Koniec i kropka

Któregoś dnia rzuciła tekstem, że ma wszystkiego dosyć, spakowała manatki i wyniosła się z domu. Ponoć z kimś się spotyka, ale mnie to już zwisa kalafiorem. Dzieciaki są już na tyle duże, że każde z nich zmaga się z kłopotami na własną rękę. Sprzedaliśmy mieszkanie i podzieliliśmy się kasą. Mnie starczyło na mikroskopijną kawalerkę w przygnębiającym i zaśmieconym wieżowcu na obrzeżach miasta. Nie mam pojęcia, co Marta zrobiła ze swoją działką. Po tym, jak dostarczyła mi wszystkie moje rzeczy, przestaliśmy do siebie pisać i dzwonić.

Pozbyłem się gór gratów, które taszczyłem ze sobą przez całe wieki: pradawnych Jazzów, całej kolekcji szpilek z epoki Gierka, nieuporządkowanych stosów książek, które już na nic mi się nie przydadzą. Co mogłem, to puściłem w obieg. Bo przecież jak umrę, a prędzej czy później to zrobię, cały ten majdan i tak wyląduje na wysypisku. Wprowadziłem się do tego małego mieszkanka, zabierając tylko najpotrzebniejsze graty. Parę par glanów, spodnie, trochę koszulek, slipów i skarpetek. Kurtka na zimę, materac i skromnych rozmiarów stolik. Do tego garść garnków i czajnik na prąd.

Nie mam zamiaru poznawać żadnych sąsiadów. Obywam się bez telewizji i radia. Laptopa oddałem dziecku. Odciąłem się od świata. W końcu nie mam już nic wartego powiedzenia. Ani nie chcę już wysłuchiwać innych. Poznałem życie na wylot i niestety ta wiedza nie napawa mnie entuzjazmem. Jak dostanę tę swoją marną emeryturkę, to pójdę do sklepu po bochenek chleba, jakąś wędlinę i może jakieś najtańsze piwo. Wiem, wiem, od dawna nie ruszam alkoholu, ale tak na czarną godzinę będę coś miał. W sumie teraz to i tak bez różnicy, czy jednego kielona strzelę, czy nie. I tak nic to nie zmieni, nie pogrąży mnie bardziej, ani nie postawi na nogi.

Większość dnia spędzam, leżąc na boku na swoim wysłużonym materacu, pogrążony we wspomnieniach. Albo po prostu gapię się tępo w ścianę. Słyszę awantury sąsiadów zza ściany. Słyszę szuranie kapci lokatora z góry, trzaski drzwi windy i wrzaski pijaczków spod bloku. Ale wcale im tej młodości nie zazdroszczę.

Co miałem jej powiedzieć?

Nagle zadzwonił telefon. Zastanawiałem się, czy go po prostu nie wywalić. Wiesz, to byłoby takie zdecydowane podkreślenie mojej decyzji. Ale jakoś go nie wyrzuciłem. Ciekawe kto dzwoni?

 – Siema, Kosiu! – znajoma użyła mojego szkolnego przezwiska – Hej, co słychać? Dawno chciałam zadzwonić, ale jakoś się nie składało... Gadaj, co tam u ciebie.

– Oj, Maryśka, nie jest dobrze. Szczerze mówiąc, to jest totalnie do bani. 

– No mów, o co chodzi? Jakieś kłopoty z Martą?

– Nie mam pojęcia, jak to jest z Martą. Już nie jesteśmy razem, wyprowadziła się. Aktualnie mieszkam samotnie w jakimś hipsterskim śmietniku, otoczony gośćmi, z którymi nie chcę mieć nic wspólnego, przy jakiejś paskudnej uliczce. Czuję się stary. Tyle ode mnie. No a jak tam u ciebie?

– O matko jedyna! Daj spokój! O czym ty gadasz? Aż tak kiepsko?

– Kiepsko, Marysiu. A może wcale nie kiepsko, tylko po prostu nadszedł odpowiedni moment. Taki okres w życiu.

– Nie pieprz głupot! A ile ty masz la?t

– Tyle, co zazwyczaj. Tyle samo, co ty. Nie wiesz?

