakby coś mnie przyciągało, niemal bez udziału woli, podeszłam bliżej. – Cudo.

Staruszka aż tupnęła nogą z zadowolenia.

– Pan Arnold miał rację, ten zegar jest przeznaczony dla pani. Może go pani wziąć.

– Bardzo mi przykro, ale nie stać mnie. Mówiąc szczerze, przyszłam tylko na niego popatrzeć, gdyż kocham stare przedmioty.

– Ale ja nie zamierzam go pani sprzedawać. Znalazłam, jak mi polecono, godną zaufania osobę, co, proszę mi wierzyć, nie jest w tych czasach łatwą sprawą, i przekazuję zegar w jej ręce. Za darmo.

Właśnie wtedy na twarzy staruszki odmalowało się coś na kształt ulgi.

– Nie chce pani za niego pieniędzy? – spytałam niepewna, czy przypadkiem czegoś nie dosłyszałam.

– Nie, moja droga. Tobie też nie będzie wolno wziąć za niego choćby złotówki.

Poznałam historię zegara

Potem staruszka usiadła w jednym fotelu i dłonią wskazała mi drugi. Gdy zajęłam miejsce, zaczęła opowiadać:

– Jeszcze przed wojną byłam pokojówką pewnej bardzo bogatej damy. Na kilka dni przed śmiercią przywołała mnie do swojego łoża i przekazała ten zegar. Powiedziała, że wybrała mnie z grona wielu ludzi. Nie było dla niej ważne, że nie jestem bogata. Chciała osobę dobrą, godną zaufania, stateczną i taką, która potrafi dotrzymać danego słowa. „Ten zegar przyniesie ci szczęście, powiedziała, ale musisz o niego dbać niczym o najcenniejszego członka rodziny. Jeśli tego nie zrobisz, zostaniesz ukarana przez los. Dbaj o niego, a nigdy nie zaznasz biedy, i los będzie ci sprzyjał, jakbyś była jego najlepszą przyjaciółką”.

– No i…? – przełknęłam głośno ślinę.

– Wszystko się sprawdziło. Zegar przyniósł mi niewielką fortunę, za którą kupiłam jeszcze przed wojną ten dom. Miałam wspaniałego męża i dzieci. Ale teraz uznałam, że czas przekazać go komuś innemu. Choć widzimy się po raz pierwszy, ufam staremu przyjacielowi, który wystawił pani wspaniałe świadectwo rzetelności, uczciwości oraz dotrzymywania danego słowa.

Podarowała mi go

Godzinę później, nadal zaszokowana, wyszłam z zegarem pod pachą. Przez kolejne niemal 40 lat zawsze szczęściło mi się w życiu. Czy była to jednak zasługa zegara, czy też życiowego szczęścia i dokonywania dobrych wyborów? Być może skłaniałabym się do tego drugiego stanowiska, gdyby nie pewne wydarzenie.

Zegar zawsze stał na stoliku w salonie. Jakieś trzydzieści lat temu podczas remontu mieszkania malarze stłukli zegarową szybkę. Zmartwiło mnie to, bo wiedziałam, że trudno będzie znaleźć równie piękne kryształowe szkiełko. Nie myślałam o tym, że antyk stracił połowę swojej wartości, tylko że już nie wygląda tak pięknie. Ale nadal działał, więc zapomniałam o sprawie.

Dwa tygodnie później mąż poślizgnął się i złamał nogę. Potem zostaliśmy okradzeni – złodzieje zabrali kilka obrazów, telewizor, biżuterię i parę cennych bibelotów. Ja poparzyłam ręce, gdy prysnął na mnie gorący tłuszcz z patelni. Gorzej, że do firmy męża zaczął przyczepiać się urząd skarbowy. Niby wszystko w papierach miał w porządku, ale w tamtych czasach na prywatną inicjatywę patrzono podejrzliwie, i urzędnicy skarbowi potrafili wykręcić kota ogonem i puścić nawet uczciwego przedsiębiorcę z torbami… Padł na nas blady strach. 

Musiałam go naprawić

I wtedy przypomniałam sobie, co mówiła poprzednia właścicielka zegara – dbaj o niego, a będziesz nagrodzona. Czy wierzyłam w jej słowa? To wtedy nie miało znaczenia. W chwilach trwogi robimy wszystko, co nam przychodzi do głowy. Zamówiłam w hucie szkła kopię kryształowej szybki. Kosztowało mnie to sporo pieniędzy, ale nie żałowałam. I modliłam się w duchu, by magia zadziałała.

Tydzień później kontrolerzy skarbówki uznali, że w firmie męża wszystko jest w porządku. Odetchnęliśmy. A kiedy miesiąc później z komendy przyszła wiadomość, że po nalocie na dziuplę pasera znaleziono nasze skradzione rzeczy, uwierzyłam w moc zegara. Już nigdy więcej nie przydarzyło się nam nic złego. Przypadek? Magia? Nie wiem. Ale ostatnio czuję pewien ciężar… pewnie nadszedł czas, bym przekazała zegar następcy.

W naszym towarzystwie antykwarycznym, którego jestem członkinią od siedemnastu lat, poznałam młodego człowieka, Tomasza. Czasami w ludziach jest coś takiego, że możemy wyczuć, że dana osoba jest prawa, rzetelna i uczciwa. Popytałam jeszcze tu i tam dla spokoju ducha, i kiedy okazało się, że naprawdę jest porządnym człowiekiem, uznałam, że znalazłam kandydata. No i pewnego dnia oddałam mój skarb Tomaszowi, oczywiście opowiadając mu jego – i swoją historię. A gdy oszołomiony i uradowany Tomasz wyszedł z mojego domu z zegarem, odetchnęłam z ulgą.