Wyjechałem do Norwegii, kiedy nasz najmłodszy synek skończył dziewięć miesięcy. Nie chciałem dłużej mieszkać z rodzicami żony ani ciągle liczyć każdej złotówki. Ciągle brakowało nam pieniędzy, co chwila też się kłóciliśmy. Mój plan był prosty: zarobię na nasz własny dom i wrócę. 

Oddawałem całą kasę żonie

Pracę na budowie załatwił mi kolega. Oszczędzałem każdą zarobioną koronę, wszystko wysyłałem Ani. Bardzo tęskniłem za rodziną, ale wiedziałem, że zarabiam na nasz lepszy byt. Codziennie gadaliśmy przez Skype. Młodszy synek jeszcze mało co rozumiał. Bardzo zależało mi na tym, żeby wrócić do Polski zanim podrośnie na tyle, aby pamiętać, że mnie nie było. Po roku od wyjazdu ruszyliśmy z budową domu. Pieniędzy nam nie brakowało, a ja wreszcie miałem poczucie, że zarabiam tyle, ile powinienem.

Ania namawiała mnie, żebym wrócił, ale przecież dom trzeba było jeszcze wykończyć. Myśleliśmy o kredycie, ale to by znowu wiązało się z życiem od pierwszego do pierwszego. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego moja żona ciągle narzeka i jest niezadowolona. 

Coraz częściej się kłóciliśmy

Zdecydowałem się zostać w Norwegii na kolejny rok. Przecież nawet gdybyśmy pożyczyli pieniądze w banku, to musielibyśmy go spłacić. Pracując jako urzędnik w gminie, nie zarobiłbym wiele i znaczna część pensji poszłabym na raty. Podczas świąt wielokrotnie pokłóciliśmy się o mój pobyt w Norwegii. 

Kiedy dotarłem na miejsce, zadzwoniłem do Ani. Chciałem zakopać topór wojenny. Przecież robiłem to dla niej i naszych dzieci. Zastanawiałem się, dlaczego nie potrafi tego zrozumieć. Moje argumenty kompletnie jej nie przekonywały. Uznałem, że zarobię na wykończenie domu i dopiero wrócę. Mimo tego że naprawdę się starałem, nasze relacje były coraz gorsze. Zacząłem unikać rozmów z nią, ponieważ nie chciałem wysłuchiwać ciągłych pretensji. 

Dzieciaki też przyzwyczaiły się do taty, którego wiecznie nie ma w domu. Kiedy przyjeżdżałem raz – dwa razy w roku, jakoś specjalnie się do mnie nie garnęły. Michał wolał spędzać czas z babcią, a dla Mikołaja byłem praktycznie obcym facetem. 

Któregoś dnia żona poinformowała mnie, że zamierza rozpocząć pracę w osiedlowej bibliotece. Teraz wiem, że powinienem od razu to zrozumieć, ale wtedy kompletnie nie wiedziałem, o co chodzi. Mówiła, że brakuje jej kontaktu z ludźmi.  Ale po co jej praca? Przecież zarabiam wystarczająco. Przesyłałem naprawdę spore kwoty. Budowa domu posuwała się bardzo szybko, do tego pieniędzy wystarczało na zaspokojenie potrzeb wszystkich. Byłem naprawdę zły, ale nie miałem wpływu na decyzje mojej żony. 

Brat coś sugerował

Po kolejnej kłótni z Anką zadzwoniłem do mojego brata. Jarek akurat pilnował robotników na budowie, pomagając mojej żonie. Byłem pewny, że wie, co się u nas dzieje. 

– Wiesz, nie chciałbym się mieszać w wasze sprawy – zaczął ostrożnie – ale tak sobie myślę, że dobrze by było, gdybyś wrócił do domu. Może nie na zawsze, ale chociaż wpadnij na parę dni. Anka naprawdę ma dość.

– Co ty gadasz?! Niby czego ma tak dość? Kasy jej nie brakuje, ma wszystko! 

– Naprawdę w głowie ci się poprzewracało – odparł Jarek zaskakująco opanowanym tonem. – Wszystkim musi zajmować się sama. Ogarnia dzieci, pilnuje budowy. Ja jej tylko czasem pomogę. Wdową jest, czy jak? 

– Przecież ja to wszystko robię dla nich... – powiedziałem z rezygnacją.

– Wiem, że chyba najwyższa pora wrócić. Pomyśl o tym. Może twoja żona woli ciebie zamiast tych wszystkich pieniędzy. 

– Może... – wymamrotałem pod nosem.

Nie potrafiłem tego zrozumieć

Podczas jednej rozmowy z Anką i dziećmi poczułem, że coś jest nie tak. Moja żona była chłodna, jakby obca. Dlaczego nie może zrozumieć, że to jeszcze tylko kilka miesięcy? Poprosiła mnie, żebym przyjechał najszybciej, jak to możliwe. Powiedziałem, że nie mogę, ponieważ właśnie realizujemy ważne zlecenie. Planowałem przyjechać za miesiąc, ale może to potrwać trochę dłużej. Przecież to nie moja wina. Odparłem, że nie dam rady, bo jestem w samym środku ważnego projektu. Ostatecznie przyleciałem po trzech miesiącach. Myślałem, że na lotnisko przyjedzie po mnie brat. Zamiast niego pojawiła się jednak Ania. Jej mina nie zwiastowała niczego dobrego. Od razu powiedziała, że musimy pogadać. 

– O co chodzi?

– Wiktor, chcę rozwodu – powiedziała wprost.

– Chcesz czego? – wykrztusiłem.

– Rozwodu – odparła stanowczo.

– Ale jak to? Ania, czemu?! Tak z dnia na dzień? O czym ty w ogóle mówisz? 

– Z dnia na dzień?! – parsknęła. – Ile razy cię prosiłam, żebyś wrócił. W ogóle nie chciałeś mnie słuchać. Kiedyś... – zacięła się i po chwili dokończyła przez łzy: – Kiedyś może jeszcze mieliśmy szansę, ale teraz już nie. 

– Jak to? Przecież damy radę to napra…

Jestem w ciąży – weszła mi w słowo.

Byłem zszokowany.

– Ze mną? Nie… Jakim cudem? – z trudem z siebie wydusiłem.

Nie rób z siebie durnia! – krzyknęła ze złością. – To nie twoje dziecko. Z tobą chcę się rozwieść. 

Wiadomość ta spadła na mnie, jak grom z jasnego nieba. Jak mogła mi to zrobić? Przecież robiłem wszystko, aby zapewnić godne życie nie tylko naszym dzieciom, ale też jej. Chciałem dla nich wszystkiego, co najlepsze! Kolejnego dnia podpisałem dokumenty rozwodowe i od razu wróciłem do Norwegii. Miałem tam naprawdę dobrą pracę, mogłem sobie pozwolić na godne życie. Wspólnie zdecydowaliśmy, że nasz dom sprzedamy, a pieniądze podzielimy. Żadne z nas nie chciało w nim mieszkać.