– Okej, rozumiem. Ale brzmisz jak jakaś zgrzybiała baba!

– Gdybyś mnie ujrzała na własne oczy...

– Daj spokój. Każdy z nas się starzeje, ale to jeszcze nie koniec świata...

– Taka z ciebie mądrala? No to powiedz, co według ciebie ma być tym końcem świata?

– Pojęcia nie mam. I na ten moment wolę nie wiedzieć. Rany, muszę już kończyć. Zastanowić się. Dobiłeś mnie. Odezwę się...

Moja kumpela Marysia jest krakusem. Znamy się od wielu lat i jakoś nie wierzę w te gadki o słynnej nienawiści między stolicą a Grodem Kraka. Choć fakt, w ostatnim czasie nie widujemy się za często, bo każdy ma swoje życie i musi ogarnąć setki codziennych spraw. Dawniej sprawy miały się zgoła odmiennie, gdyż łączyły nas kwestie zawodowe. Zdarzało się, że bywało kreatywnie, błyskotliwie i zabawnie. I znowu dzwoni komórka.

Wszyscy już wiedzieli?

– Halo?

– Siema! Tu Jarek z tej strony. Słuchaj, dzwoniła do mnie Maryśka i gadała, że jakoś kiepsko się czujesz...

– Czuję się Jarku, jak najbardziej. Czuję się adekwatnie do sytuacji.

– Słuchaj, mamy z Ewką nowiutką chatę w górach, musisz to zobaczyć, jest obłędnie. Rozkosz dla zmysłów. Ogromna leśniczówka w starym stylu. I wiesz, co planujemy? Ściągnąć tu starych znajomych, choćby na kilka dni. I wiesz co jeszcze? Zaszaleć jak kiedyś. Jak ci się widzi ten pomysł? Najbliższy długi weekend?

– Raczej kiepsko, ale wypijcie za moje zdrowie.

– Ej, co jest? Będzie czadowo, daję słowo!

– Nawet do okolicznego skwerku mi się nie chce ruszyć, a co dopiero w góry jechać. Jarek, daj spokój, nie ma szans.

– Nie bądź taki. Ja tak łatwo nie odpuszczę.

Jarek również pochodzi z Krakowa. Zastanawia mnie, skąd biorą tyle werwy, że nawet to zanieczyszczone powietrze nie jest w stanie jej stłumić. Przekręciłem się na drugą stronę. Zza ściany po raz kolejny dobiegały odgłosy awantury. To oznacza, że nadszedł wieczór, facet wrócił do chaty i wyżywa się na tej wychudzonej babce. Zrobię sobie drinka na lepszy sen. W końcu mam ku temu powody – tyle niespodziewanych, ale miłych telefonów w jeden dzień.

Poczułem się nieswojo

– Kosiu? Siema mordo, z tej strony Mandryl...

– Kurczę, co się dzisiaj z wami wszystkimi dzieje?

– Jarek dzwonił, no i Maryśka przed chwilą... Wiesz stary, gadają, że strasznie zrzędzisz ostatnio.

– Wcale nie zrzędzę. Po prostu mi się nie chce.

– Wiem, co masz na myśli, też czasem tak się czuję. No to wpuszczaj mnie przez te swoje nie pierwszej świeżości drzwiczki.

– O jakich drzwiach ty gadasz?

– No tych obdrapanych, już wchodzę do windy, za moment będę u ciebie.

– Jak to gdzie jesteś? – pytałem dalej, ale ten cwaniak już się rozłączył.

– Cześć stary! Przybij piątkę.

– Skąd wiedziałeś, gdzie mnie szukać?

– To proste, wystarczy ruszyć głową! – stuknął się w czoło palcem wskazującym. – Zadzwoniłem do Marty i jakoś udało mi się z niej to wyciągnąć. Rzeczywiście jakaś totalna dziura. Ale dotarłem.

Piotrek, mój kumpel z podstawówki, okazał się całkiem sprytny, bo podjechał taksówką. Kiedy już się pojawił, kompletnie mnie zaskoczył. Nie mogłem go przegonić, w końcu to mój najlepszy przyjaciel od lat. No i zaczęliśmy gadać o dawnych czasach, popijając browary i nawet nieźle się ubawiliśmy, wspominając niektóre akcje. Niestety, piwko ma jedną wadę – na chwilę daje ci poczucie, że wszystko będzie cacy. Piotrek wyciągnął ode mnie uroczystą obietnicę, że w piątek z samego rana będę czekał spakowany, a on wpadnie po mnie swoim gratem i zabierze mnie w te przeklęte góry. Alkohol to już nie dla mnie – zanotowałem w swoim dzienniku, żebym miał to zawsze z tyłu głowy. Poranek był ciężki – nic nie nabrało sensu, a do tego jeszcze dokucza mi pulsująca migrena.

 – Kuba, Mandryl dał mi znać, że jednak do nas wpadniesz! Ale super wiadomość!

 – Nie ciesz się tak na zapas, Marysieńko. Wprawdzie się zjawię, bo dałem słowo, ale wezmę ze sobą mojego doła i na 100% was nim zainfekuję.

 – Infekuj do woli, proszę bardzo!

 – Nie zdajesz sobie sprawy, o czym gadasz...

Traktowali mnie jak dziecko

W piątkowe popołudnie wgramoliliśmy się z Mandrylem do jego fury i odjechaliśmy w siną dal. Z nieukrywaną radochą obserwowałem, jak znika z horyzontu ten ohydny klocek, czyli mój blok. Jareczek z Ewką rozsiedli się wygodnie na werandzie, popijając małą czarną. Było po prostu bombowo. Nadciągał wieczór, wokół piętrzyły się zbocza, a w tle majaczyły zarysy tatrzańskich szczytów. Maryśka krzątała się po kuchni.

– Chodź, upichciłam twoje ulubione pampuchy! – zawołała na moje powitanie.

Po wypiciu kolejnego drinka poczułem, jak emocje biorą górę. Cholerne wzruszenie! A tak bardzo starałem się trzymać nerwy na wodzy. No, ale cóż, wiek robi swoje! Ponury facet ze mnie, życiem mocno poobijany. Sam tego chciałem, taki miałem plan.

– Wiesz co, muszę się przejść. Niedługo wracam.

– Iść z tobą?

– Daj spokój. Dzięki, Maryśka...

Dróżka wiodła ku gęstwinie. Ostatnie błyski zachodzącego za horyzont słońca igrały na konarach drzew. Tuż przy samym zagajniku znajdował się niewielki domek. Na przydomowym poletku dłubała w ziemi jakaś kobieta w nakryciu głowy. Uniosłem rękę w geście powitania. Odwzajemniła uśmiechem, ocierając wierzchem dłoni krople potu z czoła. Przecież ją znam. Ale z jakich okoliczności?

Skąd on dochodzi? Otwieram oczy i widzę znajomą ścianę o brudnym wzorze. Ach, no tak, jestem u siebie. To mój telefon dzwoni. Sięgam po niego, leżącego na ziemi, zahaczając przy okazji o opróżnioną flaszkę.

– Halo? – odpowiadam, podnosząc słuchawkę do ucha.

– Witam serdecznie! Mówi Ewelina P. Kontaktuję się z panem, bo mam pewną radosną wiadomość. Zanim jednak przejdę do sedna, chciałabym się czegoś dowiedzieć. Czy mieszkają z panem jakieś osoby, które skończyły już 50 lat?

– Tak, sami pięćdziesięciolatkowie tu są.

– No to doskonale, ponieważ mam dla państwa coś specjalnego...

Oderwałem się od rzeczywistości. Pomasowałem powieki i wkroczyłem do opcji komórki. Spis rozmów. Pustka. Zarządca budynku, dzieciak, dawna gadka z Maryśką. Pustka. Przyśnił mi się wypad w Tatry. Zacząłem przetrząsać bazę numerów. Jest. Wcisnąłem zieloną słuchawkę.

– Maryśka? Tu Kosior…

Jakub, 65 lat